0:000:00

0:00

Prawa autorskie: 15.10.2011 ZBROSLAWICE , PRACOWNICY FUNDACJI VIVA KONTROLUJA W JAKICH WARUNKACH ZYJA PSY I KOTY NALEZACE DO MIESZKANCOW OSIEDLA SOCJALNEGO . CZESC ZWIERZAT ZOSTALA ODEBRANA PONIEWAZ BYLY POZBAWIONE NALEZYTEJ OPIEKI . FOT . BARTLOMIEJ BARCZYK / Agencja Wyborcza.pl15.10.2011 ZBROSLAWI...

"Skończymy z odbieraniem zwierząt rolnikom przez różne organizacje, które czasem robią to tylko z chęci zysku. Takie uprawnienia będzie miała tylko Inspekcja Weterynaryjna" - taką deklarację złożył minister rolnictwa i rozwoju wsi Henryk Kowalczyk.

Organizacje prozwierzęce odpowiadają: jeśli ta obietnica zostanie spełniona, dojdzie do tragedii.

„Inspekcja Weterynaryjna już nie nadąża z zadaniami, które ma. Są niedofinansowani, mają zbyt mało pracowników” - mówi Cezary Wyszyński, prezes Fundacji Viva! „Zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle organizacje się tym zajmują? Bo Inspekcja tego nie była w stanie tego robić. Ludzie zgłaszali łamanie ustawy o ochronie zwierząt, a inspektorzy albo nie chcieli, albo nie mogli zareagować. Dlatego organizacje ich wyręczają. Jeśli odbierze nam się tę możliwość, to będzie oznaczało katastrofę. Bo nikt nas nie zastąpi. Będą zwierzęta, którym nigdy nie zostanie udzielona pomoc – zagłodzone, z nieleczonymi nowotworami, bez dostępu do wody czy żyjące w tak ciasnych i nieposprzątanych pomieszczeniach, że nawet nie mogą się ruszać” - dodaje.

Obietnice w Przysusze

Henryk Kowalczyk swoją zapowiedź wygłosił 11 grudnia w Przysusze na Mazowszu, występując, obok premiera Mateusza Morawieckiego, na "Zgromadzeniu Polskiej Wsi". Na spotkaniu z rolnikami była mowa m.in. o emeryturach rolniczych, dopłatach do paliwa, dysponowaniu środkami z Krajowego Planu Odbudowy czy ubezpieczeniach upraw i zwierząt. Minister rolnictwa zapowiedział również, że zostanie wprowadzona ustawa o obowiązkowym czipowaniu zwierząt.

„To postulat, o którym organizacje mówią już od 10 lat. Prosta ustawa, której nie trzeba zapowiadać — trzeba ją szybko wprowadzić” - komentuje Cezary Wyszyński. „Być może, właśnie do tej ustawy zostanie dopisany fragment o odbieraniu organizacjom prozwierzęcym możliwości interwencji – wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak się stało” – dodaje. To — podkreśla Wyszyński — nie pierwszy raz, kiedy przedstawiciele rządu lub parlamentu próbują narzucić narrację, w której organizacje są złodziejami zwierząt i wręcz hamują rozwój polskiego rolnictwa. I nie pierwsza zapowiedź odebrania aktywistom możliwości pomagania zwierzętom.

Powtórka z lex Sachajko?

W 2020 roku poseł Kukiz 15 Jarosław Sachajko zaproponował nowelizację ustawy o ochronie zwierząt. Według niej interwencyjne odebranie zwierzęcia mogłoby być możliwe jedynie w obecności inspektora weterynarii. To w praktyce oznaczałoby, że popołudniami, w dni wolne i w święta organizacje miałyby związane ręce. Projekt jednak przepadł. Petycję przeciwko zmianom w prawie podpisało wtedy ponad 200 tys. osób.

Przeczytaj także:

„Od tamtej pory nie rozwiązano podstawowego problemu z działaniem inspekcji weterynaryjnej – otóż pracuje ona pięć dni w tygodniu w godzinach 7-15. Co ze zwierzętami, które cierpią poza tymi godzinami?” – mówi Cezary Wyszyński. „Tylko organizacje są wystarczająco zdeterminowane, żeby ratować zwierzęta bez względu na porę dnia i okoliczności” – dodaje.

Nie tylko odbiór

Odbiór interwencyjny, jak wyjaśnia Wyszyński, jest ostatecznością. „Większość interwencji kończy się pouczeniem albo tym, że pomagamy opiekunom zwierząt usunąć nieprawidłowości. Wszystko zależy od przyczyny sytuacji i skali problemu – jeśli jest człowiek, który nie ma pieniędzy na ogrodzenie i dlatego trzyma psa na łańcuchu, oferujemy pomoc, dostarczamy budę, pomagamy naprawić płot.

Dopóki taka osoba ma świadomość, że my jej psa możemy odebrać, jeśli warunki się nie poprawią, to zupełnie inaczej patrzy na nasze zalecenia. Gdybyśmy nie mieli tej możliwości, nasze pouczenia tracą jakąkolwiek moc.

Po pouczeniu wracamy na rekontrolę – po kilku tygodniach lub miesiącu. Jeśli dalej jest źle, możemy dać kolejne pouczenie, ale jeśli życiu i zdrowiu zwierzęcia zagraża niebezpieczeństwo, to odbieramy je zgodnie z prawem” – wyjaśnia.

Odbiór interwencyjny umożliwia art. 7 ustawy o ochronie zwierząt.

Potrzebna zgoda gminy

„W przypadku zwierząt domowych odbieranie ich z domu, w którym się wychowały, od ludzi, których znają, jest dla nich stresujące, dlatego odbieramy je w ostateczności. Jeśli chodzi o zwierzęta gospodarskie, to do odbioru dochodzi bardzo rzadko – w Vivie jest to przeciętnie raz na rok. Jeżeli doliczymy do tego działania innych organizacji, mówimy prawdopodobnie o kilku/kilkunastu przypadkach rocznie. Powód jest prozaiczny – trudno jest znaleźć miejsce, gdzie umieścimy np. stado krów czy koni. Dlatego staramy się takie interwencje rozwiązywać na inne sposoby” – tłumaczy Cezary Wyszyński.

Kiedy jednak organizacja odbiera zwierzę, musi złożyć wniosek do gminy o wydanie decyzji w przedmiocie odbioru. Jednocześnie składane jest zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Według raportu "Filantropi czy złodzieje?" organizacji Czarna Owca Pana Kota, w 2018 roku aż w 86,6 proc. przypadków gmina zatwierdzała odbiór zwierzęcia przez aktywistów.

„Po odebraniu przez nas zwierzęcia, toczą się więc dwa niezależenie postępowania prowadzone przez dwa niezależne organy, które oceniają słuszność naszej interwencji. Pamiętajmy również, że jest to odbiór czasowy. Nawet jak dostaniemy od gminy decyzję o odbiorze, to dopiero po prawomocnym wyroku dochodzi do przepadku zwierzęcia, a więc ostatecznego odebrania go właścicielom. To długa procedura, która może ciągnąć się latami” – komentuje prezes Vivy!.

Z raportu "Filantropi czy złodzieje" wynika również, że to właśnie organizacje najczęściej ratują zwierzęta — znacznie częściej niż policja czy straż gminna.

Inspekcja weterynaryjna w 2018 roku odpowiadała za zaledwie 11 proc. tego rodzaju spraw.

Wykres z raportu "Filantropi czy złodzieje"

Lis Kajtek dostał nowe życie

Gdyby interwencyjny odbiór zwierząt nie był możliwy, lis Kajtek z fermy w Zambrowie (woj. podlaskie) nigdy nie poczułby, że ludzie mogą być dobrzy. Dzięki aktywistom Vivy! trafił do azylu, gdzie po raz pierwszy mógł chodzić po piasku, a nie prętach ciasnej klatki. Gdzie dostał jedzenie i opiekę. Przeszedł też długie leczenie i operację oczu.

Hodowla w Zambrowie została zamknięta pod koniec 2019. Viva! interweniowała tam dwukrotnie – za pierwszym razem inspekcja weterynaryjna odmówiła pomocy. Rok później, niedługo przed planowaną datą zamknięcia fermy, powiatowy lekarz weterynarii również nie chciał przyjechać na miejsce. Aktywiści wspominają, że zastali tam rozkładające się zwłoki lisów i jenotów, chore, zaropiałe zwierzęta, niedożywione i pojone brudną wodą. Interwencyjnie odebrali Kajtka i drugiego liska, który okazał się jednak zbyt słaby. Trzeba było go poddać eutanazji.

Niedźwiedź Baloo zostanie w Poznaniu

Inny przykład: Fundacja Viva! w 2016 roku przeprowadziła interwencję w cyrku należącym do Kateryny S. i Sebastiana S. Jedna z aktywistek nagrała niedźwiedzia, którego zachowanie wskazywało, że zwierzę cierpi. "Film pokazaliśmy specjalistom do analizy i dzięki temu dowiedzieliśmy się, że niedźwiedź nieprawidłowo chodzi, że jest za mały, nie ma pazurów i kłów. Uznaliśmy, że musimy przeprowadzić interwencję. Na miejscu okazało się, że niedźwiedź ma do dyspozycji część przyczepy samochodowej i maleńki wybieg zewnętrzny, który nie był wkopany w ziemię. Przepisy nakazują wkopanie go na 1,5 metra, żeby uniemożliwić zwierzętom ucieczkę. Z tego wybiegu niedźwiedź mógłby uciec bez problemu, a to by z pewnością oznaczało dla niego śmierć” – mówiła OKO.press Anna Plaszczyk z Vivy!

Lekarze weterynarii stwierdzili u niedźwiedzia Baloo zanik mięśni i próchnicę w kanałach zębowych. Nie miał większości pazurów, miał niedobory witaminowe i problemy behawioralne wynikające z nadmiernego stresu.

W 2021 roku sąd rejonowy w Jastrzębiu-Zdroju skazał właścicieli cyrku, a Baloo zamieszkał na stałe w zoo w Poznaniu.

Minister kontra aktywiści

Czy organizacje, jak mówi minister Kowalczyk, czerpią zyski z odbierania zwierząt?

„Cała wypowiedź ministra Kowalczyka dowodzi, że nie wie, jak wyglądają interwencje. Po pierwsze: od kilku lat słyszymy, że działamy niezgodnie z prawem, ale kiedy zapytaliśmy ministerstwo rolnictwa, ile jest skarg na organizacje, to okazało się, że rocznie wpływa ich pięć. 5 skarg na kilkanaście tysięcy interwencji. Na podstawie tak śladowych liczb nie ma sensu zmieniać prawa – i to w dodatku na gorsze” – mówi Wyszyński.

„Minister powiela narrację o tym, że czerpiemy zyski z odbierania zwierząt – a tak naprawdę to my ponosimy koszty utrzymania i leczenia odebranych zwierząt.

Zbiórki, które organizujemy, umożliwiają nam utrzymanie zwierząt do czasu wydania prawomocnego wyroku. Natomiast jeśli minister odnosi się do sytuacji, kiedy domagamy się od właściciela – zgodnie z prawem - zwrotu pieniędzy za utrzymanie i leczenie zwierząt. To nie są wymyślone kwoty, tylko koszty weryfikowane przez odpowiedni organ” – dodaje.

Viva! planuje przyglądać się dalszym krokom ministra rolnictwa. Wraz z grupą organizacji wznowiono petycję, jaka została stworzona przy okazji Lex Sachajko – argumenty w sprawie odbierania zwierząt się nie zmieniły.

Aktywiści wyliczają, że to już czwarta próba (lub zapowiedź) zmiany przepisów.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze