Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Zatrzymany ksiądz jest znany z tego, że sprzedał Mateuszowi Morawieckiemu i jego żonie działkę należącą do kościoła. Zaś działacz PiS był bliskim współpracownikiem Antoniego Macierewicza
5 lutego 2025 agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali dwie osoby na polecenie Prokuratury Okręgowej Warszawa – Praga. Zatrzymania są związane ze śledztwem „w sprawie podejmowania, w zamian za korzyść majątkową albo jej obietnicę, pośrednictwa w załatwieniu dostaw pojazdów mechanicznych z przeznaczeniem dla WOT” – poinformował rzecznik MSWiA Jacek Dobrzyński.
„Wśród zatrzymanych jest duchowny, wysoki rangą wojskowy w stanie spoczynku” – przekazał Dobrzyński. „Agenci CBA zabezpieczają również dokumentację oraz nośniki danych w 10 lokalizacjach, na terenie 3 województw”.
Sprawa dotyczy dostaw pojazdów dla Wojsk Obrony Terytorialnej. Zatrzymane osoby miały powoływać się na wpływy w instytucji państwowej w zamian za korzyści majątkowe.
Ksiądz zatrzymany przez CBA to Sławomir Żarski – dowiedziała się Wirtualna Polska. Jak przypomina portal, „To on sprzedał Mateuszowi Morawieckiemu i jego żonie w 2002 r. 15-hektarową działkę należącą do Kościoła, a w 2018 r. awansował na generała”. Z kolei już w 2019 r. TVN24 dowiedział się, że ten awans budził wątpliwości wśród części wojskowych. Ksiądz pułkownik bowiem był od ośmiu lat w stanie spoczynku.
Historia miała zaskakujący ciąg dalszy.
Wniosek o awansowanie księdza z pułkownika na generała złożył Antoni Macierewicz. Jednak nominacji nie przyjął prezydent Andrzej Duda. Kolejny minister obrony, Mariusz Błaszczak podtrzymał wniosek. A prezydent Duda tym razem nominację zatwierdził.
Portal Wirtualna Polska przypomina też, że Sąd Okręgowy w Lublinie orzekł, że ks. Sławomir Żarski jest kłamcą lustracyjnym. „Wbrew składanym poświadczeniom, okazało się, że aż do 1990 roku był tajnym współpracownikiem SB”.
Drugi zatrzymany – według Polskiej Agencji Prasowej – to Ryszard Walczak. O tym działaczu PiS z podwarszawskich Ząbek, a zarazem dobrym znajomym Antoniego Macierewicza, pisała w OKO.press Bianka Mikołajewska:
„Ryszard Walczak słynie z pasji budowy pomników. Kiedyś upamiętniał Dmowskiego i księdza Popiełuszkę, a ostatnio – ofiary katastrofy smoleńskiej. W ubiegłym roku zatrudniono go w nadzorowanym przez MON Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia (...) Od kwietnia 2016 r. Walczak jest kierownikiem Sekcji Gospodarczej w Pionie Logistyki WITU. Według naszych informatorów, zatrudniono go w nadziei, że będzie dobrym pośrednikiem w kontaktach kierownictwa Instytutu z ministrem Macierewiczem i jego współpracownikami”.
Europejski Trybunał zgodził się ze stanowiskiem Komisji Europejskiej: słusznie nałożyła na Polskę milionowe kary za stworzenie Izby Dyscyplinarnej SN
W środę 5 lutego 2025 został opublikowany komunikat informujący o orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) dotyczącym kar dla Polski. Chodzi o konsekwencje zmian wprowadzonych przez PiS jeszcze w 2019 roku. A dokładnie o stworzenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
W 2021 roku Komisja Europejska nałożyła na Polskę kary za zmiany w sądownictwie, które są sprzeczne z prawem UE. Czyli właśnie za stworzenie tej Izby, która godziła w niezależność sędziów.
Tę decyzję rząd PiS zaskarżył do TSUE. Rząd Morawieckiego złożył trzy skargi. TSUE właśnie wydał orzeczenie w tej sprawie.
„Sąd oddalił skargi Polski w całości. Komisja nie naruszyła prawa Unii, przystępując do wyegzekwowania należnych kwot”.
Minister ds. europejskich Adam Szłapka już zapowiedział, że Polska odwoła się od tej decyzji.
„Mimo tego, że to jest wyłączna odpowiedzialność Prawa i Sprawiedliwości, będziemy się od tej decyzji odwoływać, dlatego że chcemy wykorzystać każdą możliwość prawną do tego, żeby pieniądze dla Polski odzyskać” – oświadczył Szłapka.
Rząd ma dwa miesiące i 10 dni na odwołanie się od decyzji TSUE.
1 kwietnia 2021 Komisja Europejska wniosła skargę przeciwko Polsce do Trybunału Sprawiedliwości. Trybunał zobowiązał Polskę do zawieszenia stosowania niektórych przepisów, które zaskarżyła Komisja. Jednak rząd PiS nie zastosował się do warunków TSUE.
W związku z tym 27 października 2021 TSUE zobowiązał Polskę „do zapłaty na rzecz Komisji dziennej okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 mln euro. Karę tę zaczęto naliczać od 3 listopada 2021 r.”
10 miesięcy później, 9 czerwca 2022, Polska przyjęła ustawę, która miała odpowiadać na zastrzeżenia TSUE. Zmieniono nazwę Izby Dyscyplinarnej na Izbę Odpowiedzialności Zawodowej i nieco zmieniono sposób jej funkcjonowania.
W reakcji TSUE uznał, że zmiany częściowo wykonują zalecenia i zmniejszył karę do pół miliona euro dziennie. Jednak Polska znów kary nie płaciła.
„Komisja przystąpiła do okresowego egzekwowania jej przez potrącenie z różnych wierzytelności przysługujących temu państwu członkowskiemu”. Oznacza to, że Polska już te pieniądze realnie straciła. Nie mamy jednak informacji, czy pełną kwotę, czy tylko jej część.
Właśnie wtedy rząd PiS złożył skargi na Komisję. Dotyczyły one okresu „między wejściem w życie ustawy z dnia 9 czerwca 2022 r. a dniem poprzedzającym wydanie wyroku Trybunału kończącego postępowanie w tej sprawie. Wyegzekwowane w ten sposób kwoty wynoszą łącznie ok. 320 200 000 euro.
I tego dotyczy najnowsze orzeczenie TSUE: skargi są bezzasadne, Komisja Europejska miała rację, a Polska ma zapłacić za Izbę Dyscyplinarną.
Na temat sporów między PiS a Komisją Europejską napisaliśmy w OKO.press niezliczoną liczbę tekstów. Oto niektóre z nich:
Chociaż średnie wynagrodzenie w Polsce wynosi 8 tys. 172 zł brutto, połowa Polek i Polaków zarabia o 1 200 zł mniej. W większości sektorów gospodarki kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni.
Główny Urząd Statystyczny podał dane na temat wynagrodzeń w sierpniu 2024. Mediana płac w Polsce wyniosła w sierpniu 6 tys. 968 zł brutto.
Mediana daje lepszy obraz sytuacji ekonomicznej społeczeństwa niż średnia. Średnia może być taka sama w dwóch zupełnie różnych sytuacjach. Zarówno wtedy gdy np. większość pracujących zarabia kwoty bardzo bliskie tej średniej, jak i wtedy gdy jest jedna grupa, która zarabia bardzo dużo i druga, która zarabia bardzo mało.
Natomiast mediana mówi, jak dużo (lub mało) zarabia połowa pracujących.
W sierpniu rozdźwięk między średnią a medianą był znaczący. W gospodarce narodowej średnio zarabiało się w sierpniu 8 tys. 172 zł. To nie znaczy, że połowa pracowników zobaczyło taką kwotę na swoich kontach. Mediana jest aż o 18 proc. niższa od średniej. A to znaczy, że najlepiej zarabiający podbijają średnią.
Mężczyźni zarabiają więcej. Różnica mediany płac kobiet i mężczyzn wynosi aż 540 zł. Procentowo mężczyźni dostają wynagrodzenia o 4,2 proc. wyższe od mediany, a kobiety – niższe o 3,8 proc. Tylko wśród osób, które zarabiają najmniej płace mężczyzn i kobiet są niemal równe.
Najwyższa wartość mediany wystąpiła w sekcji „górnictwo i wydobywanie”, gdzie wyniosła 10 tys. 820 zł. Co ciekawe mediana płacy kobiet była w stosunku do mediany płacy mężczyzn w budownictwie – o 35 proc. Natomiast w sekcji „administrowanie i działalność wspierająca” kobiety zarabiały o 5,3 proc.
Na wysokość zarobków wpływa też wiek. Połowa osób w przedziale 35-44 lata zarabia powyżej 6 tys. 953 zł brutto. Najwięcej osób zarabiających powyżej mediany mieszka w województwach zachodnich i południowo-zachodnich oraz w centrum kraju.
GDOŚ w grudniu 2024 uchylił decyzję środowiskową dla stopnia wodnego Siarzewo. Wody Polskie zaskarżają to postanowienie i podkreślają, że inwestycja jest niezbędna dla rozwoju żeglugi i OZE.
Wody Polskie w krótkim oświadczeniu poinformowały, że nie rezygnują ze starań o budowę stopnia wodnego Siarzewo na 707. kilometrze Wisły. W grudniu 2024 roku Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska uchyliła decyzję środowiskową dla tej inwestycji. Wody Polskie od tego postanowienia się odwołały.
Sprawa teraz trafi do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
„Budowa tego stopnia wodnego została ujęta w październiku 2023 r. w rządowym programie wieloletnim »Zagospodarowanie Dolnej Wisły«. Wykonawcą Programu i inwestorem budowy stopnia wodnego na Wiśle poniżej Włocławka jest PGW Wody Polskie. Głównym celem realizacji Programu jest zagospodarowanie Drogi Wodnej Dolnej Wisły w sposób uwzględniający cele polityki transportowej i wodnej. Powstanie nowej infrastruktury hydrotechnicznej ma zwiększyć poziom ochrony przeciwpowodziowej obszarów położonych wzdłuż Dolnej Wisły i przyczynić się do wzrostu wykorzystania odnawialnych źródeł energii, przeciwdziałać suszy oraz zwiększyć poziom retencji w ujęciu regionalnym” – piszą Wody Polskie.
Nie podają jednak konkretów i nie wymieniają, z którymi punktami z decyzji GDOŚ się nie zgadzają.
Na zdjęciu: protest Sióstr Rzek w sprawie Siarzewa, 2021 rok
Sprawa stopnia wodnego Siarzewo ciągnie się od kilkudziesięciu lat, a w ostatnich kilkunastu nabrała tempa. I zaliczyła kilka dużych zwrotów akcji. W 2012 roku zatwierdzono lokalizację zapory, w 2016 roku Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej (KZGW) złożył wniosek o wydanie decyzji środowiskowej. Rok później wydała ją Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Bydgoszczy. W Siarzewie miała powstać również elektrownia wodna o mocy 80 MW (tyle, co kilkanaście wiatraków na morzu). Energa, spółka, która miała być odpowiedzialna za ten projekt, straciła jednak zainteresowanie.
Organizacje społeczne zaskarżyły decyzję środowiskową z 2017. Przyrodnicy zwracali uwagę, że stopień wodny będzie miał zły wpływ na środowisko. „Tama w Siarzewie poważnie zniszczy ekosystem rzeki. Władze planują zalać tereny chronione siecią obszarów Natura 2000. To m.in. kilkaset hektarów lasów łęgowych oraz piaszczyste wyspy. Pod wodą znajdą się więc siedliska rzadkich gatunków roślin i zwierząt, w tym miejsca gniazdowania takich ptaków jak rybitwa białoczelna i mewa siwa. Dodatkowo nowy stopień wodny Siarzewo przekreśli szansę na powrót ryb wędrownych (m.in. jesiotra ostronosego)” – wskazywał WWF.
Od momentu zaskarżenia decyzji środowiskowej, sprawa Siarzewa była przerzucana między RDOŚ, GDOŚ (były już generalny dyrektor Andrzej Szweda- Lewandowski wyłączył się ze sprawy, powołując się na konflikt interesów) i Ministerstwem Klimatu i Środowiska. W sierpniu 2021 roku ówczesny minister klimatu Michał Kurtyka uchylił decyzję środowiskową i przekazał ją do ponownego rozpoznania. Wody Polskie sprzeciwiły się Kurtyce, a sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ten uchylił decyzję ministra. Sprawa zatoczyła koło i wróciła do resortu klimatu już pod kierownictwem Anny Moskwy, która z kolei oddała decyzje dotyczące Siarzewa Generalnemu Dyrektorowi Ochrony Środowiska.
PiS jeszcze pod koniec kadencji poprzedniego rządu próbował reanimować projekt. Bezskutecznie.
W grudniu 2024 Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska, Piotr Otawski, ostatecznie uchylił decyzję środowiskową. Wskazał szereg błędów, jakie popełnił w 2017 roku RDOŚ, wydając ją. To dokument, który jest niezbędny do wydania zgody na budowę, więc w efekcie grudniowej decyzji GDOŚ, sprawa Siarzewa wraca do punktu wyjścia.
Przez lata przepychanki w sprawie Siarzewa szacowany koszt budowy wzrósł z ponad 2 do 9,5 mld zł.
Wody Polskie nie zgadzają się z opinią GDOŚ i nie chcą, żeby Siarzewo trafiło do kosza. Dlatego teraz sprawą zajmie się WSA w Warszawie.
Błaszczak straszył, że rząd Tuska chce oddać Rosjanom połowę Polski. W kampanii wyborczej ujawnił tajne dokumenty, które miały tego dowodzić. Prokuratura chce mu postawić zarzuty, a Błaszczak nie chce się zrzec immunitetu
Adam Bodnar przekazał do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu posłowi PiS i byłemu szefowi MON Mariuszowi Błaszczakowi – poinformowała w środę 5 lutego 2025 rzeczniczka prokuratury generalnej Anna Adamiak.
Chodzi o odtajnienie we wrześniu 2023 części dokumentu planu użycia Sił Zbrojnych RP „Warta”. Mariusz Błaszczak był wówczas ministrem obrony narodowej.
Jak poinformowała rzeczniczka, dowody wskazują na to, że Mariusz Błaszczak przekroczył uprawnienia. „Zniósł klauzule «ściśle tajne» oraz «tajne» z dokumentów planowania operacyjnego szczebla strategicznego, pomimo że nie ustały ustawowe przesłanki ochrony zawartych w nich informacji niejawnych”. W dodatku, jak argumentuje we wniosku prokurator generalny, Błaszczak „17 września 2023 r. publicznie ujawnił i wbrew przepisom ustawy o ochronie informacji niejawnych wykorzystał odtajnione przez siebie fragmenty «Planu Użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej WARTA-00101 Samodzielna Operacja Obronna część główna» i «Koncepcji Operacji dla Planu Użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej WARTA-00101 Samodzielna Operacja Obronna» w mediach, w tym na oficjalnym profilu partii PiS na platformie X”.
Zniesienie klauzuli tajności dokumentów i fragmentów dokumentów składających się na plan obrony Polski było wydarzeniem bez precedensu. Nie zdarzyło się od 1989 roku.
Błaszczak już zapowiedział, że nie zrzeknie się immunitetu. „Ja służę Polakom. Ta władza próbuje represjonować opozycję. Mieszkańcy Polski wschodniej zostali oddani za czasów pierwszego Donalda Tuska pod okupację rosyjską, jeżeli doszłoby do wojny” – powiedział w Sejmie były minister obrony.
Wtórował mu Jarosław Kaczyński. „Premier Błaszczak miał pełne prawo do odtajnienia tych kompromitujących materiałów i robienie z tego sprawy karnej jest tylko i wyłącznie aktem politycznym o skandalicznym kryminalnym charakterze” – powiedział prezes PiS, broniąc Błaszczaka.
Według Kaczyńskiego „Tym, kto ma prawo je odtajnić, jest właśnie minister obrony. Oczywiście, że miał prawo”.
Inną strategię obierali wcześniej politycy, którym prokuratura stawia zarzuty. Były premier Mateusz Morawiecki i poseł Łukasz Mejza zrzekli się immunitetu.
17 września 2023, czyli w rocznicę radzieckiej inwazji na Polskę, Mariusz Błaszczak ogłosił w mediach społecznościowych, że „rząd Tuska w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski”. Na dowód Błaszczak pokazał zdjęcia kilku stron „Planu Użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej WARTA-00101”. Zostały one zatwierdzone przez byłego ministra obrony Bogdana Klicha w 2011 roku.
Na dokumentach, które pokazał publicznie Błaszczak, widnieją stemple „ściśle tajne”.
Błaszczak mówił, że według planu „samodzielna obrona kraju potrwa maksymalnie dwa tygodnie. A po siedmiu dniach wróg dotrze do prawego brzegu Wisły”.
Michał Piekarski, ekspert zajmujący się problematyką bezpieczeństwa narodowego, komentując w OKO.press dokumenty ujawnione przez Błaszczaka, zwracał uwagę, że to tylko jeden ze scenariuszy obrony Polski. Błaszczak pokazał opinii publicznej ten, który mógł wywołać największy przestrach, zwłaszcza bez znajomości kontekstu.
„Paradoksalnie, ten najczarniejszy scenariusz – a więc obrony przyczółków na Wiśle – byłby z czysto wojskowego punktu widzenia korzystny dla polskiego i sojuszniczego kontrataku” – pisał w OKO.press Piekarski. „Ujawnione fragmenty planu nie wskazują, aby istniał zamiar oddania wschodniej Polski bez walki – tym bardziej że jest to prawdopodobnie tylko jeden z przygotowanych wariantów obrony państwa” – stwierdził ekspert.
Wystąpienie Błaszczaka odbyło się w ostatnim miesiącu kampanii wyborczej. PiS walczył wtedy o utrzymanie władzy. W spocie Błaszczak podkreśla, że Tusk miałby oddać Rosjanom wschodnie tereny Polski – Lubelszczyznę, Podkarpacie. To właśnie tam PiS ma największe poparcie.
Pokazanie tych dokumentów wpisywało się w strategię partii Kaczyńskiego, która dowodziła, że Donald Tusk jest uległy wobec Rosji i w warunkach wojennych nie zapewni Polsce bezpieczeństwa.