Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
Politycy Konfederacji produkują się w trakcie weekendu w mediach, próbując wytłumaczyć, dlaczego nie usuwają Grzegorza Brauna z partii i klubu parlamentarnego. Wydaje się, że udało im się w tej sprawie uzgodnić „przekaz dnia”. Rano przytaczaliśmy już słowa Krzysztofa Tuduja, posła Konfederacji. „Nie będziemy pozwalać, aby nasze wewnętrzne sprawy były układane przez przeciwników politycznych” – mówił w rozmowie z PAP.
W podobne tony uderzył później w rozmowie z Polsat News Przemysław Wipler, poseł i jeden ze strategów Konfederacji -„stawiając nam ultimatum i żądanie wyrzucenia Grzegorza Brauna z klubu, Szymon Hołownia uratował go” – ogłosił Wipler. Jednocześnie Wipler stwierdził, że uważa, że Braun powinien zostać wyrzucony z klubu. „To jest człowiek, który nie ma za grosz poczucia, że zrobił cokolwiek niestosownego, niedobrego. To jest człowiek, który nie przestrzega reguł i zasad” – mówił.
We wtorek Braun z pomocą gaśnicy proszkowej zaatakował uczestników obchodów święta Chanuki w Sejmie. Zgasił chanukowe świece, obrażał uczestniczące i uczestniczących w uroczystości, szarpał się z Magdaleną Gudzińską-Adamczyk, która usiłowała go powstrzymać.
Po skandalu Braun został wykluczony z obrad Sejmu przez marszałka Szymona Hołownię, na pół roku został pozbawiony połowy uposażenia poselskiego a jego sprawą zajmuje się prokuratura, która już we wtorek z urzędu wszczęła śledztwo.
Konfederacja, czyli macierzysta partia Brauna, zawiesiła go natomiast jedynie w prawach członkach i zakazała mu występów na sejmowej mównicy. Nie został jednak wykluczony z klubu poselskiego ani partii.
W związku ze sprawą Brauna Lewica złożyła w Sejmie wniosek o odwołanie z funkcji wicemarszałka Krzysztofa Bosaka z Konfederacji. To on prowadził we wtorek obrady i to on wpuścił Brauna na mównicę bezpośrednio po ataku na uczestników chanukowych uroczystości – umożliwiając mu w ten sposób wygłoszenie skrajnie antysemickiego wystąpienia. Posłowie (nie tylko Lewicy) – wraz z marszałkiem Szymonem Hołownią nadal oczekują od Konfederacji znacznie surowszej rozprawy z Braunem. Stawką może być nie tylko funkcja Bosaka, ale i miejsce dla Konfederacji w prezydium Sejmu.
Spotkanie premiera Donalda Tuska w Tallinie z szefowymi rządów Estonii, Litwy i Łotwy zostało odwołane. Powodem COVID wykryty u premier Estonii – Kai Kallas.
„Właśnie otrzymałam pozytywny wynik testu na Covid-19. To przykre, bo oczekiwałam przyjęcia w Tallinie premiera Tuska podczas jego pierwszej wizyty zagranicznej oraz premierek Łotwy i Litwy” – napisała na platformie X Kaja Kallas.
Tusk miał w Tallinie rozmawiać z premier Łotwy Eviką Siliną oraz z premier Litwy Ingridą Szimonyte i szefową rządu Estonii Kaią Kallas o bezpieczeństwie regionu w kontekście zagrożenia ze strony Rosji i kryzysu granicznego. Zapowiedział to już we wtorkowym expose.
Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii David Cameron i jego niemiecka odpowiedniczka Annalena Baerbock opublikowali wspólny artykuł wzywający do trwałego zawieszenia broni w Strefie Gazy, stwierdzając, że celem musi być pokój „trwały na pokolenia”. Artykuł został opublikowany w ”The Sunday Times„ w Wielkiej Brytanii oraz w ”Welt am Sonntag" w Niemczech.
„Naszym celem nie może być po prostu zakończenie dzisiejszej walki. To musi być pokój trwający dni, lata, pokolenia. Dlatego popieramy zawieszenie broni, ale tylko pod warunkiem, że będzie ono trwałe" – czytamy w artykule. O ile w wypadku stosunku Niemiec do wojny w Strefie Gazy to raczej nic nowego, o tyle ze strony Wielkiej Brytanii – dotąd stosującej podejście bliskie Stanom Zjednoczonym – to dość istotna zmiana tonu.
Kilka cytatów z artykułu Baerbock i Camerona:
Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Wielkiej Brytanii opowiadają się więc jednoznacznie za działaniami na rzecz trwałego zakończenia konfliktu i próby zbudowania relacji Izraela i Palestyny na nowo.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu utrzymuje jednak twardy kurs wobec Gazy. Późnym wieczorem w sobotę odpowiedział na apele rodzin zakładników błagających o zawieszenie broni. Stwierdził, że Izrael pozostanie „tak jak zawsze zaangażowany w wojnę„. Podkreślił, że izraelskie siły zbrojne będą ”walczyć do końca" a Gaza „zostanie zdemilitaryzowana i znajdzie się pod izraelską kontrolą bezpieczeństwa po pokonaniu Hamasu”.
Było to tuż po tym, jak omyłkowe zabicie przez izraelskich żołnierzy trzech zakładników – porwanych przez Hamas 7 października podczas ataku na południowy Izrael – wywołało powszechny gniew i serię demonstracji w Izraelu. Zakładnicy, którym cudem udało się uciec z miejsca przetrzymywania, zostali zastrzeleni przez izraelskiego żołnierza, gdy zbliżali się do pozycji armii Izraela. Sprawa została ujawniona przez izraelską armię w piątek wieczorem.
Więcej o wojnie Hamasu z Izraelem i sytuacji w strefie Gazy czytaj tu:
W najbliższym czasie w Ukrainie nie należy się spodziewać nowych działań żadnej ze stron, które mogłyby zmienić ogólna sytuację w toczącej się wojnie – pisał już na łamach OKO.press pułkownik Piotr Lewandowski.
I tak właśnie jest. Niemiecka prasa przynosi jednak dwa ciekawe materiały dotyczące możliwych perspektyw strategicznych tej wojny.
Dobrze z reguły poinformowany korespondent niemieckiego „Bilda” w Ukrainie, Julian Röpcke opisał w piątek aktualny możliwy rosyjski plan maksimum – oparty na założeniu, że niemal cała dotychczasowa zachodnia pomoc ustaje. I tylko wtedy – podkreśla Röpcke – możliwy według Rosjan do realizacji.
Według niego wojna miała by trwać aż do 2026 roku i toczyć się w bliskim dotychczasowego, bardzo powolnym, ale konsekwentnym rytmie. Ostatecznym celem Rosji – według Röpckego – miałoby być opanowanie całej południowo wschodniej Ukrainy – wraz z Charkowem i Dnipro. Materiałowi towarzyszy infografika obrazująca maksymalne rosyjskie ambicje terytorialne możliwe – według Rosjan – do osiągnięcia, gdyby Ukraina całkowicie straciła dostęp do zachodniej pomocy sprzętowej.
Z kolei „Die Welt” – powołując się na szacunki z serwisu Oryx i dane dotyczące niemieckiej pomocy – podkreśla, że Siły Zbrojne Ukrainy nie wykorzystały dotąd w działaniach na froncie nawet aż 95 procent pojazdów pancernych i opancerzonych dostarczonych przez kraje NATO. Według „Die Welt” dowództwo SZU ma zaś planować na 2024 nową ofensywę – tym razem opartą przede wszystkim na zachodnim sprzęcie – w tym na myśliwcach wielozadaniowych i śmigłowcach szturmowych z dostaw od krajów NATO.
„Die Welt” cytuje też niemieckiego eksperta ds. bezpieczeństwa Nico Langego, który zdecydowanie nie przyłącza się do dość powszechnej w ostatnim czasie krytyki posunięć ukraińskiego dowództwa. Działania ofensywne SZU prowadzone w trakcie kończącego się roku ocenia jako racjonalne i dostosowane do realnych możliwości sprzętowych. „Ukraina prawdopodobnie gromadzi zasoby na nową kontrofensywę w przyszłym roku” – podkreśla Lange, dowodząc, że taktyka działań opóźniających przyjęta w ostatnich miesiącach przez naczelnego dowódcę SZU Walerija Załużnego sprawdza się – przede wszystkim daje Ukrainie czas niezbędny do przygotowania nowej operacji ofensywnej.
Słowacja gra do wspólnej bramki. Premier Fico, który do władzy doszedł dzięki zapowiedziom wstrzymania pomocy dla Ukrainy oraz eurosceptycznej narracji, podczas szczytu UE trzymał front z proukraińską większością
Wbrew obawom Słowacja pod rządami Roberta Fico jak dotąd nie stała się hamulcowym unijnych decyzji pokroju Viktora Orbána. A takie były obawy, gdy po rozpadzie dość proeuropejskiego koalicyjnego rządu Eduarda Hegera, do władzy wrócił ten kontrowersyjny polityk, były premier Robert Fico.
Podczas zakończonego w piątek 15 grudnia dwudniowego szczytu UE, premier Słowacji poparł najważniejsze decyzje dotyczące Ukrainy. Chodzi o pakiet pomocy dla Ukrainy o wartości 50 mld euro na cztery lata (którego jednak ze względu na weto Orbána nie udało się jeszcze zatwierdzić) oraz decyzje w sprawie otwarcia negocjacji akcesyjnych z Ukrainą i Mołdawią, zgodnie z rekomendacjami KE.
Pomimo obaw, Fico nie blokował tych decyzji tak jak premier Węgier, Viktor Orbán.
Powrót Fico do słowackiej polityki był zaskoczeniem, bo w 2018 roku odszedł po masowych protestach w całym kraju i w wielkiej niesławie. Fico podał się do dymisji po tym, jak w Słowacji zamordowany został dziennikarz śledczy Jan Kuciak oraz jego partnerka. Kuciak zajmował się śledzeniem korupcji na wysokich szczeblach.
Prokuratura ustaliła, że morderstwo zlecił powiązany z Fico słowacki biznesmen Marian Kočner. W materiale dowodowym znalazły się wiadomości Kočnera, w który ten określał Fico mianem „szefa”. Nie ma jednak bezpośrednich dowodów, że Fico miał jakikolwiek związek z morderstwem Kuciaka. Politycznie odpowiedział jednak za stanie na czele państwa, w którym kwitł korupcyjny system, a jego beneficjenci pozostawali bezkarni.
Okazuje się jednak, że pamięć wyborców jest krótka, a Fico swój powrót do słowackiej polityki w 2022 roku oparł na antyukraińskiej, „antywojennej” retoryce takiej jak ta, uprawiana przez Orbána. W 2023 wygrał wybory parlamentarne.
Fico stanowczo sprzeciwia się wstąpieniu Ukrainy do NATO oraz pomocy wojskowej dla tego kraju. Stąd obawy na forum UE, że Fico i jego rząd, podobnie jak Orbán, będą blokować decyzje dotyczące Ukrainy czy Rosji.
„Czym innym jest retoryka uprawiana na potrzeby wewnętrzne, a czym inny pragmatyzm na forum międzynarodowym” – mówi OKO.press Andrej Matisak, dziennikarz słowackiego dziennika Pravda.
„Fico jest politykiem dość prorosyjskim” – przyznaje dziennikarz. „Dowodem na to, jego eurosceptyczna i prorosyjska narracja na forum krajowym. Ale jednocześnie jest pragmatykiem. Nic dobrego dla Słowacji nie wyniknie z konfliktowania się z partnerami z UE. Fico bardzo dobrze o tym wie. Dlatego będzie grał do wspólnej bramki” – mówi Matisak.
Dziennikarz ma jednak wątpliwość, jak zachowałby się Fico, gdyby w Radzie doszło do głosowania sankcji z artykułu 7 wobec Węgier. Chodzi o procedurę traktatową, w ramach której państwa członkowskie mogą pozbawić prawa głosu na forum Rady Europejskiej kraju, który nagminnie łamie zasady praworządności. Aby sankcja została zastosowana, jej wdrożenie muszą poprzeć wszystkie kraje oprócz tego, którego sankcja dotyczy.
Do tej pory artykuł 7 pozostawał martwy, bo były nią objęte dwa kraje: Polska i Węgry, które wzajemnie uniemożliwiały przegłosowanie sankcji wobec siebie. Wraz ze zmianą władzy w Polsce, sytuacja się zmienia. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy teraz w obronie Węgier nie stanąłby właśnie Fico. Ale Fico jest niechętny wszelkim narzędziom, które służą karaniu za brak praworządności.
„W tej kwestii zachowanie Fico jest niepewne. Fico nie jest fanem żadnych procedur wzmacniających przestrzeganie praworządności, bo Słowacja też ma tego rodzaju problemy. Komisja Europejska prowadzi teraz postępowanie wyjaśniające w sprawie wprowadzonych przez nowy rząd zmian w prokuraturze. Dlatego trudno mi przewidywać, jak zachowałby się Fico w tej sytuacji. Ale jedno jest pewne: on nie zamierza odgrywać roli drugiego Orbána” – podsumowuje Matisak.