Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, zamiast skutecznie walczyć z wirusem afrykańskiego pomoru świń, woli wybijać dziki i płacić za to myśliwym. Tymczasem sami myśliwi dostrzegają patologie całego systemu. Jak się okazuje, jest ich bardzo dużo
Eksperci z Państwowej Rady Ochrony Przyrody skrytykowali projekt Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi na zwalczanie afrykańskiego pomoru świń (ASF). Podkreślają, że trwająca od kilku lat rzeź dzików nie pomaga w pozbyciu się wirusa, a może mieć tragiczne skutki dla ekosystemów. Ministerstwo głosów naukowców nie słucha.
ASF to choroba niegroźna dla zdrowia ludzi, ale bardzo niebezpieczna dla portfeli hodowców świń. Jeśli pojawi się w chlewni, zabijane jest całe stado. Dziki też chorują na ASF. I choć nie odwiedzają one chlewni, to istnieje ryzyko, że na butach czy ubraniu człowieka wirus dostanie się od dzików do gospodarstw rolniczych. Stąd zarówno hodowców, jak i myśliwych, obowiązują restrykcyjne zasady przy obchodzeniu się ze świniami hodowlanymi i dzikami.
W kole łowieckim ”Sokół” na Lubelszczyźnie część myśliwych straciła cierpliwość do kolegów, którzy mieli łamać przepisy łowieckie, w tym zasady bioasekuracji, które obowiązują przy polowaniach na dziki.
Cała długoletnia walka z ASF odsłania jednak znacznie więcej patologii.
„Od kilku lat mieliśmy informacje, że członkowie naszego koła dopuszczają się czynów zabronionych w ustawie o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt” – mówi mi chcący zachować anonimowość członek koła łowieckiego „Sokół”.
Myśliwi z koła zrobili zasadzkę na swoich kolegów. Okazało się, że Robert Ć. zabił dzika, na którego nie miał tzw. odstrzału. Po prostu skłusował zwierzę. Sprawa została warunkowo umorzona przez Sąd Rejonowy w Tomaszowie Lubelskim.
Druga sprawa przed tym samym sądem wciąż jest w toku. Chodzi o podłowczego Dariusza M., który przyjechał do chłodni, gdzie przechowywane są zabite dziki. Przywiózł dwa zastrzelone, zimne dziki. Jeden miał być zabity pół godziny wcześniej, a drugi dzień wcześniej. W trakcie rozmowy z członkami koła nie był jednak w stanie określić miejsca, w którym zabił dziki, ani wskazać lokalizacji, gdzie zostały wypatroszone. Zdaniem myśliwych z koła „Sokół”, ich kolega zastrzelił zwierzęta nielegalnie i przechowywał w miejscu swojego zamieszkania. Po telefonie z policji podłowczy miał obawiać się przechowywania dzików na swojej posesji i przywiózł je do chłodni. Obecnie toczy się postępowanie karne w sprawie naruszania przepisów dotyczących bioasekuracji i przywłaszczenia dwóch dzików.
„Dziki zostały wypatroszone na folii i z dezynfekcją, ale nie było to przy chłodni, gdyż nie ma takiego obowiązku” – tłumaczy Dariusz M.
Jednak przechowywanie dzików w miejscu zamieszkania nie jest dozwolone i grozi rozprzestrzenieniem się wirusa. Sankcje karne za naruszenie przepisów sanitarnych sięgają nawet 3 lat pozbawienia wolności.
Pojawia się pytanie, co zrobiła inspekcja weterynaryjna po doniesieniach o łamaniu zasad bioasekuracji? Jak się dowiadujemy... porozmawiała z myśliwymi. „Przeprowadzone zostały rozmowy z nowym Zarządem Koła, dokonano ustaleń, wydano zalecenia, których koło zobowiązało się przestrzegać” – mówi Zbigniew Malicki, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Tomaszowie Lubelskim.
Takie sprawy rzadko wychodzą na światło dzienne, gdyż wymagają współpracy myśliwych z organami ścigania. Tymczasem myśliwi, którzy zgłaszają doniesienia na kolegów, muszą liczyć się z ostracyzmem środowiskowym, prowadzącym nawet do wykluczenia z koła łowieckiego.
Patologii związanych z odstrzałem dzików jest zresztą więcej. Część z nich wynika z tego, że za odstrzał dzików państwo płaci niemałe pieniądze. Jeśli dziki są zabijane w ramach odstrzału sanitarnego, za samicę myśliwy otrzymuje 650 zł. Za pozostałe dziki – po 300 zł. W przypadku zabicia dzika na polowaniach premiowane jest zabijanie innych osobników niż dorosłe samice. Beneficjentem nie jest myśliwy, tylko dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego, który otrzymuje 350 zł. Oprócz pieniędzy myśliwi dostają mięso upolowanego dzika na użytek własny.
Zatem dla myśliwego opłacalne jest zabijanie dzików w czasie odstrzałów sanitarnych, a nie polowań. Jak podaje mój rozmówca-myśliwy, jego kolegom po strzelbie zdarza się „przepisywać” zastrzelone dziki z polowań na odstrzały sanitarne. Zetknął się z taką praktyką w swoim kole łowieckim, gdzie podczas polowań zbiorowych dochodziło do przepisywania odstrzelonych dzików na odstrzał sanitarny. Tymczasem w elektronicznych książkach ewidencji widnieją zapisy świadczące o nanoszeniu zmian w dokumentacji, co może wskazywać na manipulowanie danymi w celu wyłudzenia środków.
Jako że na dziki poluje się bez sezonów ochronnych, to zabijać można także lochy prowadzące młode. To czysty zysk dla osoby, która to robi, gdyż samice dzika mają po kilkoro warchlaków, a zastrzelenie takiej dziczej rodziny to zarobek rzędu 2-3 tys. zł.
„Stan faktyczny dotyczący kosztów ponoszonych przez myśliwych w związku z wykonywaniem odstrzałów przedstawia się zupełnie inaczej, niż często jest to publicznie opowiadane. Jedynymi realnymi kosztami, jakie ponosi myśliwy, są: koszty dojazdu samochodem (paliwo, amortyzacja pojazdu) oraz koszt naboju, który w zależności od rodzaju amunicji wynosi średnio około 10 zł. Twierdzenia, że odstrzały są dla myśliwych dużym obciążeniem finansowym, są niezgodne z rzeczywistością. Gdyby rzeczywiście działania te były dla nich nieopłacalne lub zbyt kosztowne, większość myśliwych zamiast nocnych polowań na łąkach, polach i w lasach, spędzałaby czas w domowym zaciszu, przy kominku, w kapciach. Fakt, że jest odwrotnie, świadczy sam za siebie” – tłumaczy myśliwy.
Kolejna kwestia to szara strefa obrotu mięsem dzików. Myśliwi otrzymują zastrzelone przez siebie dziki na użytek własny. Ale według informatora z koła łowieckiego „Sokół” jeden z myśliwych w ciągu kilku miesięcy zastrzelił 35 dzików. Średnia masa jednego dzika to ok. 40 kg, zatem w ciągu kilku miesięcy wziął na użytek własny 1400 kg, czyli blisko półtorej tony. Takiej ilości nie da się zjeść z rodziną. Co zatem dzieje się z tym mięsem?
Na nagraniu, które otrzymałam, dwóch myśliwych rozmawia o tym, jak oficjalnie dzielą się zastrzelonymi dzikami, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
"To ja wziąłem trzy albo cztery, G. wziął trzy albo cztery, B. wziął trzy albo cztery, tylko przemyśl to, żeby się nagle nie okazało, że wziąłeś własnych 15 dzików, a rozdałeś 20” – tłumaczy jeden myśliwy koledze na nagraniu.
Skoro myśliwi zyskują na zabijaniu dzików, to w ich interesie jest, żeby rodziło się ich jak najwięcej. A co można zrobić w tym celu? Pomocne jest dokarmianie.
Teoretycznie dokarmianie dzików nie jest dozwolone, a ilość karmy na nęcisku jest limitowana do 10 kg/1 km²/ miesiąc. W praktyce wysypywanie ogromnej ilości karmy na nęciskach jest powszechne.
„W naszym kole mamy prywatne folwarki, wręcz tuczarnie i hodowla dzików, gdzie sypiemy ogromne ilości kukurydzy itp. Każdy hoduje swoje i dla własnego użytku” – powiedział do myśliwych prezes koła łowieckiego „Sokół” na walnym nadzwyczajnym zgromadzeniu, które odbyło się 16 stycznia 2025 roku. Prezes chciał zwalczyć ten proceder, ale został odwołany.
Ogromne ilości kukurydzy, marchwi, jabłek, chleba, ziemniaków, kapusty i innych artykułów spożywczych można znaleźć pod ambonami w całej Polsce. Inspekcja weterynaryjna często udaje, że problemu nie ma. Jakiś czas temu koło łowieckie „Hodowca” z Pomorza chwaliło się na Facebooku dokarmianiem zwierząt. Pokazało zdjęcia pokaźnych ilości kapusty, buraków i dyń. Tego, co dziki sobie bardzo cenią w menu.
Poinformowałam o tym Powiatowy Inspektorat Weterynaryjny w Kościerzynie. Otrzymałam odpowiedź, że „przygotowana mieszanka kapusty, buraków i dyń, stanowiła karmę nęcącą i została przygotowana w celu ograniczenia szkód rolniczych (w sezonie jesienno-zimowym) w uprawach rzepaku i zbóż, wyrządzanych przez zwierzynę płową (jelenie i sarny). Karma jest rozrzucana na polu dzierżawionym przed obwód łowiecki, gdzie stopniowo ulegając rozkładowi, wydziela zapachy działające na zwierzynę płową. To powoduje, że krócej żeruje na polach uprawnych. Działanie to nie jest ukierunkowane na populację dzika. Nie wpływa na polepszenie bazy żerowej dla tego gatunku (skład karmy jest przygotowany tak, aby działał tylko na zwierzynę płową)”.
Odpowiedź jest zaskakująca, gdyż te warzywa są przez dziki bardzo lubiane.
Od 2019 roku myśliwi zabili już ok. 1,5 mln dzików, a ASF nie udało się zwalczyć. W tym roku odnotowano już 1900 przypadków tego wirusa u dzików i żadnego ogniska u świń. W zeszłym roku przez cały rok odnotowano 2400 u dzików. Widać więc, że mimo że odstrzał trwa, to wirus się szerzy.
Dane Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) z maja 2024 pokazują, że na terenie UE wśród padłych dzików 31 proc. było zarażonych. Wśród odstrzelonych jedynie 0,4 proc.
„Poszukiwanie padłych, które są rezerwuarem wirusa w środowisku przez wiele miesięcy, jest kluczowe” – podkreśla prof. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN. Jesienią pojawiła się nadzieja, że uda się coś zmienić w sposobie zwalczania wirusa.
Państwowa Rada Ochrony Przyrody, organ doradczy ministra klimatu i środowiska, skrytykowała „Krajowy plan działania dot. zarządzania populacją dzików w ramach prewencji, kontroli i zwalczania afrykańskiego pomoru świń (ASF)”. Zakładał przeprowadzenie w całym kraju maksymalnej redukcji populacji dzika. Odstrzał miał trwać tak długo, jak trwa obecność dzików w obwodzie łowieckim.
Naukowcy zauważyli, że „nie przeanalizowano, czy taka wielkopowierzchniowa i drastyczna redukcja populacji, niosąca ogromne negatywne skutki dla całych ekosystemów, jest w ogóle skuteczna w ograniczaniu rozprzestrzeniania się ASF”.
Tymczasem badania naukowe pokazują, że głównym źródłem wirusa w środowisku są ciała padłych dzików. To na ich usuwaniu powinny skoncentrować się działania w ramach walki z wirusem. Stanowisko PROP zostało jednak skrytykowane przez autora dokumentu, czyli Głównego Lekarza Weterynarii. Obecnie naukowcy opracowują odpowiedź na tę krytykę. Dalszym etapem ma być spotkanie robocze przedstawicieli Państwowej Rady Ochrony Przyrody, Głównego Lekarza Weterynarii oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi w celu dalszych prac nad planem. Jednak resort rolnictwa chce najpierw otrzymać odniesienie się PROP do uwag GLW do wcześniejszego stanowiska Rady.
„Brak reakcji ze strony Państwowej Rady Ochrony Przyrody istotnie utrudnia wywiązanie się Polski z obowiązku nałożonego na państwa członkowskie (...), nie wpływa jednak na realizację bieżących zadań związanych ze zwalczaniem ASF” – podaje Wydział Obsługi Medialnej Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. I rzeczywiście, minister rolnictwa i rozwoju wsi wydał 28 stycznia 2025 rozporządzenie w sprawie wprowadzenia w latach 2025-2027 na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej ”Programu mającego na celu wczesne wykrycie zakażeń wirusem wywołującym afrykański pomór świń i poszerzenie wiedzy na temat tej choroby oraz jej zwalczanie".
Szacowane ogólne koszty realizacji programu w latach 2025–2027 wyniosą łącznie 332 484 712,25 zł (77 504 405,13 euro). Podobnie jak w poprzednich latach, wbrew rekomendacjom naukowców, wydatki przewidziane na odstrzał wielokrotnie przekraczają wydatki na poszukiwania padłych dzików.
Resort rolnictwa, decydując o rzezi dzików, nie będzie brał pod uwagę nie tylko stanowiska naukowców, ale też opinii organów państwa, których zadaniem jest ochrona przyrody. Jak podaje Joanna Niedźwiecka, rzeczniczka prasowa Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, projekt rozporządzenia został przekazany do GDOŚ na etapie uzgodnień międzyresortowych. GDOŚ wyraził wówczas opinię, że powinien zostać poddany strategicznej ocenie oddziaływania na środowisko, ponieważ realizacja jego założeń może spowodować znaczące oddziaływanie na środowisko, w tym na obszary Natura 2000.
Resort środowiska w komunikacji z MRiRW wskazywał również, że strategiczna ocena powinna zostać przeprowadzona na etapie projektu dokumentu. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zignorowało jednak tę opinię.
Odstrzał dzików, który nie zwalcza ASF, a zasila kieszenie myśliwych, trwa więc w najlepsze. A tempo zabijania dzików w wielu rejonach jest wyścigowe. Na przykład PIW w Radomsku napisał 26 lutego do lokalnych kół łowieckich, żeby odstrzeliły 50 sztuk (!) dzików do 15 kwietnia. Pisząc o sztukach, a nie osobnikach, weterynarze z inspekcji pokazują, jak traktują te zwierzęta. A myśliwi zachowali się jak prymusi: 24 marca zostały im do odstrzału tylko dwa dziki. Marzec i kwiecień to czas, kiedy rodzą się młode. Nietrudno domyślić się, że zabijanie loch w wysokiej ciąży oraz prowadzących maluchy ułatwia myśliwym sprostanie wymogom inspekcji weterynaryjnej.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Komentarze