Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
„Podczas zimnej wojny NATO wydawało na zbrojenia co najmniej 3 proc. PKB. Dzięki temu wygraliśmy zimną wojnę (...) Dziś mamy wydawać co najmniej 2 proc., ale wierzcie mi – potrzebujemy znacznie więcej” – mówi Mark Rutte.
Rosja szykuje się do długiej konfrontacji – zarówno z Ukrainą, jak i z NATO – twierdzi szef NATO Mark Rutte. I wzywa państwa członkowskie sojuszu: konieczne jest dalsze zwiększanie wydatków na obronność, ponad pułap 2 proc. PKB, który obecnie obowiązuje.
Mark Rutte, szef NATO, wygłosił w czwartek 12 grudnia w Brukseli pierwsze duże wystąpienie od czasu objęcia funkcji w październiku.
Na spotkaniu zorganizowanym przez amerykański think tank Carnegie Europe w Brukseli Rutte podkreślił ogromną potrzebę zwiększenia przez członków NATO wydatków na obronność i produkcję obronną. Wezwał też członków Sojuszu do „przestawienia się na wojenny sposób myślenia i turbodoładowania naszej produkcji obronnej i wydatków na obronność”.
„Rosyjska gospodarka przeszła w tryb wojenny. W 2025 r. całkowite wydatki wojskowe Rosji wyniosą od 7 do 8 proc. PKB, jeśli nie więcej. To najwyższy poziom od czasów zimnej wojny (...). Tymczasem w 2023 roku sojusznicy NATO zgodzili się, że wydawać co najmniej 2 proc. Ale wierzcie mi – 2 proc. to za mało, potrzebujemy znacznie więcej” – apelował szef NATO Mark Rutte.
Rutte podkreślił, że nie ma obecnie bezpośredniego zagrożenia dla któregoś z 32 sojuszników NATO, ale „nie jesteśmy gotowi na to, co może się wydarzyć w ciągu czterech – pięciu lat”.
“Niebezpieczeństwo zbliża się w naszą stronę z dużą prędkością. Nie możemy odwracać wzroku, musimy stawić mu czoła. To, co dzieje się w Ukrainie, może wydarzyć się także na naszym terytorium (…). Musimy się na to przygotować” – mówił Rutte.
Dlatego wezwał członków Sojuszu do „przestawienia się na wojenny sposób myślenia i turbodoładowania naszej produkcji obronnej i wydatków na obronność”.
„Podczas zimnej wojny NATO wydawało na zbrojenia co najmniej 3 proc. PKB. Dzięki temu wygraliśmy zimną wojnę (...) Dziś mamy wydawać co najmniej 2 proc., ale wierzcie mi – potrzebujemy znacznie więcej” – mówi Mark Rutte.
A potrzeba jest ogromna: niebezpieczeństwo wobec Zachodu nie pochodzi tylko ze strony Rosji, lecz także ze strony Chin, Iranu i Korei Północnej.
„Putin uważa, że toczy się w tej chwili walka o utworzenie nowego porządku światowego. To są jego własne słowa. Inni podzielają to przekonanie (...). Rosja, Chiny, ale także Korea Północna i Iran, ciężko pracują, aby osłabić Amerykę Północną i Europę (...) Chcą przeorganizować porządek międzynarodowy nie po to, by stał się on bardziej sprawiedliwy, lecz by umocnić ich strefy wpływów” – mówił Mark Rutte.
Rutte podkreślił też, że „musimy mieć jasność co do ambicji Chin”.
„Chiny znacząco rozbudowują swoje siły zbrojne, w tym arsenał nuklearny — bez przejrzystości i ograniczeń. Szacuje się, że z 200 głowic, które Chiny posiadały w 2020 r., do 2030 r. będą miały ponad 1000 sztuk broni jądrowej. Gwałtownie rosną inwestycje w rakiety kosmiczne. Chiny nękają Tajwan i dążą do uzyskania dostępu do naszej krytycznej infrastruktury w taki sposób, który umożliwi im paraliż naszych społeczeństw”.
Wniosek z tego jest jeden: Europa też musi przejść w tryb myślenia wojennego.
"Wiem, że zwiększanie wydatków zbrojeniowych budzi opór, bo to zawsze dzieje się kosztem innych celów. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że państwa europejskie wydają średnio nawet 25 proc. swojego dochodu narodowego na emerytury, służbę zdrowia i wszystkie cele społeczne, okaże się, że aby wydatnie wzmocnić obronność, wystarczy ułamek tych środków” – przekonywał szef NATO.
Dodał, że priorytetyzowanie wydatków obronnych wymaga mocnego przywództwa i wydaje się ryzykowne w krótkim okresie, ale w długim okresie okaże się „absolutnie niezbędne”.
Wystąpienie Marka Ruttego, wzywające sojuszników do wydatnego zwiększenia wydatków na cele obronne — nawet do poziomu 3 proc. PKB, pojawia się niecały tydzień po tym, jak prezydent elekt Donald Trump udzielił wywiadu telewizji NBC, w którym wyjaśniał kwestię swoich zamiarów względem NATO.
Donald Trump znowu wezwał europejskie kraje NATO do większych wydatków na obronność.
Zapowiedział też, że obecność USA w NATO będzie zależna od tego, czy Europa będzie „płacić swoje rachunki” i „traktować USA uczciwie”.
„Oni [państwa europejskie należące do NATO – red.] muszą zapłacić swoje rachunki (...). My płacimy na NATO, a oni tylko częściowo (...). Jeśli oni będą płacić swoje rachunki, zostaniemy w NATO” – zapowiedział Trump.
W podobnym tonie Donald Trump wypowiedział się też w sprawie finansowego zaangażowania w pomoc Ukrainie. Podkreślił, że po objęciu przez niego władzy można się spodziewać zmniejszenia amerykańskiego zaangażowania w pomoc dla Kijowa, bo to Europa powinna angażować się bardziej.
„Ta wojna jest ważniejsza dla Europy niż dla nas. To znaczy, jest ważna dla wszystkich, ale między nami a Rosją jest ocean” – powiedział Trump.
Jak wynika z danych o wydatkach na obronność gromadzonych przez Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań Pokojowych (SIPRI – Stockholm International Peace Research Institute) próg 3 proc. PKB na obronność już dziś przekraczają trzy państwa członkowskie: Polska, Grecja i Stany Zjednoczone. Kolejnych dziewięć państw przekracza próg 2 proc. Są to Dania, Estonia, Finlandia, Francja, Litwa, Łotwa, Słowacja, Wielka Brytania i Węgry.
Progu 2 proc. wydatków na obronność nie przekracza wciąż aż 19 państw członkowskich sojuszu.
Najgorzej wyglądają wydatki takich państw jak Luksemburg (0,56 proc. PKB — tu jednak odsetek jest mało wymierną miarą, Luksemburg ma jeden z najwyższych PKB w UE), Belgia (1,2 proc.), Kanada (1,3 proc.) oraz Słowenia (1,3 proc.).
Półtora procent lub ponad 1,5 proc. wydają takie kraje jak Albania (1,7 proc.), Bułgaria (1,8 proc.), Czarnogóra (1,6 proc.), Chorwacja (1,8 proc.), Czechy (1,5 proc.), Hiszpania (1,5 proc.), Holandia (1,5 proc.), Niemcy (1,5 proc.), Macedonia Północna (1,7 proc.), Norwegia (1,6 proc.), Portugalia (1,5 proc.), Rumunia (1,6 proc.), Szwecja (1,5 proc.), Włochy (1,6 proc.) i Turcja (1,5 proc.).
Zmiana na stanowisku przewodniczącego grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, drugiej największej grupy eurosceptyków w PE. Były premier Mateusz Morawiecki od stycznia ma zastąpić dotychczasową szefową grupę Giorgię Meloni.
Były premier Mateusz Morawiecki przejmie stery w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów na początku stycznia – donosi portal Euractiv, powołując się na włoskie media. Możliwa sukcesja władzy w grupie była dyskutowana od kilku miesięcy. Stanowisko w grupie EKR ma być nagrodą pocieszenia dla Morawieckiego po tym, jak nie został wybrany kandydatem partii na prezydenta – donosi portal.
Oficjalnie namaszczenie Mateusza Morawieckiego do roli przewodniczącego grupy ma nastąpić w niedzielę 15 grudnia podczas ostatniego dnia festiwalu młodzieżówki Braci Włochów w Rzymie. Morawiecki ma się tam pojawić u boku premierki Włoch Giorgi Meloni i wygłosić przemówienie zamykające festiwal. Były premier Polski już potwierdził chęć objęcia stanowiska po Meloni.
Giorgia Meloni, która władzę w grupie objęła w 2020 roku, dwa lata przed objęciem fotela premiera we Włoszech, rezygnuje z funkcji ze względu na natłok innych obowiązków.
Meloni, obok Donalda Tuska, Olafa Scholza i Emmanuela Macrona, jest dziś jedną z najważniejszych liderek UE. Jej pozycja w gronie państw członkowskich jeszcze wzrasta w związku z objęciem prezydentury w Stanach przez Donalda Trumpa. Od przyszłego roku Giorgia Meloni chce się poświęcić głównie polityce europejskiej i transatlantyckiej. Na zaangażowanie na forum europejskiej grupy politycznej nie będzie już miejsca.
Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów to druga po Patriotach dla Europy największa grupa zrzeszająca partie narodowo-konserwatywne oraz skrajnie prawicowe w PE, ale dopiero czwarta pod względem liczebności grupa w PE na tle wszystkich grup.
Z ostatnich wyborów europejskich grupa EKR wyszła wzmocniona — jej liczebność wzrosła o 9 osób, ale nie tak bardzo jak Patrioci dla Europy. Liczący dziś 84 europosłów Patrioci dla Europy powstali z części grupy Tożsamość i Demokracja, która przed wyborami liczyła zaledwie 49 europosłów. To tej grupie udało się przyciągnąć najwięcej nowych europosłów oraz część partii, które zdecydowały się opuścić EKR.
Grupę EKR czeka więc w tej chwili próba wzmocnienia względem konkurencji z prawej strony.
Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy stoją przed wyzwaniami wizerunkowymi. Patrioci dla Europy mocno zagospodarowali bowiem wątki dotychczas kojarzone z EKR — eurosceptycyzm, sprzeciw wobec pogłębianiu europejskiej integracji i reformy UE, czy całą narrację suwerenistyczną.
Ze względu na pojawienie się dużej i silnej grupy po prawej stronie, EKR siłą rzeczy przesuwa się w stronę centrum, co podkreśla nawet szef Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber w swoich kontrowersyjnych wypowiedziach o tym, jakoby EKR był elementem europejskiego politycznego centrum.
Pomimo że to przesunięcie EKR do centrum jest tylko pozorne — partie z EKR to w większości partie nacjonalistyczne i wyraźnie antyeuropejskie; ich antyeuropejskość polega na tym, że chcą sprowadzić europejską integrację do kwestii wspólnego rynku, rezygnując z ochrony europejskich wartości i praw podstawowych — pozostaje wizerunkowym wyzwaniem dla partii z tej grupy.
To Mateusz Morawiecki ma poradzić sobie ze znalezieniem nowej recepty na pozycjonowanie grupy na forum UE.
Największą delegacją w tej grupie są europosłowie z Włoch, z partii Bracia Włosi premierki Włoch Giorgii Meloni – 24 osoby. Drugą najliczniejszą delegacją są europosłowie Prawa i Sprawiedliwości – 20 osób. Poza tym w grupie dość licznie reprezentowani są Rumuni ze Związku Jedności Rumunów (AUR, 6 europosłów) oraz Francuzi z Dumnej Francji – 4 osoby. Do grupy należą też europosłowie z takich partii jak Nowy Sojusz Flamandzki z Belgii (N-VA), Szwedzcy Demokraci czy Partia Finów.
Według wstępnych informacji dziś rano na ukraińskie miasta leciało 93 rosyjskie pociski oraz prawie 200 bezzałogowych statków powietrznych. Jest to jeden z największych ataków na ukraiński system energetyczny. Dwunasty od początku 2024 roku
Rano w piątek 13 grudnia 2024 roku wojska Federacji Rosyjskiej przeprowadziły zmasowany atak rakietowo-dronowy na terytorium Ukrainy. Na ukraińskie miasta leciały m.in. pociski manewrujące i balistyczne. Wybuchy było słychać m.in. w obwodzie odeskim, lwowskim, tarnopolskim, kijowskim, chmielnickim, iwano-fraktowskim, charkowskim, winnickim, czerkaskim.
Według wstępnych informacji, które podał prezydent Wołodymir Zełenski, Rosja wystrzeliła 93 pociski, w tym co najmniej jeden pocisk północnokoreański. Ukraińskim Siłom Zbrojnym udało nam się zestrzelić 81 rakiet, w tym 11 pocisków manewrujących zostało zestrzelonych z wykorzystaniem F-16. Oprócz tego dziś Rosjanie użyli również prawie 200 dronów.
„To jeden z największych ataków na nasz sektor energetyczny” – zaznaczył Zełenski. Skutki ataków są w trakcie ustalania.
W związku z ostrzałem zachodnich regionów Ukrainy graniczących z Polską, Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych RP po raz kolejny poderwało samoloty wojskowe.
Ukrenergo, operator systemu przesyłowego energii elektrycznej w Ukrainie, podaje, że skutkiem ostrzału będą dziś większe niż zazwyczaj ograniczenia w dostawie prądu. DTEK, ukraińska firma energetyczna informuje, że został poważnie uszkodzony sprzęt elektrowni cieplnych. Energetycy już przystąpili do usuwania skutków ataku.
„To jest »pokojowy« plan Putina, aby wszystko zniszczyć. W ten sposób chce »negocjować« – terroryzując miliony ludzi. I nie jest ograniczony zasięgiem ani zakupem niezbędnych komponentów do produkcji rakiet. Ropa daje Putinowi wystarczająco dużo pieniędzy, by mógł wierzyć w bezkarność” – napisał prezydent Zełenski w mediach społecznościowych. Dodał, że potrzebna jest zdecydowana reakcja świata:
„Jeśli przywódcy boją się zareagować lub przyzwyczajają się do terroru, Putin postrzega to jako przyzwolenie na kontynuowanie działań”.
Wołodymyr Zełenski podkreślił, że wobec Rosji powinny być wzmocnione sankcje, które miałyby realny wpływ na rosyjską produkcję rakiet. Natomiast Ukraina potrzebuje więcej systemów obrony przeciwlotniczej.
Od połowy października 2022 roku armia rosyjska atakuje obiekty infrastruktury energetycznej Ukrainy, chcąc doprowadzić do blackoutu, pełnego wyłączenia systemu energetycznego. Ten terror miałby skłonić obywateli Ukrainy do tego, żeby wywierali na władzy presję o zakończeniu wojny, tzn. na pójście na ustępstwa Rosji.
Ataki na obiekty infrastruktury energetycznej nasiliły się od sierpnia 2024 roku. Podczas ostatnich ataków Rosjanie próbują odciąć od systemu energetycznego Ukrainy elektrownie jądrowe, które w kraju są kluczowym źródłem energii elektrycznej.
Od początku 2024 roku Rosja przeprowadziła dwanaście zmasowanych ataków na energetykę ukraińską. Tylko 17 listopada 2024 roku w zmasowanym ataku wystrzelili 120 rakiet i 90 dronów, a 28 listopada – 91 rakiet oraz 97 dronów. Po dużych atakach w całym kraju są wprowadzone awaryjne przerwy w dostawie prądu. Oprócz tego w Ukrainie na co dzień stosowane są harmonogramy przerw w dostawie prądu, ponieważ rosyjskie naloty zniszczyły lub uszkodziły ponad połowę zdolności produkcyjnych Ukrainy.
Na zdjęciu u góry: Pracownicy sprzątają gruz w hali turbin pełnej spalonego sprzętu w elektrowni dostawcy energii DTEK, zniszczonej po ataku, w nieujawnionym miejscu. 19 kwietnia 2024 r. Fot. Genya Savilov/ AFP)
Uratowana 11-latka z Sierra Leone, która przez 3 dni dryfowała na morzu, trzymając się dętki samochodowej, może być jedyną ocalała spośród ponad 40 osób, które podróżowały razem z nią niewielką łodzią z Tunezji do wybrzeża Włoch.
U wybrzeży włoskiej wyspy Lampedusa wyłowiono z wody 11-letnią dziewczynkę. Dziecko przez trzy dni dryfowało na morzu po tym, jak metalowa łódź, którą podróżowało z Tunezji, zatonęła na Morzu Śródziemnym.
11-latka była ubrana w kamizelkę ratunkową, a w utrzymaniu na powierzchni pomagała jej dętka samochodowa. Uratowała ją łódź ratunkowa Trotamar III. Jej kapitan, Matthias Wiedenlübbert mówił w rozmowie z Guardianem o wielkim szczęściu: „Załoga usłyszała w ciemności wołanie o pomoc. To był niesamowity zbieg okoliczności, że usłyszeliśmy głos dziecka mimo pracującego silnika” – powiedział.
Dziewczynka powiedziała ratownikom, że po tym jak łódź zatonęła w trakcie gwałtownej burzy, wokół niej dryfowały także dwie inne osoby. Niedługo później jednak „zabrało je morze”. Przez 3 dni oczekiwania na ratunek 11-latka nie jadła i nie piła. Po wyłowieniu przez ratowników w stanie hipotermii trafiła do placówki na Lampedusie prowadzonej przez włoski Czerwony Krzyż.
Ocalona 11-latka wsiadła na pokład metalowej łodzi w tunezyjskim mieście Safakis. Razem z nią miały podróżować 44 osoby, w tym jej brat. Wszystkie zostały uznane za zaginione.
„Zakładamy, że jest jedyną ocalałą z katastrofy statku, a pozostałe 44 osoby utonęły” – przekazała organizacja humanitarna Compass Collective, która brała udział w akcji poszukiwawczej.
Ocalała 11-latka trafiła do placówki Czerwonego Krzyża na Lampedusie. „W ciągu ostatniego półtora roku przewinęło się przez to miejsce ponad 123 tys. ludzi – kobiet, mężczyzn i dzieci” – powiedział szef włoskiego Czerwonego Krzyża, Rosario Valastro.
Szlak migracyjny między Tunezją i Libią, Włochami i Maltą jest uznawany za jeden z najbardziej niebezpiecznych na świecie.
Jak informuje Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji, od 2014 r. na Morzu Śródziemnym zmarło lub zaginęło ponad 24,3 tys. osób, które próbowały przedostać się do Europy.
Jak informuje Onet, zarząd PKOl przegłosował dziś kandydaturę Andrzeja Dudy do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Decyzję potwierdził w rozmowie z TVN24 szef PKOL Radosław Piesiewicz.
„Na dzisiejszym zarządzie rekomendację pana prezydenta Andrzeja Dudy zatwierdził zarząd Polskiego Komitetu Olimpijskiego” – powiedział w rozmowie z reporterką Faktów po południu Michaliną Czepitą prezes PKOl Radosław Piesiewicz.
Za kandydaturą Andrzeja Dudy zagłosowało 29 osób, 4 były przeciw, 6 się wstrzymało. O swojej nominacji Andrzej Duda dowie się jednak najprawdopodobniej z mediów.
Dopytywany bowiem przez TVN24 Piesiewicz zastrzegł, że „jeszcze nie było okazji”, aby przekazać tę informację prezydentowi.
Trwają spekulacje, czy Andrzej Duda po zakończeniu prezydentury zajmie jakieś wysokie międzynarodowe stanowisko. Wśród potencjalnych opcji wymienia się także Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
Obecnie MKOl liczy 111 członków pełniących 8-letnie kadencje. Od 2021 roku w MKOL zasiada wicemistrzyni olimpijska z Pekinu (2008) i Rio de Janeiro (2016) w kolarstwie górskim Maja Włoszczowska.
„Nasze środowisko będzie dążyło do tego, by odbudować wizerunek PKOl. To, jak wygląda aktualnie, nikomu nie sprzyja”
– mówiła Włoszczowska we wrześniu 2024 roku. Chodzi o kontrowersje wokół prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Radosława Piesiewicza.
Po słabych wynikach na igrzyskach olimpijskich w Paryżu, minister sportu Sławomir Nitras zażądał informacji od PKOl i związków sportowych na temat wydatkowania publicznych pieniędzy. Ministerstwo chciało sprawdzić, czy dotacje zostały przeznaczone na rozwój sportu, czy na wyjazdy działaczy, m.in. właśnie na igrzyska w Paryżu.
Minister sportu apelował do prezesa PKOl także o ujawnienie swoich zarobków. Spekulowano, że Piesiewicz mógł zarabiać nawet 100 tysięcy złotych miesięcznie, choć jego poprzednicy pełnili funkcję prezesa społecznie.
W związku z kontrowersjami wokół działań Piesiewicza kolejni sponsorzy zaczęli wypowiadać umowy PKOl.