W związku z afera Funduszu Sprawiedliwości policja ma doprowadzić byłego zastępcę Zbigniewa Ziobry Marcina Romanowskiego do aresztu tymczasowego – na razie jednak nie ustaliła jego pobytu. W sprawie tej samej afery Kaczyński zeznawał w prokuraturze
„Nie zmieniłbym tego trybu” – mówił minister Maciej Duszczyk. Trwa wysłuchanie obywatelskie w sprawie dokumentu „Strategia migracyjna”. To odpowiedź na list organizacji społecznych, które sprzeciwiały się trybowi przyjmowania dokumentu rządowego
25 listopada 2024 r. odbywa się wysłuchanie obywatelskie w sprawie dokumentu „Strategia migracyjna”. Wysłuchanie można śledzić tutaj:
Gospodarzem wysłuchania jest ministra ds. społeczeństwa obywatelskiego i Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Ale samo wydarzenie jest odpowiedzią na sprzeciw obywatelski wobec trybu przyjmowania długo wyczekiwanego dokumentu. Na początku wysłuchania krótki wstęp wygłosiła Adriana Porowska, nowa ministra ds społeczeństwa obywatelskiego. Potem o idei i regułach wysłuchania obywatelskiego. Poinformował, że do głosu zgłosiło się ponad 200 osób i 140 organizacji. Spośród nich wylosowano 84 osoby, które ostatecznie zabiorą głos. Najpierw czas będą mieli ministrowie i ministry, w tym autor strategii migracyjnej min. Maciej Duszczyk. Potem głos zabiorą wybrane wcześniej organizacje i podmioty. Najdłuższa część to głosy obywateli i obywatelek. wysłuchanie potrwa do 17.00.
Do godziny 10.40 swoją wypowiedź zakończył wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, Maciej Duszczyk, autor strategii. Przyznał, że mimo że dokument nie był konsultowany, nie zmieniłby dzisiaj tego trybu.
Następnie wypowiedziała się wiceministra Marta Cienkowska z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Podkreśliła, że jej resort nie był w żaden sposób włączony w prace nad strategią. I oceniła to negatywnie. Następnie głos zabrały Henryka Mościcka-Dendys, podsekretarz stanu w MSZ, Magdalena Biejat, marszałkini Senatu (na zdjęciu), Magdalena Sobkowiak-Czarnecka z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
„Dokument >>Strategia migracyjna<< nie był przedmiotem konsultacji, musimy to podkreślić. Ale niemniej to, co teraz robimy, jest ważne. Jeżeli będą już dokumenty implementacyjne [ustawy wprowadzające w życie strategię migracyjną – przyp. red.] to powinno wyglądać już inaczej” – mówił podczas wystąpienia Jakub Wygnański z Fundacji Stocznia, która współorganizuje wysłuchanie obywatelskie.
To prawda – mimo że plan przyjmowania strategii zakładał konsultacje, sam ramowy dokument przyjęty przez rząd w październiku nie był jednak konsultowany. To wywołało sprzeciw organizacji społecznych i ekspertów od migracji. W odpowiedzi na ich list zorganizowano wysłuchanie, które, jak wspomniał Wygnański, odbywa się w dziwnym momencie. Sam dokument ramowy został już przyjęty przez rząd, a dokumentów implementacyjnych jeszcze nie ma.
Pisaliśmy o tym tutaj:
O samym wysłuchaniu pisaliśmy tutaj:
Więcej tekstów OKO.press na temat strategii migracyjnej:
Narasta konflikt pomiędzy prezydentem Filipin Ferdinandem Marcosem Jr, a jego zastępczynią Sarą Duterte. Obawiająca się o swoje życie wiceprezydentka poinformowała o zleceniu zabójstwa głowy państwa. W tle wojna z filipińskimi gangami narkotykowymi.
Duterte twierdzi, że zleciła zabójstwo nie tylko swojego szefa, ale także jego żony i przewodniczącego Izby Reprezentantów. „Rozmawiałam z osobą, której powiedziałam, że jeśli sama zginę, to ma zabić prezydenta Marcosa, Lizę Aranetę oraz Martina Romualdeza. To nie żart. Powiedziałam mu: nie przestawaj, dopóki ich nie zabijesz. On odpowiedział: dobrze” – powiedziała Duterte, cytowana przez CNN.
Dodała, że Filipiny zmierzają do piekła, „ponieważ jesteśmy prowadzeni przez osobę, która nie wie, jak być prezydentem i która jest kłamcą”. W październiku Duterte oskarżyła prezydenta o niekompetencję i powiedziała, że wyobraża sobie, jak odcina mu głowę.
W odpowiedzi na groźbę Duterte biuro prezydenta Marcosa zapowiedziało wzmocnienie jego ochrony, a szef policji wszczął śledztwo w tej sprawie.
Konflikt pomiędzy prezydentem Ferdinandem Marcosem Jr, a jego zastępczynią narasta od miesięcy. Powodem są rozbieżne wizje prowadzenia polityki międzynarodowej oraz zwalczania gangów narkotykowych.
Choć jeszcze w 2022 roku wspólnie sięgnęli po wyborcze zwycięstwo, dziś są zaciekłymi przeciwnikami.
Oboje są dziećmi byłych prezydentów Filipin – ojciec Ferdinanda Marcosa Jr sprawował urząd jako dyktator w latach 1965-1986, a ojciec Sary Duterte był prezydentem w latach 2016-2022.
Rodrigo Duterte podczas swojej prezydentury wypowiedział wojnę gangom narkotykowym. Miały mu w tym pomóc tzw. szwadrony śmierci, organizacja, której kompetencje były niemal nieograniczone. W wypowiedzi z 2016 roku Duterte porównał się do Hitlera:
„Hitler zamordował 3 miliony Żydów. W naszym kraju są trzy miliony narkomanów. Byłbym szczęśliwy, gdybym ich wymordował. Jeśli Niemcy miały Hitlera, to Filipiny będą miały mnie”.
Krwawa polityka narkotykowa Duterte według oficjalnych szacunków kosztowała życie od 6 do 8 tys. ludzi. Wśród nich byli nie tylko członkowie gangów, ale również przypadkowe osoby, które znalazły się na linii ognia.
Ferdinand Marcos Jr, który w 2022 r. zastąpił Rodriga Duterte na stanowisku prezydenta, zmienił sposób walki z narkotykowymi gangami, stawiając na działania policji, procesy sądowe, resocjalizację i prewencję.
To nie spodobało się Sarze Duterte, która odeszła z rządu w czerwcu 2024 r., ale pozostała na stanowisku wiceprezydentki. W odpowiedzi na ten ruch przewodniczący Izby Reprezentantów Martin Romualdez (prywatnie kuzyn prezydenta Marcosa), obciął budżet biura wiceprezydenta o prawie dwie trzecie.
Przeciwko wiceprezydentce toczy się również dochodzenie związane z wykorzystaniem funduszy publicznych podczas jej kadencji jako sekretarza edukacji. Duterte zaprzecza wszystkim zarzutom.
PiS ogłosił kandydata w wyborach prezydenckich. To szef Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki.
Podczas obywatelskiego kongresu „Przyszłość Polska” w Krakowie ogłoszono, że prezes IPN Karol Nawrocki wystartuje w wyborach prezydenckich z poparciem PiS. Kandydaturę Nawrockiego ogłosił prof. Andrzej Nowak, przewodniczący obywatelskiego komitetu.
„Przekaz dnia” o tym, że kandydat, jak i samo spotkanie w Krakowie ma charakter „obywatelski”, a nie partyjny, poszedł w świat jeszcze przed jego rozpoczęciem.
Poseł PiS Jan Mosiński zamieścił na platformie X partyjny instruktaż komunikowania dzisiejszego wydarzenia: „W mediach prosimy o podkreślanie, iż spotkanie w Krakowie ma charakter obywatelski, społeczny i każdy za pośrednictwem biur poselskich mógł się na nie zapisać – zapisy ze względów logistycznych i organizacyjnych.
To NIE JEST partyjne wydarzenie, ale Kongres Obywatelski!"
- czytamy w skasowanym już poście posła Mosińskiego.
Choć spotkanie w Krakowie miało charakter „obywatelski”, to wielokrotnie podkreślano, że w tym samym miejscu, swoją drogę po prezydenturę rozpoczynał 10 lat temu Andrzej Duda.
Dlaczego kandydatem PiS nie został żaden z partyjnych nominatów, wyjaśnił sam Jarosław Kaczyński:
„Mieliśmy znakomitych własnych kandydatów. Ale o naszej decyzji zdecydowały i osobiste zalety pana doktora Nawrockiego, jego życiowa droga, ale zdecydowało także i to, że dzisiaj mamy stan szczególny, który można określić jako wewnętrzną wojnę polsko-polską.
Potrzebny jest człowiek wiarygodny i niezależny od formacji politycznej, który będzie miał wolę i możliwość tę wojnę zakończyć. Nie w imię interesu którejś ze stron. Nie w imię interesu jakiejś partii. W imię interesu Polski"
PiS szukał kandydata, który byłby „Dudą 2.0”, jak pisał Witold Głowacki na łamach OKO.press.
„Musi być młody, wysoki, okazały, przystojny. Musi mieć rodzinę. Musi znać bardzo dobrze język angielski. Najlepiej jakby znał dwa języki. Mamy kandydatów, którzy są doskonali i w angielskim, i francuskim. Tak jak ten prawdopodobny przeciwnik w drugiej turze" – mówił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Radia Maryja na początku września.
Przeciwnik dla kandydata PiS w drugiej turze od wczoraj jest już pewny – prawybory w Koalicji Obywatelskiej oficjalnie wygrał Rafał Trzaskowski. Jego wykształcenie i doświadczenie (był posłem, europosłem, ministrem cyfryzacji, a obecnie prezydentem Warszawy) jest benchmarkiem, do którego Kaczyński chciał się dopasować.
"Musi być obyty międzynarodowo. To powinien być człowiek, dla którego świat nie jest czymś obcym, który bywał na konferencjach, wykładach”
- mówił o wymarzonym kandydacie prezes PiS.
Kaczyński rozważał na początku pięciu kandydatów: Mariusza Błaszczaka, Mateusza Morawieckiego, Tobiasza Bocheńskiego, Przemysława Czarnka i właśnie Karola Nawrockiego. W ostatnich tygodniach w grze zostali już prezes IPN i były minister edukacji.
W ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych Przemysław Czarnek na Lubelszczyźnie uzyskał rekordowe poparcie (zdobył ponad 120 tys. głosów), ale w PiS uznano, że w ogólnopolskim starciu obciążeniem byłaby ciągnąca się za nim łatka zamordysty z niewyparzonym językiem.
Kaczyński postawił więc na Nawrockiego, kandydata najmniej znanego, co daje szansę przedstawienia go wyborcom dokładnie tak, jak PiS tego potrzebuje.
Szymon Hołownia ogłosił w piątek 22 listopada, że kampania przed wyborami prezydenckimi rozpocznie się 8 stycznia 2025 (zgodnie z Konstytucją to Marszałek Sejmu ogłasza wybory prezydenckie). Tego dnia poznamy także datę pierwszej tury, którą będzie najprawdopodobniej jedna z niedziel w maju 2025 r.
PiS i KO mają więc niespełna sześć miesięcy na to, aby „namalować” swoją wersję Nawrockiego przed oczami wyborców.
„W najbliższych tygodniach będziemy zapewne oglądać wyścig, kto pierwszy opowie w przekonujący sposób o Nawrockim. Jego własny sztab czy sztab Trzaskowskiego? Bo pierwsza opowieść, pierwsze wrażenie czerpane z mediów (w tym społecznościowych) ma szansę się utrwalić” – komentuje na łamach OKO.press Agata Szczęśniak.
Wśród kandydatów na członków amerykańskiego rządu znaleźli się m.in. miliarder planujący podbój kosmosu, prezenter FOX News, lekarz-celebryta występujący u Oprah Winfrey, oraz wierzący w teorie spiskowe bratanek zamordowanego prezydenta.
Donald Trump skompletował swój gabinet. Prezydent-elekt stawia na ludzi lojalnych, którzy nie tylko podzielają jego poglądy polityczne, ale także wierzą w szerszy ruch MAGA (Make America Great Again).
Wiele nazwisk wśród nominacji wzbudziło duże kontrowersje, w tym m.in.:
Oto lista osób, które pokierują Ameryką przez najbliższe 4 lata (albo do czasu popadnięcia w niełaskę nowego prezydenta):
Nowy gabinet Trumpa bardzo różni się od administracji, którą stworzył podczas swojej pierwszej kadencji. Jak pisze w OKO.press Caludia Zygmunt, „prezydent elekt nie jest zainteresowany ponowną współpracą z osobami, które uważa za zdrajców, i robi wszystko, by nie powtórzyć błędów sprzed ośmiu lat. Tym bardziej że tym razem powraca do Gabinetu Owalnego z większym doświadczeniem i silniejszym mandatem demokratycznym do sprawowania władzy".
Klucz, według którego prezydent elekt dobrał współpracowników, wyjaśnił jego syn:
„Chodzi o otoczenie mojego ojca ludźmi, którzy są zarówno kompetentni, jak i lojalni. Którzy dotrzymają obietnic. Dotrzymają jego przesłania. To nie są ludzie, którzy myślą, że jako niewybrani w wyborach urzędnicy wiedzą lepiej”
– powiedział Donald Trump Jr. w programie Sunday Morning Futures w Fox Business.
Prezydenckie nominacje zostaną teraz przedstawione Senatowi. W przeszłości zdarzało się, że senackie przesłuchania eliminowały najbardziej kontrowersyjne kandydatury.
Trump próbował zresztą wyłączyć Senat z podejmowania decyzji, wzywając republikańskich kongresmenów i senatorów do dobrowolnego zawieszenia obrad Kongresu. Konstytucja USA przewiduje bowiem wyjątek, który pozwala prezydentowi na dokonywanie nominacji rządowych bez zgody Senatu, jeśli Kongres nie obraduje.
Autorytarnych zapędów nowego-starego prezydenta nie podchwycili jednak republikańscy senatorowie i przesłuchania rozpoczną się w styczniu, tuż po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
O swoje stanowiska mogą być już spokojni Elon Musk czy „Graniczny Car” – jako nowo utworzone stanowiska w administracji, nie wymagają akceptacji Senatu.
300 miliardów dolarów rocznie do 2035 roku – tyle wysokorozwinięte państwa świata będą przeznaczać na finansowanie transformacji klimatycznej w biedniejszych regionach. To nawet nie jedna trzecia potrzeb – wskazują ekonomiści.
Najbogatsze państwa świata – w tym USA, Wielka Brytania, Australia, UE, Japonia, Arabia Saudyjska i Szwajcaria – zgodziły się przeznaczyć 300 miliardów dolarów rocznie na cele transformacji klimatycznej oraz adaptacji do zmian klimatu dla państw biedniejszych do 2035 roku. Środki te mają być dostępne m.in. w postaci pożyczek i grantów. Na razie to porozumienie nieoficjalne.
Jeśli zostanie przyjęte, będzie to jedno z najważniejszych postanowień zakończonego w sobotę 23 listopada szczytu klimatycznego COP29 w Baku, w Azerbejdżanie.
Szczyt klimatyczny, który planowo miał się zakończyć w piątek 22 listopada, został wydłużony do soboty, by wynegocjować umowę ws. finansowania transformacji klimatycznej, w tym tzw. wspólny cel finansowania działań dla klimatu. Pierwotna oferta państw wysokorozwiniętych – kwota 250 miliardów dolarów rocznie – została skrytykowana przez jej potencjalnych beneficjentów jako „kawał”.
Jak donosi brytyjski dziennik The Guardian, który śledził negocjacje na żywo w Baku, w rozmowy zaangażowany był sam sekretarz generalny ONZ António Guterres, który jeszcze w nocy z piątku na sobotę obdzwaniał stolice, negocjując wyższą kwotę zobowiązania.
300 miliardów dolarów to sporo pieniędzy, ale to nawet nie jedna trzecia tego, co zdaniem ekonomistów jest potrzebne, by skutecznie wesprzeć transformację klimatyczną w biedniejszych regionach i osiągnąć cele klimatyczne zawarte w porozumieniu paryskim.
