0:000:00

0:00

Prawa autorskie: TIM DENNELLTIM DENNELL

Kolejny kluczowy cel szczytu, czyli zapewnienie krajom rozwijającym się pomocy finansowej w walce ze skutkami rosnącej temperatury, został zwiększony - przynajmniej na papierze. Co jest tyleż sukcesem, ileż pudrowaniem faktu, że bogata Północ nie była w stanie spełnić poprzedniego - mniejszego - celu.

Krótko mówiąc, w Glasgow wykonano mały kroczek do głównego celu światowej polityki klimatycznej. Czyli takiego ograniczenia emisji ze spalania paliw kopalnych, by wywołany przez człowieka wzrost temperatury zatrzymał się na poziomie 1,5°C do końca wieku. Kroczek spóźniony o lata.

Biorąc jednak pod uwagę, że decyzje na poszczególnych COP-ach muszą być podejmowane na zasadzie konsensusu wszystkich zainteresowanych, oczekiwania rewolucji były po prostu nierealne - co nie oznacza, że tej rewolucji nie potrzeba.

Zegar kryzysu klimatycznego tyka

Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) mówi jasno, że aby zachować szanse na ograniczenie wzrostu temperatury do 1,5°C, globalne emisje gazów cieplarnianych muszą spaść o – bagatela – 45 proc. do roku 2030 względem poziomu z roku 2010.

Przeczytaj także:

Komentarze aktywistów i aktywistek klimatycznych w krajów rozwijających się najlepiej obrazują inercję procesu i ścieranie się interesów krajów bogatych z potrzebami krajów globalnego Południa.

"Ten szczyt był triumfem dyplomacji nad konkretami. COP odbył się w bogatym świecie i odzwierciedla priorytety bogatego świata. Kraje rozwinięte nie tylko nie dostarczyły od dawna obiecanych 100 miliardów dolarów finansowania klimatycznego dla krajów biedniejszych, ale także nie uznały pilności ich przekazania. Twierdzą, że zależy im na pilnym ograniczeniu emisji, a mimo to nadal zwiększają produkcję paliw kopalnych u siebie” – taką gorzką refleksję przekazał dziennikarzom Mohammed Adow z Kenii, dyrektor Power Shift Africa, think-tanku forującego rozwój energii odnawialnej na kontynencie afrykańskim.

Sukces z dopiskiem „tak, ale…”

Największym osiągnięciem szkockiego COP jest wpisanie do tzw. decyzji szczytu - zatytułowanej „Glasgow Climate Pact” - sformułowania, które ma szansę stać się prawdziwym początkiem końca paliw kopalnych.

Pierwszy raz (sic!) w historii negocjacji klimatycznych w decyzji pojawiło się bezpośrednie odniesienie do węgla. Decyzja mówi, że państwa-strony ONZ-owskiej Ramowej Konwencji ws. Zmian Klimatu, mają „przyspieszyć wysiłki w celu ograniczenia [ang. phasedown] szkodliwych mocy węglowych”.

Zapis do ostatnich chwil szczytu był przedmiotem burzliwej dyskusji i „ograniczenie” zostało przeforsowane przez Indie - przy dyskretniejszym wsparciu USA i Chin - zamiast proponowanego i silniejszego „wycofania” (phase out).

Zostawiło to niedosyt i niesmak

USA, Chiny i Indie to trzej najwięksi emitenci na świecie, odpowiadający za ok. połowę z 35 mld ton CO2 wypuszczonych do atmosfery w 2020 roku, choć oczywiście w przeliczeniu per capita, USA szkodzą zdecydowanie najbardziej. „Bardzo mi przykro” - tak na zmianę zareagował Alok Sharma, przewodniczący COP26 z ramienia Wielkiej Brytanii.

„Manewrowanie podkreśla jedno z kluczowych napięć podczas tegorocznych negocjacji klimatycznych ONZ. Chiny, Stany Zjednoczone i Indie są trzema największymi trucicielami i wszystkie trzy zobowiązały się teraz do zerowania swoich emisji w nadchodzących dziesięcioleciach. Jednak Indie i Chiny podjęły interwencje ostatniej szansy, aby złagodzić sformułowania na temat ograniczania zużycia węgla, a Stany Zjednoczone odegrały rolę w zaakceptowaniu tej słabszej pozycji, poddając w wątpliwość ich krótkoterminowe zobowiązanie do takiego ograniczenia” – napisała w komentarzu agencja Bloomberg.

W końcowym dokumencie COP26 znalazł się też zapis o „eliminacji nieefektywnego subsydiowania paliw kopalnych” (ang. phase out of inefficient fossil fuel subsidies), co jest niebezpośrednim uderzeniem nie tylko w węgiel, ale także w sektor ropy naftowej i gazu.

Po czynach ich poznacie

COP26 zobowiązał także rządy do przedstawienia ambitniejszych celów klimatycznych na rok 2030 do końca 2022 roku tak, by zapewnić ich zgodność z celami porozumienia paryskiego.

Te są dwojakie – ograniczyć wzrost temperatury do 1,5°C, ewentualnie do “znacząco poniżej 2°C”. Dotychczasowe cele redukcji emisji do końca obecnej dekady okazały się dalece niewystarczające, a wręcz wskazują, że światowej emisje... wzrosną o 16 proc. do 2030 roku.

Większość państw podniosła swoje cele klimatyczne, jednak niektóre nie zrobiły tego wcale, a jeszcze inne, w tym Brazylia, Meksyk i przede wszystkim Chiny – tylko nieznacznie. Według raportu Climate Action Tracker, cele zgłoszone w tym roku wyznaczają ścieżkę ocieplenia aż o 2,4°C wobec czasów sprzed rewolucji przemysłowej.

„Udało się doprowadzić do sytuacji, w której deklaracje osiągnięcia neutralności klimatycznej stały się powszechne, a ich realizacja daje szansę na ograniczenie wzrostu temperatur poniżej 2°C. To nadal za mało do osiągnięcia celu 1,5°C, wszystko też będzie zależało od faktycznego wdrażania działań na poziomie poszczególnych państw” - mówi Aleksander Śniegocki, ekspert do spraw klimatu i energii w think tanku WiseEuropa.

„Mamy jednak po raz pierwszy do czynienia z sytuacją, gdy społeczność międzynarodowa sformułowała kierunek działań obejmujący niemal całą gospodarkę światową. Ten kierunek - w razie realizacji - pozwoli uniknąć najgorszych skutków katastrofy klimatycznej. To bardzo ważny sygnał dla rządów i inwestorów na całym świecie, również w Polsce – transformacja jest nieuchronna i będzie przyspieszać” – dodaje Śniegocki.

Po roku 2030 świat wkroczy w nowe pięcioletnie cykle przedstawiania planów redukcji emisji - ustalił także COP26. Kraje będą zobowiązane przedstawić nowe cele redukcyjne na rok 2030 w roku 2035, na rok 2040 – w roku 2035 i tak dalej.

Nieuchwytne 100 mld dolarów

Niestety, szczyt klimatyczny w Glasgow musiał przyznać, że gdy tematyka rozmów schodzi na pieniądze, robi się mało przyjemnie. Zwłaszcza dla krajów rozwijających się.

Chodzi o tzw. finansowanie klimatyczne, czyli pieniądze od krajów rozwiniętych, które są historycznie odpowiedzialne za globalne ocieplenie, dla krajów rozwijających się. Te ostatnie z kolei ponoszą największe koszty chwiejącego się systemu klimatycznego.

Finansowanie klimatyczne miało osiągnąć poziom 100 mld dolarów rocznie w roku 2020 i utrzymać się na tym poziomie do roku 2025. Tak się nie stało – i nie stanie co najmniej do roku 2023, wynika ze wspólnego raportu rządów Niemiec i Kanady, opublikowanego kilka tygodni przed COP26.

Szczyt klimatyczny wyraził więc „głęboki smutek” z powodu skąpstwa bogatej Północy i wezwał kraje rozwinięte, do "pełnej realizacji celu 100 mld dolarów rocznie w trybie pilnym" do 2025 roku.

W ramach mobilizacji tych środków finansowych ma podwoić się finansowanie adaptacji do negatywnych skutków zmian klimatycznych.

„Nacisk na adaptację bierze się stąd, że większość środków dotychczas trafiała na projekty redukujące emisje – co nie jest priorytetem państw rozwijających się. Bo one odczuwają skutki globalnego ocieplenia już teraz, a przy tym emitują mniej niż kraje bogate” – mówi Lidia Wojtal, ekspertka polityki klimatycznej think tanku Agora Energiewende.

Polska: Od negatywnej bohaterki do dekoracji w tle

Polska nie odegrała większej roli na COP26, a jeśli już – to negatywną na samym początku szczytu. Rząd PiS podpisał się pod deklaracja odejścia od węgla, której język sugerował datę 2030 jako odpowiednią dla krajów rozwiniętych. Niestety, szybko okazało się, że nic w tej mierze się nie zmieni.

Jak tłumaczyła Anna Moskwa, nowa polska ministra klimatu i środowiska, Polska nadal podtrzymuje wcześniejsze deklaracje, że od węgla odejdzie dopiero w 2049 r., choć podpisana przez rząd deklaracja COP26 mówi o latach 40. jako terminie dla krajów… rozwijających się.

Za kluczenie w tej sprawie, organizacje pozarządowe obecne na COP26 przyznały Polsce antynagrodę „Skamieliny Dnia”.

„Pamiętny polski »przełom« w tej sprawie podczas szczytu okazał się niewypałem. Trzeba pamiętać o skutkach naszego »coalexitu« w 2049 roku. Sztuczne opóźnienia transformacji oznaczają wyższe rachunki za prąd, spadek konkurencyjności gospodarki i zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego.

Z drugiej strony, wypracowanie spójnego z nauką, ekonomią i wymaganiami Polaków planu odejścia od węgla i przejścia na OZE to niższe rachunki, więcej miejsc pracy, mniejszy import energii, większa niezależność kraju, oraz dostępność pieniędzy na sprawiedliwą transformację” – mówi Adrianna Wrona, ekonomistka z Fundacji Instrat.

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze