0:000:00

0:00

"Byłoby naszym wspólnym, dziennikarskim, demokratycznym i europejskim nieszczęściem, gdyby okazało się, że dziennikarstwo w systemach autokracji wyborczej na Węgrzech, a potem w Polsce zostało skazane na, cytując Imre Kertesza, »los utracony« - pisze OKO.press w "Liście do przyjaciół Węgrów" (patrz dalej). Najpierw opowiedzmy, co się stało.

W piątek 24 lipca 2020, dwa dni po zwolnieniu Dulla, ponad 70 dziennikarzy Indeksu postanowiło zakończyć współpracę z portalem (na zdjęciu moment pożegnania z redakcją). Tego samego dnia przez stolicę Węgier przetoczyły się masowe protesty. "Wolne państwo, wolna prasa!" - skandowali demonstranci, których liczbę oszacowano na 5-10 tys.

Nad Indeksem czarne chmury zawisły w czerwcu 2020 roku. To wtedy portal poinformował czytelników, że dział sprzedaży, zarządzany przez spółkę Indamedia znajdującą się pod kontrolą rządu Orbána, planuje w redakcji "reorganizację".

"To może oznaczać koniec naszej redakcji, jaką znamy. Obawiamy się, że proponowana zmiana organizacyjna pogrzebie wartości, które sprawiły, że Index.hu stał się największym i najchętniej czytanym serwisem informacyjnym na Węgrzech" - czytamy w oświadczeniu Szabolcsa Dulla z 21 czerwca.

Od tego momentu dwaj prezesi Indeksu złożyli rezygnacje. Miesiąc później wydawca portalu László Bodolai zwolnił Szabolcsa Dulla. Mimo negocjacji z zespołem redakcyjnym, nie wycofał się ze swojej decyzji. Stwierdził, że Dull "nie potrafił wyciszyć napięć, jakie powstały w ostatnim czasie w zespole" i że nie widzi możliwości, by dalej z nim pracować.

Index.hu to największy niezależny portal informacyjny na Węgrzech. Na jego stronach publikowano m.in. wyniki politycznych śledztw mniejszych portali takich jak Atlatszo czy Direkt 36, które samodzielnie nie mają tak dużej siły rażenia.

"Strata dla niezależnych mediów na Węgrzech jest ogromna. Index odpowiadał za prawie 50 proc. zasięgu portali niezwiązanych z rządem. Trudno to będzie przeszczepić na nowy grunt, choć z pewnością dziennikarze założą coś własnego" - komentuje dla OKO.press Tamás Badoky z Atlatszo.

Przeczytaj także:

"Układ mozaikowy"

"Reorganizację" portalu zaproponowała spółka Indamedia, która ma wyłączność na sprzedaż reklam w witrynie Index.hu i de facto odpowiada za zyski. W marcu tego roku połowę udziałów w Indamedia przejął Miklós Vaszily, były dyrektor mediów publicznych, powiązany z rządem Orbána.

"Reorganizacja" miała być sposobem na pokonanie kryzysu finansowego, który dotknął redakcję w związku z pandemią koronawirusa.

Jak dowiadujemy się od jednego z byłych już pracowników Indeksu (wolał pozostać anonimowy), autor projektu Gábor Gerényi zaproponował, by przekształcić stronę w układ "mozaikowy". Artykuły wewnętrznych dziennikarzy miały konkurować na nim z tekstami przysyłanymi przez autorów spoza redakcji, by zwiększyć "konkurencyjność". Ekipa redakcyjna nie miałaby nad nimi merytorycznej kontroli.

Zdaniem byłego dziennikarza Indeksu decyzja taka nie tylko podzieliłaby zespół na mniejsze części, ale mogłaby także rozluźnić standardy redakcyjne. W dodatku nie wydawała się logiczna ze względów finansowych - zamawianie tekstów zewnętrznych wcale nie równałoby się obniżeniu kosztów funkcjonowania portalu.

Plan zakładał, że "outsourcing" dotknie tematy związane z kulturą, nauką i sportem, a tematy związane z gospodarką i polityką będą funkcjonowały jak dawniej. Argument ten nie przekonał jednak dziennikarzy.

"To tematy równie ważne z punktu widzenia zakresu naszej działalności. Nauka (np. trwające zmiany w Węgierskiej Akademii Nauk), sport (wydatkowanie środków publicznych na stadiony piłkarskie), kultura (zmiany w publicznych instytucjach kultury, przekształcanie mediów pod dyktando Orbána) również mają kluczowe znaczenie polityczne".

Gdy rada nadzorcza poinstruowała prezesa Indeksu, by wcielił "reorganizację" do planu redukcji kosztów, zespół redakcyjny uznał to za zamach na niezależność. I przestawił słynny barometr wolności - stale monitorujący naciski wywierane na portal - na kolor pomarańczowy.

"Mimo sprzecznych deklaracji decyzja Rady Nadzorczej nigdy nie została oficjalnie odwołana. Natomiast przedstawiciel właściciela portalu, László Bodolai, który jest również prezesem Rady, zaczął naciskać na redaktora naczelnego, by przesunął wskaźnik z powrotem na zielony lub wyznaczył dziennikarzy do zwolnienia. Opierał się, więc został wyrzucony".

Pochopna decyzja?

Dramatyczna decyzja zespołu Index.hu budzi mieszane uczucia Tamása Bodoky'ego ze śledczego portalu Atlatszo. Jego zdaniem zapadła zbyt pochopnie.

"Nie ma twardych dowodów na to, że Index padł ofiarą politycznych matactw" - komentuje dla OKO.press Badoky.

Według Badoky'ego plan "reorganizacji" portalu został odrzucony, gdy podniosły się pierwsze głosy sprzeciwu ze strony redakcji, a informacja obiegła krajowe i zagraniczne media.

Badoky wskazuje, że dziennikarze oraz redaktor naczelny kontynuowali protesty, mimo że plan przestał być przedmiotem dyskusji, a konsultanci, którzy go zaproponowali zostali odsunięci. "Redaktor naczelny Szabolcs Dull nie podjął wysiłku, by dogadać się z wydawcą László Bodolaiem, upolitycznił całą sprawę. Po miesiącu impasu Bodolai go zwolnił" - pisze Badoky.

Inaczej widzi to były dziennikarz portalu: Bodolai zwodził zespół redakcyjny. "Najpierw obiecał, że decyzja Rady nadzorczej zostanie odwołana, potem przekonywał, że nigdy nie została oficjalnie podjęta. Z początku mówił, że problemy finansowe portalu istniały już od jakiegoś czasu, potem stwierdził, że w maju sytuacja była w porządku, a pogorszyła się pod koniec czerwca, gdy barometr zaświecił się na pomarańczowo".

Tamás Bodoky uważa, że nawet jeśli plan "reorganizacji" był w istocie pierwszym krokiem do zneutralizowania Indeksu przez rządzącą partię, odejście dziennikarzy tylko przyspieszy ten proces.

"Strata dla niezależnych mediów na Węgrzech jest ogromna. Index odpowiadał za prawie 50 proc. zasięgu portali niezwiązanych z rządem. Trudno to będzie przeszczepić na nowy grunt, choć z pewnością dziennikarze założą coś własnego" - ubolewa Badoky.

"Nawet jeżeli rząd planował przejęcie kontroli nad Indeksem, masowe odejście dziennikarzy wygląda na kapitulację, zanim atak ten na dobre się rozpoczął" - dodaje.

Reklamą w media

Jakkolwiek faktyczny koniec Index.hu może rodzić ból i frustrację w środowisku niezależnych dziennikarzy, decyzji pracowników portalu nie sposób oceniać w oderwaniu od pejzażu medialnego na Węgrzech. Dziś jest on szczególnie posępny.

Media, nad którymi pieczę przejmował Miklós Vaszily (obecny współwłaściciel Indamedia) - np. portal Origo.hu czy telewizja TV2 - traciły niezależność. Samo zwolnienie Szabolcsa Dulla przypomina historię Origo Gergo Sálinga, który odszedł z kierowanego przez siebie portalu, gdy członkowie rządzącego Fideszu zaczęli naciskać, by zrezygnował z krytyki władzy. Wkrótce potem założył niezależny Direkt 36.

Wolnych mediów na Węgrzech ubywa coraz szybciej, a wszystkie pozostałe tytuły krytyczne wobec rządu Orbána mają razem czytelnictwo porównywalne z Index.hu.

Szerzej o sytuacji węgierskiej prasy pisała dla OKO.press Zselyke Csaky, dyrektorka ds. badań nad Europą i Eurazją z organizacji Freedom House, monitorującej stan demokracji i praw człowieka. Zdaniem badaczki Fidesz wykorzystał pogarszającą się sytuację finansową mediów i obrócił ją na swoją korzyść.

"Gdy większość mediów próbowała znaleźć przynoszący zyski model biznesowy, rząd zaczął pompować pieniądze na reklamę w sprzyjających mu mediach. Z początku ogłoszenia sponsorowane przez przedsiębiorstwa państwowe były używane głównie dla »sygnalizowania« – pokazywania, że dany środek przekazu jest »bezpieczny« i w niepewnym klimacie rynkowym prywatni ogłoszeniodawcy mogą spokojnie wydawać tam pieniądze" - czytamy w artykule Csaky.

Jak wskazuje badaczka, z czasem zamówienia rządowe zaczęły być coraz większym kawałkiem ogłoszeniowego tortu. Zakłócały rynek i powoli go zagarniały, co pozwoliło im sterować tym, które tytuły pogrążą się w niebycie, a które utrzymają na powierzchni.

"W roku 2019 wydatki rządowe stanowiły 12 procent całego rynku ogłoszeń – o 500 procent więcej niż dekadę wcześniej. Te pieniądze są używane do popierania przyjaciół i nagradzania lojalnych kadr, zarazem podtrzymują przy życiu media, które inaczej nie byłyby się w stanie utrzymać na rynku. »Figyelo« i »Magyar Idok«, dwie prorządowe gazety dobrze ilustrują te związki. W 2018 roku 80 do 90 procent całości ich dochodów z reklam przynosiły ogłoszenia rządowe" - pisze Csaky.

Co z mediami w Polsce? Węgierskim śladem?

O planach przejęcia kontroli nad mediami w Polsce mówią coraz śmielej politycy rządzącej koalicji. W TV Trwam, tuż po drugiej turze wyborów prezydenckich, wypowiedział się minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Zbulwersowały go zwłaszcza publikacje dotyczące ułaskawienia przez Andrzeja Dudy mężczyzny, który był sprawcą przemocy seksualnej.

"To jest tylko przykład jednego z bardzo licznych wydarzeń medialnych, które zakłamywały tę kampanię i powodowały zamęt w umysłach wielu Polaków, którzy z racji różnych swoich zajęć nie mieli czasu dokładnie weryfikować informacji, a czasami ograniczają się do zdobywania informacji właśnie w tych mediach, które zamieniły się w ten – można powiedzieć – sztab wyborczy, sztab pana Trzaskowskiego” - mówił Ziobro.

W "sztab wyborczy jednego z kandydatów" zdaniem Ziobry miały się zmienić także portale internetowe. Minister zapowiedział, że władza "wyciągnie wnioski" z tej sytuacji i przełoży je "na określone decyzje".

Jak pisał w OKO.press Mariusz Jałoszewski, najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest wielokrotnie zapowiadania przez PiS "repolonizacja mediów". Np. poprzez dobrowolne skupowanie tytułów takich jak Fakt, Newsweek czy TVN przez państwowe spółki lub prywatnych inwestorów.

Ustawa "dekoncentracyjna", o której również wspominali politycy PiS, ograniczyłaby natomiast udział zagranicznych koncernów w polskich spółkach medialnych. Takie prawo byłoby jednak dla władzy potencjalnie niebezpieczne, bo naruszałoby przepisy prawa Unii.

Pomysłów jest więcej, w tym zwłaszcza "uregulowanie" zawodu dziennikarza. PiS może też nękać niezależne media wytaczając procesy za zniesławienie (niesławny art. 212 kodeksu karnego), regulując po swojemu prawo prasowe czy wprowadzając kary za rzekome fake newsy.

OKO.press do przyjaciół Węgrów

Z dziennikarkami i dziennikarzami z Węgier solidaryzują się redakcje z całego świata. W imieniu OKO.press list do byłych już członków zespołu Index.hu napisał nasz redaktor naczelny Piotr Pacewicz.

Drogie koleżanki i koledzy z portalu Index.hu,

z wielkim przejęciem i empatią czytamy o waszym doświadczeniu, gdy kolejny raz wolność mediów jest niszczona przez reżim Viktora Orbána przy pomocy presji finansowej. Kapitalizm państwowy właśnie zapisuje do swoich ksiąg rachunkowych kolejną pozycję w rubryce "ma". Podkreśla na czerwono Index.hu, bo zdobycz jest duża.

Pocieszeniem dla was, i dla nas, jako waszych sympatyków były demonstracje w Budapeszcie z uniwersalnym hasłem demokratów całego świata: "Wolne państwo, wolna prasa". Nawiasem mówić, wciąż używamy słowa prasa, OKO także jest OKO.press, choć działamy w sieci internetowej.

Patrzymy z podwójnym smutkiem na losy waszego portalu. Jego ranga dla niezależnej od rządu informacji na Węgrzech była ogromna, a to przecież oznacza, że wasza praca ma znaczenie dla całej wspólnoty europejskiej.

Unia Europejska wciąż waha się jak reagować, niszczenie demokracji przez autokratów i populistów na czele z Orbánem i Kaczyńskim. Gdy zabraknie niezależnych źródeł informacji my, europejscy demokraci, stracimy szansę na obronę naszych wartości zarówno w naszych krajach, jak i w Unii Europejskiej.

Drugim źródłem naszego smutku są analogie. Polska Kaczyńskiego zmierza w podobnym kierunku co Węgry Orbána, każda porażka demokracji w Budapeszcie zwiększa cień, jaki wisi nad Warszawą.

"Kiedy w 2012 czy 2014 roku postępował upadek demokracji na Węgrzech, ciągle mówiono mi, że jest to możliwe, bo społeczeństwo obywatelskie jest tam słabsze niż w Polsce. Kondycja społeczeństwa obywatelskiego miała być koronnym argumentem za tym, że podobna erozja demokracji nie może się zdarzyć u was. A jednak się dzieje” – mówi nam w lipcu 2020, już po reelekcji prezydenta Dudy z obozu władzy, Jan-Werner Müller, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie w Princeton.

Naszą, OKO.press, nadzieją na przetrwanie jest system finansowania niezależny od rynku reklamowego, nie tylko firm państwowych. Utrzymują nas czytelnicy, którzy dają w ten sposób wyraz swojej potrzebie niezależnej informacji a zarazem wyrażają przywiązanie do wolnego słowa jako podstawowej wartości demokratycznej.

Może to i dla was, popularnego medium, którego tysiące obywateli broni na ulicach, może być wskazówką.

Byłoby naszym wspólnym dziennikarskim, demokratycznym i europejskim nieszczęściem, gdyby okazało się, że dziennikarstwo w populistycznych systemach autokracji wyborczej (jak nazywa nasze kraje prof. Mueller) było skazane na "los utracony" - pesymizm Imre Kertesza wywodzący się z tragicznego wieku XX znalazł nowe wcielenie w Europie XXI wieku.

Życzymy wam z całego serca wytrwałości, jesteśmy z Wami,

W imieniu zespołu OKO.press Piotr Pacewicz

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze