0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Magdalena Chrzczonowicz OKO.pressFot. Magdalena Chrzc...

Zakończył się proces Justyny Wydrzyńskiej. Aktywistka została oskarżona o pomoc w aborcji. Grożą jej trzy lata więzienia. Wyrok zostanie ogłoszony dziś, 14 marca, o godzinie 15:15.

Wydrzyńska w pierwszych dniach pandemii COVID-19 w 2020 roku przekazała pigułki aborcyjne Annie, która była w ciąży z przemocowym partnerem. Tabletek nie wzięła, a partner zgłosił sprawę na policję. Anna poroniła.

„Wysłałam Annie tabletki, bo tak jak ja, doświadczała przemocy"

Dzisiaj w sądzie odbyły się mowy końcowe stron. Publikujemy mowę Wydrzyńskiej słowo w słowo:

„Stoję tu dzisiaj, bo wysłałam swoje tabletki do aborcji farmakologicznej. Wysłałam je drugiej kobiecie – to niezaprzeczalny fakt. Grożą mi trzy lata więzienia.

Nie zrobiłam tego z własnej inicjatywy, bo nie zajmuję się rozsyłaniem tabletek do aborcji. Wiedziałam, że Anna była wówczas skrajnie zdesperowana, a ja miałam zestaw tabletek na własny użytek.

Tabletki, które posiadałam na własne użytek i które wysłałam Annie, są obecnie w Polsce najbezpieczniejszą metoda przerywania ciąży. Używane są powszechnie w Europie i na świecie przez miliony osób. Nie wymagają znieczulenia, nie powodują ryzyka powikłań i są bezpieczniejsze niż proste zabiegi medyczne. Wiem to z oficjalnych raportów Światowej Organizacji Zdrowia, które rekomendują, by mife&miso były substancjami dostępnymi powszechnie. Nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań.

Wysłałam Annie tabletki dlatego, że dowiedziałam się, że jak ja doświadczała przemocy. Obie byłyśmy kontrolowane, szantażowane, zostawione same sobie. Mamy dzieci, chciałyśmy je chronić.

Przeczytaj także:

Ja też doświadczyłam przemocy ze strony partnera. Byłam kontrolowana i spotykała mnie nie tylko przemoc finansowa, ale fizyczna i psychiczna. To wszystko było wszechobecne w „moim” domu.

My, kobiety, które doświadczyłyśmy przemocy domowej wiemy, jakie ofiary musimy ponieść, by pierwszej kolejności chronić dobro dzieci, które już mamy. Ja mam ich troje. Matki mierzące się z przemocą domową zrobią wszystko, by dzieci miały spokojne noce i aby one same mogły przestać żyć w ciągłym, wyniszczającym napięciu. My osoby doświadczające przemocy, utrzymujemy to, co przeżywamy w tajemnicy, wstydzimy się, że nie miałyśmy na tyle odwagi, by zawalczyć o swoją wolność, że dopuściłyśmy do ograniczania nas. Pozostajemy często same z wyboru i konieczności.

Przerwanie ciąży to odzyskanie kontroli nad własnym życiem

Te oczywiste fakty mają potężny związek z potrzebą kontrolowania swojej płodności. Żyjąc w przemocy często nie uświadamiamy sobie, że utraciłyśmy kontrolę nad swoim ciałem i nad resztą swojego życia. Bo w domu jest osoba, która w wielu aspektach, nawet wbrew tobie, podejmuje decyzje za ciebie. W moim przypadku przerwanie ciąży, w której nie chciałam być z mężczyzną, który mnie krzywdził, przemocowcem, uzmysłowiło mi, że mam władzę nad własnym życiem i tę kontrolę jestem w stanie sobie sama zwrócić. Poczułam, że mogę decydować, a strach, który czułam jest nie tylko wywołany lękiem o ciało, ale też o wolność, która jest nadrzędnym prawem każdego człowieka.

Uzyskałam rozwód w 2009 roku, po 11 latach małżeństwa. Po to, by uchronić siebie i trójkę swoich dzieci. Jednak wspomnienia przemocy są ciągle we mnie. Tego się nie zapomina. I tego nie życzy się też nikomu.

Moja własna aborcja była dla mnie przełomem.

Nie chciałabym żyć w świecie, w którym jakakolwiek kobiecie brakowałoby dostępu do rzetelnej informacji i najprostszego ludzkiego wsparcia. To od lat moja motywacja, która kieruje mną w aktywizmie – w działaniach pro-społecznych. Dla mnie ten proces, chociażby symbolicznie, jest zarazem procesem wszystkich innych osób, które pomagają innym w potrzebie.

Prawo do aborcji, prawem człowieka

Czuję, że nie stoję przed sądem sama. Stoją za mną moje koleżanki, ale też setki kobiet, których nie miałam jeszcze szczęścia poznać.

Na tej sali dotykamy podstawowych prawa człowieka. W tym prawa do samostanowienia. Wstawiły się za mną liczne organizacje, które w tym temacie mają rozległą wiedzę: takie jak Amnesty International czy Human Rights Watch i Fundacja Helsińska, które mówią wprost - jestem obrończynią praw człowieka.

Nie są w tej opinii osamotnione – organizacja „Katolicy na rzecz wyboru”, parlament Belgii, ponad 80 europosłanek i europosłów czy wysokiej rangi specjalne sprawodawczynie do spraw kobiet zwróciły się do polskiego rządu wskazując, że ja nigdy nie powinnam była dostać zarzutu, który jest mi stawiany.

Nigdy nie powinnam być prześladowana za działalność, która chroni zdrowie i życie kobiet.

Dowodzi tego również Międzynarodowa Federacja Ginekologów i Położników, wyraźnie żądając oczyszczenia mnie z jakichkolwiek zarzutów i podkreślając, że moje działania są nie tylko bezpieczne, ale również rekomendowane przez Światową Organizację Zdrowia. I sąd wie o tym, gdyż wiele z tych organizacji eksperckich złożyło listy przyjaciela sądu. I nie są to osamotnione głosy tylko ekspertów, ale też zdanie setek tysięcy osób, które podpisały petycję do prokuratury. Wszystkie te głosy powtarzają - ten proces zwyczajnie nie powinien się wydarzyć. Jestem wdzięczna za to ogromne wsparcie.

Wiem, że zrobiłam dobrze

Ale Wysoki Sądzie jestem tutaj. Na ławie oskarżonych. A ostatni rok dla mnie i mojej rodziny, dla moich bliskich, jest bardzo trudny. Czuję, że nie jestem winna. To, co usłyszałam na tej sali, to jakie dokładnie były okoliczności sytuacji życiowej Anny, tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że zrobiłam dobrze. Uświadomiły mi, że należy ufać intuicji i podejmować ryzyka, jeśli chodzi o wspieranie osób w potrzebie.

Nigdy nie chciałabym dla żadnej kobiety, aby musiała przez trudne sytuacje przechodzić sama, nie mieć wsparcia od nikogo, czy nawet by najbliższa rodzina była dla niej wrogiem i działała przeciwko. Wierzę, że pomoc drugiemu człowiekowi, gdy prosi o pomoc w desperacji walcząc o wolność jest naszą koniecznością, to element człowieczeństwa, którego się nie wyrzeknę, nie będę się wstydzić, czy uważać to za przestępstwo.

Wysoki Sądzie, żyjemy w państwie, które nie szanuje kobiet.

Polska ustawa antyaborcyjna z lat 90. była jedną najbardziej surowych w Europie. Surową dlatego, że zmuszała osoby w niechcianych ciążach do robienia sobie aborcji w ukryciu.

Dla nich organizacje aktywistyczne stanowią jedyny ratunek przed wątpliwymi handlarzami czy niebezpiecznymi metodami. Inicjatywy takie jak Aborcja Bez Granic wykonują pracę, która od lat powinna należeć do państwa i być częścią publicznego systemu ochrony zdrowia. Pracuję w tym obszarze od 16 lat i niestety obserwuję, jak decyzje ze strony państwa powodują zmianę sytuacji kobiet na gorsze.

Fikcja ustawy aborcyjnej

Ustawa antyaborcyjna jest nie tylko okrutna, ale też fikcyjna. Prawo nie powstrzymuje osób w niechcianych ciążach przed aborcją – to nie moja opinia – pokazują to wszystkie badania dotyczące aborcji. Pokazują to raporty naukowców z całego świata.

Kobieta w niechcianej ciąży myśli przede wszystkim praktycznie – jak znaleźć dostęp do aborcji, ile to będzie kosztować i czy ją na to stać. I ona zrobi aborcję, niezależnie od tego, jakie jest prawo, i czy metoda, którą zastosuje jest dla niej bezpieczna czy nie. Tak myślałam ja, tak myślała też Anna, tak myśli i działa około 100 tysięcy Polek rocznie, a obecnie również uchodźczynie z Ukrainy. I te kobiety się nie mylą.

Po 22 października 2020 roku, kiedy pseudo trybunał zaostrzył kolejny raz prawo aborcyjne w Polsce, osoby z wadami płodu zaczęły znajdować ratunek w Holandii, gdzie aborcja jest dostępna do 22. tygodnia. Kobiety w ciąży ze stwierdzonymi wadami płodu pytają: „Czemu muszę wyjeżdżać do obcego kraju, czuć się jak uciekinierka, dlaczego nie mogę tego zrobić u siebie w szpitalu a po wszystkim jak najszybciej wrócić do domu?”. A lekarki z holenderskich klinik mówią wprost: „Polki to najliczniejsza grupa wśród naszych zagranicznych pacjentek, są to pacjentki ze szczególnymi potrzebami, często są pokiereszowane przez to, co spotkało je w polskich szpitalach i trzeba je uspokajać i zapewniać, że otrzymają pomoc”.

Do holenderskich klinik po 2020 roku przyjeżdżają z miesiąca na miesiąc w coraz bardziej krytycznym zagrożeniu własnego życia.

Osób potrzebujących aborcji, tu i teraz, w niebezpiecznej sytuacji jest bardzo dużo. Te niebezpieczeństwa to nie tylko okrutne prawo, nie tylko zaniedbania, tchórzliwość i koniunkturalność lekarzy, ale też bycie w przemocowej relacji, pod ciągłą kontrolą.

Aborcja bezpieczna, bez strachu

Uwolnienie się od niechcianej ciąży w przemocowej relacji otwiera drogę do uwolnienia się od przemocy w ogóle.

Dla mnie właśnie takim było. Aborcja była czynnikiem, który uświadomił mi, jak bardzo jestem ograniczana i jak bardzo potrzebuję wolności i możliwości decydowania samej o sobie. Tego samego chciałam dla Anny, by tak jak ja mogła doświadczyć sprawczości nad swoim życiem, ciałem.

Nie chciałam, aby Anna musiała ryzykować swoim życiem podejmując niebezpieczne kroki, skoro rozwiązanie jest tak łatwe, a zarazem bez wątpienia medycznie bezpieczne.

Nie chcę, aby ktokolwiek musiał przechodzić sam w strachu przez niebezpieczną aborcję, kiedy istnieją bezpieczne, niestygmatyzujące alternatywy. Nie chcę, by którakolwiek z nas musiała rezygnować ze swojego prawa do wolności i samostanowienia.

Kierowała mną chęć pomocy, wtedy, gdy nikt już pomóc nie chciał lub pomóc już nie mógł. Dla mnie pomoc Annie była czymś oczywistym, przyzwoitym i uczciwym. Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca.

To państwo jest winne, zawiodło mnie i inne kobiety

Gdybym miała pełną wiedzę na temat rzeczywistości, w jakiej żyła Anna, nie tylko wysłałabym jej tabletki, ale pozostałabym w kontakcie, aby wspierać ją w trakcie przyjmowania leków, by nie czuła się samotna, by miała kogoś, kto ją wysłucha i nie zostawi jej samej sobie, potrzyma za rękę.

Zgromadziliśmy się tu, aby zdecydować o mojej winie. Ja jestem niewinna. Mówię głośno – to państwo jest winne i zawiodło mnie, Annę, Izę z Pszczyny, Agnieszkę z Częstochowy i miliony kobiet w tym kraju.

Wnoszę o uniewinnienie".

;
Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze