Kaczyński, Czerwińska i Suski mogą stracić immunitety. Będzie nad tym głosował Sejm. Chodzi o niszczenie przez nich wieńców pod pomnikiem smoleńskim. We Francji parlament ma przegłosować wotum nieufności wobec rządu Barniera.
Publikacja serwisu Ważnyje Istorii podważa dotychczasowy polityczny wizerunek Pawła Durowa, założyciela serwisu Telegram
Niezależny rosyjski serwis śledczy działający na terytorium Łotwy Ważnyje Istorii opublikował materiał dotyczący wizyt w rodzinnym kraju Pawła Durowa, rosyjskiego miliardera technologicznego, założyciela i właściciela serwisu Telegram. Od 2015 do 2024 roku Durow miał odwiedzić Rosję aż ponad 50 razy, mimo że właśnie w 2015 roku wszedł w otwarty konflikt z władzami tego kraju i wielokrotnie krytykował Władimira Putina i stworzony przez niego system polityczny – co miało być przyczyną jego emigracji (którą sam nazywa „wygnaniem”). Publikacja serwisu Ważnyje Istorii stawia więc wiele znaków zapytania w kwestii dotychczasowego wizerunku Durowa. Jak to bowiem możliwe, że przebywający „na wygnaniu” i mający w oczach Rosjan i świata status „dysydenta” Durow ponad 50 razy wjeżdżał do Rosji i za każdym razem opuszczał ją przez nikogo nie niepokojony? Według dziennikarzy serwisu Ważnyje Istorii można mówić o realnym „wygnaniu” Durowa jedynie w latach 2017-2020, czyli w okresie, w którym Kreml usiłował przejąć całkowitą kontrolę nad Telegramem.
Durow w sobotę został zatrzymany we Francji – obecnie przebywa w areszcie z zarzutami współudziału w licznych procederach przestępczych, które odbywały się za pośrednictwem jego komunikatora. Francuski wymiar sprawiedliwości nie zarzuca mu bynajmniej bezpośredniego udziału m.in. w handlu narkotykami, przestępstwach pedofilskich czy też w praniu brudnych pieniędzy. Zarzuty postawiono bowiem Durowowi za odmowę udostępnienia francuskim władzom danych użytkowników Telegrama będących sprawcami tych przestępstw.
Durow kreuje się na rycerza wolnego słowa, który stworzył komunikator idealny dla obrońców praw człowieka czy opozycjonistów przeciwstawiających się autorytarnym reżimom. Telegram rzeczywiście pozwala użytkownikom na zachowanie dość daleko idącej anonimowości w sieci i gwarantuje im przynajmniej względne bezpieczeństwo. I rzeczywiście jest powszechnie wykorzystywany przez osoby walczące o prawa obywatelskie na całym świecie. Zarazem jednak równie powszechnie wykorzystują go sprawcy przestępstw – w tym tych najpoważniejszych. Wielokrotnie też stawiano Telegramowi i jego twórcy zarzut, że w polityce konsekwentnych odmów udostępniania wszelkim władzom danych użytkowników serwisu mogą istnieć wyjątki – dotyczące niektórych autorytarnych reżimów, w tym Rosji. W tym kontekście zakończenie realnego „wygnania” Durowa w roku 2020, mimo że Kreml – przynajmniej oficjalnie – nie przejął kontroli nad Telegramem, rzeczywiście wydaje się zastanawiające.
Więcej na temat kontrowersji związanych z Durowem w materiale Natalii Sawki w OKO.press.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że siedmioro Polaków aresztowanych w Nigerii zostało uwolnionych
Sześcioro studentów Uniwersytetu Warszawskiego i ich wykładowczyni uwięzionych w Nigerii od 7 sierpnia zostało zwolnionych z aresztu. W Nigerii cała siódemka przebywała na wyjeździe naukowym zorganizowanym przez Wydział Orientalistyki UW. Władze aresztowały ich w trakcie antyrządowych protestów, które odbywały się w Nigerii w pierwszych dniach sierpnia. Zatrzymani studenci przebywali odosobnieni w hotelu – nie osadzono ich w areszcie.
„Chciałbym potwierdzić, że młodzi ludzie już są wolni z powrotem w Kano na kampusie. Mają paszporty, ta cała niestety dość przydługa przygoda szczęśliwie się zakończyła. Bardzo się cieszę i dziękuję za dobrą współpracę państwa rodzin z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. To nam bardzo pomogło. Pan konsul się spisał, inne instytucje państwa też. Bardzo się cieszę. Myślę, że młodzi ludzie dostali przyspieszoną lekcję afrykanistyki. Mam nadzieję, że wkrótce wrócą do kraju” – mówił po uwolnieniu studentów Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych. Sikorski rozmawiał z Jackiem Półrolniczakiem – przedstawicielem rodziców uwięzionych studentów.
Według Onetu członkowie Państwowej Komisji Wyborczej zamierzają odrzucić rozliczenie kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości. Nie będzie jednak chodziło o „kilka milionów złotych”
Większość członków Państwowej Komisji Wyborczej ma opowiadać się za odrzuceniem sprawozdania wyborczego Prawa i Sprawiedliwości – podaje w artykule Andrzeja Stankiewicza Onet. Partia nie zostanie jednak ukarana zbyt dotkliwie. Kwota nielegalnie pozyskana przez PiS – według źródeł Onetu – zostanie wyliczona na „co najmniej kilkaset tysięcy złotych, ale nie kilka milionów”.
Uwzględnione zostaną zapewne wynagrodzenia pracowników Rządowego Centrum Legislacji prowadzących kampanię swemu szefowi Krzysztofowi Szczuckiemu oraz skoncentrowane na wizerunku PiS sondaże i analizy rządowego centrum analitycznego NASK. Media szacowały nielegalny wkład obu tych instytucji w kampanię wyborczą na ponad 700 tys. zł (czyli więcej niż dopuszczalny limit 387 tys.).
Oznaczałoby to – wg algorytmu wyliczonego w OKO.press – łączną stratę dla PiS ponad 11 mln zł (zwrot kwoty do budżetu, utrata trzykrotności dotacji i trzykrotności czterech subwencji). Oznaczałoby to, że PiS straciłby ok. 10 proc. środków z budżetu państwa na lata 2024-2027, wynoszących w tej kadencji – zdaniem Onetu – łącznie około 100 milionów złotych (wg obliczeń OKO.press ok. 122 mln).
Politycy koalicji rządzącej zarzucają PiS nielegalne pozyskanie na kampanię wyborczą nawet 23 milionów złotych wykazując nieprawidłowe wydatki w ponad 10 doniesieniach – taką kwotę wymieniali na Campusie Polska Przyszłości Dariusz Joński i Michał Szczerba. Według Onetu jednak „nie ma najmniejszych szans, aby PKW przyjęła choćby zbliżoną kwotę”.
PKW ma ogłosić swoją decyzję w sprawie sprawozdania PiS jutro (29 sierpnia). Jej wydanie było już dwukrotnie odkładane – po raz ostatni PKW spotkała się w tej sprawie w lipcu.
Dziennikarze „Uwagi” TVN dotarli do pracownika firmy zajmującej się regeneracją akumulatorów, która działała w piwnicy spalonej kamienicy mieszkalnej na poznańskich Jeżycach. Jego opowieść rzuca nowe światło na tragedię, do której doszło w Poznaniu.
Budynek w Poznaniu, w którym oprócz mieszkań lokatorów mieścił się lokal firmy regenerującej akumulatory, doszczętnie spłonął w nocy z soboty na niedzielę 25 siernia. W trakcie akcji gaśniczej doszło w nim do eksplozji, po której wszystkie stropy kamienicy runęły, a jej ruiny ogarnęły płomienie.
W wyniku eksplozji i pożaru zginęło dwóch strażaków, którzy znaleźli się pod gruzami budynku. 11 kolejnych strażaków i 3 mieszkańców Poznania odniosło obrażenia.
Rozmówca „Uwagi” TVN opowiedział dziennikarzom, jak wyglądała codzienność w działającej w poznańskim budynku firmie. „Jak plus z plusem się połączy, to najpierw nagrzewały się blaszki, no i później ogień był po prostu. Oni to gasili w ten sposób, że wrzucali do piasku” – mówił.
Do takich sytuacji miało dochodzić „2-3 razy w tygodniu”.
Prokuratura Rejonowa Poznań Grunwald prowadzi od poniedziałku śledztwo „w sprawie sprowadzenia pożaru zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, w wyniku którego śmierć poniosło dwóch strażaków”.
Czteroosobowa afgańska rodzina, której groziła śmierć z rąk talibów, tydzień temu została wypchnięta przez Straż Graniczną na Białoruś. We wtorek udało im się jednak skutecznie – i legalnie – przekroczyć granicę
W OKO.press opisywaliśmy historię rodziny Nasira, afgańskiego policjanta z 10 letnim stażem, który pracował dla wspieranego przez NATO rządu Afganistanu. W kraju rządzonym obecnie niepodzielnie przez talibów i jemu, i jego bliskim grozi za to śmierć.
Nasir wraz z żoną i dwójką małych (2 i 3 lata) dzieci usiłował przed tygodniem legalnie wjechać do Polski, prosząc o ochronę międzynarodową i przedstawiając dokumenty poświadczające jego policyjną przeszłość, deklaracje chęci ubiegania się o ochronę w Polsce oraz pełnomocnictwa udzielone polskiej prawniczce. Straż Graniczna otrzymała wcześniej skany dokumentów i została uprzedzona, że rodzina Nasira pojawi się na przejściu granicznym w Terespolu.
Przy pierwszej próbie wjazdu do Polski Straż Graniczna dokumentów jednak nie przyjęła. A cała rodzina została niemal natychmiast wypchnięta za granicę – na Białoruś. Według Nasira odbyło się to w sposób poniżający i pełen przemocy.
"Polska Straż Graniczna nie tylko odmówiła przyjęcia od Afgańczyków wniosku o ochronę międzynarodową, ale też zastosowała rozwiązania siłowe. Pogranicznicy chcieli zmusić rodzinę do wejścia do samochodu, którym przyjechali, i zawrócenia na Białoruś. Nasir został złapany za ucho i był szarpany, szarpana była również jego żona, a córka próbowała wydostać się z samochodu przez okno i wypadła na asfalt. Gdy Nasir zobaczył, jak została potraktowana jego żona i dzieci, z desperacji wyszarpał kluczki z auta i wyrzucił je przez okno.
Działo się to w czasie, gdy rodzina była na linii z Małgorzatą Rycharską, do której zadzwonili, że dzieje się coś złego i dźwięki zajścia się nagrały.
Straż Graniczna utrzymuje, że szarpaniny na granicy nie było: „Wobec rodziny afgańskiej nie zostały użyte środki przymusu bezpośredniego” – podaje Wojciech Kopeć z Zespołu Prasowego Komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej i tłumaczy, że wszelkie czynności wykonywane przez funkcjonariuszy Straży Granicznej realizowane są na podstawie i w granicach obowiązujących przepisów i z poszanowaniem godności osobistej podróżnego." – tak opisywała tę sytuacją Regina Skibińska w OKO.press.
Po interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich, organizacji pozarządowych i mediów we wtorek 27 sierpnia Nasirowi i jego rodzinie udało się ostatecznie legalnie wjechać do Polski.