0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krzysztof Cwik / Agencja Wyborcza.plKrzysztof Cwik / Age...

"Turów udało się obronić, przywracając dobrosąsiedzkie relacje z Czechami" - to cytat z wieczornego wydania Wiadomości TVP po podpisaniu polsko-czeskiego porozumienia w sprawie kopalni Turów. Politycy obozu rządzącego i prorządowe media przedstawiają umowę z Czechami jako sukces polskiej dyplomacji.

  • Wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel. Sęk w Polskim Radiu 24 mówił o "osobistym sukcesie premiera Mateusza Morawieckiego" i świadectwie "skuteczności polskiej dyplomacji na wielu poziomach".
  • Minister aktywów państwowych Jacek Sasin na Twitterze gratulował premierowi Morawieckiemu i minister klimatu i środowiska Annie Moskwie "doprowadzenia rozmów z Czechami ws. Turowa do szczęśliwego końca. To duży sukces".

Przypomnijmy: według podpisanej 3 lutego 2022 roku Polska ma zapłacić w sumie 45 mln euro - 35 jako transfer między krajami, a 10 mln PGE przekaże regionowi libereckiemu, który najmocniej odczuwa skutki kopalni Turów.

Przeczytaj także:

Rok na dogadanie się

Od momentu złożenia pozwu Czechów do TSUE minął rok. Wcześniej przez wiele miesięcy Czesi zwracali uwagę na to, że polska odkrywka węgla brunatnego odsysa wodę po ich stronie granicy, jest źródłem zanieczyszczeń i hałasu. Co więcej, nasi południowi sąsiedzi podkreślają, że ich głos nie został wzięty pod uwagę w wydawaniu koncesji dla Turowa — najpierw do 2026 roku (rzecznik generalny TSUE orzekł, że była ona niezgodna z prawem unijnym), a potem do 2044 (Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie orzekł, że decyzja środowiskowa, na której podstawie wydano koncesję, nie powinna mieć rygoru natychmiastowej wykonalności).

Przez miesiące, a nawet lata, Polska nie była w stanie porozumieć się z naszymi południowymi sąsiadami. Nawet wtedy, kiedy w spór nie włączono jeszcze unijnych instytucji.

Rząd mógł wówczas zgodzić się na wybudowanie ekranu przeciwfiltracyjnego, wału ograniczającego zanieczyszczenia i hałas, a także na niezbliżanie się z wydobyciem do granicy czeskiej. Wtedy sprawa Turowa byłaby dla Polski znacznie tańsza.

Jednak, jak słyszeliśmy po czeskiej stronie, brak było chęci do rozmowy. Koncesja na wydobycie została wydana bez konsultacji, a o jej przedłużeniu były minister klimatu Michał Kurtyka zdecydował już w momencie zaognienia sporu. Na zarzuty o odsysaniu wody przez Turów, politycy Zjednoczonej Prawicy odpowiadali historiami o żwirowni w Czechach czy niemieckich odkrywkach, które przecież też szkodzą środowisku.

Jeśli dogadalibyśmy się bez udziału TSUE, przed złożeniem czeskiego pozwu, Polska nie musiałaby płacić ustalonych we właśnie podpisanej umowie milionów euro. Nie musiałaby również płacić kar na rzecz KE, które wynoszą ponad 68 mln euro. Licznik kar zatrzymał się w momencie, kiedy Czesi wycofali swój pozew z TSUE - czyli 4 lutego.

„Rządy czeski i polski poinformowały dzisiaj Trybunał, zgodnie z art. 147 regulaminu postępowania, o zawarciu ugody. W takich przypadkach regulamin stanowi, że prezes Trybunału postanawia o wykreśleniu sprawy z rejestru” – poinformował PAP Ireneusz Kolowca z biura prasowego TSUE.

Ogromne koszty "sukcesu"

Poza rekompensatą i karami polska strona będzie musiała finansować inwestycje, które mają ograniczyć negatywny wpływ kopalni. Sam ekran przeciwfiltracyjny, zatrzymujący odpływ wody, może kosztować nawet 17 mln zł (taką kwotę podaje Business Insider, który dotarł do treści umowy). Zapłaci za niego państwowa spółka PGE, właściciel kopalni.

Do tego trzeba doliczyć ewentualne odsetki, jakie nałoży na nas KE za opóźnienie w płatności, a także jeszcze nieznany koszt budowy wału i innych, mniejszych inwestycji wokół kopalni.

W sumie cały spór z Czechami będzie nas kosztował więcej niż 130 mln euro. To, według kursu z 4 lutego, 590 622 565 zł. Tak wygląda sukces polskiego rządu.

Polska nie chce płacić

Kary, które Polska ma zapłacić na rzecz KE, nie przechodzą jednak do historii. TSUE w maju 2021 zdecydował, że kopalnia Turów musi zawiesić działalność do momentu rozwiązania sporu z Czechami. Polska to zignorowała, za co we wrześniu 2021 TSUE nałożył dzienną karę - 500 tys. euro.

„Co do wcześniejszych kary rozważamy środki prawne. Uważamy, że byliśmy potraktowani niesprawiedliwie. Zadam pytanie, które wyjaśni moje stanowisko: czy premier w jakimkolwiek kraju UE mógłby sobie pozwolić na to, by włączyć kilka procent systemu elektroenergetycznego i ciepłowniczego, żeby miliony domów nie miały prądu” - mówił premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji prasowej 3 lutego, po podpisaniu porozumienia z Czechami. Później w takim samym tonie wypowiadała się w mediach minister klimatu i środowiska Anna Moskwa.

Premier Morawiecki podczas spotkania z pracownikami kopalni w Bogatyni postawił na jeszcze mocniejszy przekaz: "Żaden sędzia z Luksemburga, żaden brukselski urzędnik nie może nam dyktować warunków tego, jak mamy się rządzić u siebie w domu, jak mamy się rządzić w Polsce". Z kolei europoseł Adam Bielan mówił w TVP Info, że prawnicy już szykują się do walki o odwołanie kar. "Liczę na to, że Komisja Europejska nie będzie się w tej sprawie upierać. Sam spór był zły, a orzeczenie pani sędzi było już zupełnie kuriozalne" - mówił.

Piramida finansowa i brak podstaw prawnych

O kary za Turów była pytana w TVP Info również eurodeputowana Ann Zalewska, była minister edukacji w rządzie PiS. W programie #Jedziemy Michała Rachonia wypowiadała się szerzej o unijnej polityce klimatycznej i odchodzeniu od węgla. System EU ETS, czyli handlu uprawnieniami do emisji CO2, nazwała "piramidą finansową" oraz systemem "nie tylko spekulacyjnym, ale również bardzo socjalistycznym".

"Frans Timmermans chce rewolucji. Ma ona polegać na zburzeniu gospodarczego świata, który znamy. Na zabiciu wszystko, co węglowe, gazowe, co związane z ropą" - mówiła na antenie TVP Info.

W sprawie kar za Turów przekonywała, że Polska nie zapłaci nawet eurocenta. "Jeśli ktoś żąda jakichkolwiek kar za to, że nie można wykonać decyzji, bo ona była niewykonalna, w związku z tym nie ma absolutnych podstaw prawnych" - komentowała Anna Zalewska.

Nie będzie żadnych wpłat do Komisji Europejskiej, bo nie ma ku temu żadnej podstawy prawnej.
Komisja Europejska zapowiedziała, że nawet jeśli Czesi wycofają skargę, naliczone kary nadal będą obowiązywać
#Jedziemy w TVP Info,04 lutego 2022

Jeszcze przed podpisaniem polsko-czeskiego porozumienia Adalbert Jahnz, rzecznik KE ds. ekologii i transportu mówił:

"Jeśli Czechy wycofają skargę z TSUE przeciw Polsce, to od tego dnia zaprzestaniemy naliczania kar. Jednak wszystko, co zostało naliczone do tego dnia, musi zostać zapłacone".

Możliwe, że "wpłat" nie będzie. KE jest gotowa jednak potrącić należności ze środków unijnych.

Precedensowa sprawa

„Sprawa jest precedensowa, a moją opinię może zweryfikować przyszłe orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości, który ma ostatnie słowo w sprawie wykładni prawa unijnego. Moim zdaniem kary, które już zostały naliczone, są należne" - mówi w rozmowie z OKO.press prof. Sławomir Dudzik, kierownik Katedry Prawa Europejskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

"Zadajmy sobie dwa pytania: z jakiego tytułu te kary zostały naliczone? Oraz komu mamy je zapłacić? Odpowiadając na pierwsze pytanie, należy wskazać, że nie jest to ani odszkodowanie dla Czech, ani kara za naruszenie przepisów z zakresu ochrony środowiska, które Czesi wskazywali w swojej skardze. Jest to kara nałożona za niewykonanie wcześniejszego postanowienia Trybunału, nakazującego wstrzymanie wydobycia węgla w kopalni Turów do czasu rozstrzygnięcia sporu. Czy Polska wykonała to zobowiązanie? Nie wykonała. Nie ma co do tego wątpliwości.

Druga kwestia to odpowiedź na pytanie, na czyją rzecz kara ta jest należna. Zgodnie z treścią postanowienia Trybunału, powinna ona zostać zapłacona Komisji Europejskiej, a więc wpłynąć do budżetu UE. Ewentualne odmienne ustalenia między Polską a Czechami w tym zakresie nie mają na to wpływu, bo to nie Czesi mają być beneficjentem tych wpłat. Niezależnie od tego, co się znalazło w ugodzie, KE może żądać uregulowania należności" - wyjaśnia prof. Dudzik.

15 mln euro

Jeśli kwoty nie zostaną zapłacone - tłumaczy naukowiec - Komisja może je potrącić ze środków unijnych należnych Polsce. Według nieoficjalnych zapowiedzi do połowy miesiąca ma potrącić pierwszą transzę - 15 mln euro. Poinformowała o tym reporterka RMF24, Katarzyna Szymańska-Borginon. Jeśli to się potwierdzi, Komisja będzie musiała wskazać, z których wypłat z budżetu Unii na rzecz Polski zostanie potrącona kara.

"Decyzję Komisji Europejskiej Polska może zaskarżyć do TSUE. Wtedy rozpocznie się postępowanie, a Trybunał zweryfikuje, czy potracenie było zasadne, a w istocie, czy kara jest należna. Uważam jednak, że są małe szanse na zwolnienie Polski z płatności, nawet jeśli rząd zdecydowałby się zaskarżyć decyzję KE dotyczącą potrącenia" - dodaje prof. Dudzik.

Trudno znaleźć podobną sprawę w historii sporów wewnątrz UE. W 2008 roku Republika Czeska zaskarżyła do unijnego sądu decyzję KE dotyczącą potrącenia środków. Nie chodziło jednak o kary za niezastosowanie środka tymczasowego - jak w przypadku Turowa - ale o rozliczenia funduszy przedakcesyjnych. "Sąd Unii Europejskiej w 2011 roku oddalił tę skargę" - mówi prof. Dudzik.

Teorie spiskowe

Anna Zalewska w porannym programie TVP Info przekonywała również, że wyłączenie kopalni wiązałoby się z zatrzymaniem pracy pobliskiej elektrowni Turów. "Nie można wyłączyć kopalni z dnia na dzień. Nie wolno zagrażać bezpieczeństwu energetycznemu suwerennego państwa, nie wolno z dnia na dzień zostawiać 60 tys. obywateli na bruku" - dodała. Sama kopalnia zatrudnia kilka tysięcy osób — Anna Zalewska prawdopodobnie wlicza w to rodziny pracowników oraz przedsiębiorstwa zależne od kopalni Turów.

Jej zdaniem takie sprawy, jak ta dotycząca polskiej odkrywki, będą się pojawiać systematycznie. To — jak mówiła w rozmowie z Michałem Rachoniem — zasługa kancelarii prawnych i "zielonych NGO", które są "nadmiernie dotowane również przez firmy energetyczne". Szczegółów tej teorii nie wyjaśniła, ale dodała, że tak "KE widzi transformację energetyczną".

Turów i bezpieczeństwo energetyczne

Wyjaśnijmy: rzeczywiście, zatrzymanie pracy elektrowni Turów byłoby problemem dla polskiego systemu elektroenergetycznego, szczególnie zimą. Co więcej, elektrownia dostarcza ciepło dla Bogatyni - nie ma alternatywnego źródła.

"W maju 2021, po pierwszej decyzji TSUE, liczyłem, czy groziłyby nam przerwy w dostawie prądu. Wtedy, według moich szacunków, nie było takiego zagrożenia. Teraz jednak sytuacja się zmieniła na gorsze. Przede wszystkim w zimie zapotrzebowanie na energię jest większe niż latem. Musielibyśmy kupować energię za granicą" - mówił we wrześniu 2021 w rozmowie z OKO.press analityk Paweł Czyżak. "W dłuższej perspektywie wyłączenie Turowa pogorszyłoby już i tak napiętą sytuację polskiej energetyki. Wiązałoby się ze wzrostem cen energii, a nawet ryzykiem jej niedoborów” - dodał.

Zaznaczał jednak, że Polska miała dużo czasu na przygotowanie alternatywnego scenariusza, lub — po prostu — dogadanie się z Czechami.

Koniec węgla w 2030 roku

Co więcej, decyzja dotycząca całkowitego wyłączenia kopalni Turów zbliża się nieubłaganie. Rząd podtrzymuje fikcję, starając się o przedłużenie koncesji do 2044 roku. Według unijnej polityki klimatycznej powinniśmy zrezygnować z wydobycia i spalania węgla do 2030 roku.

"Sedno sporu, czyli działalność Turowa, pozostaje. Premier się cieszy, a my powinniśmy smucić, że rząd dalej nie rozumie konieczności odejścia od spalania węgla do 2030 r." - komentuje Krzysztof Jędrzejewski, rzecznik polityczny Koalicji Klimatycznej. "Dobrze, że zabezpieczymy mieszkańców czeskiego regionu przed hałasem, pyłami i zanieczyszczeniem powietrza oraz zbudujemy barierę chroniącą przed odpływem wód podziemnych.

"Jednak my, Polacy dalej będziemy płacić naszym zdrowiem za to, że ten rząd chce tkwić w epoce węgla, elektrownia dalej będzie emitować miliony ton CO2, a Polska może pustynnieć. Rachunki za prąd z węgla z roku na rok będą coraz wyższe. Winą za to rząd będzie dalej obwiniać złą unię. Nie wspomni jednak o swoich wieloletnich zaniedbaniach: braku planu transformacji i jej rozpoczęcia" - dodaje.

Jeśli będziemy wydobywać węgiel w Turowie do połowy lat 40., a rząd nadal nie przestawi planu odchodzenia od paliw kopalnych, region zgorzelecki może stracić pieniądze z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Przez obronę kopalni odkrywkowej zapłacimy więc rekompensatę i kary, a jednocześnie pozbawimy region szans na inwestycje w OZE i zapewnienie miejsc pracy po zamknięciu kompleksu turoszowskiego.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze