0:00
0:00

0:00

Czy niewierzący mają prawo obchodzić święta? Tylko pobieżna kwerenda w rozległym archiwum współczesności, czyli przeglądarce Google oraz mediach społecznościowych, pozwala stwierdzić, że jest to pytanie, które rokrocznie sobie zadajemy i na które rokrocznie udzielamy tych samych odpowiedzi.

Od religijnych – że owszem, mają, ponieważ Bóg przychodzi do wszystkich, niezależnie od tego, czy się weń wierzy, czy nie; że owszem, nie mają, ponieważ zarówno Boże Narodzenie, jak i Wielkanoc, są formami upamiętniania osiowych wydarzeń chrześcijaństwa i nic ateistom do tego.

Po niereligijne – że, owszem, mają, ponieważ jest to po prostu dostępna każdemu tradycja; że, owszem, nie mają, ponieważ powinno się być konsekwentnym i stronić od hipokryzji, a obchodzenie świąt bez wiary jest właśnie niekonsekwencją i hipokryzją w formie czystej.

Bez względu jednak na to, która z tych odpowiedzi wydaje się nam najbardziej zasadna, fakty są bezsporne: także niektórzy ludzie niewierzący obchodzą święta, niezależnie od tego, co na ten temat sądzą inni niewierzący oraz wierzący, nie wyłączając biskupa Ignacego Deca (abstrahując od tego, do której grupy się on faktycznie zalicza).

Czy wobec tego stoją za tym ich świętowaniem jakieś przekonujące przesłanki? Poza, od strony niewiary, przyzwyczajeniem do tradycji albo wygodą oraz, od strony wiary, przekonaniem, że może ci świętujący niewierzący i tak się kiedyś nawrócą?

W moim przekonaniu, jak najbardziej, da się przepłynąć pomiędzy tą Scyllą i Charybdą.

Przeczytaj także:

Potrzeba świętowania

Zacznijmy od tego, że potrzeba świętowania – wiele na to wskazuje – jest jedną z najbardziej pierwotnych ludzkich potrzeb. A byli i tacy myśliciele – choćby Mircea Eliade czy Carl Gustav Jung – którzy w ogóle uważali, że podział na sacrum i profanum jest kluczowym rozróżnieniem pozwalającym odpowiedzialnie mówić o początkach kultury.

Dopiero wtedy, kiedy pojawiają się te kategorie – dowodzili – zaczyna się właściwa historia ludzkości, dopiero wtedy bowiem człowiek uzyskuje możność przekraczania „zaklętego kręgu procesów biologicznych” (to słowa Junga) i staje się istotą zdolną do myślenia symbolicznego.

Co za tym idzie –

człowiek staje się także istotą zdolną do budowania spójnego obrazu świata, ustalania reguł życia społecznego, tworzenia rytuałów i mitów, które nadają życiu głębszy sens.

Oczywiście, pomiędzy tamtymi dawnymi a współczesnymi formami świętości istnieją fundamentalne różnice. Choćby takie, że w „świecie odczarowanym”, w którym od dawna się znajdujemy, istnieją inne niż religijne źródła sensu oraz cały szereg instytucji i praw ugruntowanych nie w micie czy transcendencji, ale w całkiem świeckiej umowie społecznej.

Nie zmienia to jednak faktu, że pewna bazowa właściwość czasu świętego pozostaje niezmienna. Nazwijmy ją dyspozycją do przekraczania codzienności, wychodzenia z konwencjonalnego rytmu, kierowania się w stronę czegoś, co jest inne zupełnie niż oswojone, zrozumiałe, przewidywalne uniwersum naszego regularnego bycia.

Zwłaszcza współcześnie, kiedy po kolei przestają działać rozmaite języki, którymi dotąd opisywaliśmy świat, wskutek czego co i rusz się nam on wymyka – a to w kryzysie finansowym, a to w pandemii, a to w wojnie, której przecież miało już nigdy nie być – tego rodzaju doświadczenie wydaje się szczególnie istotne.

Czasy chaosu, czyli właśnie czasy niewydolności dotychczasowych metod opisywania świata, prowadzą – tak jak i wcześniej bywało – do pogłębiania antagonizmów. Nic dziwnego, agresja i polaryzacja to najprostsze sposoby nadawania struktury zjawiskom niezrozumiałym i amorficznym. Szybkie zdefiniowanie wroga, a następnie umieszczenie w nim własnych rozrywających i niepokojących emocji, przynosi momentalną ulgę.

Z tak funkcjonującego układu bardzo trudno jest znaleźć wyjście, dlatego każde doświadczenie pozwalające spotkać się i wspólnie, w sposób nieprzemocowy, doświadczyć odniesienia do czegoś innego, przekraczającego codzienną miarę, wydaje się cenne i pożyteczne. Oczywiście, pod warunkiem, że nie oznacza tylko intensyfikacji konfliktu, jak to często bywa przy świątecznych rodzinnych stołach – skądinąd wcale nie wyłącznie u niewierzących.

Poczucie wspólnoty

Po prostu, świętowanie tylko wtedy warte jest świętowania, kiedy rodzi poczucie wspólnoty. O to wszak przede wszystkim w nim chodzi, z czego zdają sobie sprawę nawet bohaterowie nieśmiertelnych świątecznych hitów dostępnych na platformach streamingowych i z obsesyjną wręcz powtarzalnością emitowanych w okolicach grudnia w różnych stacjach telewizyjnych.

Kwestia religijnego entourage’u jest tutaj tak naprawdę drugorzędna, liczy się bowiem nie konkretna denominacja, a sam moment przejścia: pomiędzy ciemnością i światłem w przesileniu zimowym i pomiędzy jednym rokiem a drugim niedługo później. Rytmiczność świąt – niezależnie od tego, powtórzmy, z jaką (i czy w ogóle) denominacją mamy do czynienia – odzwierciedla rytmiczność natury.

Spotykając się w tych dniach, zostawiając na boku codzienne obowiązki, jedząc i śpiewając, będąc przy sobie – co dla wielu z nas możliwe jest wyłącznie wtedy – w jakiś szczególny sposób kierujemy uwagę na to, co w świecie tajemnicze, niezrozumiałe i niesamowite.

Na to, że w ogóle coś istnieje; że płynie czas i wszystko podlega zmianie, a zarazem jest też coś stałego; że nie wiadomo skąd się tu wzięliśmy i po co, ale od pokoleń powtarzamy na ten temat takie same opowieści; że wreszcie kosmos jest bezkresny, a prawa rządzące światem ożywionym i nieożywionym nienaruszalne.

Owszem, napawa to lękiem, ale i fascynuje, jak każde sacrum, wedle klasycznej definicji Rudolfa Otto, niemniej najważniejsza jest tu w gruncie rzeczy jakaś bardzo bazowa, bardzo głęboka łączność, jaka może się w takim doświadczeniu wyzwolić. A także świadomość, że różne nasze doraźne troski, zaangażowania, konflikty i nienawiści, nie mają ostatecznie większego znaczenia, bo zupełnie coś innego tak naprawdę się liczy. Czy zaś jest jakiś bóg albo Bóg, czy go nie ma – to jest sprawa osobna i doprawdy wcale się z tym nie łączy, a w każdym razie łączyć nie musi.

Symbole bez właściciela

W tym kontekście warto także dodać, że symbolika religijna nie jest własnością religijnych instytucji, nawet tak wielkich i potężnych – acz ostatnimi laty poważnie, na własne życzenie, wizerunkowo osłabionych – jak na przykład Kościół katolicki.

Nie mają one do niej wyłącznych praw, nie mogą więc sprawować nad nią stuprocentowej kurateli. Przeciwnie, jest ona naszym wspólnym dobrem, powszechnym kulturowym dziedzictwem. I – podobnie jak każde inne powszechne dziedzictwo – dostępna jest każdemu, zarówno do zbiorowego, jak i indywidualnego użytku.

Analogicznie sprawa się ma ze świętami, które częściowo w poczet symboliki religijnej się zaliczają, częściowo zaś stanowi ona pewien element ich oprawy. Element, który na bardzo różne sposoby można rozumieć i w bardzo różny sposób z niego korzystać. Wcale niekoniecznie zgodny z tym, co się w danej tradycji religijnej reglamentuje.

Jak zatem pojmujemy Boże Narodzenie i Wielkanoc, jak czytamy chrześcijańską mitologię, jakie z niej chcemy wydobywać sensy, jakim idiomem (i czy w ogóle jakimś) ona do nas przemawia – wszystko to są sprawy w gestii naszego wolnego wyboru, którego możemy dokonywać na mocy tego tylko faktu, że jesteśmy przedstawicielami i przedstawicielkami rodzaju ludzkiego.

Opcja nieobchodzenia świąt

Oczywiście, jedną z opcji przewidywanych przez ten wybór – jak najbardziej oczywistą, dostępną i w zasięgu – jest także opcja nie obchodzenia żadnych świąt w ogóle. Bywa przecież, że dla kogoś stanowią one wyłącznie pasmo jakichś zupełnie niepotrzebnych udręk odbywających się, na domiar złego, w tych podniosłych dekoracjach; bywa również, że nie tylko nie chce się obchodzić świąt, ale nawet jakby się chciało – nie ma z kim. Nieprzypadkowo właśnie w tym okresie – teoretycznie, ale tylko teoretycznie przecież radosnym – wiele osób przeżywa mnóstwo stresu, smutku i rozpaczy.

Także z tego powodu, a może nawet przede wszystkim z tego, warto spojrzeć na święta przez nieco inny pryzmat. Nie jako – no właśnie – niemal z automatu corocznie wykonywaną replikację tych samych czynności pozbawionych głębszego sensu, ale jako jakiś specyficzny, szczególny moment, w którym można na sprawy z pozoru oczywiste popatrzeć z nieoczywistej strony.

Nie tylko na własną rodzinę czy bliskich – jeśli się ich posiada – ale w ogóle na całą tę dziwaczną, zagadkową, bywa, że piękną, ale bywa również, że bezlitosną i straszną okoliczność związaną z faktem istnienia.

Świętowanie dla wszystkich

Jest to oczywiście propozycja nie tylko dla niewierzących, ale przywiązanych do idei świętowania i potrzebujących wspomnianego wyjścia poza codzienność, lecz również – jak najbardziej – dla wierzących.

Niezależnie bowiem od tego w co się wierzy, jest w tych węzłowych punktach roku jakaś szansa na dostrzeżenie i uwzględnienie tego umykającego nam nieustannie poziomu bazowej międzyludzkiej, ale też międzygatunkowej łączności. A to zawsze otwiera przestrzeń jakiejś zmiany, może skromnej, może odległej od modnej dziś spektakularności i globalnych zasięgów, ale nie mniej przez to autentycznej i głębokiej.

Czyż nie taka właśnie intuicja leży u podstaw niegasnącej popularności wszystkich tych świątecznych hitów, które z charakterystyczną świąteczną powtarzalnością co roku jednak mimo wszystko wciąż na nowo oglądamy?

Czy nie taka właśnie intuicja stoi u podstaw archetypowej przemiany Ebenezera Scrooge’a, o której pisałem dla OKO.press przed rokiem, zupełnie nie mając przecież jeszcze pojęcia jak bardzo w nadchodzącym czasie potrzebować będziemy wzajemnego wsparcia, zaufania, po prostu: poczucia solidarności?

Myślę, że nie ma powodu, żeby się tego wszystkiego tak łatwo pozbawiać. Dlatego właśnie nieustannie zachęcam do takiego czy innego świętowania – wierzących, niewierzących, chrześcijan i przedstawicieli wszystkich możliwych religijnych, światopoglądowych, politycznych, tożsamościowych opcji. Zachęcam do świętowania, a zatem przekraczania tego, co przewidywalne, oczywiste, oswojone i wychylania się ku czemuś, co to wszystko nieskończenie przekracza.

A w pierwszej kolejności – do wychylania się ku sobie nawzajem, opuszczania swoich osobistych zbrojnych zabudowań, zawieszania antagonizmów, wrogości i konfliktów, gotowości, żeby zmienić swój sposób myślenia, widzenia i odczuwania. Święta to znakomita do tego okazja, być może nawet najlepsza z możliwych.

;

Udostępnij:

Tomasz Stawiszyński

filozof, eseista, autor książek „Potyczki z Freudem", „Co robić przed końcem świata", „Ucieczka od bezradności", "Misja Sowy" oraz "Reguły na czas chaosu" ; w radiu TOK FM prowadzi m.in. „Kwadrans filozofa" i „Godzinę filozofów" oraz - wraz z Cvetą Dimitrovą - podcast internetowy „Nasze wewnętrzne konflikty"; twórca podcastu „Skądinąd" dostępnego m.in. na Spotify, Apple Podcasts i Google Podcasts; stały felietonista „Tygodnika Powszechnego"; jego teksty i audycje można znaleźć na stronie www.stawiszynski.org

Komentarze