0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. archiwum prywatne/Marcin MajerFot. archiwum prywat...

W jego pomaganiu zaskakuje szeroki uśmiech i pozytywne podejście. Z pomocą był w Buczy, Charkowie, Bachmucie, okolicach Awdijewki, w Dawydowem Brodzie na Chersońszczyźnie od razu po wyjściu ze szpitala. Z Paraskowijiwki, wioski, która teraz jest zajęta przez Rosjan, z innymi wolontariuszami ewakuował ludzi. Odwiedza sierocińce, wozi dary dla cywili na przyfrontowych terenach, pomaga żołnierzom. Czego nie wiózł: od pampersów po auta, kamizelki, drony, opony do wojskowych samochodów.

W Ukrainie spędza nawet po cztery miesiące. Przyjeżdża na tydzień do domu i wraca. Teraz jest w Krzywym Rogu. Dzień przed naszą rozmową wrócił ze szpitala, gdzie zawiózł koszulki, bieliznę dla rannych żołnierzy. Lekarze rozcinają odzież, żeby dostać się do rany.

Na wojnie stracił przyjaciół. Chciał walczyć. Starszy Ukrainiec go przekonał, żeby, jeśli ma kontakty i chęć pomagania, wspierał Ukrainę w ten sposób.

Miałem BMW

Zaczęło się od granicy. Odbierał stamtąd kobiety z dziećmi.

– Miałem nowe BMW, tatuaże, dobry zegarek, kobiety bały się wsiadać. Od razu udostępniałem Wi-Fi, żeby się czuły bezpiecznie, żeby napisały do domu. Potem przerzuciłem się na busy. Wiozłem rzeczy dla żołnierzy czy medyczne i z powrotem brałem uchodźczynie – opowiada Marcin Mejer, biznesmen z Częstochowy.

Poznał pastora Witalija z Krzywego Rogu, który przywoził uchodźczynie na granicę. Teraz razem pomagają.

Sens życia

W Krzywym Rogu było dużo osób, które uciekały z regionów najbliższych frontowi. Co tydzień, w środę po lekarstwa, środki higieniczne do pastora przychodziło po tysiąc, dwa tysiące osób.

– Kiedyś mnie uderzyło, jak kobieta prosiła o trzy podpaski. Zbiórek pieniędzy nigdy nie ogłaszałem, ale prosiłem ludzi, którzy mnie obserwują z Polski, o pampersy, o podpaski. To rzeczy drobne, o które było tu było ciężko.

Okazało się, że tych podpasek potrafimy mieć całe garaże, ładowałem busy i zawoziłem – opowiada wolontariusz. – Teraz z pomocą jest ciężko. Ale moja chęć pomagania nie ustaje.

Głównym celem dla mnie zawsze było pomóc najsłabszym.

Wiedziałem, że tam, gdzie jeździliśmy czy jeździmy – jak teraz do Nowoworoncowki – nie jeżdżą wolontariusze, bo tam są drony – mówi Marcin.

Marcin (z ukraińską flagą) przywiózł dary żołnierzom. Fot. archiwum prywatne

Brazylia, Meksyk, USA, Ekwador, Ukraina

Odwiedzał świat, mieszkał za granicą, jeździł drogimi samochodami. Zamienił to na życie w przyfrontowych wioskach, nocowanie byle gdzie.

– Dopiero wtedy łapie się sens życia – mówi. – Ludziom trudno jest uwierzyć w to, że robisz coś dla innych za darmo, bezinteresownie. Chciałem to też pokazać swoim dzieciom.

Przyjemność sprawia mi obcowanie z ludźmi. W Ukrainie, na wschodzie, są tacy ludzie, jak w Polsce byli 30 lat temu. Otwarci. Potrafią nie mieć nic, a potrafią się z tobą się podzielić. A ty zaczynasz doceniać rzeczy drobne.

Teraz już jest lepiej z prądem, ale wtedy nie było wody, prądu, zaciemnienie obowiązywało pełne. Jak wracałem do Polski, przekraczałem granicę i widziałem ulicę oświetloną – uśmiechałem się na widok latarni.

Tłumaczę takie banały, że syrena wyje o godz. 12:00 w południe, ale też w nocy. I nie jest to wycie zabawowe. Wywoziłem stąd dzieci, które traumatycznie reagowały na alarmy. Żona kolegi, który zaginął, może jest w niewoli, śpi z córką w korytarzu. Nad ranem dopiero zasypia. W Polsce ludzie tego nie rozumieją.

Przeczytaj także:

500 m od wroga

17-letnia córka Marcina Julia namówiła ojca, żeby założył Instagrama i TikToka. Na ostatnim ma ponad 200 tys. obserwujących. 8-letni Janek w grach zawsze jest Ukrainą.

– Julia jest świadoma, boi się o mnie. Nie mogę powiedzieć, że sam się nie bałem: w wielu sytuacjach było niebezpiecznie. Ten strach mnie trochę mobilizuje, ale jestem ostrożny. Nie wchodzę z asfaltu na trawę – może być zaminowana. Ale czuję potrzebę, żeby to robić.

W busa z wolontariuszami uderzył dron, komuś rękę urwało. Zawoziłem samochód dla minomiotczikow, pod Charkowem. Ostatni blokpost, pół wioski było orków, pół naszych. Byłem jakieś 500 m od wroga. Po moim wyjeździe dwóch ukraińskich żołnierzy od razu zginęło. Nie wiem, czy za sekundę gdzieś tu nie uderzy rakieta. Blisko było wiele razy – mówi. – Za każdym razem, jak wyjeżdżam, mam spisaną listę. Mama Janka, moja była żona, wie gdzie, co jest.

Wiem, że mogę stąd nie wrócić.

Na Instagramie Marcina są zdjęcia rozstrzelanych cywilnych aut, ruiny domów, zniszczone całe wsie, miasta. Mówi, że unika pokazywania rzeczy drastycznych. Profil może zostać zablokowany, Ukraina stała się „treścią wrażliwą”. Prawdę jest ciężko pokazywać, ale trzeba o tym mówić.

Pod wideo zdarzają się też komentarze typu „to nie nasza wojna”.

Marcin wstawia się za osobami z Ukrainy, które w Polsce doświadczyły hejtu. Skontaktował się z uchodźczynią, która została zelżona w Krakowie przez Polaka, za to, że jej dzieci, które bawiły się piłką, trafiły w jego psa. Sprawę opisywała „Gazeta Wyborcza”. Marcin opłacił kobiecie prawnika. Potem zajmował się sprawą pobicia ukraińskich nastolatków w Trójmieście.

– Nie znam ani jednej dziewczyny z Ukrainy, która nie podjęła tu pracy. Jedna miała pięć sklepów w Charkowie, a tutaj podłogi myła i nie narzekała.

Wiele uchodźczyń już wróciło do kraju i też się zmaga z kłopotami. Zdarzają się tragedie – jedna z kobiet wróciła z Polski i zginęła w swoim domu od rakiety.

Czemu nie pomagasz Palestynie?

Ktoś się pyta: a czemu ty nie pomagasz w Polsce? W Polsce pomaga państwo polskie, które funkcjonuje, a tutaj to państwo nie funkcjonuje tak, jak powinno, bo jest wojna.

Inny mówi: A czemu nie pomagasz w Palestynie? Mogę pomagać w Etiopii, mogę pomagać również w Brazylii, gdziekolwiek. Tylko że pomagam tam. To od mojego domu rzut beretem – 300-400 km.

Polska stała na wysokości zadania, byliśmy solidarni. Nie mówię, że każdy ma działać cały czas, ale ludzie myśleli, że co? Że to potrwa chwilę?

Marcin z pomocą w przyfrontowych wioskach. Fot. archiwum prywatne

Próbują się tłumaczyć rozdrapując stare rany – to jest ciężki temat dla Polaków – Bandera, Wołyń. Historia sprzed 80 lat ma być wytłumaczeniem. Rosjanom od zawsze chodziło, żeby nasze narody poróżnić, żeby Ukraina nie miała przyjaciół. Staram się przeciwdziałać stereotypom. Wymyśliłem takie powiedzenie:

Nie wiesz temu, co ci obieca, że ci pomoże przynieść góry, uwierz temu, co ci pomoże przenieść telewizor.

Polskij drug

Na 110 proc. wierzę w zwycięstwo Ukrainy. Tylko że bez wsparcia sobie nie poradzi. Muszą mieć czym walczyć.

Każdy w Europie powinien chcieć, żeby Rosja została pokonana w Ukrainie, a nie w Polsce,

albo gdzieś tam bliżej Polski, przy samym Lwowie.

Chcę mieć za sąsiadów Ukrainę, a nie Rosję.

Choć gonił go czas

Na front jeździł z guzem mózgu.

– Pomagając na wschodzie, też pomagałem sobie w formie psychicznej. Jeżdżąc, miałem ochotę do życia – opowiada Marcin. – Miałem oponiaka. Śmiałem się, że hełmu nie mogę założyć, bo mi ten guz wystawał.

Jesienią 2023 roku miał operację.

– Były obawy, że cztery kończyny nie będą działać. Na szczęście tylko jedna noga nie pracowała, ale rehabilitacja pomogła – mówi Marcin. – Ale wtedy dotarło do mnie, że mogę mieć mało czasu, żeby zrobić coś dobrego.

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze