0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. ZKRFot. ZKR

„Po co ratować kulturę w czasach, kiedy w każdej chwili może ją zniszczyć pocisk rosyjski? Rzeźby mogą poczekać, ale ludzie nie” – mówi Paweł Jędrzejczyk, polski konserwator zabytków, którego ukraińsko-polski zespół cały czas pracuje we Lwowie.

Jeszcze kilka lat temu, gdy zatrzymywałam się na kawę w kawiarni obok Katedry Łacińskiej we Lwowie, widziałam grupy turystów stojące przy Kaplicy Boimów. Ludzie oglądali fragmenty biblijnych scen, które zdobiły kamienną fasadę kaplicy. Potem podnosili głowy ku górze. Wypatrywali rzeźby Chrystusa Frasobliwego, która wieńczy kopułę. Figura przedstawia Jezusa siedzącego i opierającego się na ręce, z krzyżem za sobą i koroną cierniową nad głową.

Zazwyczaj to byli Polacy. Poznawali historię jednego z najważniejszych zabytków Lwowa.

Rzeźba-unikat

Kaplica Boimów została zbudowana w 1615 r. na terenie ówczesnego cmentarza miejskiego obok katedry łacińskiej. Powstała na zlecenie lwowskiego kupca sukiennego węgierskiego pochodzenia, Jerzego Boima. Była kaplicą rodzinną. Nie wiadomo, kto jest autorem rzeźby Chrystusa oraz samej kaplicy.

W drugiej połowie XVIII w. kaplica przetrwała likwidację cmentarza. W 1932 r. została uznana za zabytek. Po II wojnie światowej pełniła funkcję magazynu. A od 1967 r. r stała się oddziałem Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki im. B. Woźnickiego.

W ciągu 400 lat kamienna rzeźba Chrystusa nigdy nie była demontowana. Ostatnie udokumentowane prace konserwatorskie były prowadzone w 1927 r. W tamtych czasach konserwacja polegała często tylko na pomalowaniu powierzchni. A wapień niszczeje.

Lwowianie: ratujmy Chrystusa!

Fragmenty rzeźby spadały z 26 metrowej wysokości pod nogi przechodniów. Coraz bardziej zniszczona była głowa Chrystusa, korona cierniowa.

– O tym, że lwowiacy są tak przywiązani do tej rzeźby, dotarło do mnie dopiero po jakimś czasie. We Lwowie przecież jest mnóstwo obiektów zabytkowych wysokiej klasy, które trzeba ratować. Ale jeżeli ludzie organizują zbiórkę na konserwację rzeźby, to znaczy, że to jest coś ponad standard – mówi Paweł Jędrzejczyk, szef firmy Zabytki Konserwacje Remonty, który kierował zespołem renowacyjnym na zlecenie konserwatora lwowskiego i Instytutu Polonika.

Inicjatywa odrestaurowania tej kultowej rzeźby dla Lwowa wyszła od wykładowców i studentów lwowskiego Uniwersytetu Bankowego. W 2018 r. na XIII Aukcji Nadziei we Lwowie zebrali 250 tys. hrywien na renowację Frasobliwego. Pozostałe środki zapewnił polski Instytut Polonika.

– Konserwatorzy lwowscy, z którymi współpracowaliśmy, sądzili, że rzeźbę da się zakonserwować bez demontażu. Bo to niebezpieczny i potencjalnie destrukcyjny moment. Ale jak zobaczyli z bliska, w jakim stanie jest podstawa rzeźby, zmienili zdanie. To cud, że nie runęła jeszcze na bruk – opowiada Paweł Jędrzejczyk. Konserwacja musiała się odbyć w pracowni konserwatorskiej.

Przeczytaj także:

„Zaczynaliśmy w czasie pandemii, a kończyliśmy w czasie wojny”

30 listopada 2021 r. po raz pierwszy w historii 280-kilogramowa rzeźba Chrystusa została zdjęta z kopuły kaplicy Boimów. Oprócz konserwacji planowano badania. Chodziło o doszukiwanie się w miarę możliwości śladów polichromii. Z przekazów było wiadomo, że rzeźba była malowa. Zanosiło się na poważny projekt konserwatorski. Omawiany był dzień przed rosyjską inwazją na pełną skalę, w czasie wideokonferencji.

– Czuć było wyjątkowe napięcie. Nie wiedzieliśmy, że następnego dnia wybuchnie wojna. Nasi lwowscy partnerzy napierali, żebyśmy przyjechali i zaczynali pracę. Mam wrażenie, że

oni bronili sie przed myślą, że ich świat za chwilę się zawali.

Niestety się zawalił.

Jakie konserwacje, kiedy w kraju jest wojna

Polscy konserwatorzy, jak tysiące Polaków i Polek, zajęli się przede wszystkim pomocą humanitarną. Instytut Polonika przeznaczył środki na ochronę obiektów zabytkowych w zachodniej i centralnej części Ukrainy. Czyli tam, gdzie szybko dotrą transporty z Polski.Bo np. zabytkowe cerkwie nie były zabezpieczone przed pożarem. Konserwatorzy rozwozili więc gaśnice. Witraże i bezcenne rzeźby we Lwowie mogły zostać rozbite od uderzenia bomby. Trzeba je było więc opakować, aby zmniejszyć ryzyko uszkodzenia lub zniszczenia.

Do Lwowa tymczasem docierali uchodźcy ze wschodniej cześci Ukrainy. Brakowało jedzenia. Ukraińscy pracownicy, którzy wspołpracowali z firmą ZKR, włączyli się w dystrybucję pomocy dla Ukrainy.

– Znajoma ukraińska konserwatorka, która mieszka w historycznej części Lwowa, kobieta około lat 40., opowiadała mi, że przez pierwsze tygodnie spała z siekierą przy łóżku. Kobiety były przekonane, że za chwilę dojdzie do desantu wojsk rosyjskich i tak chciały się bronić. Taki był poziom przerażenia – wspomina Jędrzejczyk.

Ewakuacja Chrystusa do Polski

Do tematu konserwacji Chrystusa wrócili we wrześniu 2022 r. Wojna była już oswojona, ale czyszczenie powierzchni wrażliwej rzeźby należało zrobić przy pomocy lasera. Nierozważnie wydawało się wwożenie drogiego sprzętu na terenu zagrożonego wojną. To może przewieźć rzeźbę do Polski? I tam można przeprowadzić cały cykl badawczy?

Tu można zobaczyć, jak wyglądała rzeźba przed konserwacją.

Taras Woźniak, dyrektor Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki, która jest właścicielem rzeźby, obiecał załatwić odpowiednie zezwolenie.

– Gdy po raz pierwszy, w grudniu 2022 przyjechaliśmy po rzeźbę, to dokumenty z Kijowa nie doszły na czas. Kiedy byliśmy we Lwowie, miasto zostało zaatakowane. Słyszeliśmy, jak rakiety rozbijały transformatory. Wtedy celem była infrastruktura energetyczna. Siedzieliśmy w schronie pod kościołem św. Antoniego przy Łyczakowskiej, bo nie wiadomo, czy będzie druga fala – kontynuuje konserwator.

Aby uratować rzeźbę przed naturalnym i rosyjskim zniszczeniem, Ministerstwo kultury Ukrainy zezwala na wywóz i schronienie Chrystusa w Polsce.

Zabytkowa rzeźba niczym kryształ

Rzeźba musiała przetrwać 450 km drogi. Zespół wymyśla rozwiązanie: figura Chrystusa zostaje umieszczona na sztywno w drewnianej skrzyni, którą z kolej włożono do większej skrzyni. Pomiędzy jedną a drugą wstawili sprężyny. W ten sposób przy drganiu rzeźba lewitowała. Do Polski i przez Polskę jechali z prędkością 10-80 km/h. Chrystus bezpiecznie dotarł do pracowni ZKR w Ożarowie Mazowieckim.

W badaniach i konserwacji wzięło udział ponad 20 specjalistów. Na początku planowali konserwację zachowawczą. Czyli zostawienie rzeźby w takim stanie, w jakim dotrwała do dziś.

Trzy kolce korony cierniowej

Ale pojawiły się nowe informacje. Na głowie Chrystusa zachowały się trzy metalowe kolce korony cierniowej. Czwarty mieszkaniec Lwowa znalazł pod kaplicą Boimów.

Ze zdjęć w internecie – a rzeźba była często fotografowana – wynikało, że gwałtowna destrukcja głowy i korony cierniowej nastąpiła mniej więcej od 2011 r. W głowie było nawierconych 26 otworów, zatem kolców musiało być 26. Ale też figurze brakowało dużej partii czoła. Konserwatorzy znaleźli w polskim archiwum zdjęcie z 1912 r. Cyfrowo powiększone pozwoliło odtworzyć, jak wyglądała rzeźba. I Jędrzejczyk odtworzył ubytki wokół korony cierniowej. Chrystus odzyskał całą koronę cierniową

To jest eksplozja cierpienia w postaci tych 26 kolców, które wystrzeliwują we wszystkich kierunkach.

Przy czterech kolcach to wyglądo zupełnie inaczej – mówi.

Chrystus Frasobliwy po konserwacji. Fot. Departament Ochrony Środowiska Historycznego Ukrainy/Facebook

„Czekamy na jego powrót”

Odnowioną rzeźbę można było oglądać w Warszawie (do 25 listopada 2023 r.) na wystawie „To czego nie widać. Kulisy prac konserwatorskich nad rzeźbą Chrystusa Frasobliwego z kaplicy Boimów we Lwowie” w galerii na Krakowskim Przedmieściu. Sam Chrystus też miał co oglądać podczas pierwszej w życiu podróży: naprzeciwko galerii w Pałacu Prezydenckim Andrzej Duda przyjmował własnie kandydatów na premierów. Bo takie były wtedy polskie problemy.

A potem Frasobliwy wrócił do Lwowa.

Lilija Onyszczenko, doradczyni mera Lwowa ds. ochrony środowiska historycznego na Facebooku poinformowała, że Chrystus Frasobliwy wkrótce wróci do domu. Pod postem pojawiły się komentarze:

„Lwów czeka na powrót odnowionego Jezusa, który jest z nami od wieków jako oberih, amulet”.

„Czekamy na Jego powrót. Jest dla nas kimś znacznie ważniejszym niż tylko figura. Jest symbolem. Mam nawet Frasobliwego na tapecie ekranu mojego telefonu i patrzę na niego codziennie. A wczoraj przeczytałam gdzieś, że jest w Polsce i będzie tam tak długo, jak długo będzie trwał specjalny okres... To znaczy, nikt nie wie jak długo. A teraz ta wiadomość dała mi nadzieję, że się doczekam”.

Namiastka normalności

15 stycznia 2024 r. w Muzeum Johanna Georga Pinsla, lwowskiego XVIII-wiecznego rzeźbiarza, lwowianie po raz pierwszy w historii mogli zobaczyć rzeźbę Chrystusa z bliska. Każdy detal. Chrystus wpisuje się w sakralne wnętrze XVII wiecznego kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, który od lat 90. pełni funkcję muzeum rzeźby barokowej (na zdjeciu na samej górze).

„To coś niesamowitego i pięknego, co dzieje się w naszym życiu pomimo wszystkich obaw, bólu i trudności. Po raz pierwszy od prawie dwóch lat Muzeum Pinsla otworzyło dziś swoje drzwi dla zwiedzających. I nie tylko otworzyło, ale w boski sposób, który sprawił, że miałam gęsią skórkę. Do Lwowa wróciła rzeźba Chrystusa Frasobliwego z kopuły kaplicy Boimów, która przed inwazją na pełną skalę nigdy nie opuszczała miasta” – pisze dziennikarka Andriana Stachiw.

„Ta figura jest jednym z symboli Lwowa – mówi Taras Woźniak, dyrektor galerii. – Chrystus Frasobliwy tworzy sylwetkę miasta. Bez niego Lwów nie jest Lwowem. Rzeźba będzie czekać na zakończenie wojny, a potem po konserwacji całej kaplicy Boimów, bo planujemy takie działanie z Instytutem Polonika, wróci na swoje miejsce pierwotnego przeznaczenia, czyli na kopułę”.

Wystawa nie będzie dostępna codziennie, a tylko w określone dni. Odpowiednie informacje będą pojawiać się na stronie muzeum.

„Nasz zmartwiony Jezus”

To była wyjątkowa praca – mówią konserwatorzy.

– Ukraiński nadzór konserwatorski pieczołowicie pilnował tej rzeźby. Proponowaliśmy z powodu niepewnej sytuacji we Lwowie przechować tę rzeźbę w Polsce. W ogóle nie było dyskusji na ten temat.

To jest dla nich element tożsamości, tej lwowskiej. Powiedzieli, żebyśmy przywieźli, a oni u siebie ją zabezpieczą

– opowiada Paweł Jedrzejczyk.

– Więc po co konserwujemy zabytki w czasie wojny? Robimy to dla naszych ludzi, dla naszych ukraińskich współpracowników. Razem pracowaliśmy przez 8 lat i w Polsce, i w Ukrainie. Część z nich poszła na front, część już wróciła z wojny i nie chce opowiadać, co przeżyli. Są tacy, którzy nie idą. Z różnych powodów.

To nie jest tak, że wszyscy muszą pójść na front. Kraj musi jakoś funkcjonować. Mamy problem, bo jeśli nasi pracownicy pojadą do sklepów budowlanych, zwłaszcza takich dużych hipermarketów, kupić jakieś techniczne rzeczy, tam branka do wojska jest powszechna...

A jeśli zabiorą nam wszystkich pracowników, to nasza obecność tam nie ma sensu. A władze ukraińskie zachęcają nas, żeby prowadzić prace, bo to jest ten element normalności – mówi Jędrzejczyk. – Gospodarka ukraińska zawaliła się. Mężczyźni nie wyjadą do pracy za granicę. Dajemy więc im pracę, oni mogą utrzymać rodziny.

Nie uprawiamy sportów ekstremalnych jadąc do kraju, gdzie jest wojna, tylko jeździmy do naszych znajomych, wieloletnich współpracowników, którzy po prostu potrzebują naszego wsparcia.

Oczywiście zawsze jest ryzyko, ale nieporównywalne do tego jakie oni podnoszą żyjąc tam dzień po dniu. Nie ponosimy go sami. Razem z nami przyjeżdżają tu specjaliści z Instytutu Polonika. Skoro częściowo pracujemy za polskie pieniądze, to oni są tu po to, by tę pracę rozliczyć. I chcą to robić. Dla nich to też coś zdecydowanie więcej niż praca.

„Jesteśmy z wami nie na papierze”

Konserwacja wymaga namysłu i dobrego kalkulowania ryzyka. W 2022 r. przy pracach konserwatorskich w kościele św. Antoniego konserwatorzy zmienili sposób pracy, żeby ludzie krócej przebywali na rusztowaniach. Ale na banerze z logo firmy dopisali po ukraińsku „my z wami”.

Chodziło nam o to, żeby ludzie na mieście zobaczyli, że nie uciekliśmy, że czynimy normalność w tym nienormalnym świecie.

Te rzeźby czekały tyle lat na konserwację, mogłyby poczekać dalej. Ale ludzie nie mogą czekać, potrzebują środków do życia. Dla mnie to jedyny powód, jedyna istotna motywacja. Przyjeżdżamy, pracujemy, mówimy o czymś innym niż o wojnie – mówi polski konserwator.

Schizofrenia Lwowa

– Też jak tam jeżdżę, wdrążam w ten tryb syren alarmowych i telefonów od moich pracowników, że „to nie jest niebezpieczne, to tylko samoloty. Niech się pan nie denerwuje”. Jak to jest samolot, to trzeba jeszcze chwilę poczekać, bo może kalibry odpalić z pokładu, wtedy mamy 5 minut, żeby się ewakuować, ponieważ nie wiadomo, gdzie doleci – relacjonuje lwowskie realia Paweł Jędrzejczyk.

– Nie jest to też tak, że teraz alarmami się nikt nie przejmuje. Mój pracownik mieszka z rodziną na 13. piętrze. Nie chodzą do piwnicy, kiedy jest alarm, bo jest za daleko. Tak kalkulują, że gorzej zginąc pod gruzami niż wprost od rakiety. Tworzą sobie takie uzasadnienia. A różwnocześnie mówią, że przede wszystkim najważniejsze jest, że są razem.

Schizofrenia Lwowa – tak to nazywam. Świat, który wygląda zupełnie normalnie, tylko, że właśnie wyją syreny po trzy razy dziennie albo dwa, albo pięć razy, a to w nocy, a to w dzień. I nie jest to ku czci pamięci Powstańców Warszawy tylko naprawdę za chwilę mogą przylecieć rakiety. Albo jedziesz – zwykłe miasto, 50 metrów dalej – ni stąd ni zowąd wyrwa czy dziura, jak w domie przy ulicy Stryjskiej, gdzie latem trafiła rakieta i zginęło 10 osób.

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze