W grudniu 2023 roku na rosyjskich platformach streamingowych wyemitowano serial „Słowo pacana: krew na asfalcie”. Miesiąc od premiery „Słowo pacana” ma wszystko, co trzeba, żeby zyskać miano kultowego serialu młodego pokolenia. Mimo że bliższy jest doświadczeniu ich rodziców
Już po pierwszych odcinkach „Słowa pacana” dzieciaki zapiały z zachwytu. Popularność serialu wyreżyserowanego przez Żorę Kryżownikowa momentalnie sięgnęła szczytu na całym obszarze byłego ZSRR z Ukrainą włącznie. W opiniotwórczym serwisie filmowym kinopoisk.ru widzowie przyznali serialowi osiem i pół na dziesięć gwiazdek. Tik Tok i Instagram zawirusowały promocyjne shorty z najlepszymi fragmentami ścieżki dźwiękowej w tle. W większości młodzi i dotychczas nieznani aktorzy w ciągu kilku tygodni zyskali status topowych gwiazd.
Rzecz dzieje się w Kazaniu, stolicy rosyjskiego Tatarstanu (faktycznie serial kręcono głównie w Jarosławiu). Akcja serialu oparta jest na kanwie tzw. kazańskiego fenomenu, czyli niemal regularnej wojny osiedlowych gangów o panowanie w mieście. Scenariusz powstał na podstawie książki Roberta Garajewa „Słowo pacana. Kryminalny Tatarstan 1970 – 2010”, solidnie udokumentowanej opowieści z gatunku non fiction. W dodatku napisanej z perspektywy insajderskiej opartej na autentycznych przeżyciach autora.
Na przełomie lat 80. i 90. walczące ze sobą, agresywne osiedlowe bandy były częścią codzienności sowieckich miast. Do legendy przeszli podmoskiewcy „Liubercy” urządzający chuligańskie naloty na centrum stolicy. Gdzie ścierali się z konkurencyjnymi ekipami, wszczynali burdy, okradali sklepy, łupili przypadkowych małolatów z pieniędzy i ubrań. Albo po prostu tłukli, kogo popadnie. „Liubercy” ze szczególnym upodobaniem polowali na długowłosych, punków i wszystkich innych dziwolągów nielicujących z wizerunkiem prawdziwego pacana (ziomala – red.).
Kazań stał się jednak polem walki między osiedlami, której nie dało się porównać z sytuacją w żadnym innym mieście. Stąd m.in. wzięła się nazwa „kazański fenomen”. Pod koniec lat 80. kazańskie ekipy rozkręciły się do tego stopnia, że zaczęły urządzać najazdy nawet odległą o przeszło osiemset kilometrów Moskwę. A na drogach wjazdowych do swojego miasta pobierali opłaty za możliwość przejazdu. Z książki Garajewa scenarzyści wykroili właśnie końcówkę lat 80. Zadbali również o szczegóły: serial pieczołowicie rekonstruuje obyczaje z epoki końca Związku Radzieckiego.
W tamtym czasie młodzieżowe gangi zachowywały pewien dystans wobec świata zawodowych przestępców i profesjonalnej mafii, z którymi zrosną się w dekadzie lat 90. W miejskiej dżungli sypiącego się ZSRR buszują stada nastolatków w siermiężnych ciuchach epoki kryzysu: ubrani w wełniane czapki z daszkiem, uszanki, skajowe kaszkiety, ubogie kożuchy, tandetne ortalionowe kurtki, a nawet proste waciaki.
Rzecz dzieje się w realistycznych sceneriach sowieckich podwórek. Na boiskach z popękanym betonem, między osiedlowymi taflami hokejowymi, ogrodzonymi drewnianymi bandami z odłażącą farbą. W ciasnych mieszkaniach, małych kuchniach. W zasnutych dymem papierosowym piwnicznych miejscówkach. Na ciemnych klatkach schodowych i w rozpadających się trolejbusach.
Ducha epoki podbija dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa. Trzask tłuczonych butelek, świst gazrurek i pięści miesza się ze szlagierami z końca lat 80. Usłyszymy między innymi dyskotekową grupę Miraż – późno sowiecką kalkę eurodisco w stylu CC Catch, Bad Boys Blue czy Modern Talking. Są kultowe „Biełyje rozy”, jest cover legendarnego przeboju „Na zarje” grupy Aljans.
Fani sentymentalnego pieriestrojkowego rocka z pewnością wyłapią fragmenty utworów zespołu Nautilius Pompilus czy hit „Choczu pieriemien” („Chcę zmian”) grupy Kino. Czujne ucho wychwyci brudny, punkowy jazgot Jegora Lietowa. Prawdziwą złodziejską atmosferę zapewnia więzienny szanson Williego Tokariewa. Retro przeboje z gustem muzycznym współczesnej młodzieży, na który stargetowano tę produkcję, spina mroczny elektroniczny utwór „Pyjała” popularnej tatarskiej grupy „Aigeł” – dźwiękowy motyw przewodni serialu.
Bohaterów poznajemy zimą, w pierwszych tygodniach 1989 roku. Związek Radziecki wydaje się wieczny. Choć już unosi się nad nim fetor zgnilizny, a koniec jest blisko. Mimo to trudno sobie wyobrazić, że za niespełna dwa lata już go nie będzie.
Nie wyobraża sobie tego umęczona życiem Swietłana, porządna, zubożała kobieta wychowująca samotnie dwójkę dzieci – czternastoletniego Andrieja ksywka Palto i kilkuletnią Julię. Nie wyobraża sobie tego Ildar Junusowicz, przyzwoity, choć szorstki i lubiący się napić major milicji, który nie bez wzajemności interesuje się Swietłaną.
Nie wyobrażają sobie tego Kirył Suworow, wiecznie zajęty pracą prominent i jego sympatyczna żona, która stara się jak może najlepiej wychowywać ich syna Marata ksywa „młody Adidas”. Szczeniak udaje niewiniątko, a po wyjściu z domu grasuje po mieście, bije i łupi rówieśników, okrada sklepy i napada na przechodniów. Starszy brat Marata, Wowa „Adidas” służy w Afganistanie w wojskach desantowych. Zanim trafił do armii, cieszył się szacunkiem na ulicy. Po powrocie z wojny jego autorytet rośnie i zostaje liderem osiedlowego gangu „Uniwersam”.
Pewnego dnia Marat „młody Adidas” trafia na Andrieja „Palto”. Jak to bywa w chłopackich historiach, bójka się staje początkiem przyjaźni. Niewinny, uczący się gry na fortepianie Andriej dochodzi do wniosku, że nie chce być już czuszpanem (nienależącym do żadnej ekipy lamusem, którego każdy może skroić i pobić). Dzięki znajomości z Maratem staje się członkiem „Uniwersamu”. Od tej pory jest prawdziwym pacanem.
W kolejnych odcinkach oglądamy awantury, kradzieże, rówieśniczą lojalność i drapieżną brutalność młodych samczyków. Rodzice, którzy albo nimi się nie interesują, albo jeśli już chcą jakoś do nich przemówić, to nie potrafią zrobić nic poza awanturą domową. Nic do zaoferowania nie ma im ani szkoła. Ani komsomoł, w którym poza przerysowanym w swojej groteskowości przewodniczącym, działają bezideowi oportuniści. Nikt w tym świecie w nic nie wierzy.
W młodych komsomolcach widzimy przyszłych skorumpowanych urzędników i polityków, którzy za dwadzieścia lat staną się pacynkami w rękach władzy. Wszystko jest oczywiste i skrojone pod automatyzm skojarzeń.
Jak na gatunek gangsterski przystało, szczęście nie może sprzyjać bohaterom bez końca. Tak jak w klasycznych hollywoodzkich opowieściach o gangsterach, by wspomnieć choćby „Sokoła maltańskiego” czy „Urban Jungle”, udanej ucieczki nie będzie. Popełnione w ciemnych zaułkach grzechy dopadną bohaterów o krok przed osiągnięciem szczęścia i zmianą życia na lepsze.
Trzeba przyznać, że serial w uproszczony, ale sprawny sposób, pokazuje świat chylący się ku upadkowi. Jego ostateczną niewydolność ideologiczną i gospodarczą. Nieuchronnie zbliżający się koniec pełnego zatrudnienia, deficyt towarów, pierwsze sygnałami wzbierającej inflacji itd. A przede wszystkim rozpad poczucia bezpieczeństwa, nie tylko materialnego, ale również egzystencjalnego.
Za sowiecką fasadą zionie pustka. Państwo i reprezentujący je dorośli nie tylko nie mają możliwości egzekwowania czegokolwiek. Nie są w stanie zapewnić dzieciakom nawet elementarnego poczucia bezpieczeństwa. Sytuacja jest nie do zniesienia, ale jednocześnie prosta jak drut. Elementarny cel istnienia osiedlowych ekip to ochrona przed innymi osiedlowymi ekipami. To błędne koło. Poszukiwanie bezpieczeństwa zwiększa zagrożenie. Wzajemna ochrona zaostrza wzajemną przemoc. Najlepszą obroną jest atak.
Państwo, którego istnienie było oparte na terrorze i strachu, traci monopol systemowej przemocy. Jego oficjalni funkcjonariusze tracą swój autorytet, począwszy od wspomnianych szkolnych komórek komsomołu i nauczycieli, na milicji i urzędach skończywszy. Upadek państwa, które obejmowało swoją kontrolą niemal wszystkie aspekty życia jednostek, oznacza wszechogarniającą dezintegrację. Również tę na indywidualnym, czysto ludzkim poziomie.
Sztywne hierarchie narzucane już w organizacjach dziecięcych takich jak oktiabriata (organizacja dla dzieci 7-9 lat), pionierzy, potem Komsomoł, zastąpiła ścisła struktura młodzieżowych gangów. Jasno określona dominacja elity, tzw. superów, czyli starszyzny, bardziej doświadczonych pacanów wymagających posłuszeństwa, ale w zamian dający poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Tak jak w leninowskim świecie kolektyw ma przewagę nad jednostką. W serialu pokazuje to w jasny i drastyczny sposób wątek gwałtu na Ajgul, młodziutkiej dziewczynie Marata „młodego Adidasa”. Ofiara gwałtu nie może przyznać się do tego, że została skrzywdzona. Jeśli sprawa się wyda, zostanie odrzucona jako nieczysta, zbrukana i niegodna miłości prawdziwego pacana, żyjącego zgodnie z ulicznymi zasadami. „Młody Adidas” musi porzucić skrzywdzoną dziewczynę, którą kocha, bo takie są reguły grupy. Bez grupy będzie bezsilny.
Wokół panuje chaos. W tej sytuacji zrozumiałe są jasne i proste zasady. Słowo pacana, jasno określające kto jest swój, a kto jest obcy. Co jest dobre, a co złe. Tworzenie i umacnianie granic grupy i piętnowanie tych, którzy do niej nie przynależą. Umacnianie wewnątrz grupy określonych zasad wzajemnej wymiany, lojalności i czytelnej hierarchii zależności. Czyli mniej więcej to, co rosyjski badacz okresu przełomu ustrojowego Oleg Charchordin nazywał „ekonomią moralną”.
Poczucie siły, które daje ekipa, jest najważniejsze. Siła to podstawowa wartość. Z czego siła się bierze? Z przestrzegania zasad, a przestrzeganie zasad daje siłę. Czym jest podstawowa i najważniejsza zasada? To proste jak umysł pacana – albo my ich, albo oni nas.
Jeśli to się komuś kojarzy z mądrością „Siła jest w prawdzie” wygłoszoną przez Daniłę Bagrowa, ikonicznego bohatera dojrzewającego putinizmu (filmy „Brat” i „Brat 2”) to nie ma w tym nic dziwnego. Bo czym jest prawda, w której jest siła? Prawda to zasady. A podstawowa zasada brzmi, powtórzymy, jak nie my ich, to oni nas.
Caroline Humphrey w cyklu antropologicznych esejów zebranych w książce „Koniec Radzieckiego życia. Ekonomika życia codziennego po socjalizmie” starała się opisać chaos przełomu ustrojowego i konsekwencje zanikania państwa na początku lat 90. I wytłumaczyć, dlaczego w momencie, kiedy zanika prawo i instytucje państwa, jedynym źródłem ładu stają się grupy przestępcze albo nieformalne. W bardzo ciekawy sposób nawiązuje przy tym do bolszewickiej praktyki stosowania prawa i jej ideologicznych uzasadnień.
W rewolucyjnym rozgardiaszu wczesnych lat 20. część bolszewików głosiła konieczność odrzucenia skodyfikowanego prawa. Regulacje i zasady mające uniwersalne zastosowanie rozgrzani rewolucyjnym ogniem towarzysze uważali za burżuazyjny przesąd, służący wyłącznie ochronie własności posiadaczy i niezmienności ich dominującej pozycji. Korporację profesjonalnych prawników uznawali za strażników interesów klasowych burżuazji.
Mówiąc w skrócie, Lenin utożsamiał państwo z pojęciem ludu (narod). Władza i kontrola nad organami rządowymi miała znaleźć się w gestii tzw. dyktatury proletariatu, czyli faktycznie partyjnej elity. Wydawaniem wyroków i nakładaniem kar miały zatem zajmować się trybunały rewolucyjne albo sądy ludowe złożone z zaufanych ludzi dysponujących należytą świadomością rewolucyjną.
Poza nawias usunięto tzw. wrogów ludu, czyli wszystkich uznanych za wrogów państwa, a więc proletariatu, czyli w praktyce – partyjnej wierchuszki. Nielegalne stało się więc wszystko, co poza państwowe, czyli poza partyjne.
W pierwszym okresie formowania ZSRR doszło do bardzo ciekawego paradoksu. Z jednej strony państwo zyskało rangę absolutną (państwo to lud), a z drugiej strony jego autorytet utożsamiono z widzimisię wąskiej grupki rewolucyjnej elity działającej w ramach jasnej, prostej pacańskiej zasady: albo my ich, albo oni nas. Co ciekawe, na co również zwróciła uwagę Humphrey, zawodowi rewolucjoniści przejmowali pojęcia i styl działania ze świata grup przestępczych.
Jeszcze przed wybuchem rewolucji przesiąkali kulturą przestępczą, tworzyli więzienne wspólnoty, praktyki konspiracyjne, specyficzny język, zasady wzajemnej lojalności, nakazy zachowywania tajemnicy, tabu współpracy z organami państwowymi, używanie ksywek ukrywających tożsamość itp. Faktycznie wyrośli w duchu działalności antypaństwowej wymagającym tworzenia równoległych, alternatywnych wobec państwa struktur. W związku z tym, kiedy ostatecznie zwyciężyli, ich państwo pod wieloma względami zaczęło przypominać hierarchiczną, wymagającą stuprocentowego podporządkowania i lojalności strukturę gangową.
Lenin, widząc, że kierowanie państwem wymaga czegoś więcej, niż pacańskie trybunały ludowe, uznał, że bez skodyfikowanego systemu prawnego partia nie będzie w stanie skutecznie rządzić. Do czego nie było łatwo przekonać wielu ideowych komunistów. Wewnątrzpartyjne przepychanki na przykład wokół konieczności uregulowania kodeksu karnego, czyli jasnego określenia listy przestępstw i przypisanych im kar z różnym natężeniem, trwały jeszcze po jego śmierci. Głosy, że zanik prawa, na którym opiera się burżuazyjne państwo, przyspieszy nastanie komunizmu, a sprawdzeni towarzysze nie potrzebują instytucji prawnych, żeby wiedzieć, za co karać, nie milkły do końca lat 20.
Tę wewnątrzpartyjną pacańszczyznę ukrócił stalinizm.
Stalin zamienił się w najwyższe i jedyne źródło kolektywnego ładu, również prawnego. Do ostatniej dekady istnienia Związku Radzieckiego prawo przede wszystkim wypełniło funkcję narzędzia scentralizowanego rządzenia. Kiedy scentralizowane do granic absurdu państwo zaczęło się sypać, prawo nie odegrało roli stabilizatora kryzysu. Rozsypało się razem z partią, ideologią i gospodarką.
Strukturę, której nie zdołał zmieść upadek ZSRR, tworzył świat przestępczy (i jak się wkrótce okazało, zrośnięci z nim tajniacy). Nie ma tutaj miejsca na szczegółowe odtwarzanie kryminalnej historii Rosji i ZSRR, czy wdawanie się w akademickie dyskusje na temat kontrkulturowości świata przestępczego.
Zawodowi przestępcy jako jedni z nielicznych byli w stanie odnaleźć się tej rzeczywistości i tworzyć własny, równoległy do oficjalnego, świat.
Jako że był to tylko świat złodziei, a nie „wrogów ludu”, władza była skłonna przymykać oko na jego istnienie. Mniej więcej na przełomie lat 20. i 30. pojawili się tak zwani złodzieje w prawie (wory w zakonie), którzy z zasady nie mogli mieć żadnych związków z oficjalnym systemem, poczynając od działalności pionierskiej w dzieciństwie, skończywszy na piastowaniu jakichkolwiek legalnych stanowisk, a nawet posiadaniu stałego zatrudnienia.
Tak powstawała najbardziej autonomiczna względem państwa rzeczywistość. Złodziejski świat stworzył własne ceremonie, rytuały (np. koronacje worów w zakonie). Starał się żyć zgodnie z własnymi zasadami (po poniatiam), a nie oficjalnym prawem.
Oczywiście, nie powinniśmy być naiwni i uważać sowieckich przestępców za romantycznych banitów, którzy tworzyli alternatywne wspólnoty, gdzie żyli wolni od prawa niczym powieściowy Robin Hood w lesie Sherwood czy bajkowy Janosik w tatrzańskich dolinach. Sowieckie służby miały ich pod kontrolą, a kiedy chciały, wykorzystywały do własnych potrzeb. Mimo to przestępczy świat był na tyle autonomiczny względem państwa sowieckiego, że w chaosie przełomu okazał się jedną z niewielu w miarę stabilnych struktur społecznych.
Młodzieżowe gangi, o czym już była mowa, nie były częścią świata zawodowych złodziei czy subkultury zony (więzienia). Ale w dużym stopniu, mniej lub bardziej świadomie, kopiowały go. Tworząc w miarę zrozumiałe reguły gry i erzac poczucia bezpieczeństwa. Dzieciaki z blokowisk starały się żyć zgodnie ze swoimi zasadami.
Jasno określały granice przynależności i tożsamości:
Wykluczały z grupy za donosicielstwo.
Traktowały osoby spoza grupy jako źródło dochodu, które można było okradać i wykorzystywać.
Bicie i łupienie czuszpanów uważały za moralnie słuszne.
Zasad, które miały zastosowanie w relacjach między pacanami, nie przestrzegano wobec czuszpanów itd. Innymi słowy, dzieciaki z blokowisk stworzyły sobie alternatywny świat, w którym mogły, przynajmniej na chwilę, poczuć grunt pod nogami.
Upadek ZSRR nie odbył się w ogniu kolejnej rewolucji. Stary świat nie starł się z nowym. Za bolszewicką pacańszczyzną stał wielki projekt ideologiczny, wizja nowego lepszego świata. Wyłażący ze szczelin gruzowiska po ZSRR kryminaliści, chuligani nie mieli nic poza słowem pacana. Jedyne czego byli pewni, to odwieczna zasada – albo my ich, albo oni nas. Państwowy gmach zawalił się ludziom na głowę, bo był tandetny i gliniany. Na jego gruzach nie zatknięto żadnego sztandaru, bo nikt tego sztandaru nie miał.
Jelcyn i jego ekipa wydobyli z muzeum biesikrę, biało-niebiesko-czerwoną rosyjską flagę (nazwaną tak od rosyjskich nazw kolorów biełyj-sinyj-krasnyj – red.), ale nie do końca było jasne, jaki projekt ładu społecznego kryje się za tymi barwami. Po kilku latach dzieciaki dorosły. Tych, którzy przeżyli i nie poszli własną ścieżką, okiełznała milicja zblatowana z zawodowymi przestępcami. Nad wszystkimi swoją kryszę (gangsterską opiekę, od ros. słowa krysza – dach – red.) rozciągnęła najskuteczniejsza i najlepiej zorganizowana grupa, czyli wychodźcy z dawnych sowieckich służb.
Mówiąc w daleko idącym skrócie, tak kiełkowało patologiczne zrośnięcie bandyckiej przemocy z ekonomiczną i polityczną sferą nowego państwa. Które w pełnej krasie rozkwitło mniej więcej w drugiej kadencji rządów Władimira Putina, kiedy dawni funkcjonariusze KGB, a potem FSB, zmonopolizowali instytucje państwowe. Po czym zamienili państwo w agresywny, ekspansywny kartel. Opakowując go w ideologiczny postmodernistyczny kolaż sowieckiego i przedrewolucyjnego imperialnego militaryzmu okadzanego cerkiewnym kadzidłem. Podlewanego ropą naftową i gazem. Z błogosławieństwem wirtualnego Stalina.
I właśnie o początkach tego kartelu, chcąc nie chcąc, opowiada ten serial. I to w kilku wątkach całkiem realistycznie. Choć pewnie nie było to intencją jego autorów, którzy liczyli raczej na sukces komercyjny. Czego by jednak nie mówić, da się ten serial oglądać. A co ważniejsze, można paplać do woli o tak zwanej prawdzie czasów, celnych społecznych komentarzach, niemal dokumentalnym obrazie epoki.
Skoro więc zabraliśmy się już za tę paplaninę, to dlaczego nie rozmawiamy w tej chwili o rosyjskim wcieleniu Spike’a Lee czy Mathieu Kassovitza? Dlaczego ten serial jest tak zły, skoro wygląda na dobry? Dlaczego podniosła się burza głosów, zwłaszcza w Ukrainie, wskazujących, że rosyjska popkultura podrzuciła światłowodem wyjątkowo toksyczne kukułcze jajo? Mimo że w treści serialu co rusz dają o sobie znać przebłyski socjologicznej przenikliwości?
Darujmy sobie odwieczne awantury na temat deprawowania młodzieży głupią muzyką i filmami, martwienie się o złe wzory propagowane przez idoli, brak moralnych wektorów, romantyzowania przemocy i tak dalej. Szkoda też czasu na heheszkowanie z rosyjskich urzędników, z rzeczniczką praw dziecka Tatianą Wołyniec na czele, którzy nie do końca zrozumieli prawdę etapu, przez co zaczęli wszczynać krucjaty przeciw heroizowaniu kazańskich gangów. I przy okazji harcować przed nosem nadwornego kremlowskiego filmowca Fiodora Bondarczuka, producenta serialu czy funkcjonariuszy pionu ideologicznego z instytutu rozwoju internetu i ministerstwa kultury, którzy patronowali jego powstaniu.
Nie będziemy zagłębiać się w mniej lub bardziej humorystyczne wirtualne inby w runecie.
Warto jednak zastanowić się, dlaczego serial wszedł na portale streamingowe akurat teraz. W czasach dokręcania cenzorskiej śruby i wygładzania wszystkich potencjalnie zapalnych tematów. Przecież opowieść o świecie upadku systemu i utraty przez państwo monopolu na przemoc nie jest historią bezpieczną. Historia z przedednia upadku ZSRR może się komuś skojarzyć z nadchodzącym końcem putinizmu. Ceny idą w górę. Pojawia się deficyt podstawowych towarów (ostatnio jajek i drobiu). Wojna w Ukrainie idzie nie tak, jak miała iść. Aktualna liczba trumien przywożonych z wojny już dawno wielokrotnie przewyższyła tę z czasów wojny afgańskiej, z której powrócił Wowa „Adidas”, jeden z głównych bohaterów serialu.
Przypomnijmy, że serial zdobył szczególną popularność również w Ukrainie. Na początku roku w ukraińskim segmencie Apple Music i Spotify wspomniany wcześniej utwór „Pyjała”, kreowany na największy przebój ścieżki dźwiękowej, trafił na czołowe pozycje liczby odsłuchów. Podobnie rzecz wygląda na serwisach Deezer i YouTube. Sukces serialu i sprzedawanego z niego kontentu wywołał w Ukrainie konsternację. Jak to możliwe, że w czasie totalnej wojny ukraińskie nastolatki oglądają bijatyki rosyjskich pacanów i słuchają muzyki wyprodukowanej w kraju najeźdźców?
Ministerstwo Kultury i Polityki Informacyjnej Ukrainy na wszelki wypadek wydało oficjalne oświadczenie, że serial propaguje „wrogą propagandę”, „przemoc, przestępczość i kryminalną estetykę”. Dystrybucja serialu została zakazana. Tyle że w tak zwanych czasach internetu ów zakaz jest czysto symboliczny.
Oczywiście, wkurzenie Ukraińców związane z masowym zainteresowaniem serialem akurat teraz jest zrozumiałe. Tu nie ma o czym dyskutować. Niektórzy mogą jednak zastanawiać się, na czym niby miałaby polegać ta „wroga propaganda”?
Ukraina była w ZSRR i jak inne republiki zmagała się z rozpadem systemu. W Kijowie, Doniecku, Charkowie, Mariupolu, Dniepropietrowsku i wielu innych ukraińskich miastach również grasowały bandy agresywnych małolatów. Przestępcy królowali na bazarach i ulicach. Reketierzy zbierali haracze. Państwo zniknęło, ludzie musieli sobie radzić na własną rękę.
Późnosowiecka estetyka była wszędzie taka sama. Począwszy od podwórek, rdzewiejących trolejbusów, blokowisk z wielkiej płyty. Wszędzie słuchano grupy Miraż i Nautilius Pompilus. No więc o co chodzi? Dlaczego w Ukrainie serial odczytano jako rosyjską, popkulturową inwazję na cały obszar byłego ZSRR? I nową hipostazę idei wspólnoty russkiego mira? Tym razem dla młodego widza.
I tutaj przechodzimy do sedna. Wszystko, od czego Ukraina w tej chwili stara się uciec, w serialu „Słowo pacana” posiada rangę mitu założycielskiego. Wielkiej katastrofy, z której wyłania się nowy świat stworzony przez pacanów. Dążących dziś do przywrócenia ładu, który runął przed przeszło trzema dekadami. To, co łączy utracony „złoty wiek” z teraźniejszością, to zasady, słowo pacanów, którzy chwycili balistyczne gazrurki i wyruszyli odbić osiedla, które do dziś uważają za swój rewir. Bo albo my ich, albo oni nas.
Pod zwałami putinowskich propagandowych bajań naprawdę nie kryje się żaden inny sens. Całą „rosyjską ideę” ostatnich dwóch dekad da się sprowadzić do krótkiego wywodu Marata „młodego Adidasa”, udzielającego pierwszej lekcji nowemu ziomalowi, Andriejowi „Palto”: „Zapamiętaj. Teraz jesteś pacanem. Teraz jesteś z nami. Teraz jesteś z ulicy. A wokół są sami wrogowie”.
Od kilku tygodni w internetach króluje memiczny tekst nazywający putinowską Rosję „jednym wielkim słowem pacana”. Nie da się tego sprowadzić do złośliwego żartu. W to, że współczesna rosyjska elita sama postrzega się w kategoriach pacańszczyzny, nie musicie Państwo wierzyć na słowo rozmaitym mędrkom takim, jak piszący te słowa. Wystarczy posłuchać Putina lubującego się w mniej lub bardziej wiarygodnych opowieściach o swoim dzieciństwie i młodości spędzonych na leningradzkich podwórkach. O zasadach, które wyniósł ze świata charakternych, młodych byczków. Z wyrażoną przez niego wprost zasadą uprawiania polityki: jeśli awantura jest nieunikniona – bij pierwszy. Bo jak nie my ich, to oni nas.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, badacz terenowy, pisarz. Autor książek, m.in.: „Milczący lama. Buriacja na pograniczu światów" i „Miasto biesów. Czekając na powrót cara".
Adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, badacz terenowy, pisarz. Autor książek, m.in.: „Milczący lama. Buriacja na pograniczu światów" i „Miasto biesów. Czekając na powrót cara".
Komentarze