Jak wynika z raportu powołanej przez ONZ Niezależnej Grupy Ekspertów Wysokiego Szczebla ds. Finansowania Działań Związanych z Klimatem, złożonej ze światowej sławy ekonomistów, do 2030 roku państwa rozwijające się potrzebują ponad miliard dolarów rocznie, aby możliwe było osiągnięcie celów klimatycznych zapisanych w porozumieniu paryskim.
Ekonomiści wskazują, że co najmniej połowa tych środków powinna pochodzić od państw wysokorozwiniętych, a drugie tyle z budżetów własnych tych państw oraz międzynarodowych instytucji finansowych, takich jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Tymczasem podczas COP29 państwa wysokorozwinięte zadeklarowały mniej niż jedną trzecią tej kwoty.
Środki te mają być przeznaczone na inwestycje prywatne i publiczne, które mają prowadzić do redukcji emisji gazów cieplarnianych i adaptacji do ekstremalnych zjawisk pogodowych.
To, że państwa wysokorozwinięte powinny partycypować finansowo w adaptacji do zmian klimatu biedniejszych regionów, to jeden z elementów uzgodnień szczytu klimatycznego w Paryżu w 2015 roku. Ta odpowiedzialność państw wysokorozwiniętych wynika z tego, że to one odpowiadają za większość światowych emisji gazów cieplarnianych, czym w przeważającym stopniu przyczyniają się do globalnego wzrostu temperatur.
Dla przykładu: kraje z grupy G20 (z wyłączeniem Unii Afrykańskiej) odpowiadały za 77 proc. światowych emisji w 2023 r. Dodanie Unii Afrykańskiej jako stałego członka G20 zwiększa ten udział jedynie o 5 proc., podczas gdy liczba krajów wzrasta wówczas ponad dwukrotnie – z 44 do 99 – wynika z Emissions Gap Report 2024.
Negocjacje kwoty, którą kraje wysokorozwinięte miałyby przeznaczać na transformację klimatyczną regionów biedniejszych, trwały ponad 3 lata. Ten tzw. nowy wspólny cel finansowania działań dla klimatu (w skrócie NCQG, z ang. The New Collective Quantified Goal on Climate Finance) zastąpi poprzedni, z 2009 roku, kiedy kraje rozwinięte zgodziły się do 2020 roku dojść do przeznaczania minimum 100 miliardów dolarów rocznie na pomoc krajom rozwijającym się w ograniczaniu emisji i budowaniu odporności na skutki zmian klimatycznych – tłumaczy w informacji prasowej dot. szczytu COP29 Koalicja Klimatyczna.
Jak wynika z raportu Emissions Gap Report, w 2023 roku globalne emisje gazów cieplarnianych sięgnęły nowego rekordu na poziomie 57,1 Gt ekwiwalentu CO2, co stanowi wzrost o 1,3 proc. w porównaniu z poziomami z 2022 roku.
Bez natychmiastowego i znacznego obniżenia światowych emisji, do końca tego stulecia średni globalny wzrost temperatur wyniesie 3,1℃ wobec poziomów sprzed epoki industrialnej, a to o ponad dwa razy więcej niż poziom 1,5℃, przy którym, według naukowców, jesteśmy w stanie jeszcze zapobiegać katastrofalnym skutkom zmian klimatu.
„Potrzeby finansowe są ogromne i rosną, we wszystkich obszarach – od ograniczania emisji, przez dostosowywanie się do zagrożeń klimatycznych, po radzenie sobie ze stratami i zniszczeniami. Analizy pokazują, że nowy cel musi sięgnąć co najmniej biliona dolarów, ale wiemy na pewno, że koszty braku działań będą znacznie wyższe. Do uzgodnienia jest wiele, ponieważ środki płynące do państw rozwijających się muszą być transparentnie i odpowiedzialnie zarządzane, dodatkowe w stosunku do pomocy rozwojowej. Nie mogą też generować długów – dla państwa słabo rozwiniętego pożyczki są obciążone zbyt dużym ryzykiem” – powiedziała ekspertka Koalicji Klimatycznej i Polskiego Klubu Ekologicznego Okręgu Mazowieckiego, Urszula Stefanowicz.