0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Funkcjonariusze rosyjskiej Gwardii Narodowej (Rosgwardii) w maskach ochronnych zabezpieczają stację metra Kijowska podczas pandemii Covid-19 w Moskwie, 28 października 2021 r. (Zdjęcie: Dimitar DILKOFF / AFP)Funkcjonariusze rosy...

Nawet jeśli jakimś cudem w niedługim czasie uda się doprowadzić do trwalszego zawieszenia walk, co w tej chwili nie wydaje się prawdopodobnie, to wcześniej czy później wybuchną kolejne wojny. I będzie się to powtarzać, znowu i znowu. Dopóki imperium nie wybudzi się z propagandowych halucynacji, które samo wyprodukowało. Jednak łudzenie się, że przetrzeźwieje z własnej woli, gdzieś się zatrzyma, może kogoś nie zauważy, albo ni stąd, ni zowąd pojawi się jakiś demokrata – wybawiciel to nie tylko naiwność. To działanie na własną zgubę. Nie wierzycie? Zapraszam zatem na krótki spacer po peronach.

Stacja Kijowska to bodaj najbardziej okazały fragment infrastruktury moskiewskiego metra. W rzeczywistości są to noszące tę samą nazwę trzy osobne stacje. Skomunikowane labiryntem przejść podziemnych, korytarzy i ruchomych schodów. W tym kilkupoziomowym węźle komunikacyjnym przecinają się najbardziej przeciążone ruchem linie metra. Linia Okrężna (Kolcewaja), czyli podziemna obwodnica wewnętrzna Moskwy, krzyżuje się tam z czterdziestopięciokilometrową linią Arbacko-Pokrowską, łączącą odległe moskiewskie blokowiska ze ścisłym centrum i linią Filiowską. W godzinach szczytu między położonymi na różnej głębokości peronami przelewają się tłumy ludzi.

Węzeł oddano użytku w 1954 roku. Uroczyste otwarcie Stacji Kijowskiej nie przypadkiem zbiegło się w czasie z obchodami trzechsetlecia zawarcia ugody perejasławskiej. W polityce historycznej stalinowskiego imperium pakt Kozaków zaporoskich i Moskwy przedstawiano jako dobrowolne zjednoczenie bratnich narodów lewobrzeżnej Ukrainy i Rosji. W XVIII. i XIX. wieku propaganda monarchii Romanowów opisywała ugodę w podobny sposób – jako akt zjednoczenia jednej ruskiej ziemi. Nie inaczej pojmuje ugodę współczesna putinowska Rosja, która wywodzi początki własnej państwowości z Kijowa.

Przeczytaj także:

Wniebowzięcie Ukrainy

Od przeszło siedemdziesięciu lat bogata ikonografia węzła Stacja Kijowska nie uległa zmianie. Tak jak w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku również dziś ściany peronu i hali na Linii Arbacko-Pokrowskiej pokryte są mozaikami przedstawiającym sceny z życia ludu ukraińskiego. Złote, świetliste obrazy na stacji Kijowskiej uchodzą za jeden z najbardziej udanych copy-pastów z chrześcijańskiej ikonografii do propagandy sowieckiej. Wszystkie emanują obfitą, ciepłą aurą. Mają głębokie złote tło. Jak w dobrze namalowanych i oświetlonych ikonach, światło odbija się od obrazów w taki sposób, że to one wydają się jego źródłem. W symbolice ikony złoto oznacza pierwotne niestworzone światło wyrażające wszechmocnego Boga, jego chwałę i theosis, czyli przebóstwienie – udział człowieka w boskiej naturze, jedność z Bogiem.

Niektóre z mozaik na peronach można odnieść do konkretnych wydarzeń i określonego czasu. Inne dryfują w mitologicznym pozaczasie. Na peronie Arbacko -Pokrowskiej trasy jesteśmy więc jednocześnie w przeszłości, w teraźniejszości i w przyszłości. Lud ukraiński jest zarazem nowoczesny i odwieczny. Czerpie z dobrodziejstw stalinowskiej modernizacji, a jednocześnie osadzony jest w archaice agrarnego Edenu. Nie trzeba spędzać połowy życia w bibliotekach albo na kursach antropologii kultury czy religioznawstwa, żeby na ścianach stacji poczuć obecność sacrum mitycznego „onego czasu” w taki sposób, w jakim pisał o nim nieśmiertelny Mircea Eliade. Podobnie jest z odniesieniami do stanu pierwotnego szczęścia, raju i spełnionej nadziei nadejścia Królestwa Bożego.

Ludzie mają wzorcowe proporcje anatomiczne. Mężczyźni są silni i przystojni, ubrani w czyściutkie wyszywanki. Radośnie, pracują w polu, grają na bandurach, wydobywają z Dniepru sieci pełne ryb. Kobiety są zgrabne, silne i płodne. Ubrane w zdobione kwiatowymi ornamentami koszule i spódnice, na głowach noszą kolorowe chusty albo kwietne wianki. Zrywają dorodne jabłka prosto z gałęzi uginających się pod ciężarem urodzaju. Zebrane owoce, rzepa, kukurydza, kapusta wysypują się ze stojących na ziemi wiklinowych koszy. Pod nogami chłopek pęcznieją masywne dynie. Wokół pasą się bydlątka, tu i ówdzie przechadza się drób. Strzeliste słoneczniki i kwitnące malwy sięgają nieba.

Macierzyństwo i płodność ukraińskich chłopek przedstawiane jest w archetypowej formie, niemal jeden do jednego przekopiowanej z ikon Hodegetrii – Matki Boskiej z Dziecięciem. Z kolei niezamężne panny, jeśli akurat nie pracują, to się bawią. Trudno powiedzieć czy weselą się w przerwach od pracy, czy pracują w przerwach między zabawą. Praca jest tańcem, trud radością, wysiłek szczęściem. Dziewczęta śmieją się otoczone przystojnymi młodzianami ufryzowanymi jak przodownicy pracy z propagandowych plakatów i wywijającymi hopaka w kozackich szarawarach. Na ścianach peronu linii Arbacko-Pokrowskiej pojawia się również Taras Szewczenko, piewca ludu ukraińskiego. Wyszyty na kobiercu przez uśmiechnięte artystki ludowe.

Zdarza się, że lud między tańcami, trzymaniem rzepy albo kapusty zgłębia tajniki nauki. Wtedy ubrany jest już po miastowemu, w marynarki, koszule, spodnie odprasowane w kant.

Sowiecka Ukraina to urodzajna Ziemia Obiecana zamieszkana przez szczęśliwych ludzi.

Chłopów i chłopki, którzy sieją, sadzą i zbierają, by wreszcie z urodzajnych czarnoziemów przenieść się do biur planistycznych, laboratoriów naukowych i uniwersyteckich bibliotek. Stają w jednym szeregi z demiurgami technologicznego i społecznego progresu nie tracąc przy tym pierwotnej witalności.

Rustykalne scenki ustępują znakom cywilizacji. Z kolejnych mozaik spogląda dojrzały mężczyzna w wyszywance i marynarce, młody inteligent i kobieta w chuście na głowie przyglądają się dorodnym kłosom. Dalej spotykamy budowniczych wielkich budów i inżynierów zakładów samolotowych, górników, monterów i monterki, lekkoatletów i lekkoatletki, ludowe heroiny na kombajnie, hutników, geodetów i geodetki, artystki ludowe ozdabiające naczynia i wyszywające wzory na tkaninach. Wąsaty weteran rewolucji pozuje z synem górnikiem i wnukiem pilnym uczniem. Konduktor i konduktorka witają w pociągu odznaczonego medalami weterana wojny z faszyzmem. I tak obraz, za obrazem przez całą długość peronu. Rzędy scenek rodzajowych z życia wsi i miejskiego awansu ludu wieńczy wielobarwny przeładowany kolaż. Pstrokata mozaika zamyka marmurowy peron jak ołtarz nawę świątyni. Dominują tu dwie figury – Lenin i Bohdan Chmielnicki.

Obydwie postaci – i Lenin, i Chmielnicki nie pojawiają się na mozaice we własnej osobie, ale jako symbole ideologicznego kultu. Twarz Lenina umieszczono na gigantycznej czerwonej fladze, łopoczącej na tle zarysu nowych stalinowskich kamienic ciągnących się wzdłuż Chreszczatyku, reprezentacyjnej alei Kijowa. Z nowoczesnym socrealistycznym miastem przenika się dawny kozacki Kijów, w którego centrum znalazł się pomnik Bohdana Chmielnickiego umieszczony na tle bramy i kopuł kijowskiego soboru sofijskiego.

O ile obecność Lenina w wyczarowanym przez artystów socrealistycznym raju jest oczywista, o tyle zarys pomnika kozackiego atamana, postawionego w 1888 roku pod rządami skrajnie konserwatywnego Aleksandra III, pilnego ucznia konserwatywnego obskuranta Konstantina Pobiedonoscewa, na pierwszy rzut oka może budzić zdziwienie. No i po co progresywnemu Związkowi Radzieckiemu kopuły kijowskiego soboru?

W stalinowskim ZSRR nikt nie zamierzał rehabilitować pamięci o wielkoruskim szowiniście Aleksandrze III i jego twardogłowym mentorze. Obydwaj zostali odesłani na śmietnik historii. Ale pewne idee Pobiedonoscewa przypadły Stalinowi do gustu. Pobiedonoscew forsował ostry kurs rusyfikacji wieloetnicznego imperium rosyjskiego. Ustawienie pomnika Chmielnickiego w Kijowie nie było więc gestem wobec ukraińskiej odrębności. Kozacki ataman wojujący przeciw katolickim magnatom miał symbolizować prawosławną jedność Rosji i Ukrainy. Jednej zrodzonej w Kijowie Rusi. Imperializm sowiecki również docenił ideologiczny potencjał Chmielnickiego. Dlaczego? Chodźmy na peron wzdłuż linii Okrężnej.

Inkarnacje Chmielnickiego

Mozaiki na ścianach peronu linii Okrężnej opowiedzą nam o organicznej wspólnocie ludu ukraińskiego z ludem rosyjskim i sowieckim aparatem państwowym. Na pierwszej mozaice cyklu naściennych, obrazkowych dziejów Ukrainy znów pojawia się Chmielnicki. Stoi obok pełnomocnika cara Aleksego I, bojara Wasyla Buturilna, który uroczyście odczytuje zasłuchanym Kozakom zaporoskim treść „ugody perejasławskiej”. Pod obrazem połyskuje wykuty w marmurze, pokryty złotą farbą napis: „Perejasławska Rada – 8/18 stycznia 1654 r.” Chmielnicki przyprowadził kozactwo na łono rodzimej ruskiej wspólnoty. Buturulin uroczyście powitał lud ukraiński w domu ojca – moskiewskiego cara.

W ostatnich trzech stuleciach, a może i dłużej, po Europie Środkowej i Wschodniej krążyło wiele hipostaz Chmielnickiego. Poza wąską grupą badaczy mało kogo obchodziła realna biografia tego człowieka, to jakie motywacje nim kierowały i co faktycznie chciał osiągnąć. Najogólniej rzecz ujmując, w polityce historycznej Ukrainy Chmielnicki najczęściej bywa przedstawiany jako zdolny polityk, który stworzył tzw. Hetmańszczyznę – relatywnie niezależny byt państwowy nad Dnieprem, między Rzecząpospolitą, Moskwą, Chanatem Krymskim i imperium osmańskim. Drugie w dziejach, po dawnej Rusi Włodzimierza Wielkiego i Jarosława Mądrego, ukraińskie państwo.

Polacy zazwyczaj widzieli w Chmielnickim sienkiewiczowskiego demona, który powodowany pychą podniósł w imię prywaty rękę na najświętszą Rzeczpospolitą. (Pod koniec XX wieku, Jerzy Hoffman w ekranizacji „Ogniem i mieczem” przedstawił go znacznie łaskawiej niż w literackim oryginale).

Stalinowska propaganda zmodyfikowała przedrewolucyjną opowieść o prawosławnym bojowniku o jedność świętej Rusi. I przebrała Chmielnickiego w szatę ludowego rewolucjonisty, lidera walki klasowej przeciw feudalnym obszarnikom i łacińskiemu klerowi. Wreszcie narodowego wyzwoliciela, który wyrwał Ukrainę spod obcego jarzma i połączył ją z bratnim ludem rosyjskim.

Pradawnego ludowego bohatera postanowiono przedstawić masom za pośrednictwem „najważniejszej ze sztuk” i zabrano się za kręcenie wysokobudżetowego filmu kostiumowego. Premiera „Bohdana Chmielnickiego” w reżyserii Igora Sawczenki odbyła się 7 kwietnia 1941 roku. Dzieło nie zdążyło zrobić odpowiedniego wrażenia na ukraińskich masach, bo zaledwie pół roku po pierwszym pokazie do Kijowa wkroczył Wehrmacht, a repertuar kinowy zdominowały niemieckie kroniki propagandowe. Ale już w 1945 roku wrócono do cyzelowania sowieckiego wariantu biografii Chmielnickiego, również na przyłączonych do ZSRR Wołyniu, Podolu, we wschodniej Galicji i na Zakarpaciu.

W 1954 roku w ZSRR przy okazji obchodów trzechsetlecia zawarcia ugody perejasławskiej na plenum KC KPZR przedstawiono oficjalną wykładnię tez, którymi ma posługiwać się nauka radziecka w opisach ugody Moskwy z Kozakami zaporoskimi. Przede wszystkim należało niezmiennie podkreślać, że powstanie Chmielnickiego było walką ruskich chłopów przeciw panom i duchowieństwu, zaś zawarcie ugody z Moskwą to wielkie zwycięstwo w klasowej i narodowowyzwoleńczej walce ludu ukraińskiego.

Bez względu na prawdy dziejowych etapów, dogmat świętej wspólnoty „jednego ludu” pozostawał nienaruszony.

Przetrwał rozpad imperium Romanowów i w XX wieku zadomowił się w Związku Radzieckim. Kiedy posypał się ZSRR, opowieść o „jednym ludzie” weszła do kanonu ideologicznego współczesnej Rosji. Sam Chmielnicki z pewnością nie zdawał obie sprawy z daleko idących konsekwencji sojuszu z Moskwą. Potrzebował pomocy w konflikcie z Rzeczpospolitą. Fantazjowanie na temat historycznego sensu ugody perejasławskiej ułatwia fakt, że nikt nie zna jej pierwotnej treści.

Oryginał podpisanego w XVII wieku dokumentu zaginął. W archiwach znajdują się wyłącznie kopie i odpisy. Wiemy natomiast, że początkowo Moskwa nie spieszyła się z zawieraniem sojuszu z zadnieprzańskimi kozakami. Ugoda została zawarta pod naciskiem Chmielnickiego, który chcąc uzyskać wsparcie Aleksego I musiał uciec się do groźby oddania Hetmańszczyzny pod protekcję tureckiego sułtana. Wiadomo również, że w trakcie poprzedzających zawarcie ugody negocjacji posłowie Chmielnickiego korzystali z usług tłumacza. „Jeden lud” posługiwał się na tyle różnymi językami, że w delikatnych sprawach dyplomatycznych, potrzebował lingwistycznego przekładu.

Ugoda gwarantowała lewobrzeżnej Ukrainie autonomię w ramach konfederacji dwóch państw, posiadających własne systemy rządzenia, własne finanse i armie. Kozacy zachowali prawo do niezależnego wyboru hetmanów, własnego systemu prawnego i wojska.

Faktycznie lewobrzeżna Ukraina połączyła się z państwem moskiewskim jako formalnie autonomiczny obszar dopiero po śmierci Chmielnickiego. Stało się to po niepowodzeniu unii hadziackiej i nieudanych próbach hetmana Iwana Wyhowskiego uzyskania autonomii dla Hetmańszczyzny w ramach nigdy niezrealizowanego projektu Rzeczypospolitej Trojga Narodów. (koncepcję kontestowała spora grupa polskiej i litewskiej szlachty, sprzeciwiali się jej nieprzychylni Wyhowskiemu kozacy, a z zewnątrz sabotowała ją Moskwa).

Anatema dla Judasza

Następnym ważnym wydarzeniem w obrazkowych dziejach Ukrainy umieszczonych na ścianach peronu linii Okrężnej jest mozaika zatytułowana „Połtawska bitwa 1709 r.”. Podziwiamy Piotra Wielkiego posyłającego w bój przeciw Szwedom równy rząd rosyjskich piechurów w eleganckich zielonych mundurach. Między nimi prężą się Kozacy zaporoscy odziani w rozchełstane koszule i futrzane czapy – dobrzy dzicy w służbie oświeceniowej machiny wojny i postępu. Rosyjski paternalizm i piętaszkowatość Ukraińców to tylko część propagandowej fantazji. Najważniejsze w tej scence jest to, czego nie widać. Ukraińscy kozacy rzeczywiście brali udział w bitwie połtawskiej, tyle że po obydwu stronach. Większa część z nich, z Iwanem Mazepą (Kołedyńskim) na czele, stanęła przeciwko armii Piotra.

Czarną legendę Mazepy stworzono już w XVIII wieku, niedługo po bitwie pod Połtawą.

Przyprawiono mu judaszową gębę szwedzkiego sługusa, wychowanka jezuitów, zdrajcy ruskiego ludu i cara. Oskarżenia o zdradę „jednego ludu” szyto grubymi propagandowymi nićmi bez względu na to, czy Rosją w danym momencie władali carowie, czy pierwsi sekretarze. Późny stalinizm demonizował Mazepę w podobny sposób. Po 1945 roku, w powiększonej o zachodnie regiony Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej stworzono nawet oficjalną listę historycznych zdrajców ukraińskiego ludu, których należało napiętnować, po czym wygumkować z tak zwanych kart dziejowych. Znaleźli się na niej nie tylko „banderowcy” czy starsze pokolenia niepodległościowców, w tym działacze i ideolodzy Ukraińskiej Republiki Ludowej i Zachodnio Ukraińskiej Republiki Ludowej. Lista zdrajców sięgała znacznie głębiej w historii. Otwierał ją właśnie Mazepa.

W rzeczywistości Mazepa nie był zapiekłym moskalofobem, Przez długi czas nie tylko pozostawał lojalny wobec Rosji, ale nawet utrzymywał bliskie, wręcz przyjacielskie relacje z Piotrem I. Jego późniejszy sojusz ze szwedzkim królem Karolem XII trudno jednoznacznie nazwać zdradą. W krytycznym momencie, kiedy Szwedzi docierali do Dniepru, Mazepa zwrócił się o pomoc do Petersburga. Nie otrzymał jej. Piotr wolał wyczekiwać i nie zamierzał wdawać się w zbyt wczesną konfrontację z maszerującym od zwycięstwa do zwycięstwa Karolem XII.

Pozostawiony sam sobie, Mazepa doszedł do wniosku, że skoro Rosja nie wywiązuje się z umów, nie udziela obiecanego wsparcia, to on również nie jest do niczego zobowiązany. Zamiast porywać się w pojedynkę na Szwedów, postanowił wykorzystać sytuację, zawrzeć z nimi sojusz, na warunkach korzystnych dla Hetmańszczyzny. Zdaniem części historyków był wówczas o krok od uzyskania pełnej niezależności lewobrzeżnej Ukrainy.

Na wieść o aliansie ze Szwedami Piotr I wpadł w szał i oskarżył Mazepę o zdradę. Po czym nakazał moskiewskiemu patriarsze obłożyć go anatemą. W listopadzie 1708 roku, prowadzona przez Aleksandra Mienszykowa rosyjska armia zajęła Baturyn, ówczesną stolicę Hetmańszczyzny. Rosjanie wymordowali mieszkańców, włącznie z dziećmi i kobietami. Rozkradli wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, a opustoszałe miasto puścili z dymem. Baturyn praktycznie zniknął z powierzchni ziemi. Rok później na przedpolach Połtawy doszło do rozstrzygającej bitwy. 8 lipca 1709 roku Szwedzi i sprzymierzony z nimi Mazepa ponieśli klęskę.

Dziś kolejne roczniki rosyjskich uczniów wkuwają na pamięć przebieg po mistrzowsku rozegranej przez Piotra I. Tymczasem wiele faktów wciąż pozostaje przedmiotem domysłów. Nie mamy stuprocentowej pewności, czy faktycznie to Piotr prowadził tę bitwę. Nie wiemy nawet, czy w ogóle był pod Połtawą. Z pewnością jednak dotarł tam w 1950 roku. W schyłkowej epoce stalinowskiej przed miejscowym muzeum ustawiono spiżowy pomnik rosyjskiego monarchy. Zaś „historyczne” rosyjskie bastiony, z których szczytu miał prowadzić bitwę, zostały usypane dopiero w 1952 roku. Czyli dwa lata przed otwarciem Stacji Kijowskiej w moskiewskim metrze, gdzie można zobaczyć, jak posyła w bój rosyjskich i kozackich piechurów.

Cywilizacja, postęp, jedność

Możemy iść dalej. Po obejrzeniu kozackich tubylców wiernie stojących u boku Rosjan, na peronie linii Okrężnej spotykamy samego Aleksandra Siergiejewicza Puszkina. Żeby podróżni czekający na stacji nie mieli wątpliwości kogo i gdzie widzą, pod obrazem umieszczono podpis: „Puszkin na Ukrainie”. Mozaika nie pozwala wątpić, jak wygląda właściwa hierarchia kulturowa i cywilizacyjna w obrębie „jednego ludu”. Oto stołeczny poeta Aleksander Siergiejewicz ucieka z salonu na spotkanie prostej prawdy ludzi natury, którą wyśpiewują przed nim ukraińscy wieśniacy. I to go wzrusza. Ba, nawet inspiruje. Wzrok ma natchniony, włos rozwiany, baki krzaczaste. Do jego prostej jak struna sylwetki idealnie przylega modny, europejski surdut. Zasłuchany w ludową pieśń patrzy z góry na bandurzystę i otaczających go chłopów. Role są tu rozpisane jasno, a binarność nieprzekraczalna. Ukraina i Rosja. Natura i cywilizacja. Wieś i miasto. Prowincjonalna sielanka peryferii i intelektualna powaga centrum. Kultura niska i kultura wysoka. Instynkt i koncept. czucie i rozum. Bezczasowe trwanie i prosta ścieżka progresu. Plemienność i państwowość. I tak dalej, i tak dalej…

Po tym, jak pod patronatem moskiewskiego cara Chmielnickiemu udało się wyzwolić ukraiński lud i zjednoczyć go Rosją, a Zaporożcy i Rosjanie przelali krew w obronie słowiańszczyzny przed szwedzką nawałą, przyszedł czas, by ukraiński lud został zauważony i doceniony przez postępowych twórców. A następnie wychowany i ucywilizowany, by wreszcie zająć miejsce w rewolucyjnym parowozie dziejów. Nic dziwnego, że na kolejnym obrazie pojawiają się rosyjscy rewolucjoniści – Czernyszewski, Dobroliubow i Niekrasow. Panowie dyskutują w petersburskim salonie z ukraińskim wieszczem Tarasem Szewczenką. Idea dojrzewa. Parowóz nabiera rozpędu. Kilka kroków dalej w obrazkowym story uświadomieni robotnicy Donbasu bronią rewolucyjnej barykady w 1905 roku. A na kolejnym w skupieniu czytają leninowską „Iskrę”.

Wreszcie we własnej osobie objawia się Lenin. W obecności marynarzy i żołnierzy proklamuje nastanie władzy rad.

Nadchodzi czas najważniejszego dziejowego wydarzenia: „Walka za władzę radziecką na Ukrainie” – głosi wykuty złotymi literami podpis kolejnego obrazu przedstawiającego postaci przypominające do złudzenia bolszewickich komendantów Pawła Dybenkę i Siemiona Budionnego w otoczeniu ukraińskich czerwonych partyzantów. A po zwycięskiej walce do ludu ukraińskiego przemawia Michaił Kalinin. Na kolejnej ikonie, tym razem wspólnie z Sergo Ordżonikidzem, Kalinin uroczyście otwiera tamę na Dnieprze, jeden z symboli stalinowskiej industrializacji Na dalszych obrazach radziecki lud ukraiński świętuje wyzwolenie Kijowa spod niemieckiej okupacji. Nastaje pokój. Dalej oglądamy obraz „Socjalistyczna rywalizacja metalurgów Donbasu i Uralu”. Następni w kolejności bratają się robotnicy rolni, padający sobie w objęcia pośród falujących łanów, poniżej czytamy: „Przyjaźń rosyjskich i ukraińskich kołchoźników”. Orgię zjednoczeniowego szczęścia wieńczy obraz „Salut zwycięstwa w Moskwie 1945.”

Nareszcie jesteśmy świadkami połączenia radzieckiej Ukrainy z wyzwoloną Galicją, Wołyniem i Podolem. Dzieło rozpoczęte przez Chmielnickiego wieńczy Stalin. Prości karpaccy górale w huculskich strojach ludowych witają kwiatami braci zza Zbrucza, ucywilizowanych, ubranych w miejskie inteligenckie marynarki i ludowe wyszywanki. Nad wszystkimi unosi się gołąbek pokoju i powiewa czerwony sztandar. Podpis pod obrazem głosi: „Rozkwita republika robotników i chłopów”. Zjednoczenie osiąga apogeum. Pod kolejnym obrazem czytamy zdanie wieńczące dziejowy proces „Zjednoczenie całego ludu ukraińskiego w jednym ukraińskim radzieckim państwie”.

Aby wędrówka przez dzieje została właściwie zrozumiana, główną tezę należy powtórzyć w podsumowaniu. Krótko i klarownie. W jednym z najbardziej wyeksponowanych miejsc na peronie linii Okrężnej umieszczono przypominający ołtarz portret Lenina, a pod nim marmurową tablicę. Wykuty na niej napis głosi:

„Nierozerwalna wieczna przyjaźń ukraińskiego i rosyjskiego ludu, wszystkich ludów Związku Radzieckiego jest gwarancją narodowej niezależności i wolności, rozkwitu narodowej kultury i rozwoju ludu ukraińskiego. Jak i wszystkich innych ludów Związku Radzieckiego”.

Podróżni przechodzą obok mozaiki na stacji metra przedstawiającej zwycięską Armię Czerwoną.
Mozaika przedstawiająca wyzwolenie Kijowa przez Armię Czerwoną, fot. Alexander Nemenov/AFP

„O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”

W 2021 roku Władimir Putin opublikował artykuł pod tytułem „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców” (Ob istoriczeskom jedinstwie ruskich i ukraincow). Umieszczony na marmurowej tablicy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku cytat uchwały Rady Ministrów ZSRR nie specjalnie odbiega od głównej tezy manifestu napisanego przez naczelnego geostratega planety, zjednoczyciela ruskich ziem Władimira Władimirowicza. Jak się wkrótce okazało, artykuł zapowiadał inwazję na Ukrainę. Kilka miesięcy po publikacji rosyjskie kolumny wojskowe ruszyły wyzwalać Kijów z łap „nazistów” i „banderowców”. Próba ponownego złączenia jednego ruskiego ludu doprowadziła do trwającej już czwarty rok wojny, jakiej Europa nie widziała od 1945 roku.

Przeszło trzy wieki po tym, jak żołdacy Mienszykowa zrównali z ziemią Baturyn i wymordowali jego mieszkańców, rosyjskie rakiety zabijają cywilów w dziesiątkach ukraińskich miast. Dzieje się to w akompaniamencie tej samej propagandowej bałałajki o prastarym braterstwie ruskich ludów, jednym i niepodzielnym państwie, jednym władcy, jednej świętej wierze albo ideologii. Jest to melodia znacznie starsza niż mętne artykuły Putina i socrealistyczne ikonostasy w moskiewskim metrze. O jednym ruskim ludzie niezmiennie bełkotali nadworni propagandyści Katarzyny Wielkiej z petersburskiej komisji historycznej grafa Andrieja Szuwałowa, obskuranci pokroju Pobiedonoscewa, politrucy Stalina i telewizyjni szołmeni Putina. Współcześni propagandowi macherzy zachowują się tak, jakby naprawdę wierzyli w to, że ich armia nie najechała sąsiedniego państwa, a po prostu toczyła specjalną operację przeciw zbuntowanej prowincji opanowanej przez grupkę separatystów i zdrajców „jednego ludu”.

;
Na zdjęciu Albert Jawłowski
Albert Jawłowski

Adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, badacz terenowy, pisarz. Autor książek, m.in.: „Milczący lama. Buriacja na pograniczu światów" i „Miasto biesów. Czekając na powrót cara".

Komentarze