0:000:00

0:00

„Jestem usatysfakcjonowany, że te nasze postulaty, które podnosiliśmy od roku, od kiedy wyraźnie widać było, że kryzys ratyfikacyjny w kontekście brexitu narasta, że te nasze postulaty zostały przyjęte. Zawsze chcieliśmy, żeby doszło do pewnej formy umowy i kiedy Wielka Brytania zaproponowała nową formułę, to bardzo mocno zabiegaliśmy o to kanałami dyplomatycznymi” - premier Mateusz Morawiecki nie kryje zadowolenia z nowego kształtu umowy brexitowej.

W czwartek 17 października, jeszcze przed rozpoczęciem szczytu Rady Europejskiej, unijni i brytyjscy negocjatorzy doszli do porozumienia. UE przystała na propozycję premiera Borisa Johnsona, by zmienić część zapisów dokumentu, którego poprzednią wersję Unia i Wielka Brytania wypracowały niemal rok temu.

Stara umowa wisiała na włosku po perypetiach w Izbie Gmin, upadku rządu Theresy May i wyznaczeniu terminu brexitu na 31 października. Chodziło przede wszystkim o gorącą kwestię granicy między Republiką Irlandii a Irlandią Północną, która jest częścią Zjednoczonego Królestwa.

Szczegóły nowego, karkołomnego porozumienia opisał w OKO.press Miłosz Wiatrowski.

Przeczytaj także:

Polski premier twierdzi, że bez polskich "zabiegów dyplomatycznych" nowej umowy by nie było.

Zapytany o komentarz do słów Morawieckiego w piątek 18 października podczas konferencji prasowej Donald Tusk stwierdził krótko: "Zakładam, że to były słowa wypowiedziane żartobliwie".

Ogromny sukces? Czyj?

Wypowiedź Morawieckiego to rzeczywiście mocno naciągana narracja. Polskie władze od wielu miesięcy próbują sprzedać ją krajowej opinii publicznej.

Ogromny sukces polskiej dyplomacji. Bardzo dobrze, że na zapleczu tych trudnych negocjacji MSZ, minister Szymański, bardzo skutecznie działał, żeby do takiego kompromisu.
Nowa umowa to nie "sukces" Polski, a całej UE. Musi zostać zaakceptowana przez brytyjski parlament.
Szczyt Rady Europejskiej w Brukseli,17 października 2019

Po pierwsze, tego, czy nowa umowa okaże się „sukcesem”, dowiemy się dopiero gdy zaakceptuje ją brytyjski parlament - głosowanie odbędzie się już w tę sobotę (19 października). Problemy z pewnością pojawią się także przy jej wdrażaniu. Możliwe, że zamiast „sukcesu” będziemy mieć w Wielkiej Brytanii kolejne wybory i potencjalnie zapalną sytuację na irlandzkiej granicy.

A po drugie, Polska nie jest jedynym ani nawet głównym pomysłodawcą "kompromisu", bo w UE pracowali nad nim najpierw negocjatorzy - delegacja brytyjska, a po stronie Unii m.in. Michel Barnier i Donald Tusk. Następnie zgodziło się na niego 27 państw członkowskich w Radzie. Każde z nich ma interes w tym, by Wielka Brytania nie opuściła UE bez umowy.

Premier pomija jednak ten „szczegół” i brnie w narrację o sukcesie Polski.

Na „dowód”, że polscy dyplomaci mieli swój udział w „sukcesie” Morawiecki udostępnił też zdjęcie menu z obiadu dla członków Rady Europejskiej. Jako zupę podano kapuśniak. Głowy państw członkowskich jedzą polską zupę i zaraz potem dogadują się co do brexitu? „Przecież to nie był przypadek” - puszcza oko do facebookowych fanów szef polskiego rządu.

To nie Tusk, to my!

Przekaz PiS na potrzeby krajowej polityki jest jasny: to my ratujemy UE, jesteśmy szanowani, rozmawiamy z Zachodem jak równy z równym, a Wielka Brytania nie ma drugiego takiego partnera. Udało nam się to, co nie udało się nikomu. A zwłaszcza Donaldowi Tuskowi.

Problem w tym, że Tusk ma w rzeczywistości znacznie bardziej namacalne zasługi w sprawie brexitu niż rząd Morawieckiego. Pierwszoplanowa rola Tuska, jako jednego z unijnych negocjatorów wyjścia Wielkiej Brytanii, wydaje się szczególnie boleć polityków PiS. Powtarzane uparcie zapewnienia o polskim sukcesie mają ją przykryć.

"Rozmawiałem z Ursulą von der Leyen, z Michelem Barnierem, z Borysem Johnsonem parokrotnie, zachęcając do tego, żeby znalazł się kompromis w tej sprawie. No i widać wyraźnie, gdzie jest rozmowa, tam jest też umowa" – przekonywał w czwartek premier.

Polski rząd krytykował Tuska już wcześniej. Według ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, to obecny szef Rady Europejskiej miał ponosić osobistą odpowiedzialność za brexit:

„Moim zdaniem to wielka porażka Donalda Tuska, że w ogóle do brexitu dochodzi. To nawet jego klęska. Wychodzą dlatego, że UE nie odpowiada ich aspiracjom i że się zawiedli na liderach UE, a jednym z głównych liderów wówczas to był Donald Tusk” – tłumaczył Czaputowicz w grudniu 2018 roku.

Wychodząc przed szereg

Także ze względu na Tuska Polska próbuje, i to nie od wczoraj, grać pierwsze skrzypce w brexitowych negocjacjach. Efekty nie zachwycają.

W styczniu 2019 roku Jacek Czaputowicz postanowił samodzielnie rozwiązać problem poprzedniej umowy brexitowej, którą zaakceptowała Unia, a którą kilkakrotnie odrzucał brytyjski parlament.

Szef polskiej dyplomacji zaproponował własne rozwiązanie, którego nie skonsultował z negocjatorami w UE. Stwierdził, że Irlandia mogłaby zwrócić się do UE, by bezpiecznik obowiązywał czasowo – „powiedzmy pięć lat”. Wówczas sprawa brexitu byłaby rozwiązana.

Rezultat tej dyplomatycznej ofensywy? Zirytowana Bruksela, rozczarowana Irlandia i Londyn cieszący się na wieść o końcu unijnej jedności.

A w marcu 2019, po jednym ze szczytów Rady Europejskiej, premier Morawiecki przypisał sobie „sukces” w kolejnej turze negocjacji. Głowy państw członkowskich zgodziły się wówczas, by dać Brytyjczykom nieco więcej czasu na dopracowanie umowy brexitowej. Wszystko, by uniknąć „twardego brexitu” 29 marca 2019.

Morawiecki po szczycie stwierdził, że jest „bardzo zadowolony, bo dzięki polskiemu stanowisku udało się uniknąć bardzo dużego problemu”. „Na szczęście zwyciężyło stanowisko kompromisowe, za którym Polska od początku się opowiadała” - cieszył się.

Problem w tym, że Morawiecki optował w Brukseli za stanowiskiem najbardziej radykalnym - maksymalnym (jak się wtedy wydawało) odroczeniem brexitu aż na „po wyborach” do Parlamentu Europejskiego. Kompromisowe stanowisko było efektem dyplomatycznych zabiegów Donalda Tuska.

Przyjaciele Brytyjczyków

Polski rząd próbuje podkreślać swoją rolę w negocjacjach z Brytyjczykami, bo to na nich po wyborach w 2015 roku zogniskowała się polska polityka europejska.

Najważniejszym sojusznikiem Polski w UE miały już nie być Niemcy, a właśnie Wielka Brytania. Wyspiarze, z ich rezerwą do bliższej współpracy w ramach Unii oraz milionem polskich emigrantów, mieli lepiej pasować do dyplomatycznych priorytetów rządu PiS.

Problem w tym, że w 2016 roku Wielka Brytania postanowiła opuścić Unię Europejską. Tym samym kluczowy sojusznik Polski znalazł się poza głównym nurtem europejskiej polityki.

A rząd PiS w trudnym położeniu. Bo jak wspierać sojuszników w ich prawie do samostanowienia, a jednocześnie zagwarantować rodakom na emigracji prawo do swobodnego podróżowania do domu? Jak być po stronie UE, a zarazem wspierać UK? Skoro ich wizje tego, jak ma wyglądać brexit są coraz bardziej rozbieżne, a Polce grożą ogromne straty?

Przedstawiciele polskiego rządu, żeby dogodzić obydwu stronom, niejednokrotnie musieli kluczyć.

"Polska zawsze podkreślała to, że wprawdzie życzylibyśmy sobie, żeby Wielka Brytania pozostała w UE, ale respektujemy wybór Brytyjczyków" – wyjaśnił w czwartek Mateusz Morawiecki. I zaznaczył, że dzisiaj polskie interesy są zabezpieczone. Czy jest tak w istocie okaże się dopiero w najbliższych miesiącach, gdy, o ile w ogóle, Wielka Brytania pożegna się z Brukselą.

[Współpraca z Brukseli: Miłosz Wiatrowski]

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze