0:000:00

0:00

Pierwszy dzień 26. ONZ-owskiego szczytu klimatycznego, tzw. COP26, upłynął pod znakiem mniej lub bardziej konkretnych deklaracji głów państw i rządów dotyczących przyszłych redukcji emisji gazów cieplarnianych. To podstawowy cel wyznaczony politykom przez naukowców, bijących na alarm z powodu coraz szybciej rosnącej koncentracji CO2, metanu i innych gazów cieplarnianych w atmosferze.

Wraz z nią rośnie temperatura Ziemi. Aktualnie ocieplenie wynosi już ok. 1,1°C względem epoki przedprzemysłowej, a deklarowane przez polityków cele redukcyjne są tak zachowawcze, że do 2030 roku należy spodziewać się wzrostu emisji, a klimat jest na ścieżce wzrostu temperatury o 2,7°C do końca wieku. Tymczasem COP26 ma zbliżyć ludzkość choćby do szansy spełnienia celu porozumienia paryskiego – czyli ograniczenia wzrostu temperatury do 1,5°C. W najgorszym razie do „znacznie poniżej 2°C”. Do tego potrzebne są zarówno natychmiastowe cięcia emisji do roku 2030, jak i długofalowe plany osiągnięcia neutralności klimatycznej.

Przeczytaj także:

O dziwo, o neutralności klimatycznej wspomniał na szczycie nawet premier Mateusz Morawiecki. Co prawda półgębkiem, bo ukrył ją za stwierdzeniem, że „UE była pierwszą wiodącą gospodarką, która przyjęła cel neutralności klimatycznej do 2050 roku”.

Bez informacji, że akurat Polska tego celu nie przyjęła.

Morawiecki mówił też, że o ile działania na rzecz redukcji emisji muszą być globalne, to trzeba pamiętać o zróżnicowanej sytuacji krajów, ich różnym punkcie wyjścia i możliwościach.

“Można powiedzieć, że była to nuta regularnie przewijająca się we wcześniejszych wystąpieniach przedstawicieli ubogich krajów Globalnego Południa. Ci z nich, którzy nie śledzili uważnie szczegółów negocjacji klimatycznych i stanowiska Polski, mogli odnieść wrażenie, że premier kraju Unii Europejskiej, należącego do klubu bogatych krajów OECD, przyznaje, że działania krajów UE, w tym Polski, powinny być szczególnie ambitne” – ocenił Marcin Popkiewicz, redaktor portal “Nauka o klimacie” i współautor książki o tym samym tytule.

Indie zaskoczyły wszystkich

Tymczasem to właśnie jeden z krajów Globalnego Południa, Indie, sprawił największą chyba niespodziankę pierwszego dnia COP26, zapowiadając datę osiągnięcia neutralności klimatycznej na rok 2070. Premier Indii Narendra Modi ogłosił to, przemawiając tuż po Morawieckim i usuwając całkowicie w cień to, co miał do powiedzenia polski premier. Choć Modi dał Indiom 20 lat więcej na osiągnięcie celu niż Unia Europejska, to wyzwanie przed drugim najludniejszym krajem świata (populacja 1,35 mld) i trzecim największym emitentem CO2 (7 proc. światowej emisji) jest proporcjonalnie dużo trudniejsze.

Oprócz celu neutralności klimatycznej za 50 lat, Modi zapowiedział także budowę 500 gigawatów mocy zainstalowanej w niskoemisyjnych technologiach, głównie odnawialnych, do roku 2030. W tym samym roku energia odnawialna ma stanowić 50 proc. indyjskiego miksu energetycznego, czego skutkiem ma być redukcja emisji o miliard ton. Dla porównania, emisje całego świata w roku 2020 to ok. 34 mld ton, więc indyjskie zobowiązanie to niemal 3 proc. globalnych emisji. Modi zapowiedział także redukcję intensywności emisyjnej w gospodarce – chodzi o stosunek emisji do PKB – o 45 proc. także do roku 2030.

Premier Indii wypowiedział się także w imieniu krajów rozwijających się, uderzając w kraje bogatej Północy za zbyt wolne finansowanie walki z konsekwencjami kryzysu klimatycznego w krajach Południa.

Chodzi o stały spór między krajami rozwiniętymi, a rozwijającymi się. Te pierwsze ponoszą znaczną część odpowiedzialności za historyczne emisje gazów cieplarnianych, na których – mówiąc skrótowo - zbudowały swoją dzisiejszą potęgę gospodarczą. Tymczasem kryzys klimatyczny uderza najbardziej w kraje rozwijające się, których udział w historycznych emisjach jest znikomy. Warto w tym momencie przypomnieć, że dwutlenek węgla utrzymuje się w atmosferze ok. 100 lat.

„Wszyscy znamy tę prawdę: dotychczasowe obietnice dotyczące finansowania klimatycznego okazały się puste” – powiedział Modi, odnosząc się do zadeklarowanej w 2009 roku przez bogate kraje kwoty 100 mld dolarów rocznie na rzecz pomocy w łagodzeniu i adaptacji do skutków kryzysu klimatycznego w krajach rozwijających się. Tuż przed COP26 okazało się, że zgromadzenie tych funduszy potrwa do roku 2023 – trzy lata później niż zadeklarowano.

„Wszyscy podnosimy nasze ambicje w zakresie działań na rzecz klimatu i finansowanie działań na rzecz klimatu musi się zwiększyć. Indie postanowiły iść naprzód z nowym zaangażowaniem i nową energią (…) i oczekują, że kraje rozwinięte zapewnią finansowanie klimatyczne w wysokości 1 biliona dolarów. Dziś konieczne jest, abyśmy śledząc postępy w zakresie łagodzenia zmiany klimatu, śledzili również finansowanie działań związanych z klimatem. Kraje, które nie dotrzymują obietnic dotyczących finansowania klimatycznego, również muszą być poddane presji” – powiedział Modi.

Czy deklaracje Modiego mają szanse stać się rzeczywistością?

Deklaracje Modiego okazały się na tyle ważne i nieoczekiwane, że z reguły skrajnie krytyczne organizacje klimatyczne, nie szczędziły premierowi pochwał.

„To jest prawdziwe działanie na rzecz klimatu. Teraz Indie domagają się jak najszybszego finansowania działań klimatycznych w wysokości 1 biliona dolarów i będą monitorować nie tylko działania klimatyczne, ale także finansowanie klimatyczne.

Co najważniejsze, Indie po raz kolejny wezwały do zmiany stylu życia, bo jeśli nie zmienimy tego, jak żyjemy, nie będziemy także w stanie uratować planty, na której żyjemy”

– powiedział Arunabha Ghosh, prezes indyjskiego think-ranku Council for Energy, Environment and Water.

Czy deklaracje Modiego mają szanse stać się rzeczywistością? Nie wszystko wygląda tak różowo.

Indie unikają przedstawienia ogólnego celu redukcji emisji na rok 2030, posługując się – wymienioną wyżej – miarą „intensywności emisji w gospodarce”, która ma się obniżyć o 45 proc. za dziewięć lat, a więc bardziej niż poprzednio deklarowany cel, czyli 33-35 proc. "Nie musi to jednak oznaczać ogólnego obniżenia emisji", zauważa BBC w analizie deklaracji premiera Indii.

Rok 2070 jako data osiągnięcia neutralności klimatycznej też wydaje się problematyczna, ponieważ wg Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, by osiągnąć cel 1,5°C ocieplenia, właściwą datą jest jednak rok 2050 – tak jak przyjęło to ponad 130 krajów świata.

Także cele 500 GW niskoemisyjnych źródeł wytwarzania energii – jakkolwiek bardzo ambitny – nie będzie łatwy do osiągnięcia, pisze BBC, wskazując, że Indie nie osiągną własnego celu 175 GW w roku 2022.

„W 2015 roku Indie obiecały, że udział energii elektrycznej ze źródeł niekopalnych wyniesie 40 proc w 2030 roku. Teraz Modi podniósł to zobowiązanie do znacznie bardziej ambitnych 50 proc. Według oficjalnych statystyk, moce wytwórcze z tych źródeł generowały ok. 39 proc. energii elektrycznej kraju. Jednak według Międzynarodowej Agencji Energii rzeczywista wartość była jeszcze niższa i wynosiła 20 proc” – pisze BBC.

;

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze