Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Zgodnie z negocjacyjną praktyką Kremla – po tym, jak Amerykanie podali, co ustalili w rozmowach z Putinem, Moskwa znowu „doprecyzowała stanowisko” zaostrzając je. I znowu postawiła Waszyngton w kłopotliwej sytuacji.
Po tym, jak w nocy specjalny wysłannik Trumpa Steve Witkoff (na zdjęciu u góry – obok Putina) opowiedział telewizji Fox News, że ustalił z Putinem 11 kwietnia, iż Rosjanom chodzi o „pięć terytoriów” i „protokoły bezpieczeństwa” (czyli gwarancje, że Ukraina nie wejdzie do NATO oraz że żadne siły NATO nie będą stacjonować w Ukrainie), a także o „przekształcenie” rosyjsko-amerykańskich relacji gospodarczych, Moskwa podała, co to za „protokoły bezpieczeństwa".
To jest dokładnie to samo, co Rosja powtarza od początku najazdu na Ukrainę. Ale dziś pojawiają się szczegóły pokazujące, jak głęboko Ukraina musi podporządkować się Rosji. Szczegóły te podali we wtorek: dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Siergiej Naryszkin i rzecznik Putina Pieskow
Przy okazji Naryszkin przypomniał, że lada dzień minie 30-dniowe przestrzegane przez Moskwę moratorium na ostrzał obiektów energetycznych Ukrainy, więc Rosja będzie w prawie atakować Ukrainę jeszcze brutalniej (obecnie Moskwa ostrzeliwuje teraz inne cywilne cele, nazywając je wojskowymi). A „kraje prowokujące, reprezentowane przez Polskę i państwa bałtyckie, muszą zrozumieć, że to one jako pierwsze ucierpią w wyniku ewentualnej agresji NATO na Państwo Związkowe Rosji i Białorusi” – pogroził.
Moskwa przeciąga negocjacje z USA świadoma, że to prezydentowi Trumpowi zależy na szybkim sukcesie, zwłaszcza teraz, kiedy wypowiedział Chinom wojnę handlową. Dla nowej administracji amerykańskiej postulaty Kremla mogą wyglądać na nowe i „wreszcie ujawnione”. Ekipa Trumpa przedstawiła dziś nawet to, co przywiózł z Petersburga Witkoff, jako wynik nieprawdopodobnie ciężkiej pracy dyplomatów Trumpa.
Moskwa postarała się jednak natychmiast sprowadzić ten „wysiłek” do parteru: przypomniała, że Witkoff dowiedział się podczas czterogodzinnego spotkania z Putinem 11 kwietnia dokładnie tego, co Putin powtarza publicznie czwarty rok.
Znając te warunki Ukraina tak rozpaczliwie i bohatersko czwarty rok się broni. Ukraińcy rozumieją, że „denazyfikacja” będzie oznaczać zniszczenie narodu ukraińskiego. Te głosy przytacza w swoich tekstach w OKO.press Krystyna Garbicz. Ludobójcze zamiary Kremla potwierdza też propaganda Putina. Bycie Ukraińcem jest wynaturzeniem: mieszkańcy tego kraju powinni się zdaniem Kremla uważać za Rosjan. „Ukraińcy to »zbiorowi transseksualiści«, to Rosjanie, którzy zamienili swoją przynależność etniczną na abstrakcyjną, fikcyjną, absurdalną alternatywę” – ogłosił 9 kwietnia ideolog Aleksandr Dugin, akurat kiedy Rosja przedstawia swoje warunki „pokoju”.
W końcu zaś – legalne władze Ukrainy nie mają prawa zrzec się zapisanych w konstytucji Ukrainy terytoriów. Nie mogą po prostu oddać Krymu, Zaporoża, Cherońszczyzny i obwodów donieckiego oraz ługańskiego tylko dlatego, że Steve Witkoff nigdy wcześniej o nich nie słyszał i nadal, występując w mediach, nie potrafi ich wymienić.
Dziś więc prezydent Wołodymyr Zełenski przypomniał, że Witkoff rozmawiając z Putinem o ukraińskich ziemiach daleko wykroczył poza swój mandat.
Moskwa zdaje sobie sprawę, że jej żądania są zaporowe, więc podkreśla, że choć rozmowy amerykańsko-rosyjskie są „intensywne”, to „nie należy oczekiwać natychmiastowych rezultatów”. Szczególnie, że na oddanie Ukrainy Rosji nie zgadza się Europa. Ją propaganda Kremla oskarża teraz o ”pracę na rzecz wojny".
Kreml wyraźnie gra na osłabienie Trumpa i zaognienie konfliktu USA-Europa.
„Zbycie aktywów w ramach połączenia Orlenu SA i Grupy Lotos SA o 5 mld zł poniżej wartości ich wyceny było niegospodarne” – wynika z ustaleń kontroli przeprowadzonej przez NIK w spółce Orlen. „Transakcja od samego początku nie posiadała uzasadnienia ekonomicznego” – informuje Najwyższa Izba Kontroli
Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła wyniki kontroli fuzji Orlenu z Grupą Lotos SA. Jak wynika z ustaleń kontrolerów, wymagane przez Komisję Europejską na mocy przepisów antymonopolowych zbycie aktywów w ramach połączenia Orlenu SA i Grupy Lotos SA zostało zrealizowane znacznie poniżej wartości ich wyceny, co jest przejawem poważnej niegospodarności. Skarb Państwa stracił na tym 5 mld zł — wylicza NIK.
„Najwyższa liczba Kontroli stwierdziła, że połączenie tych dwóch gigantów przemysłu naftowego od początku nie miało solidnego uzasadnienia ekonomicznego (...) Ponadto, by nadać tej transakcji pozory opłacalności, Orlen podczas prezentacji wyników fuzji uwzględniał przyszłe niepewne synergii o wartości ponad 10 mld zł. Prognozy te były błędne, ponieważ bazowały na niepewnych danych” – mówił na konferencji prasowej we wtorek 15 kwietnia Marian Banaś, prezes NIK (na zdjęciu powyżej).
Kluczową nieprawidłowością stwierdzoną w kontroli jest sprzedaż wybranych aktywów Grupy Lotos i Orlenu poniżej wartości ich wyceny — zauważył prezes NIK.
Do sprzedaży doszło ze względu na wymogi antymonopolowe. Ze względu na skalę przedsięwzięcia Komisja Europejska obwarowała transakcję szeregiem wymogów, co dodatkowo zmniejszyło jej opłacalność. Grupa Lotos SA została zobowiązana m.in. do zbycia 30 proc. udziałów w Rafinerii w Gdańsku, sprzedaży spółki Lotos Biopaliwa sp. z o.o. oraz zbycia części stacji paliwowych. Zarówno Lotos, jak i Orlen zostały zobowiązane do zbycia kilku terminali paliw.
„Zakres środków zaradczych negocjowany przez Orlen z Komisją Europejską niezmiennie negatywnie wpływał na ekonomiczną opłacalność przedsięwzięcia (...) Na etapie rozmów z inwestorami Orlen nie pozyskał korzystnych cenowo ofert (...), mimo to dążył do finalizacji procesu fuzji” – wskazuje NIK.
Były zarząd Orlenu uzasadniał też niską cenę sprzedaży aktywów przyszłym „potencjałem synergicznym”, który miał być możliwy do osiągnięcia m.in. dzięki współpracy z inwestorami wyłonionymi w ramach fuzji. Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli wskazuje, że szacowane w kwocie ok. 10,7 mld zł synergie miały charakter „poglądowy i niepewny” i ostatecznie nie zostały osiągnięte.
„Uwzględniając je w decyzji o połączeniu, były zarząd Orlenu spowodował, że Spółka i tym samym Skarb Państwa zostały narażone na potencjalne straty gospodarcze. Fuzja zrodziła również ryzyka dla bezpieczeństwa paliwowego Polski” – czytamy na stronie NIK.
Ze względu na sprzedaż części udziałów w Rafinerii Gdańskiej Polska straciła w sumie kontrolę nad 20 proc. rynku produktów rafineryjnych (benzyna, olej napędowy) wytwarzanych w Polsce. Spółka Aramco, która kupiła te udziały, w wyniku transakcji zyskała prawo do dysponowania 50 proc. produktów wytworzonych w rafinerii. To negatywnie wpłynęło na bezpieczeństwo paliwowe państwa.
Zdaniem kontrolerów fuzja była też nieopłacalna ze względu na ogromny koszt prawnego przygotowania transakcji.
Zarówno Orlen, jak i Grupa Lotos zatrudniały w tym celu zewnętrznych doradców prawnych i ekonomicznych, co kosztowało w sumie 252,8 mln zł. NIK zauważa, że można było część tych środków zaoszczędzić, gdyby skorzystano z usług Prokuratorii Generalnej (PG). PG świadczy pomoc prawną dla jednostek wpisanych do specjalnego rozporządzenia. Orlen jest na tej liście. Spółka nie zapewniła więc oszczędnego wydatkowania środków na ten cel.
Zrealizowanie kontroli stało się możliwe, bo nowopowołane władze Orlenu zgodnie z prawem umożliwiły jej przeprowadzenie. Pierwsze próby kontroli w Orlenie NIK podjęła jeszcze w 2022 roku. Chodziło o zbadanie działań w zakresie poprawy bezpieczeństwa paliwowego w sektorze naftowym. Ówczesny zarząd Orlenu uniemożliwił przeprowadzenie kontroli w spółce, co zdaniem Izby stanowiło naruszenie konstytucyjnego oraz ustawowego prawa NIK do kontroli podmiotów działających z udziałem państwa.
Badanie zarządzania Orlenem jest jednym z elementów procesu rozliczania nieprawidłowości z okresu rządów PiS. Jak informuje Orlen na swojej stronie, jak dotąd przeprowadzono już około 120 kontroli i audytów dotyczących funkcjonowania Grupy Orlen w okresie od stycznia 2016 do lutego 2024 roku, 64 postępowania już się zakończyły. Spółki z grupy Orlen złożyły dotychczas 16 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa.
Władze uniwersytetu Harvarda odmówiły podporządkowania się wystosowanym przez administrację federalną wymogom, które uważają za bezprawne. Chodzi m.in. o przekazywanie służbom federalnym informacji o osobach, które popełnią wykroczenia na kampusie, kontrolę zatrudnienia oraz aktywności naukowej i dydaktycznej pracowników
Władze uniwersytetu Harvarda odmówiły podporządkowania się wymogom administracji prezydenta Donalda Trumpa, która nakłada na nie zobowiązania w zakresie m.in. przekazywania służbom federalnym informacji o osobach, które popełnią wykroczenia na kampusie czy poddania się zewnętrznemu nadzorowi obejmującemu m.in. aktywność naukową i dydaktyczną pracowników. Uniwersytet uważa je za niezgodne z prawem — donosi dziennik The New York Times.
„Żaden rząd — nieważne, która partia sprawuje władzę — nie powinien dyktować, czego prywatne uniwersytety mogą uczyć, kogo mogą przyjmować i zatrudniać, oraz w jakich obszarach mają prowadzić badania” – napisał w opublikowanym w poniedziałek 14 kwietnia oświadczeniu Alan Garber, prezydent uniwersytetu Harvarda.
„Uniwersytet nie odda swojej niezależności i nie zrzeknie się swoich konstytucyjnych praw (...) Ani Harvard, ani żaden inny prywatny uniwersytet nie może pozwolić sobie na przejęcie przez rząd federalny” – napisali prawnicy Harvarda.
W odpowiedzi na to władze federalne zapowiedziały zawieszenie 2,2 miliardów dolarów subwencji federalnej dla uniwersytetu oraz kontrakty o wartości 60 milionów dolarów.
Oświadczenie Garbera i pismo prawników uniwersytetu to odpowiedź na list wystosowany do uniwersytetu Harvarda przez władze federalne w piątek 11 kwietnia. W liście władze federalne formułują szereg oczekiwań, które uniwersytet ma spełnić, by utrzymać federalną subwencję. Chodzi m.in. o wymóg:
Uniwersytet uznaje te wymogi za niezgodne z prawem i nie zamierza się im podporządkować.
Naciski na uniwersytet Harvarda to element szerzej zakrojonych działań administracji prezydenta Trumpa prowadzących do ograniczenia wolności akademickiej w Stanach Zjednoczonych.
Jak zwraca uwagę New York Times, nowa administracja od stycznia podejmuje „agresywne działania” przeciwko uniwersytetom, polegające na wstrzymaniu finansowania ośrodków badawczych oraz prowadzenia śledztw w sprawach rzekomego antysemityzmu na amerykańskich uczelniach. Oskarżenia o antysemityzm są związane z propalestyńskimi i antywojennymi protestami, które przetoczyły się przez amerykańskie uczelnie po tym, jak Izrael zdecydował się na lądową ofensywę w Strefie Gazy w odpowiedzi na ataki terrorystyczne z 7 października 2023 roku.
Administracja Trumpa w marcu poinformowała o tym, że „bada” federalne kontrakty o wartości 256 milionów dolarów udzielone uniwersytetowi Harvarda oraz sposób wydatkowania środków z wieloletnich grantów federalnych dla tej uczelni o wartości 8,7 miliarda dolarów. Jak przywołuje New York Times, oświadczenie łączyło ten fakt z rzekomym brakiem zwalczania antysemityzmu na uczelni. Uniwersytet w swoim poniedziałkowym (14 kwietnia) oświadczeniu podkreślił, że w ciągu ostatnich 15 miesięcy podjął wiele działań mających na celu „polepszenie atmosfery na campusie” oraz „przeciwdziałania antysemityzmowi”.
List wzywający do „skoordynowanego sprzeciwu wobec antydemokratycznych ataków” podpisało w zeszłym miesiącu 800 pracowników uniwersytetu.
Jak przypomina New York Times, podobne naciski czynione są na inne topowe amerykańskie uniwersytety. W zeszłym miesiącu uniwersytet Kolumbia został pozbawiony 400 milionów federalnego finansowania, w związku z czym ugiął się pod presją. Specjalnym nadzorem objęte zostało działanie departamentu studiów bliskowschodnich. Ponadto na uczelni utworzono specjalną jednostkę ochrony, która ma uprawnienia do aresztowania i usuwania osób z kampusu.
Rosja oczekuje utrzymania kontroli nad pięcioma regionami Ukrainy, które obecnie okupuje. Specjalny wysłannik ds. Bliskiego Wschodu, Steve Witkoff „nareszcie” usłyszał to od Putina osobiście.
Specjalny wysłannik ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff w zeszłym tygodniu spotkał się po raz trzeci z prezydentem Rosji Władimirem Putinem oraz jego doradcami. Jak Witkoff relacjonował w rozmowie z Fox News 14 kwietnia, Putin „nareszcie” przedstawił mu warunki zakończenia wojny w Ukrainie.
„Spotkanie trwało niemal pięć godzin, było z nami dwóch kluczowych doradców Putina Jurij Uszakow [doradca Putina do spraw międzynarodowych — red.] oraz Kiriłł Dmitrijew [szef Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich i doradca Władimira Putina do spraw biznesu — red.]. To było bardzo istotne spotkanie, bo pod koniec (…) nareszcie (…) omówiliśmy, jakie Putin ma żądania, aby możliwe było osiągnięcie trwałego pokoju [w Ukrainie — red.]” – powiedział Witkoff.
Jak wynika z relacji Witkoffa pośród żądań Putina pojawiła się kwestia „pięciu terytoriów”, czyli okupowanych obecnie przez Rosjan suwerennych terytoriów Ukrainy. Witkoff nie wymienił ich z nazwy, ale jak relacjonuje ukraiński dziennik Kyiv Independent oraz jak wynika z relacjonowanej na bieżąco na łamach OKO.press przez Agnieszkę Jędrzejczyk rosyjskiej propagandy, chodzi o anektowany przez Rosję w 2014 roku Krym oraz częściowo okupowane regiony Doniecka, Ługańska, Zaporoża oraz Chersonia, do których aneksji doszło w 2022 roku.
Rosja domaga się zachowania tych terytoriów.
Poza tym Witkoff przyznał, że chodzi o „znacznie więcej”: „protokoły bezpieczeństwa”, czyli gwarancje, że Ukraina nie wejdzie do NATO oraz że żadne siły NATO nie będą stacjonować w Ukrainie, a także o „przekształcenie” rosyjsko-amerykańskich relacji gospodarczych.
„Myślę, że istnieje możliwość przekształcenia rosyjsko-amerykańskich relacji poprzez różne możliwości komercyjnej współpracy, co może przywrócić stabilność w regionie. Partnerstwa tworzą stabilność” – mówił Witkoff.
Dodał, że jego zdaniem „możemy być bliscy czegoś, co będzie bardzo istotne dla świata jako całości”.
Spotkanie Steva Witkoffa z prezydentem Władimirem Putinem to trzecie amerykańsko-rosyjskie konsultacje z udziałem prezydenta Rosji Władimira Putina, które dotyczą wojny w Ukrainie. Administracja prezydenta Donalda Trumpa zaangażowała się w próbę wypracowania zakończenia wojny w Ukrainie, jednak zrobiła to bez porozumienia z sojusznikami, jednocześnie podejmując szereg decyzji osłabiających stronę ukraińską, w tym o zaprzestaniu udostępniania Ukrainie informacji wywiadowczych oraz wstrzymaniu pomocy wojskowej dla Ukrainy.
Do pierwszych rozmów między delegacjami Rosji i Ukrainy doszło w Rijadzie 18 lutego, następna runda rozmów, na które został zaproszony prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, odbyła się 24 marca, także w stolicy Arabii Saudyjskiej. Podczas pierwszego spotkania strona rosyjska zgodziła się jedynie na częściowe zawieszenie broni — obiecała zaprzestanie ataków na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Podczas drugiego spotkania Rosja zgodziła się cząstkowe zawieszenie broni obowiązujące wyłącznie na Morzu Czarnym. Za każdym razem Ukraina była gotowa na więcej. Propozycja pełnego zawieszenia broni została sformułowana podczas spotkania delegacji ukraińskiej z amerykańską już 11 marca. Ukraina zgodziła się wtedy na 30-dniowe, pełne zawieszenie broni.
Rosja już kilkukrotnie stawiała wygórowane wymogi co do zawieszenia broni, oznaczające de facto kapitulację Ukrainy. Podczas rozmowy z prezydentem Trumpem we wtorek 18 marca przywódca Rosja, Władimir Putin postawił trzy warunki, by pełne zawieszenie broni doszło do skutku. Zażądał, by:
Te wymogi, w tym oczekiwanie utrzymania kontroli nad pięcioma regionami Ukrainy, są bardzo dobrze znane Ukrainie. „Rosja będzie żądać od nas odmowy od NATO, uznania anektowanych terytoriów za rosyjskie, demilitaryzacji, tzw. denazyfikacji. Zdecydowana większość tych żądań nie jest dla nas do zaakceptowania” – mówił w rozmowie z OKO.press Wołodymyr Fesenko, ukraiński politolog.
Trwające od tygodni protesty i nacisk międzynarodowej opinii publicznej nie pomogły. Węgierski parlament przegłosował prawo zakazujące organizowania budapesztańskiej Parady Równości.
Posłowie zdecydowali o obraniu takiego kierunku już 18 marca, potrzebowali jednak przepisu w konstytucji, potrzebnego do uzasadnienia i przeforsowania pomysłu zapisanego w nowej ustawie. W poniedziałek 14 kwietnia wpisali więc do ustawy zasadniczej poprawkę, która głosi, że prawa dzieci do „prawidłowego rozwoju fizycznego, umysłowego i moralnego mają pierwszeństwo przed wszystkimi innymi prawami podstawowymi".
To realizacja zapowiedzi Viktora Orbána sprzed kilku tygodni, gdy w czasie corocznego przemówienia mówił o zdelegalizowaniu marszu środowiska LGBT+. W zdominowanym przez Fidesz Orbána parlamencie 140 posłów było za wejściem przepisów w życie, z opozycją w postaci zaledwie 21 głosów przeciwko.
„Zmiana ta jest częścią szerszych wysiłków mających na celu przeciwdziałanie temu, co urzędnicy opisują jako finansowane z zagranicy sieci nacisku politycznego, które podważają węgierską demokrację i suwerenność" – uzasadniał zmianę przepisów rzecznik rządu Zoltan Kovacs. Za nielegalny udział w Paradzie będzie grozić kara równowartości 2100 złotych.
Węgierscy politycy wpisali do konstytucji również kwestię dwojga płci — według ustawy zasadniczej obywatele Węgier mogą być kobietami lub mężczyznami. Kolejną ważną poprawką jest umożliwienie czasowego odebrania węgierskiego paszportu osobom z dwojgiem obywatelstwem. Najprawdopodobniej zapis ten wymierzony jest w George'a Sorosa, węgiersko-amerykańskiego filantropa, którego ekipa Orbána oskarża o sprzyjanie opozycji.
Według naszego dziennikarza Antona Ambroziaka Orbán zaostrzając kurs, szuka poparcia przed wyborami 2026 roku, gdy będzie musiał się zmierzyć z rosnącym w sondażach Peterem Magyarem. „Jego partia TISZA, czyli Szacunek i Wolność, ma być alternatywą dla podzielonego społeczeństwa. Odwołuje się do ludzi rozczarowanych rządzącym Fideszem oraz opozycją, która spektakularnie przegrała wybory w 2022 roku" – pisał Ambroziak. Rząd Fideszu nieprzypadkowo odwołuje się również do ochrony dzieci:
„W lutym 2024 węgierską opinią publiczną wstrząsnęła afera dotycząca ułaskawienia mężczyzny oskarżonego o tuszowanie przestępstw seksualnych wobec nieletnich. Szczegóły sprawy były jednoznaczne: Endre K., pracownik domu opieki, nie tylko krył przełożonego, który wykorzystywał seksualnie wychowanków, ale odwodził dzieci od składania zeznań. Jedno z nich popełniło samobójstwo. Decyzję o ułaskawieniu wydała prezydent Katalin Novák, była minister rodziny w rządzie Fideszu. Po wybuchu afery została zmuszona do dymisji. Rezygnację złożyła też ministra sprawiedliwości Judit Varga, która w 2024 roku kontrasygnowała ułaskawienie. Sam Orbán deklarował, że nie ma taryfy ulgowej dla pedofilii i wprowadzi zakaz ułaskawień w sprawach dotyczących przestępstw seksualnych wobec dzieci. Ale mimo kosmetycznych zmian jego obóz polityczny i tak pogrążył się w głębokim kryzysie" – pisał nasz dziennikarz.