"Ministerstwo połączyło moje zwolnienie z afera korupcyjną dyrektorów sądów, by mnie zdyskredytować" - mówiła w sądzie Morawiec. Ziobro się bronił, że zrobili to urzędnicy bez jego wiedzy. A zwolnienia sędzi chciał dużo wcześniej wiceminister Piebiak, bo źle pracowała. Zaatakowana wykazała, że zarzuty wobec niej nie mają podstaw. Wyrok 30 stycznia
Pierwszy raz w sądzie stanął były prezes sądu przeciwko ministrowi sprawiedliwości. Beata Morawiec pozwała ministra Zbigniewa Ziobrę o ochronę dóbr osobistych. We wtorek ona i minister zostali przesłuchani przez sąd jako strony tego procesu. Wyrok w tej precedensowej sprawie sąd wyda 30 stycznia 2019.
Znana z walki o niezależne sądy sędzia Beata Morawiec domaga się przeprosin za komunikat z 2017 roku, w którym resort sprawiedliwości podał powody odwołania jej z funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Krakowie. Morawiec nie ma pretensji do ministra za odwołanie, bo ma on do tego prawo.
Chodzi tylko o to, że informacja o jej odwołaniu w komunikacie została podana wraz z informacją o zatrzymaniach na zlecenie prokuratury dyrektorów siedmiu małopolskich sądów w związku ze śledztwem dotyczącym nieprawidłowości w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie.
Morawiec uważa, że postawiło to ją w złym świetle i opinia publiczna może uważa, że jest ona zamieszana w tę sprawę. Ministerstwo z kolei broni się wolnością słowa i zapewniało, że Morawiec odwołano z powodu braku nadzoru nad dyrektorem Sądu Okręgowego oraz efektami złej pracy małopolskich sądów (tak ocenił ich pracę resort sprawiedliwości).
OKO.press opisało pozew Morawiec i odpowiedź na pozew ministra Zbigniewa Ziobry:
Beata Morawiec została odwołana w ramach czystki przeprowadzonej w całej Polsce na stanowiskach prezesów sądów. I tak by nie zachowała stanowiska, bo była zbyt niezależna. Minister wymienił ją na swoją zaufaną osobę – prezesem została Dagmara Pawełczyk-Woicka.
We wtorek w stołecznym sądzie Morawiec spotkała się z ministrem Ziobrą. Minister spóźnił się na rozprawę.
Pierwsza została przesłuchana sędzia Beata Morawiec. Mówiła, że o odwołaniu dowiedziała się na urlopie za granicą, który był wcześniej zaplanowany i, że przez kilka dni od publikacji komunikatu nie mogła się bronić (minister zaprzeczył, że jego resort wiedział o tym urlopie).
Mówiła, że efektem tego komunikatu było wrażenie, że ona była szefem zorganizowanej grupy przestępczej, bo rzekomo "nie sprawowała odpowiedniego nadzoru" nad zatrzymanym wtedy dyrektorem Sądu Okręgowego w Krakowie (w istocie nadzór nad dyrektorami ma ministerstwo sprawiedliwości).
Mówiła, że w TVP pokazano jej twarz w kontekście zatrzymanych dyrektorów sądów i rzekomej korupcji w krakowskim sądzie. „Moja matka przez to mało nie dostała zawału” – zeznała. W jej ocenie powiązanie jej odwołania z zatrzymaniami dyrektorów małopolskich sądów było celowe, by zniszczyć wizerunek wymiaru sprawiedliwości.
„Czekałam potem tylko jak ktoś w czasie procesu złoży wniosek o wyłączenie mnie z orzekania, bo jestem rzekomo skorumpowana. Nie doszło do tego, bo zareagowałam [po powrocie z urlopu] – zeznała w sądzie.
Morawiec była wtedy silna, bo w jej obronie stanęli krakowscy sędziowie. „Do dziś odbieram wyrazy życzliwości, że nie byłam wtedy bierna, tylko broniłam godności urzędu sędziego” – podkreślała.
„A współpraca z dyrektorem jak się układała? Mówiła pani, że w sądzie jest dwuwładza” – zapytał sąd. Morawiec odpowiedziała, że były dyrektor Sądu Okręgowego w Krakowie był wymagającym formalistą. Omawiała z nim m.in. sprawy inwestycji i potrzeb sądu. Zastrzegła, że nie mogła mu wydawać poleceń. „Cenił swoją pozycję w sądzie i zarządzał silną ręką” – podkreślała sędzia. Nie miała też zarzutów do jego pracy.
Sędzia Morawiec odniosła się do fragmentu komunikatu ministerstwa o rzekomych złych wynikach pracy podległych jej sądów.
Mówiła, że wyniki opracowań statystycznych – powołało się na nie ministerstwo – zależą od pytania jakie się zada. Podkreślała, że nie było żadnego rankingu sądów. OKO.press pisało wiele miesięcy temu, że żadnego rankingu nie ma, co potwierdziło nam ministerstwo sprawiedliwości.
To resort żonglował danymi statystycznymi, by uzasadnić roszady kadrowe.
„Najwyższa pora, by wszyscy zrozumieli, że efektywność pracy sędziego, to praca na wokandzie. Jeżeli sędzia zakończy w miesiącu 30-40 spraw z 700 prowadzonych, to jestem przeszczęśliwa. Nie mogę mieć do nich pretensji, bo brakuje sędziów, asystentów i pracowników. A spraw ciągle przybywa” – mówiła Morawiec.
Dodała: „Sędzia też jest człowiekiem. Ma prawo chorować, mieć prywatne życie, sędzia ma prawo urodzić dzieci. Nie mogę wymagać, by siedział w sądzie 24 godziny na dobę. Nie jesteśmy niezniszczalni, jesteśmy tylko ludźmi”.
Gdy jej pełnomocnik zapytał o reakcję środowiska sędziowskiego na odwołanie, Morawiec zaczął łamać się głos. Mówiła urwanymi zdaniami. „Nie można tak gnębić człowieka. Przepraszam łamie się mi głos. Nie mogę mówić co wtedy działo się w moim domu. Jest mi przykro, bo nie ma powodu, by do takich ataków na mnie doszło” – tłumaczyła swoje zdenerwowanie.
Potem wytknęła ministrowi Ziobro, że gdy zwracała się do ministerstwa o zwiększenie liczby sędziów, bo były wolne etaty, to pozostało to bez odpowiedzi. „A bez ludzi nie ma efektów pracy” – podkreślała.
Dodała, że dopiero po zmianie prezesów sądów ministerstwo odblokowało wolne etaty w sądach. OKO.press pisało, że blokowanie prawie 800 etatów w sądach w całej Polsce było celowe, bo resort czekał na zmiany w prawie i nową KRS, by mieć wpływ na to, kto zostanie sędzią i kto dostanie awans.
Potem zeznawał minister Zbigniew Ziobro. Sąd poprosił go o dowód osobisty, to normalna procedura potwierdzenia tożsamości. Ale minister dowodu nie miał. Mówił, że zapomniał portfela.
Sąd zapytał go o podstawy napisania komunikatu o odwołaniu sędzi. Minister mówił, że zmieniły się w sądach reguły polityki kadrowej. I na podstawie analiz efektywności pracy sądów odwołano część prezesów. Za analizy danych statystycznych odpowiadał wiceminister Łukasz Piebiak. Ziobro zastrzegł, że sam komunikat przygotowało biuro prasowe ministerstwa i on go przed jego publikacją na stronie resortu miał nie widzieć.
Potem tłumaczył jak są podejmowane decyzje w ministerstwie. Mówił, że on podejmuje tylko kluczowe decyzje. A przygotowuje je wiceminister i dany departament. I to Piebiak miał sygnalizować mu, że chce odwołać Beatę Morawiec. Decyzja o jej odwołaniu miała być gotowa na kilka, kilkanaście dni przed zatrzymaniem dyrektorów sądów w Małopolsce i miała czekać na swoją kolej do wdrożenia w życie.
Minister w ten sposób zapewniał, że odwołanie Morawiec nie było celowo powiązane z zatrzymaniami dyrektorów i, że jej odwołanie nie było nagłą decyzją. Nagłe było zatrzymanie, a wtedy – wedle zeznań ministra Ziobry – w pakiecie dorzucono odwołania kilku prezesów sądów, w tym Morawiec.
Minister zapewniał, że z sądu w Krakowie dochodziły sygnały, że są nieprawidłowości w przyznawaniu nagród rocznych dla pracowników. Chodzi o to, że tych nagród nie było. Sam jednak przyznał, że był to wynik decyzji prezesa i dyrektora Sądu Apelacyjnego, a nie decyzji Morawiec.
Minister wytknął jednak jej, że nie informowała ministerstwa o braku nagród. Podkreślał, że środki które mogły pójść na nagrody, „wyprowadzono” potem z sądu apelacyjnego. Zarzucał, że były też w sądzie Morawiec nieprawidłowości w umowach na szkolenia. „Też o tym nie wiedzieliśmy” – mówił minister, sugerując, że to też wina Morawiec.
Sąd zapytał: „Kto zawiera umowy cywilne w sądzie. Prezes, czy dyrektor?”
Minister odpowiedział wymijająco (bo umowy takie podpisuje dyrektor): „To jest związane z nadzorem nad dyrektorem”.
Sąd: „A jakie narzędzia nadzorcze ma wobec dyrektora prezes sądu?”
Ziobro: „Może go odwołać na podstawie oceny pracy”.
Sąd: „Czy plan zatrzymania dyrektorów sądów miał wpływ na odwołanie pani prezes Morawiec?”
Ziobro: „Nie, odwołanie było przesądzone. Decyzja o tym czekała od dwóch i pół tygodnia. Potem to połączono”.
Sąd: „A co stało na przeszkodzie, by te dwie sprawy rozbić na dwa komunikaty? Na pilne zatrzymanie i normalne odwołanie?”
Ziobro: - „To [treść komunikatu] była decyzja biura prasowego. Ministerstwo nie kreuje wydarzeń medialnych”.
Ziobro zapewniał po raz kolejny, że nie czytał komunikatu przed publikacją.
W odpowiedzi na pytania swojego pełnomocnika minister podkreślał, że nie ma wpływu na to, co piszą media i, że on czuje się pokrzywdzony nierzetelnością dziennikarską. Podkreślał, że nie jest tak, że prezes nie ma żadnego nadzoru nad dyrektorem sądu.
Ziobro po skończeniu przesłuchania opuścił sąd. Potem pełnomocnicy stron wygłosili mowy końcowe.
Głos zabrała ponownie sędzia Morawiec. Już spokojnym i pewniejszym głosem mówiła, że minister podczas zeznań wprowadził sąd w błąd. Bo prezes sądu nie ma żadnego wpływu na dyrektora sądu – ma go ministerstwo.
Zapewniała, że walczyła o nagrody dla pracowników, ale sąd apelacyjny nie dał jej pieniędzy. „My nie wiedzieliśmy o żadnej defraudacji w sądzie apelacyjnym” – podkreślała. Jako „żenadę” określiła słowa ministra, że prezes sądu może odwołać dyrektora sądu.
Pełnomocnik ministra Ziobry w mowie końcowej zasugerował zaś, że to prezes Morawiec sama jest winna powiązania jej osoby w mediach ze sprawą zatrzymań dyrektorów. Bo zrobiła konferencję, na której mówiła o łączeniu ją z tą sprawą.
To pierwsza sprawa, gdy były prezes pozywa ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. I druga taka sprawa, gdy Ziobrę pozywa sędzia za komunikat ze strony ministerstwa. Pierwsza była sędzia Justyna Koska-Janusz, która zażądała przeprosin za podanie nieprawdziwych powodów o odwołaniu ją z orzekania na delegacji w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Sędzia w pierwszej instancji wygrała. Ale minister się odwołał i sprawa czeka na apelację.
OKO.press pisało o tej sprawie:
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze