0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

Na nagraniu widać leżącego na boku, zakrwawionego dzika, który ciężko oddycha. Widać, że zwierzę bardzo się męczy i nie ma przed sobą długiego życia. To finał jednego z licznych odstrzałów redukcyjnych stołecznych dzików, wykonywanych na polecenie prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego.

Aktywiści antyłowieccy od dawna sprzeciwiają się odstrzałowi oraz odłowowi z uśmiercaniem dzików na terenie miasta stołecznego Warszawy, a wobec braku reakcji miasta monitorują zabijanie tych zwierząt przez pracowników Lasów Miejskich. I właśnie na taki monitoring wybrał się w okolice ul. Aluzyjnej na Białołęce w czwartkowy wieczór 6 listopada pan Mariusz z Warszawskiego Ruchu Antyłowieckiego. Pojechał rowerem na Białołękę w okolice miejsca, gdzie znajduje się nęcisko, czyli wyrzucane są dzicze przysmaki – w tym przypadku kukurydza – po to, żeby zwierzęta zwabić i zastrzelić.

„Gdy przyjechałem miejsce, w okolice ul. Aluzyjnej na Białołęce, zauważyłem, że stoi ciężarówka z logo Lasów Miejskich, w środku siedział mężczyzna. Uznałem, że czyha tu na dziki. Podjechałem do nęciska i usłyszałem sapanie. Pomyślałem, że dziki są w krzakach i chciałem je wypłoszyć, ale gdy zbliżyłem się do źródła hałasu, to dostrzegłem, że to jest po prostu żywy, ale postrzelony dzik, który leży na boku z dużą raną wlotową. Zwierzę ciężko oddychało” – opowiada pan Mariusz. Strzał musiał paść co najmniej 5 minut wcześniej, gdyż w przeciwnym wypadku pan Mariusz by go usłyszał.

Przeczytaj także:

Pracownik Lasów miejskich zostawił dzika na bolesną śmierć

Według pana Mariusza, który skonsultował się z ekspertką, dzik został trafiony w płuca. Taka rana jest śmiertelna, ale zwierzę często nie umiera od razu. Jeśli myśliwy – bez względu na to, czy jest na polowaniu, czy zabija dziki jako pracownik Lasów Miejskich – rani zwierzę, to powinien je dobić, żeby nie zadawać mu zbędnego cierpienia. Tymczasem, zgodnie z informacją pana Mariusza oraz sporządzonym przez niego nagraniem, myśliwy nie zważając na cierpienie postrzelonego zwierzęcia poszedł do samochodu i siedział tam z urządzeniem elektronicznym w dłoniach.

Dopiero gdy pan Mariusz zaczął filmować rannego dzika, myśliwy wysiadł z samochodu i podszedł do zwierzęcia oraz filmującego go aktywisty. Jak słychać na nagraniu, między panami wywiązała się mało elegancka rozmowa. W pewnym momencie myśliwy zobaczył, że aktywista ma zamocowaną do małej sakwy przy kierownicy kamerkę, wyrwał ją, łamiąc klips, którym była przypięta. Takiego klipsa nie da się kupić osobno, zatem jednym ruchem myśliwy spowodował szkodę rzędu 800 zł.

„Zdenerwowałem się i zażądałem oddania kamery. Próbowałem mu ją wyrwać, no ale gość był jednak dość wysoki, miał długie ręce i trzymał ją poza moim zasięgiem, a nie chciałem wejść z nim w bójkę” – mówi pan Mariusz.

W tej sytuacji wrócił do roweru i włączył nagrywanie w telefonie, żeby mieć dowód zajścia. Pracownik Lasów Miejskich odszedł do samochodu, gdzie pan Mariusz ponownie próbował mu wyrwać swoją kamerkę, ale również bezskutecznie. W końcu aktywista zadzwonił na policję, dopiero wtedy człowiek, który ranił dzika i pozostawił go cierpiącego, chyba zreflektował się, że może ponieść konsekwencje prawne i oddał mu kamerę.

„Gdy odzyskałem tą kamerę, to podjechałem do leżącego, ciągle żywego dzika i zacząłem kręcić kamerą filmik, który chciałem wrzucić na Facebooka. Wtedy myśliwy podjechał bliżej samochodem. Ja odszedłem kawałek dalej. Usłyszałem strzał. To myśliwy dobił dzika” – opowiada pan Mariusz.

Krwawe ślady po zdarzeniu sprzyjają roznoszeniu ASF

Obaj panowie zaczekali na przyjazd patrolu policji, który miał problem ze znalezieniem miejsca, którego współrzędne geograficzne otrzymał. Pan Mariusz zgłosił znęcanie się nad zwierzętami oraz uszkodzenie sprzętu, ale policjanci polecili mu udanie się do komisariatu przy ul. Myśliborskiej w celu zgłoszenia zawiadomienia o przestępstwie.

W tym czasie myśliwy wezwał służby zajmujące się utylizacją zabitych zwierząt w celu zabrania martwego dzika.

„Następnego dnia w tym miejscu nadal była plama krwi” – podaje pan Mariusz.

To niezgodne z zasadami bioasekuracji, wymaganymi w związku afrykańskim pomorem świń (ASF), a Warszawa znajduje się w tzw. strefie niebieskiej, czyli obszarze objętym ograniczeniami. Jeżeli dzik był zarażony ASF, to zaniedbania mogły doprowadzić do rozprzestrzenienia się wirusa, gdyż wirus we krwi utrzymuje się długo.

„Gdyby nie moja determinacja, sprawca mógłby odjechać, pozostawiając rannego dzika” – podsumowuje pan Mariusz.

W piątek 7 listopada poprosiłam o komentarz Lasy Miejskie oraz Urząd m.st. Warszawy, ale nie otrzymałam odpowiedzi.

Skargę na działanie pracownika złożył do lasów Miejskich także pan Mariusz.

Okrutna rzeź warszawskich dzików trwa od dawna

Rozrastająca się na tereny, na których żyją dzikie zwierzęta Warszawa od dawna ma problem z dzikami, które zbliżają się do zabudowań. Prezydent Trzaskowski od kilku lat podejmuje decyzje o zabijaniu tych zwierząt. Ostatnia została podjęta w czerwcu tego roku. Zgodnie z nią 100 dzików ma zostać zastrzelonych, a 400 – złapanych do odłowni i uśmierconych. Sprzeciwiają się temu aktywiści i wielu mieszkańców, domagający się poszukiwania alternatywnych metod zniechęcania dzików do przebywania na terenie miasta.

„Racjonalna gospodarka przestrzenna i rozsądne zachowanie ludzi to podstawą rozwiązania konfliktu. Bez radykalnych zmian w tych obszarach wszelkie inne działania nie przyniosą spodziewanego skutku” – mówił OKO.press dr hab. Jakub Gryz, profesor Instytutu Badawczego Leśnictwa, prowadzący badania nad obecnością dzików w Warszawie.

W Warszawie w 2022 r. odbywały się spotkania społeczników, naukowców i władz miasta w kwestii dzików.

Pojawił się wtedy pomysł, aby zdobyć realne informacje o miejskiej populacji dzika i władze miasta zgłosiły się do Instytutu Badawczego Leśnictwa. Szybko jednak urzędnicy wycofali się z pomysłu finansowania tych badań. Odstrzał był dla nich prostszym rozwiązaniem.

Z kolei adwokatka Karolina Kuszlewicz podkreślała w OKO.press, że przepisy nie regulują szczegółowo, jak dzik ma być zabity. Miasto zleca usługę zabicia dzika – w jakim my w ogóle miejscu jesteśmy, że o odebraniu komuś życia myśli się jako o usłudze – ale nie może pozwalać na dowolne działania. Możliwość zabicia dzika nie oznacza, że można zrobić wszystko.

Ustawa o ochronie zwierząt zabrania zarówno znęcania się nad kręgowcami, jak i stanowi, że uśmiercanie zwierząt może odbywać się wyłącznie w sposób, polegający na zadawaniu przy tym minimum cierpienia fizycznego i psychicznego. Czy ranienie dzika i zostawienie go, żeby umarł w męczarniach, nie stanowi zatem naruszenia prawa? Zdaniem pana Mariusza stanowi, dlatego zgłosi on zawiadomienie na policję.

Czwartkowe zdarzenie to nie pierwsza sytuacja przy zabijaniu dzików, budząca poważne wątpliwości prawne i etyczne. W ubiegłym pracownicy Lasów Miejskich strzelali (prawdopodobnie z Palmera, środkiem usypiającym) do dzików złapanych do odłowni w obecności ludzi stojących w pobliżu, także małego dziecka. Pisaliśmy o tym. Wówczas Karol Podgórski, dyrektor Lasów Miejskich, a prywatnie myśliwy i zięć nieżyjącego od 2019 r. pisowskiego ministra klimatu i środowiska, Jana Szyszki, nie miał sobie i swoim podwładnym nic do zarzucenia.

Na zdjęciu głównym – dziki w podwarszawskiej Radości. Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

;
Regina Skibińska

Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.

Komentarze