0:000:00

0:00

Prawa autorskie: KruszkaKruszka

Pisaliśmy w nim, że doktorantka i byli studenci oskarżają prof. Mirosława Żelaznego, filozofa i etyka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, o molestowanie seksualne i nadużywanie władzy. Na korytarzach Instytutu Filozofii mówiło się o tym od lat, ale nikt nie reagował. Władze instytutu uspokajały, że "profesor już taki jest".

"Na wykładach oceniał wygląd studentek, kształt biustu. Mówił, że może to robić, bo jest nauczycielem estetyki. Przechwalał się, że ma kontakty seksualne z pracowniczkami instytutu i nieślubne dzieci. Był ekscentryczny, ale przekraczał granicę dobrego smaku" - mówił nam były student prof. Żelaznego.

A jego była studentka wspominała: „Nie pamiętam, by ktoś zaprotestował. Po zajęciach było mnóstwo dyskusji. Ale wszyscy bali się zwrócić uwagę Żelaznemu. Jego ulubionym powiedzeniem było: „Jestem profesorem i nic mi nie można zrobić”.

Dziś o tym, czy faktycznie nie można z tym nic zrobić, rozmawiamy z Karoliną Kędziorą - radczynią prawną, autorką wielu publikacji dotyczących dyskryminacji, m.in. „Dyskryminacja i mobbing w zatrudnieniu”, prezeską Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.

Przeczytaj także:

Karolina Kędziora: Mieliśmy taką sprawę: trafiła do nas dziewczyna, była studentka, w bardzo złym stanie psychicznym. Niedawno zaczęła swoje wyśnione studia. Marzyła o tym, żeby dostać się do grupy pewnego profesora. Cała rodzina była dumna, że jej się to udało. On był dla niej autorytetem, czytała jego publikacje. Zaczął ją dostrzegać, wyróżniać, w końcu prosić, żeby zostawała po zajęciach. Było to dla niej ogromnie ważne.

I w pewnym momencie zaczęło się molestowanie seksualne. Zaczęła dostawać od niego maile o treści pornograficznej. Wysyłał je ze swojej służbowej skrzynki. Bardzo nią to wstrząsnęło. Gdy po tym przyszła na uczelnię, profesor zaczepiał ją i pytał, czy dostała wiadomości. Opowiedziała o wszystkim koleżance w grupie. Myślała, że dostanie od niej wsparcie. A ona jej powiedziała, że nic nie da się z tym zrobić.

Świat tej dziewczyny rozsypał się z dnia na dzień. Do nas przyjechała osobiście, z drugiego końca Polski, bo bała się przesłać wiadomość, którą dostała od profesora. To naprawdę był mail o treści pornograficznej. Nie zdjęcia lecz długi opis. Pomogliśmy jej napisać pismo do uczelni, z dokładnym opisem zachowań profesora. Prosiła, żeby władze uniwersytetu zareagowały.

Konrad Szczygieł: Co zrobiła uczelnia?

Przyszła odpowiedź, która sprowadzała się zaledwie do kilku zdań - że przeprowadzono postępowanie wyjaśniające, w ramach którego profesor złożył oświadczenie, w którym stwierdził, że ktoś się włamał do jego skrzynki…

Wyobrażam sobie, że na tej uczelni są panowie, którzy znają się "od zawsze". Pewnie powiedzieli temu profesorowi: „oj tam, chyba trochę przesadziłeś”. Potem poklepali po plecach.

I koniec.

Tak. Dziewczyna nigdy tam nie wróciła. A to wydarzenie zmieniło jej życie. Przez jakiś czas była w szpitalu, miała duże problemy psychiczne. Ona po prostu tego nie udźwignęła. A ten mężczyzna pozostał bezkarny.

Co można było jeszcze zrobić w tej sytuacji? Czego oczekiwaliście od uczelni?

Praktyka powinna być taka, że powołuje się komisję, w skład której wchodzi niezależny ekspert czy ekspertka w zakresie przeciwdziałania dyskryminacji, bo molestowanie seksualne to forma dyskryminacji płciowej. Ofiara powinna mieć pewność, że postępowanie nie będzie stronnicze i przebiegnie rzetelnie. Studentka i profesor, jak również członkowie komisji, powinni złożyć oświadczenia, że zachowają poufność.

Uczelnia powinna też na stałe powołać rzecznika akademickiego ds. przeciwdziałania dyskryminacji, który przyjmowałby takie skargi. Powinna ustanowić procedury, jak postąpić, gdy do jej władz trafia skarga tego typu. A studenci powinni zostać poinformowani, do kogo mogą zwrócić się po pomoc. Powinno się ich także edukować, czym jest molestowanie seksualne, żeby mogli rozpoznać takie zachowania i właściwie na nie reagować, także wspierając się nawzajem. Bo zdarza się, że gdy ofiary już decydują się komuś powiedzieć o tym, co je spotkało, trafiają na osoby które zatrzymują tę informację dla siebie - bo same nie wiedzą, co z tym dalej zrobić. Albo boją się, że będą miały nieprzyjemności.

Prawo nie nakłada na uczelnie w Polsce obowiązku powołania komisji antydyskryminacyjnej?

Nie. I to jest problem systemowy - przyjęcie procedur zależy od dobrej woli władz uczelni.

Uczelnie powinny mieć również obowiązek okresowego raportowania np. do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w jaki sposób realizują politykę równościową i antydyskryminacyjną. Widzę, że na niektórych uczelniach coś się dzieje, np. na Uniwersytecie Jagiellońskim czy Warszawskim. Ale ponieważ nie ma zobowiązania prawnego, działania podejmują wyłącznie te uczelnie, które mają pieniądze, zaplecze, pomysł, chęć i zrozumienie problemu.

Nie jestem zwolenniczką szczegółowego wpisywania do prawa wszystkiego, ale na poziomie ogólnym jakieś obowiązki powinny być! Bo jeśli będziemy czekać na zmianę, która się sama wydarzy na uczelniach, możemy się po prostu nigdy nie doczekać.

A problem istnieje. Z badania przeprowadzonego przez biuro Rzecznika Praw Obywatelskich jesienią zeszłego roku, wynika, że spośród ponad 4 tys. ankietowanych studentów, 1/3 doświadczyła molestowania seksualnego w trakcie studiów.

Tymczasem spraw sądowych brak. Statystyki sądowe nie odzwierciedlają rzeczywistości.

Dlaczego ofiary nie zgłaszają molestowania?

Bo nie znają prawa. Widzę te szeroko otwarte oczy, podczas szkoleń które prowadzę w różnych zakładach pracy, kiedy mówię, że zakaz dyskryminacji ze względu na płeć, w postaci molestowania seksualnego, w ogóle jest w przepisach.

Poza tym, osoby doświadczające molestowania nie mają zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Do sądów trafia niewiele spraw, a nawet w tych najbardziej drastycznych, gdzie np. dochodzi do gwałtu, zazwyczaj kary są nieadekwatne do czynów, albo sąd uznaje że molestowania nie było. To zniechęca.

Do tego, dochodzi jeszcze obawa przed bezwzględną opinią publiczną. To jest szokujące, jakie nienawistne komentarze w tych sprawach się pojawiają. Przypomnijmy sobie sprawę Anety Krawczyk, która oskarżyła polityków Samoobrony o to, że oferowali jej pracę za seks. Pamiętam, co się działo w mediach. Te komentarze: że się niewłaściwie ubierała, nie wiadomo kto jest ojcem jej dziecka i jeszcze, że to ona czerpała korzyści z całej sytuacji. Cała uwaga skupiła się na kobiecie. A nie na tych, którzy byli sprawcami. Stąd kobiety boją się, co się wydarzy, gdy one cokolwiek ujawnią. Podziwiam te, które się na to decydują.

Jako kobiety często jesteśmy wychowywane w ten sposób, że jak dzieje się nam krzywda, szukamy winy w sobie, zastanawiamy się czy przypadkiem nie zachęciłyśmy molestującego, nie zasłużyłyśmy sobie na takie traktowanie. Mężczyźni rzadziej funkcjonują w ten sposób, a stereotypy na temat ”prawdziwego mężczyzny” się nie starzeją. Mężczyzna, może być agresywny, władczy, a powiedzenia w stylu ”mężczyźni muszą się wyszaleć”, czy ”jak kobieta mówi nie, to myśli tak” wciąż funkcjonują i tworzą atmosferę sprzyjającą przemocy seksualnej.

Co, z prawnego punktu widzenia, możemy nazwać molestowaniem seksualnym na uczelni? Jakie kroki może podjąć ofiara molestowania?

Pracownicy i pracownice uczelni mogą skorzystać z Kodeksu pracy, który zwiera definicję molestowania seksualnego. Niestety gorzej ze studentami i studentkami, którzy nie mają odpowiedniej ochrony.

Alicja, bohaterka waszego reportażu, mogłaby wystąpić przeciwko uczelni z pozwem o odszkodowanie za dyskryminację w formie molestowania, bo uczelnia odpowiada za działania swoich pracowników.

Kodeks pracy mówi o niepożądanych zachowaniach odnoszących się do płci bądź o charakterze seksualnym. Ten element, że są to zachowania niepożądane, jest niezwykle istotny. Ponieważ sytuacje, które odnoszą się do seksualności mogą być akceptowane, bądź nie. I to jest bardzo subiektywne, gdzie postawimy granicę.

Kodeks mówi też o tym, że są to zachowania, których celem lub skutkiem jest naruszenie godności, poniżenie lub upokorzenie pracownika. Pojęcie godności jest czymś bardzo indywidualnym. Jedna osoba słuchająca seksistowskich żartów może uznać, że to zabawne i jej to odpowiada, a inna - w porównywalnej lub takiej samej sytuacji - może uznać, że to narusza jej godność. Stąd kluczowe jest, żeby osoba, która uważa, że dane zachowanie narusza jej godność, w jakikolwiek sposób zakomunikowała, że się na to nie zgadza, wyraziła sprzeciw.

Wielokrotnie spotkałam się z tym, że molestujący nie mieli świadomości, że to są zachowania niechciane. Na jednym ze szkoleń, które prowadziłam, jeden uczestnik wypalił bardzo nerwowo: „to co, ja już sobie młodych dziewczynek w pracy na kolanach nie mogę sadzać?” Utkwiło mi to w pamięci, bo widać było po nim, że jest zszokowany. Że on to robił przez wiele lat i nikt mu nigdy nie powiedział, że to nie jest w porządku. Jak sądzę - również kobiety, które które ten mężczyzna ”sadzał sobie na kolanach”.

Z czego to wynika?

Ofiary molestowania funkcjonują w pewnym kontekście społecznym. Kobietom niezwykle trudno jest mówić „nie", ponieważ są socjalizowane w taki sposób, że często mają trudność żeby stawiać granice i mówić o tym, czego sobie nie życzą. Szczególnie w kwestiach bardzo intymnych, wstydliwych. Dlatego obserwuję kobiety, które czując, że naruszana jest ich godność, nie komunikują tego na zewnątrz. Tylko to znoszą. Do tego dochodzi jeszcze obawa przed degradacją w miejscu pracy, utratą możliwości awansu, podwyżki, czy nawet zatrudnienia. Niestety na gruncie prawa, jeśli nie ma sprzeciwu, molestowania nie ma. Prawo tego nie widzi.

A co w przypadku uczelni? Czy prawo definiuje wprost sytuacje, które możemy nazwać molestowaniem seksualnym?

Jest ustawa „O wdrożeniu niektórych przepisów UE w zakresie równego traktowania”. Pojawia się w niej zakaz dyskryminacji w odniesieniu do szkolnictwa wyższego, ale tylko ze względu na rasę, pochodzenie etniczne i narodowość. Niestety nasz ustawodawca nie stanął na wysokości zadania, żeby wszystkich równo chronić przed dyskryminacją i nie uwzględnił przesłanki płci.

Co to oznacza dla ofiar molestowania na uczelni?

Nie możemy skorzystać z tej ustawy, idąc z powództwem cywilnym po odszkodowanie za molestowanie seksualne na uczelni, w relacji student-wykładowca czy inny pracownik uczelni.

To jest duża strata - w sytuacji pracodawca-podwładna, na gruncie kodeksu pracy następuje przeniesienie ciężaru dowodu na uczelnię. Czyli to podmiot, któremu stawia się zarzut musi udowodnić, że nie doszło do molestowania. Osoba, która stawia zarzut musi jedynie przed sądem uprawdopodobnić zdarzenie, co w niektórych sytuacjach może oznaczać przedstawienie wiarygodnej wersji wydarzeń. To duże ułatwienie dla osób doświadczających molestowania. I w praktyce ma ogromne znaczenie. Dzięki temu wygrywamy postępowania. Dlatego, że często ofiary molestowania nie mają dowodów takich jak świadkowie czy nagrania.

Studentki i studenci powinni korzystać z takiej samej ochrony przed molestowaniem jak pracownicy uczelni, a obecnie tak nie jest. Relacja władzy, która sprzyja nadużyciom, między przełożonym a podwładną, oraz profesorem i studentką jest porównywalna.

W przypadku Alicji do molestowania dochodziło głównie za zamkniętymi drzwiami, w gabinecie profesora.

Gdyby Alicja była studentką, a nie pracownicą uczelni, byłaby w dużo gorszej sytuacji procesowej. Trudno byłoby jej dochodzić sprawiedliwości, podając jedynie swoją wersję wydarzeń.

Oczywiście, ofiara-studentka może wystąpić z pozwem o ochronę dóbr osobistych do sądu cywilnego. Tylko że wówczas rozkład ciężaru dowodu jest dla niej mniej korzystny. Strona powodowa musi udowodnić, że jej dobro osobiste zostało przez stronę pozwaną naruszone lub zagrożone. Dopiero wówczas uczelnia czy bezpośredni sprawca niechcianych zachowań, będą mieli obowiązek wykazania, że dane działanie nie było bezprawne. Natomiast jeżeli doszło do sytuacji bardziej drastycznej, która wypełnia znamiona przestępstwa, wówczas należy złożyć zawiadomienie. Wtedy zastosowanie mieć będzie zasada domniemania niewinności, która oznacza, że nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego w sprawie.

Co można poradzić studentkom lub studentom, którzy doświadczają molestowania, jeśli na uczelni nie ma procedur, które pomagają ofiarom?

Najpierw trzeba znaleźć sobie sojuszników. Bo często ofiary są w poczuciu osamotnienia i wstydu. Więc na początku warto poszukać osób wspierających, nawet tylko psychicznie. Znam przypadek, gdzie dzięki dużemu wsparciu koleżanek ofiary, udało się uzyskać reakcję pracodawcy na zgłoszenie molestowania. Trudniej było zignorować dziesięć osób niż jedną.

Jeżeli chcemy jakoś dalej reagować, np. pójść i porozmawiać z dziekanem - jako prawniczka powtarzam to w wielu sprawach - warto komunikować się na piśmie. To znaczy wysyłam maila, w którym proszę o spotkanie i już wstępnie sygnalizuję, z jakim problemem przychodzę. Po to, żeby był ślad. Potem, jeżeli będzie taka potrzeba, mamy na piśmie dowody, że informowaliśmy o problemie. Trzeba też żądać od uczelni, żeby coś zrobiła. Wysyłać pisma adresowane do dziekana, ale też wyższych instancji uczelnianych. Wpisywać konkretne terminy, w których oczekujemy reakcji. Informować równocześnie o problemie np. Rzecznika Praw Obywatelskich.

Na piśmie komunikowałabym się również z tym, który molestuje. W reportażu OKO.press profesor dotykał studentkę, gdy zakładał jej na głowę chustę, patrzył w sposób, który był dla niej trudny do zaakceptowania. Powinna napisać do niego, że jej się to nie podoba i prosi, by tego więcej nie robił. W tych komunikatach powinien znaleźć się sprzeciw. Nie musi on być sformułowany zgodnie z orzecznictwem i definicjami kodeksowymi, wystarczy opis sytuacji i brak zgody. To nas zabezpiecza.

Czasami ofiary myślą, że łatwiej będzie schować się w kącie, przeczekać. To tak nie działa. Im prędzej zaczniemy stawiać granice, tym lepiej. Wyobrażam sobie, że to jest strasznie trudne, żeby się sprzeciwić. Bo będzie niemiło, niekomfortowo. Tylko to, że mnie ktoś molestuje, to też jest niemiłe i niekomfortowe. A kiedy zaczynam działać, mam poczucie wpływu na sytuację.

Są też organizacje, takie jak nasza, które zajmują się bezpłatną pomocą prawną i wsparciem. Warto do nas zadzwonić, poradzić się, zapytać - czy to, co mi się przytrafiło, jest molestowaniem? Co mogę z tym zrobić?

Kobiety mówią mi często, że od własnych matek słyszą, że przecież nie mogą reagować. Bo tak to już jest - nie wygrasz, nic nie zmienisz. Dlatego jak myślę sobie o uczelni, że jest to miejsce edukacji i tam dochodzi do molestowania seksualnego, jestem wstrząśnięta. Zastanawiam się, z jakim bagażem doświadczeń wychodzą absolwenci tej uczelni? Przecież studenci, widząc takie wzorce, będą uważali, że molestowanie jest w porządku. A ci, którzy przyglądają się bezkarności profesorów mogą wyjść z przekonaniem, że rzeczywiście nic się nie da z tym zrobić i tak po prostu musi być. Uczelnia powinna stosować prewencję, edukować zarówno osoby zatrudniane jak i studiujące, wprowadzać procedury i rzetelnie rozpatrywać skargi. Warto reagować nie tylko we własnej sprawie, ale też wspierać osoby w naszym otoczeniu. Nie przymykajmy oczu, zmiana jest możliwa, ale bez nas się nie wydarzy.

***

Zapraszamy nasze Czytelniczki i Czytelników do dyskusji o molestowaniu i mobbingu na uczelniach. Przesyłajcie swoje opinie na adres: [email protected]

;

Udostępnij:

Konrad Szczygieł

Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze