Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Były premier Mateusz Morawiecki zapowiada w rozmowie z Politico, że będzie chciał pogłębienia współpracy między dwiema grupami zrzeszającymi partie prawicowe w Parlamencie Europejskim: Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, na czele której stanie w styczniu, oraz Patriotów dla Europy.
Celem współpracy ma być „wzmocnienie prawicowej agendy w UE” — informuje Politico.
Morawiecki widzi też rosnące znaczenie narodowo-konserwatywnej i skrajnej prawicy w PE w związku z dojściem do władzy Donalda Trumpa w USA.
„Wierzę, że zarówno ja, jak i Giorgia Meloni jako premierka, możemy pełnić rolę idealnych pośredników między Stanami Zjednoczonymi a Europą” — powiedział Morawiecki. Dodał, że taką rolę może pełnić też premier Węgier Viktor Orbán, który ma z Trumpem „bardzo dobrą relację”.
Były premier, który już w styczniu ma stanąć na czele grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, jest świadom tego, że aby owo wzmocnienie prawicowej agendy w UE było możliwe, obie skrajnie prawicowe grupy musiałyby wejść we współpracę z Europejską Partią Ludową, która wygrała wybory do europarlamentu i jest największą grupą w PE.
Tylko w ten sposób są bowiem w stanie mieć większość zdolną do przegłosowywania europejskiego prawa.
„Praktycznie mamy większość albo jesteśmy bardzo blisko większości” — powiedział Morawiecki w rozmowie z Politico.
Stwierdził, że owa „nieformalna współpraca” z EPL mogłaby dotyczyć przede wszystkim kwestii gospodarczych.
„Zielony Ład przyczynił się do ogromnej utraty konkurencyjności gospodarek europejskich” – powiedział Morawiecki. Jego zdaniem coraz większą świadomość tej kwestii ma także Europejska Partia Ludowa, której „poglądy na prawdziwą gospodarkę ulegają w tej chwili zmianom”.
Były polski premier dał do zrozumienia więc, że zarówno EKR, jak Patrioci dla Europy, mogliby być partnerem dla Europejskiej Partii Ludowej, gdyby ta chciała się jednak wycofywać z Zielonego Ładu.
Wiadomo bowiem, że osłabienia Zielonego Ładu nie poprą dotychczasowi koalicjanci EPL w PE: socjaldemokraci z grupy S&D, liberałowie z grupy Odnowić Europe, czy tylko nieformalnie współpracujący w EPL Zieloni.
Zapowiedź nowego szefa EKR Mateusza Morawieckiego to wyraz trzech istotnych tendencji:
Wypowiedzi Morawieckiego to wyraźny sygnał wobec szefa Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera o gotowości grupy do współpracy. Zwłaszcza że sam Weber mówił ostatnio, że EKR to „nowe polityczne centrum”, choć — w odpowiedzi na pytania OKO.press — wykluczał z tego politycznego centrum Prawo i Sprawiedliwość, które reprezentuje Morawiecki.
Mateusz Morawiecki zdecydowanie gra na polityczne wzmocnienie samego siebie. Awans narodowych konserwatystów do pozycji drugiej co do wielkości grupy na forum Parlamentu Europejskiego byłyby jego wielkim sukcesem.
EKR to w tej chwili dopiero czwarta co do wielkości grupa w PE. Liczy 78 europosłów i zrzesza partie narodowo-konserwatywne, w tym PiS oraz Braci Włochów Giorgii Meloni.
Patrioci dla Europy to trzecia co do wielkości grupa w PE, ma 84 europosłów. Należą do niej głównie partie skrajne prawicowe takie jak Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ), węgierski Fidesz, czeskie ANO, belgijski Vlaams Belang, Partia Finów czy Szwedzcy Demokraci. To partie o skrajnie konserwatywnej, antyliberalnej agendzie, postulujące m.in. ograniczenie praw człowieka i integracji europejskiej.
Pomiędzy partiami z grupy EKR i z grupy Patrioci dla Europy jedyną istotną różnicą jest różnica w podejściu do Rosji i Ukrainy. Część partii zrzeszonych w Patriotach dla Europy jest wyraźnie prorosyjska.
Gdyby się połączyły — a o takim ewentualnym scenariuszu mówił Morawiecki w rozmowie z Politico — stałyby się drugą co do wielkości siłą w PE. O tym, że taki scenariusz jest możliwy, pisaliśmy tuż po wyborach europejskich w czerwcu 2024.
Pożar w wieży Eiffla wybuchł we wtorek 24 grudnia w godzinach przedpołudniowych. Ogień zaobserwowano w szybie windy między pierwszym a drugim piętrem. Ewakuowano 1200 osób z samej wieży i okolicy — donosi Newsweek.
Przyczyną pożaru miało być przegrzanie jednego z kabli w szybie windy. Ogień zaobserwowano na wczesnym etapie i już udało się go ugasić, pomimo że — jak informuje Newsweek — „strażacy mieli problem z dostępem do źródła ognia”.
W trakcie akcji gaśniczej ewakuowano ponad 1200 osób przebywających na wieży oraz w jej okolicy, a wieża została zamknięta na kilka godzin.
Wieża Eiffla to jedna z najważniejszych atrakcji turystycznych Paryża. Dziennie odwiedza ją od 15 do 25 tysięcy osób. Jest najwyższą budowlą w Paryżu, a w momencie powstania była najwyższą budowlą na świecie. Została zbudowana na paryską wystawę światową Expo w 1889 roku.
To pierwszy pożar wieży Eiffla od 1956 roku, kiedy ogień wybuchł w pomieszczeniu transmisji telewizyjnej (wieża Eiffla służy także za nadajnik radiowo-telewizyjny) — donosi Newsweek. W styczniu 2024 roku internet obiegły zdjęcia pożaru wieży Eiffla, które okazały się jednak fake newsem.
Ochrona przeciwpożarowa tak tłumnie odwiedzanych zabytków historycznych to jedno z największych wyzwań dla paryskich służb miejskich. Bywa, że rozlega się alarm pożarowy, a strażakom trudno jest zlokalizować ogień, przez co dochodzi do jego rozprzestrzenienia. Tak stało się w kwietniu 2019 roku, kiedy ogromny strawił dach katedry Notre Dame.
Pożar zaczął się od dachu i rozprzestrzenił na jedną z wież. Pierwsze alarmy przeciwpożarowe zawyły już o 18:18, podczas mszy, ale odnalezienie źródła ognia zajęło ponad pół godziny. Pożar ugaszono dopiero na drugi dzień nad ranem. W akcji gaśniczej udział brało ponad 400 strażaków.
Odbudowa katedry Notre Dame trwała ponad pięć lat. Jej uroczyste otwarcie miało miejsce 8 grudnia i było ważnym wydarzeniem politycznym.
Pierwsze analizy ukraińskich śledczych wskazują, że nowy pocisk balistyczny Rosji, który spadł na Ukrainę w listopadzie, wcale nie jest taki nowy, jak twierdzi Władimir Putin. Części Oriesznika wyprodukowane zostały w 2017 roku — donosi Ukraińska Prawda.
Użycie przeciwko Ukrainie 21 listopada pocisku balistycznego Oriesznik zdaniem prezydenta Rosji Władimira Putina miało być testem „najnowszego rodzaju broni” w rosyjskim arsenale. Ale zdaniem ukraińskich śledczych nieprawdą jest, że Oriesznik to „najnowsze osiągnięcie” rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego.
Jak donosi Ukraińska Prawda, powołując się na analizę portalu wojskowego Defence Express, który dotarł do danych z badania pozostałości pocisku, wielogłowicowy hipersoniczny pocisk balistyczny średniego zasięgu, który spadł na miasto Dniepr 21 listopada, to w istocie konstrukcja co najmniej 8-letnia.
Jedna z części Oriesznika — a dokładnie metalowy system sterowania rakietą balistyczną średniego zasięgu — ma bowiem numer i datę produkcji z 12 kwietnia 2017 roku. Fakt, że pocisk wykorzystuje część, która ma ponad 7 lat, bezpośrednio sugeruje, że został on zmontowany w latach 2017-2018 i dotąd leżał gdzieś w magazynie.
Oriesznik to więc najpewniej nowa nazwa dla znanego już pocisku RS-26 Rubieżnik, którego masowa produkcja miała się rozpocząć w 2017 roku — twierdzą ukraińscy eksperci. Pocisk został zaprojektowany w 2010 roku i został zmontowany z gotowych komponentów do znanych już rosyjskich rakiet Yars i Topol.
Defence Express ustalił również, że numer produkcyjny znalezionej części wskazuje, że została ona wyprodukowana przez przedsiębiorstwo rakietowo-kosmiczne NPCAP, jedną ze spółek Roscosmosu.
Ukraińscy eksperci wskazują więc na dwa ważne wnioski: prezydent Rosji Władimir Putin kłamał, gdy ogłaszał, że Rosja testuje nowy rodzaj zaawansowanej technologicznie broni, którą zdołała opracować w ostatnich latach. To zadaje kłam twierdzeniom rosyjskiej propagandy o tym, jakoby wywiady państw zachodnich „przespały” pojawienie się w Rosji nowej rakiety.
Drugi istotny wniosek dotyczy tego, że już sam fakt, że w 2017 roku w Federacji Rosyjskiej istniał już system sterowania rakietą balistyczną średniego zasięgu, po raz kolejny dowodzi, że Kreml naruszył Traktat o eliminacji rakiet średniego i krótkiego zasięgu, zawarty ze Stanami Zjednoczonymi — donosi Ukraińska Prawda.
To ustalenia Komisji Etyki Izby Reprezentantów USA, która ujawniła raport w sprawie byłego już kandydata prezydenta-elekta Donalda Trumpa na stanowisko Prokuratora Generalnego
Były kongresmen z Florydy Matt Gaetz zapłacił dziesiątki tysięcy dolarów kobietom za narkotyki i seks, co stanowi naruszenie szeregu zasad Izby Reprezentantów. Jego działania miały też charakter obstrukcji działalności Kongresu, stwierdziła Komisja Etyki Izby Reprezentantów USA w raporcie opublikowanym w poniedziałek – donosi Reuters.
W raporcie stwierdzono, że Gaetz zapłacił 90 tysięcy dolarów 12 kobietom, z czego znaczna część miała zostać przeznaczona na opłaty za seks lub zażywanie narkotyków. Raport stwierdza też, że istnieją „istotne dowody” na to, że w okresie sprawowania urzędu Gaetz uprawiał seks z nieletnią dziewczyną.
Kongresman zaprzecza zarzutom. Chciał też powstrzymać publikację raportu, ale nie udało się to jego prawnikom. Gaetz wycofał się już z kandydowania do urzędu w związku z tym, że jego nominacja nie miała szansy zostać zatwierdzona w Kongresie.
To niejedyna kontrowersyjna nominacja ze strony prezydenta elekta Donalda Trumpa. Do kierowania FBI, Pentagonem i służbami wywiadowczymi amerykański prezydent elekt wybrał trzy osoby — Kasha Patela, Pete’a Hegsetha i Tulsi Gabbard, o których New York Times pisał, że „ich niekompetencja wydaje się narażać Amerykę na poważne niebezpieczeństwo”.
Zaproponowany na przyszłego dyrektora Federalnego Biura Śledczego (FBI) Kash Patel zapowiedział, że będzie chciał ograniczyć budżet biura oraz podporządkować działanie instytucji agendzie politycznej Białego Domu. Ta zapowiedź wzbudziła ogromne kontrowersje, bo dotychczasowy trend był raczej odwrotny – dyrektorzy FBI chcieli zachować niezależność.
Patel zapowiedział też, że FBI pod jego nadzorem będzie bezwzględnie śledzić przypadki wycieków informacji z administracji publicznej, sugerując, że biuro może sięgać po kontrowersyjne metody, np. takie, jak zakazana w 2021 roku praktyka zakładania podsłuchów na telefony dziennikarzy.
Patel to prokurator, którego kariera rozwinęła się za czasów pierwszej prezydentury Trumpa. Przez lata pracował jako szeregowy śledczy w Departamencie Sprawiedliwości, a Trump zwrócił na niego uwagę podczas śledztwa ws. rosyjskich wpływów na wybory. Dziś uchodzi za lojalistę Trumpa.
Tulsi Gabbard, członkini Izby Reprezentantów z Hawajów, ma zostać dyrektorem wywiadu krajowego. Zarzuty wobec niej dotyczą przede wszystkim braku doświadczenia oraz kontrowersyjnych poglądów. Gabbard co prawda przez ponad dwie dekady służyła w Gwardii Narodowej, była m.in. na misjach w Iraku i Kuwejcie, ale jej poprzednicy na tym stanowisku odznaczali się wcześniejszym doświadczeniem na najwyższych stanowiskach w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego i wywiadu, a nie tylko doświadczeniem „w terenie”.
Kontrowersje wokół Gabbard dotyczą też jej prorosyjskich opinii w sprawie wojny w Ukrainie oraz stanowisk dot. wojny w Syrii. Gabbard w 2017 roku odbyła podróż do Syrii, gdzie spotkała się z obalonym obecnie przywódcą autokratycznego reżimu Baszszarem al-Asadem. Publicznie mówiła o tym, że „to Stany Zjednoczone wywołały szkodliwą wojnę o zmianę reżimu„ oraz twierdziła, że ”nie ma żadnego rozwiązania pokojowego bez udziału Asada" – donosiła agencja AP.
Pete Hegseth, kandydat na szefa Pentagonu, to natomiast prezenter i komentator Fox News, były żołnierz Gwardii Narodowej, który służył przez niemal 20 lat – był w Iraku i Afganistanie, ale brak mu doświadczenia na najwyższych stanowiskach w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego i wywiadu. Ma też na koncie zarzuty o napaść seksualną oraz poważny problem alkoholowy.
Hegseth został oskarżony o napaść na tle seksualnym w 2017 roku. Miało niiej dojść w hotelu tuż po konferencji stowarzyszenia republikańskich kobiet. Hegseth zaprzecza oskarżeniom, twierdząc, że był to stosunek za obopólną zgodą. W 2023 roku zawarł z oskarżającą go kobietą ugodę, w ramach której zapłacił jej rekompensatę.
Mimo to Donald Trump może być spokojny o to, że kandydaci do jego administracji zostaną zatwierdzeni przez Kongres. Do zatwierdzenia członka administracji prezydenckiej wystarczy zwykła większość w stu osobowej Izbie. Po ostatnich wyborach większość w Senacie mają Republikanie – 53 do 47.
Prezydent Biden zamienił karę śmierci 37 osób skazanych wyrokiem federalnym na dożywocie. Łącznie w USA na egzekucję oczekuje jednak ponad 2000 osób
Prezydent USA Joe Biden zamienił kary śmierci na dożywocie 37 spośród 40 osób, które czekały na wykonanie ostatecznej kary po wyrokach sądów federalnych. Wszystkie wyroki dotyczyły morderstw. Trzy osoby, których nie objął akt łaski Bidena, zostały skazane za masowe morderstwa.
Każdy z 37 ułaskawionych spędzi resztę swojego życia w więzieniu bez możliwości skrócenia kary.
„Nigdy nie byłem tak pewny, że musimy zaprzestać stosowania kary śmierci na poziomie federalnym. Nie mogę stać z boku i pozwolić nowej administracji wznowić egzekucje, które wstrzymałem” – powiedział Biden w dzisiejszym oświadczeniu. Zapewnił jednocześnie rodziny ofiar ułaskawionych, że razem z nimi przeżywa żałobę po ofiarach „nikczemnych czynów”, jakich dokonali ułaskawieni. Biden uważa jednak, że federalna kara śmierci powinna być zarezerwowana jedynie dla terrorystów i tych, którzy dopuszczają się masowych mordów w imię nienawiści.
Trójka mężczyzn, którzy dalej będą oczekiwać na wykonanie federalnej kary śmierci to:
W 2020 roku Joe Biden w kampanii wyborczej obiecywał zniesienie federalnej kary śmierci. Podczas jego kadencji nie udało się jednak takiej ustawy przeprowadzić przez Kongres.
Podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa, a dokładnie między lipcem 2020 roku a styczniem 2021 roku 13 osób skazanych na federalne kary śmierci zostało straconych. Były to pierwsze takie egzekucje od 2003 roku.
W 1972 roku amerykański Sąd Najwyższy orzekł, że kara śmierci jest niekonstytucyjna, co doprowadziło do czteroletniej przerwy w jej wykonywaniu w całych Stanach Zjednoczonych. W 1976 roku SN uznał jednak, że w międzyczasie udało się wypracować nowe zasady przeprowadzania kar śmierci, które są zgodne z prawem. I zezwolił na ich wznowienie, co doprowadziło do natychmiastowego powrotu kary śmierci na poziomie stanowym. Ale sądy federalne wstrzymały się aż do 1988 roku. A później między 1988 a 2019 rokiem przeprowadzono jedynie trzy takie egzekucje.
Liczba federalnych kar śmierci, jakie przeprowadzono w czasach pierwszej kadencji Donalda Trumpa była więc w najnowszej historii USA nietypowa.
Joe Biden wrócił do zawieszenia ich wykonywania. Donald Trump natomiast zapowiadał, że gdy wróci do władzy, może wznowić egzekucje.
Pamiętajmy jeszcze, że federalne kary śmierci to tylko nieduża część wszystkich kar śmierci w USA. W październiku tego roku wszystkich skazanych, oczekujących na egzekucję, było w USA 2180. Od 2000 roku w USA przeprowadza się jednak coraz mniej egzekucji. W 2000 roku było to 85 osób, przez następne 15 lat obserwowaliśmy jednoznaczny trend spadkowy. Od 2015 roku liczba egzekucji co roku mieściła się między 11 a 24.
W 2024 roku spośród 193 krajów należących do ONZ, 54 wciąż praktykują karę śmierci. Zdecydowana większość kar śmierci na świecie jest wykonywana przez trzy państwa: Chiny, Iran i Arabię Saudyjską. Dla Chin nie posiadamy oficjalnych danych, ale Amnesty International szacuje, że w 2022 państwo to zabiło w świetle prawa ponad tysiąc osób. Według tego samego źrodła, w Iranie doszło do przynajmniej 576 egzekucji, w Arabii Saudyjskiej – do 196.