Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Chodzi o raport oddziaływania na środowisko, który zleciło miasto i który miał być podstawą do wycinki drzew. Jak pisze Towarzystwo na rzecz Ziemi „powstał dokument bezwartościowy”, a wydano na niego 227 tysięcy zł.
Stalowa Wola na raport oddziaływania na środowisko wydała ponad 220 tysięcy złotych. Dostała dokument, który nie spełniał żadnych standardów i który został skrytykowany przez Państwową Radę Ochrony Przyrody. “Moim zdaniem dokument, który przedstawiło miasto, nadaje się najwyżej na papier toaletowy” – mówił w OKO.press dr hab. Mateusz Ciechanowski, członek PROP. Towarzystwo na rzecz Ziemi, organizacja przyrodnicza, złożyło w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.
O sprawie wycinki w Stalowej Woli informowaliśmy w OKO.press. Miasto planuje stworzyć strefę inwestycyjną tam, gdzie dziś rośnie gęsty, cenny las. Wycinka grozi 900 hektarom lasu (a część już wycięto). Aby firmy mogły powstawać na tym terenie, konieczne będzie również osuszenie mokradeł. Teren został odebrany sprzeciwiającym się inwestycji Lasom Państwowym na mocy specustawy lex Izera. Przyjęta w 2021 roku ustawa miała ułatwić przejęcie gruntów pod budowę fabryki polskiego auta elektrycznego, jednak dodano do niej także las w Stalowej Woli. Jak wyliczali leśnicy, prezydent miasta Lucjusz Nadbereżny za kwotę 45 mln przejął grunty o wartości 680 mln, które może sprzedać szacunkowo za ok. 1 miliard zł.
Szczegółowo sprawę opisywaliśmy tutaj:
Po społecznym i medialnym nacisku prezydent ogłosił, że robi „krok w tył”.
Sprawą Stalowej Woli zainteresował się wiceminister klimatu Mikołaj Dorożała, deklarując, że wesprze zarówno mieszkańców, jak i samorząd w poszukiwaniu złotego środka między przyrodą a rozwojem ekonomicznym. Nadbereżny podkreślał jednocześnie, że wycofuje wniosek o wydanie pozwolenia na wycinkę, ale miasto nie chce rezygnować z budowy strefy inwestycyjnej. "Każdy kolejny nowy inwestor i proces inwestycyjny będzie od początku poddawany konsultacjom. Jeśli inwestor złoży wniosek dotyczący 20 hektarów, będziemy zajmować się indywidualnie wylesieniem 20 hektarów” – tłumaczył Lucjusz Nadbereżny.
„Z dużym prawdopodobieństwem należy stwierdzić, że jeśli znajdzie się inwestor (prędzej czy później się znajdzie), to w przyszłości tereny te zostaną przeznaczone pod inwestycje i nastąpi ich wylesienie. Mamy wrażenie, że deklaracje o wstrzymaniu procedury to jedynie odłożenie w czasie nieuniknionego procesu eksterminacji lasu” – pisze Nadleśnictwo Rozwadów w oświadczeniu przesłanym do naszej redakcji.
Spór o las w Stalowej Woli trwa. Jego istotnym elementem jest raport oddziaływania na środowisko, który w 2023 roku zleciło miasto. To ważny dokument, na podstawie którego mogła zostać wydana zgoda na wycinkę.
Okazało się, że został wykonany błędnie i zawiera szereg nieprawidłowości. Leśnicy z Nadleśnictwa Rozwadów zwracali uwagę m.in. że w marginalny sposób opisuje wpływ wylesienia na korytarze migracyjne oraz obszary Natura 2000, zdjęcia z tropami zwierząt są błędnie podpisane, pominięto wpływ wycinki na siedliska wilgotne. Nadleśnictwo zaznaczyło, że wbrew twierdzeniom prezydenta, ten teren jest cenny przyrodniczo. Znajduje się tu kilkadziesiąt hektarów naturalnych wydm, 550 ha lasów na siedliskach wilgotnych. Tutejsze pokłady torfu mogą mieć nawet 5000 lat.
O raporcie wypowiedziała się również Państwowa Rada Ochrony Przyrody, organ doradczy przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska.
W opinii PROP, na temat raportu, który – podkreślmy raz jeszcze – miał być podstawą do wycięcia 1000 hektarów lasu, czytamy: „Skala i charakter błędów zawartych w tym raporcie budzi wątpliwości co do rzetelności wszystkich innych elementów jego treści, a w szczególności co do wysnuwanych w nim ostatecznie wniosków. Treść raportu nie spełnia podstawowych zasad dobrych praktyk w zakresie inwentaryzacji przyrodniczych i ocen oddziaływania na środowisko, świadczy zaś o wyjątkowej niekompetencji autorów”.
Sprawą Stalowej Woli zainteresowało się również Towarzystwo na rzecz Ziemi, organizacja przyrodnicza z Małopolski. W sierpniu 2024 r. napisali w mediach społecznościowych: „Wykonany na zlecenie Prezydenta raport, łącznie z innymi dokumentami niezbędnymi dla uzyskania decyzji środowiskowej dla przedsięwzięcia, kosztował budżet gminy ponad 227 tys. zł.”.
Organizacja dodaje: „W tej sytuacji nie powinno dziwić, dlaczego zadłużenie na mieszkańca Stalowej Woli osiągnęło już kwotę 5454 zł”. O sprawie powiadomiła prokuraturę.
W zawiadomieniu czytamy, że miasto zamówiło raport i wydało publiczne pieniądze, a w efekcie "powstały dokumenty bezwartościowe, jedynie pozornie spełniające warunki legalności, które w żaden sposób nie mogły być podstawą wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach".
Towarzystwo na rzecz Ziemi ocenia, że „mogło dojść do niedopełnienia obowiązków, przekroczenia uprawnień, naruszenia przepisów ustawy prawo zamówień publicznych, a przede wszystkim niegospodarności i wyrządzenia gminie Stalowa Wola znacznej szkody majątkowej”.
Marszałek Sejmu stwierdził po spotkaniu liderów koalicji rządzącej, że przygotowanie przyszłorocznego budżetu państwa „to najważniejsza procedura, jaka czeka nas w tym roku”.
Szymon Hołownia spotkał się z dziennikarzami, choć na konferencji prasowej zastrzegł, że oczekiwania dotyczące rozmów liderów koalicji były zbyt duże. „To nie nasza wina, że państwo napompowaliście oczekiwania związane z tym spotkaniem, jakby miało się tam wydarzyć nie wiadomo co” – ogłosił.
Pytany jednak o tematy spotkania, przyznał, że najważniejszym była kwestia ustalania budżetu na przyszły rok. Jak wyjaśniał, mamy w tej chwili do czynienia z deficytem „w dużym stopniu odziedziczonym po poprzednim rządzie”.
„Każdą złotówkę trzeba więc oglądać z pięciu stron” – powiedział. Ocenił też, że prace nad budżetem ruszają w tym roku „bardzo wcześnie”. „Tego rodzaju spotkania odbywały się zazwyczaj tygodnie później” – wyjaśniał.
Dodał także, że ustalono organizowanie cotygodniowych, regularnych spotkań ministrów „po jednym z każdego ugrupowania koalicyjnego”.
„Będą przerabiać te rzeczy, które są na bieżąco najważniejsze, najpilniejsze — tak, żeby nie wszystko musiało być załatwiane na poziomie liderów, tylko te rzeczywiście strategiczne decyzje i osiowe kwestie” – mówił Hołownia. Dodał także, że w kolejnych spotkaniach w sprawie budżetu oprócz poszczególnych członków rządu brać udział będą liderzy poszczególnych ugrupowań koalicyjnych. „Po to, żeby po pierwsze nadać temu odpowiednią wagę, a po drugie, żeby rozstrzygać te kwestie, które muszą być rozstrzygnięte i nie mogą już dłużej czekać, na takim poziomie, na którym można wziąć pełną odpowiedzialność polityczną” – podkreślił.
„Wyobraźcie sobie Donalda Trumpa bez żadnych zabezpieczeń. Jak korzystałby z ogromnej władzy prezydenta USA, nie po to, by poprawić wasze życie, ale by służyć jedynemu klientowi, jakiego kiedykolwiek miał… sobie samemu” – mówiła Kamala Harris.
„W imieniu narodu, w imieniu każdego Amerykanina, niezależnie od partii, rasy, płci czy języka, którym mówi wasza babcia, w imieniu mojej matki i każdego, kto kiedykolwiek wyruszył w swoją własną nieprawdopodobną podróż, w imieniu Amerykanów, takich jak ludzie, z którymi dorastałam, ludzi, którzy ciężko pracują, gonią za swoimi marzeniami i dbają o siebie nawzajem; w imieniu każdego, którego historia mogłaby zostać napisana tylko w najwspanialszym narodzie na Ziemi, przyjmuję waszą nominację, aby zostać prezydentem” – mówiła Kamala Harris podczas konwencji Demokratów w Chicago.
„Drodzy Amerykanie, te wybory są nie tylko najważniejszymi wyborami naszego życia, są też najważniejszymi wyborami w życiu naszego kraju” – mówiła.
W swojej przemowie odniosła się do kontrkandydata, Donalda Trumpa, mówiąc, że jest „w wielu aspektach niepoważny”, ale „konsekwencje powrotu Donalda Trumpa na Białego Domu są ekstremalnie poważne”. Mówiła, że „nie będzie się przymilać do tyranów i dyktatorów takich jak Kim Dzong Un”, którzy — jak dodała — kibicują Trumpowi. „Wiedzą, że Trump nie pociągnie autokratów do odpowiedzialności, bo sam chce być autokratą” – podkreśliła.
Przypomniała, że Trump groził porzuceniem NATO. "Zachęcał Putina do inwazji na naszych sojuszników. Powiedział, że Rosja może, cytuję: »robić, co do cholery tylko zechce«.
Polityka zagraniczna była ważnym elementem 40-minutowej przemowy Harris. Podkreślała wsparcie USA dla Ukrainy, przypominając, że przed atakiem Rosji spotkała się z prezydentem Zełenskim, „aby ostrzec go o rosyjskim planie inwazji”.
„Pomogłam zmobilizować globalną odpowiedź ponad 50 krajów w celu obrony przed agresją Putina, a jako prezydent będę stała mocno przy Ukrainie i naszych sojusznikach z NATO” – dodała.
Odniosła się również do konfliktu w Strefie Gazy. „Nadszedł czas, aby doprowadzić do porozumienia w sprawie zakładników i zawieszenia broni. Pozwólcie mi powiedzieć jasno, zawsze będę bronić prawa Izraela do samoobrony i zawsze będę dbać o to, aby Izrael miał możliwość samoobrony” – mówiła. „To, co wydarzyło się w Gazie w ciągu ostatnich 10 miesięcy, jest druzgocące. Tak wiele niewinnych istnień zostało straconych, zdesperowani głodni ludzie uciekają w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Skala cierpienia rozdziera serce. Prezydent Biden i ja pracujemy nad zakończeniem tej wojny, aby Izrael był bezpieczny, zakładnicy zostali uwolnieni, cierpienie w Strefie Gazy się skończyło, a naród palestyński mógł zrealizować swoje prawo do godności, bezpieczeństwa, wolności i samostanowienia” – zaznaczyła.
Harris zapowiedziała także, że zamierza wprowadzić obniżkę podatków, na której skorzysta ponad 100 milionów Amerykanów. Opowiedziała o planach walki o prawa aborcyjne, prawo wyborcze oraz zwiększenie podaży mieszkań.
W Chicago United Center zgromadziło się ponad 23 tys. osób, wiwatujących na cześć kandydatki na prezydenta. Po przemówieniu Harris na tłum spadło 100 tys. balonów. Reuters wylicza, że nadmuchanie ich wymagało zaangażowania 75 wolontariuszy, 30 członków personelu i kilkunastu pracowników sceny.
Premier Indii kontynuował swoją wizytę w Polsce, w USA trwa konwencja Partii Demokratycznej, a w Polsce rodzice łapią się za kieszeń. Co wydarzyło się w czwartek?
Prokuratura bada nieprawidłowości w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Według ustaleń śledczych dwie osoby miały brać udział w zorganizowanej grupie przestępczej, przekroczyć swoje uprawnienia i niedopełnić obowiązków „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej”. Takie zarzuty prokuratura postawiła byłemu prezesowi RARS Michałowi K. i Pawłowi Sz. Od razu rozpoczęto poszukiwania obu mężczyzn.
„Wobec zachodzącej konieczności wszczęcia poszukiwań podejrzanych listami gończymi, prokurator skierował do Sądu Rejonowego Katowice-Wschód w Katowicach wnioski o zastosowanie wobec nich środków zapobiegawczych w postaci tymczasowego aresztowania” – podaje prokuratura, która wyjaśnia, że obaj podejrzani mogą się ukrywać. Miejsce ich pobytu nie jest znane.
Podstawą postępowania są „materiały o charakterze niejawnym, jak również dwa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstw”. Obaj poszukiwani mają też być zamieszani w pranie brudnych pieniędzy. Może chodzić o kontakty instytucji z twórcą marki Red is Bad, który z potężnym zyskiem sprzedawał Agencji między innymi agregaty prądotwórcze. Śledczy jeszcze w czerwcu potwierdzali, że interesują się tym wątkiem.
Postępowanie prokuratury i sądu, który zezwolił na areszt dla Michała K., skrytykowali członkowie Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki byłemu prezesowi RARS mogliśmy pomóc Ukrainie i być spokojniejsi w pandemii – przekonywali między innymi Piotr Müller i Mateusz Morawiecki.
Na wątkach współpracy gospodarczej skupili się podczas swojego spotkania premier Indii Narendra Modi i Donald Tusk. Nie zabrakło jednak również wątku Ukrainy. Indie Modiego nadal utrzymują poprawne stosunki z putinowską Rosją.
„Jesteśmy gotowi do współpracy na wielu polach. Pan premier podkreślił gotowość osobistego zaangażowania w pokojowe i sprawiedliwe zakończenie wojny w Ukrainie. Jesteśmy przekonani, że Indie mogą odegrać w tej kwestii ważną rolę. Rozmawialiśmy o intensyfikacji współpracy, jeżeli chodzi o sprzęt obronny. Mamy możliwości technologiczne, by zmodernizować sprzęt wojskowy. Indie są liderem, jeżeli chodzi o sztuczną inteligencję i wykorzystywanie jej w przemyśle obronnym. Cieszę się, że będziemy mogli blisko współpracować” – mówił Tusk. Podkreślił, że Polska i Indie będą współpracować też w dziedzinach handlu, nauki, transformacji energetycznej czy sztucznej inteligencji.
„Ścisła współpraca w zakresie obronnym jest symbolem naszego zaufania. Aby sprostać dzisiejszym wyzwaniom, potrzebujemy reform w systemie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Państwa takie jak Indie czy Polska, które wierzą w człowieczeństwo, muszą przeciwdziałać terroryzmowi. Połączymy nasze siły w walce o klimat” – zapowiadał z kolei Modi, który w czwartek spotkał się również z prezydentem Andrzejem Dudą.
W Chicago trwa konwencja Partii Demokratycznej. Jej kulminacyjnym momentem będzie oficjalne przyjęcie nominacji partyjnej przez kandydatkę na prezydentkę Demokratów Kamalę Harris, która wygłosi przemówienie programowe w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu. Wcześniej – w nocy z środy na czwartek – nominację przyjął kandydat na wiceprezydenta i gubernator Minnesoty Tim Walz.
„Jestem zaszczycony, że mogę pomóc Kamali Harris zostać kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych” – napisał Waltz na portalu X. Podczas konwencji podkreślał, że pochodzi z wsi w Nebrasce, a jako polityka ukształtowała go praca nauczyciela w małym miasteczku w Minnesocie. Przestrzegał przed programem wyborczym Donalda Trumpa. Twierdził, że na jego prezydenturze skorzystają tylko najbogatsi, że Trump zabroni aborcji i uczyni życie trudniejszym dla „ludzi, którzy po prostu próbują żyć po swojemu”.
Potrzeba było ministerialnej interwencji, by Koszalin obniżył stawki za korzystanie z miejskich żłobków. Planowana podwyżka była drastyczna – z 580 do 1750 złotych. Oznaczałoby to, że na pokrycie pełnej kwoty nie starczyłoby tak zwane „babciowe”, czyli wynoszący 1500 złotych miesięcznie dodatek na opiekę nad dzieckiem. Przedstawiciele władz miasta nie krygowali się mówiąc o przyczynach takiej decyzji miejskich radnych.
Rodzice, zamiast liczyć oszczędności, musieliby liczyć się z wydatkiem. Po wydaniu 1500 złotych z programu „Aktywny Rodzic” (bo tak oficjalnie nazwane jest „babciowe”) wciąż musieliby dopłacić 250 złotych z własnej kieszeni. Propozycja ta przeszła głosami Koalicji Obywatelskiej, przy sprzeciwie wszystkich innych klubów w Radzie Miasta.
Polityczna burza po tej decyzji odbiła się sporym echem w krajowej polityce. Wystarczyło to, by sprawą zainteresowało się Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Do rządzonego przez KO Koszalina z interwencją pojechała wiceszefowa tego resortu Aleksandra Gajewska.
„Byłam dzisiaj z panem prezydentem w żłobku przy ul. Lelewela. Mogłam zobaczyć, że potrzebny jest remont, zobaczyć, jakie są potrzeby jeśli chodzi o plac zabaw. Rozumiem, co pan prezydent chciał osiągnąć. Chciał mieć środki, by rozwój dzieci odbywał się w możliwie jak najlepszych warunkach” – mówiła Gajewska. Razem z prezydentem Koszalina Tomaszem Sobierajem zapowiedziała, że radni obniżą koszt miesięcznej opieki żłobkowej do 1500 złotych. To jednak jedna z wielu podwyżek stawek za korzystanie ze żłobka. Przed wejściem programu „Aktywny Rodzic” drożeją zarówno publiczne, jak i prywatne placówki.
W sprawie skokowego wzrostu stawki za publiczny żłobek interweniował resort rodziny. Władze miasta twierdzą, że nie spina im się budżet.
Potrzeba było ministerialnej interwencji, by Koszalin obniżył stawki za korzystanie z miejskich żłobków. Planowana podwyżka była drastyczna – z 580 do 1750 złotych. Oznaczałoby to, że na pokrycie pełnej kwoty nie starczyłoby tak zwane „babciowe”, czyli wynoszący 1500 złotych miesięcznie dodatek na opiekę nad dzieckiem. Przedstawiciele władz miasta nie krygowali się mówiąc o przyczynach takiej decyzji miejskich radnych.
„”Po zmianach będzie podwyżka dla rodziców, bo budżet nam się nie spina. Brakuje ponad 20 mln zł" – przyznał zastępca prezydenta Koszalina Sebastian Tałaj. Włodarze tłumaczyli, że dzięki podwyżkom do kasy miasta co miesiąc będzie trafiać prawie 900 tys. złotych. Pieniądze miałyby być przeznaczone między innymi na utrzymanie żłobków, ale i na bieżące wydatki miasta.
Za to rodzice, zamiast liczyć oszczędności, musieliby liczyć się z wydatkiem. Po wydaniu 1500 złotych z programu „Aktywny Rodzic” (bo tak oficjalnie nazwane jest „babciowe”) wciąż musieliby dopłacić 250 złotych z własnej kieszeni. Propozycja ta przeszła głosami Koalicji Obywatelskiej, przy sprzeciwie wszystkich innych klubów w Radzie Miasta.
Polityczna burza po tej decyzji odbiła się sporym echem w krajowej polityce. Wystarczyło to, by sprawą zainteresowało się Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Do rządzonego przez KO Koszalina z interwencją pojechała wiceszefowa tego resortu Aleksandra Gajewska.
„Byłam dzisiaj z panem prezydentem w żłobku przy ul. Lelewela. Mogłam zobaczyć, że potrzebny jest remont, zobaczyć, jakie są potrzeby, jeśli chodzi o plac zabaw. Rozumiem, co pan prezydent chciał osiągnąć. Chciał mieć środki, by rozwój dzieci odbywał się w możliwie jak najlepszych warunkach” – mówiła Gajewska. Razem z prezydentem Koszalina Tomaszem Sobierajem zapowiedziała, że radni obniżą koszt miesięcznej opieki żłobkowej do 1500 złotych. „Deklaruję, że złożę dziś wniosek o zwołanie sesji nadzwyczajnej rady miasta i obniżenie tej opłaty do 1500 zł. Rodzice nie zapłacą za opiekę ani złotówki”- zapowiadał w czwartek Sobieraj.
To niejedyny przypadek dużych podwyżek w stawkach za publiczne żłobki. Podwyższyła je już Częstochowa – do równych „babciowemu” 1500 zł. Media informują też o dużych wzrostach stawek w prywatnych żłobkach związanych z wejściem programu „Aktywny Rodzic”.
„Babciowe” będzie miało trzy formy, które różnią się wysokością świadczenia. To: