Michał Kurtyka o smogu: "To jest pewne dziedzictwo przeszłości, pewnego zaniedbania, które charakteryzowało komunizm". Minister nowego resortu ds. klimatu najwyraźniej przespał 30 lat polskiego kapitalizmu. OKO.press przypomina najnowszą historię smogu w Polsce
Najpierw musimy nowego ministra pochwalić. W przeciwieństwie do swoich kolegów z rządu - choćby Jarosława Gowina - Michał Kurtyka nie ma wątpliwości, że za zmiany klimatyczne odpowiada człowiek.
„Dotychczasowy sposób rozwoju, jaki był prowadzony, był bardzo intensywny. Myśmy bardzo lekką ręką gospodarzyli zasobami planety, czy to chodzi o wodę, czy to chodzi o kopaliny, czy to chodzi o zanieczyszczenie powietrza. Natomiast dzisiaj rośnie świadomość, że ten przyszły rozwój nie jest możliwy” – mówił Kurtyka w rozmowie z RMF FM 16 listopada 2019.
Wspomniał również, że Greta Thunberg zaczęła „swoją podróż z klimatem” od COP24 w Katowicach, na który została zaproszona właśnie przez Michała Kurtykę.
W polskiej debacie publicznej globalne zmiany klimatyczne bywają wrzucane do jednego worka z lokalnym problemem zanieczyszczenia powietrza. Tym razem - na nieszczęście nowego ministra. Kiedy prowadzący audycję Marcin Zaborski zapytał o plany dotyczące walki ze smogiem, Michał Kurtyka odpowiedział:
Przypomnijmy, że problematyka smogu, to nie jest rzecz, która pojawiła się »deus ex machina« przed rokiem, przed dwoma miesiącami. To jest pewne dziedzictwo przeszłości, pewnego zaniedbania, które charakteryzowało komunizm.
Faktem jest, że jakość powietrza w czasach komunizmu była bardzo zła, w niektórych miejscach nawet gorsza niż dziś. Jednak przyczyny zanieczyszczenia powietrza były wówczas zupełnie inne niż obecnie.
OKO.press przypomina ministrowi historię najnowszą polskiego smogu.
„Niektórzy starsi mieszkańcy Śląska czy Małopolski śmieją się, mówiąc: »Smog? Co wy możecie o tym wiedzieć! Kiedyś to dopiero powietrze było zanieczyszczone! Śnieg bywał czasem wręcz czarny!« Rzeczywiście, na zdjęciach sprzed 30 - 40 lat gołym okiem widać, że emisje pyłu (czy prościej: dymu) z zakładów przemysłowych były dużo większe niż obecnie. Można powiedzieć, że powietrze było znacznie bardziej zanieczyszczone niż dziś” – mówi dr Jakub Jędrak z Polskiego Alarmu Smogowego.
Po II wojnie światowej w Polsce intensywnie rozwijał się przemysł. Władze PRL kładły nacisk na wydobycie węgla kamiennego, którego eksport przynosił państwu zyski. W 1950 roku uchwalono tak zwany plan sześcioletni zakładający intensywną industrializację. Już w pierwszym roku trwania planu produkcja przemysłowa w Polsce wzrosła o ponad 30 procent. Taki wynik tylko zachęcał, żeby podnosić limity i budować kolejne zakłady.
W tamtym okresie powstały m.in. Nowa Huta, Stocznie Gdańska i Szczecińska, Huta Częstochowa i Fabryka Łożysk Toczonych w Kraśniku. Później, w czasach rządów Władysława Gomułki, nadal inwestowano w przemysł ciężki. Otwierano kolejne zakłady- w tym m.in. kombinat petrochemiczny w Płocku i zakłady azotowe w Puławach, a także Hutę Aluminium Konin. Produkcja Fiata 126p i powstanie na przykład Huty Katowice to już sukcesy rządu Edwarda Gierka.
Ten bardzo szybki i intensywny rozwój przemysłu spowodował ogromne zanieczyszczenie powietrza. Smog pojawił się wszędzie tam, gdzie otwierano zakłady produkcyjne. Do tego dochodziły kwaśne deszcze – częste na przykład w Nowej Hucie – i zanieczyszczenie rzek oraz jezior. Jedynie 25 proc. wód klasyfikowano wtedy jako czyste.
„Zupełnie inna była też motoryzacja tamtego okresu. Przede wszystkim chodzi o samochody osobowe - większość była wyposażona w silniki benzynowe, często dwusuwowe jak w Syrenie” – tłumaczy Jędrak. „Mniej było więc zanieczyszczeń charakterystycznych dla silników diesla, czyli bardzo drobnych pyłów i tlenków azotu, ale za to mieliśmy dużo więcej innych szkodliwych substancji – lotnych związków organicznych, czyli po prostu niedopalonego paliwa. A do benzyny dodawano wtedy jeszcze bardzo toksyczny tetraetyloołów. Przede wszystkim zaś, aut na polskich drogach było znacznie mniej” – zaznacza.
Jędrak podkreśla też, że nie można jednoznacznie porównywać wyników pomiaru jakości powietrza sprzed 40 lat do obecnych. Stosowano wtedy zupełnie inne metody pomiaru zanieczyszczeń, a stacje pomiarowe były inaczej rozlokowane.
„Na pewno wiadomo za to, że od czasów PRL radykalnie zmniejszyły się i emisje i stężenia powodującego kwaśne deszcze dwutlenku siarki” – mówi Jakub Jędrak.
To dlatego, że po 1989 roku przemysł, który powstał w czasach komunizmu, częściowo upadł. Te zakłady, które przetrwały, musiały ograniczyć produkcję. Niektóre z nich zaczęły montować filtry i urządzenia mające oczyszczać spaliny. Nadal nie było zbyt wielu samochodów - w 1990 roku po naszych drogach jeździło nieco ponad 9 milionów pojazdów. W 2016 roku – już niemal 29 milionów. Gaz nie był drogi, więc wiele osób ogrzewało nim swoje domy.
W efekcie w latach 90. i na samym początku XXI wieku powietrze w Polsce było całkiem dobrej jakości.
Można to zaobserwować na mapkach z raportów Wojewódzkich Inspektoratów ds. Ochrony Środowiska. Na przykład w Małopolsce w 2002 roku cały region „świecił” się na zielono i żółto, co oznacza, że roczne stężenia szkodliwych pyłów PM 10 nie przekraczały 50 mikrogramów na metr sześcienny (µg/m3). I to tylko w tych najbardziej zanieczyszczonych miejscach – większość regionu mogła pochwalić się wynikami w granicach 20 µg/m3.
W 2011 roku Małopolska jest już cała pomarańczowa i czerwona, a stężenia miejscami mocno przekraczają 60 µg/m3.
I nie była to wina komunizmu. O smogu wyłaniającym się z kominów PRL-owskich zakładów produkcyjnych Polska już zdążyła zapomnieć. Przyszedł czas na zupełnie nowe źródła zanieczyszczeń.
Przyczyn jest kilka. Po pierwsze: w 2003 roku przestały obowiązywać normy węgla, jaki można było wykorzystywać do ogrzewania gospodarstw domowych.
Ludzie zaczęli palić mułem i flotem, czyli odpadami węglowymi albo węglem o wysokiej zawartości siarki i popiołu.
To zbiegło się z czasem, kiedy zdrożał gaz i olej opałowy. Łatwiej było więc wymienić piec gazowy na kopciucha i za o wiele mniejsze pieniądze palić w nim byle czym. Na dodatek modne stały się kominki opalane drewnem, dziś już np. w Krakowie zakazane.
„Problemem był nie tylko złej jakości opał, ale i kiepskie urządzenia do jego spalania. Dopiero niedawno pojawiły się normy dla nowych kotłów węglowych wprowadzanych na rynek. Do tej pory przez lata do nowo budowanych polskich domów trafiały dziesiątki, a może nawet setki tysięcy kopciuchów - prymitywnych kotłów emitujących bardzo dużo zanieczyszczeń” – zauważa dr Jędrak.
Kolejną przyczyną jest bardzo szybki rozwój miast.
Tam, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu były łąki, dziś stoją już ogromne osiedla. Często budowane bardzo ciasno, wedle wydawanych na potęgę decyzji o warunkach zabudowy.
To spowodowało zablokowanie wyznaczonych nawet na początku XX wieku korytarzy powietrznych, które miały pełnić funkcję „przewietrzania” miast. Na przykład w Krakowie, gdzie zabudowano większość korytarzy – przede wszystkim te w okolicach osiedli Ruczaj i Bronowice. „Dziennik Polski” informował w ubiegłym roku, że powietrze przepływa swobodnie jedynie w południowej części miasta.
Nie bez winy jest także coraz większy ruch samochodowy. Nie chodzi nawet o liczbę pojazdów na naszych drogach, ale o ich jakość – gro z nich to używane auta zza zachodniej granicy.
„Często są to auta z silnikami diesla, które »trują bardziej« niż auta benzynowe. Zwłaszcza jeśli są to pojazdy wiekowe, które nigdy nie miały tzw. filtra cząstek stałych (DPF). Jego zadaniem jest zatrzymywanie najbardziej niebezpiecznych dla zdrowia składników spalin. Albo owszem, auto było wyposażone w DPF, ale zaradny polski nabywca szybko pozbył się kłopotliwego w obsłudze urządzenia” – mówi Jakub Jędrak.
Zdaniem Jędraka, przez kilkanaście lat kolejne polskie rządy nie zrobiły nic, by walczyć ze zjawiskiem usuwania filtrów DPF. Nie działały też szerzej – przeciwko sprowadzaniu do kraju pojazdów szczególnie uciążliwych dla naszego zdrowia i środowiska.
„Jeszcze jedną ważną rzeczą jest to, że za różnice w stężeniach zanieczyszczeń pomiędzy poszczególnymi latami w dużym stopniu odpowiada pogoda. Im zimniej, im mniej wieje, tym gorsza jakość powietrza. W ciągu ostatnich lat obserwujemy pewną poprawę jakości powietrza w naszym kraju. To jednak głównie zasługa coraz cieplejszego klimatu” – tłumaczy Jędrak. Jako wyjątek podaje Kraków, gdzie zlikwidowano ogromną większość starych palenisk.
Czy w takim razie smog rzeczywiście może być uznawany za spadek po latach komunizmu?
Na to pytanie odpowiedział na Twitterze Paweł Lachman, prezes Zarządu Polskiej Organizacji Rozwoju Technologii Pomp Ciepła: „Zapewne w sensie mentalnym tak. Jednak w wolnej Polsce mamy też sporo za uszami”.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze