Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W USA zaczęły się już obławy na nielegalnych imigrantów. Według polskiego MSZ może zostać nimi objętych do około 30 tysięcy Polaków
W Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się już zapowiadana od miesięcy przez Donalda Trumpa akcja masowych deportacji nielegalnych imigrantów. Rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt poinformowała, że „Administracja Donalda Trumpa aresztowała już pierwszych 538 nielegalnych migrantów”. Kilkuset z nich miało zostać odesłanych do kraju pochodzenia samolotem wojskowym. Meksykańska armia przygotowuje wzdłuż granicy tymczasowe obozy dla deportowanych – jest bowiem pewne, że to Meksykanie będą stanowili znaczną część imigrantów, których administracja Trumpa chce wyrzucić z terytorium USA.
W różnych częściach USA już od wczoraj odbywają się zakrojone na wielką skalę policyjne obławy na nielegalnych imigrantów. W ich trakcie dochodzi też do zatrzymań obywateli Stanów Zjednoczonych ze względu na pomyłki służb. W Newark w Stanie New Jersey zatrzymano w ten sposób na przykład zasłużonego weterana amerykańskiej armii.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych szacuje, że deportacjami może być objętych do 30 tysięcy przebywajacych na terenie Stanów Zjednoczonych obywateli Polski. „Próbujemy dokonać możliwie precyzyjnego szacunku, zakładamy, że to jest maksymalnie kilkadziesiąt tysięcy osób. Polscy konsulowie szacują, że takich osób może być do 30 tysięcy na terenie całych Stanów Zjednoczonych” – mówiła na antenie TOK FM wiceszefowa resortu Henryka Mościcka-Dendys.
„Rodaków mieszkających za granicą, którym skończyła się ważność paszportu, zapraszamy do uzyskiwania nowych dokumentów. W USA ustanawiamy dodatkowe dyżury konsularne także poza budynkami konsulatów. Warto to zrobić także po to, aby móc zagłosować w wyborach na prezydenta RP” – zaapelował natomiast na platformie X szef MSZ Radosław Sikorski.
Deportacje mogą wydawać się „nietypowe z punktu widzenia naszego wyobrażenia o tym, kto może być takim nielegalnym imigrantem”- mówiła w radiu TOK FM wiceszefowa MSZ. 'To są bardzo często Polacy, którzy wyjechali do Stanów Zjednoczonych jeszcze w latach 90. i nie zadbali o uregulowanie swojego statusu migracyjnego" – mówiła Mościcka-Dendys.
W poniedziałek 20 stycznia tuż po swym zaprzysiężeniu na prezydenta USA Donald Trump podpisał kilkanaście dokumentów, z których znaczna część dotyczyła właśnie zapowiadanej przez niego w trakcie kampanii akcji deportacyjnej. Trump ogłosił więc między innymi stan wyjątkowy na granicy z Meksykiem, a także zmienił obowiązywanie prawa ziemi, czyli nabywania obywatelstwa wraz z narodzinami na terenie USA. Według rozporządzenia Trumpa prawo to ma nie dotyczyć dzieci imigrantów, którzy przebywają w USA nielegalnie i osób przebywających w USA krótkoterminowo.
W czwartek 23 stycznia Sąd w Seattle zawiesił na 2 tygodnie wykonanie tego ostatniego rozporządzenia ze względu na jego potencjalną niekonstytucyjność.
Tego samego dnia ruszyły pierwsze szeroko zakrojone obławy na nielegalnych imigrantów.
220 posłów m.in. Koalicji Obywatelskiej, PSL i Polska 2050 poparło projekt tzw. ustawy incydentalnej, który proponuje wyłączenie Izby Kontroli Sądu Najwyższego z orzekania o ważności wyborów prezydenckich.
Głosowało 444 posłów. Przeciw było 182 posłów m.in. posłowie Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji. Od głosu wstrzymało się 20 posłów — w tym 18 posłów Lewicy. Razem głosowało wspólnie z koalicją.
Wicemarszałkini Sejmu Magdalena Biejat zapowiadała w czwartek, że klub Lewicy wstrzyma się od głosu. Kandydatka na prezydenta tłumaczyła, że posłowie Lewicy mają wątpliwości, ponieważ uchwalanie istotnych zmian w prawie wyborczym powinno nastąpić co najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami. „Wiemy, że zostały przygotowane poprawki, ale ona (ustawa) nadal budzi wątpliwości konstytucyjne, zwłaszcza ze względu na termin jej uchwalania” – mówiła.
Prawo i Sprawiedliwość wnioskowało o odrzucenie projektu w całości.
Projekt autorstwa Polski 2050 dotyczy rozpoznawania przez Sąd Najwyższy spraw związanych z wyborami prezydenckimi. Zgodnie z nim o ważności wyboru prezydenta w 2025 roku ma orzekać 15 sędziów najstarszych stażem w Sądzie Najwyższym. Przyjęte poprawki ostatecznie eliminują z procesu wyborczego wszystkich neosędziów. Jedna z poprawek zakłada też, że spośród grona tych 15 najstarszych stażem sędziów mają być losowani sędziowie, którzy będą rozstrzygać spory związane ze skargami na wcześniejsze decyzje Państwowej Komisji Wyborczej.
Nie ma jednak pewności czy ustawa, jeśli by została przyjęta przez Senat, uzyska podpis prezydenta Andrzeja Dudy.
Pierwotnie projekt Szymona Hołowni zakłada, że w sprawach dotyczących protestów wyborczych i stwierdzania ważności wyborów w nadchodzących wyborach prezydenckich orzekałyby trzy izby Sądu Najwyższego: Karna, Cywilna i Pracy, a nie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN – jak stanowi ustawa o Sądzie Najwyższym.
Status tej izby jest kwestionowany m.in. przez obecne władze, które powołują się w tej sprawie na orzecznictwo europejskich trybunałów: TSUE i ETPCZ. Ustawa ma problem rozwiązać, by stwierdzenie ważności wyboru prezydenta nie budziło wątpliwości.
Podczas prac w komisji sprawiedliwości posłowie PSL wnieśli do projektu poprawkę, zgodnie z którą nie trzy izby, a piętnastu najstarszych stażem sędziów Sądu Najwyższego ma rozstrzygać o ważności wyborów prezydenckich. Ta poprawka ma wyeliminować z orzekania o ważności wyborów sędziów mianowanych po 2018 roku.
Sąd w Waszyngtonie orzekł, że zmiana prawa dotyczącego przyznawania obywatelstwa dzieciom nieudokumentowanych imigrantów jest niekonstytucyjna.To pierwsza taka porażka nowej administracji Trumpa
Tuż po objęciu prezydentury USA Donald Trump podpisał rozporządzenie wykonawcze, który zakazuje określonym urzędom wydawania dokumentów, które standardowo są wydawane przy narodzinach dziecka na terenie USA. Zakaz ma dotyczyć sytuacji, gdy któryś z rodziców jest nieudokumentowanym imigrantem, lub jeśli matka przebywa w USA tymczasowo, a ojciec nie jest obywatelem Stanów Zjednoczonych. Decyzja Trumpa dotyczyła także dzieci osób, które znalazły się w USA leganie, ale tymczasowo, jak turystki, studentki, czy pracowniczki tymczasowe.
Zgodnie z amerykańskim prawem osoba, która urodziła się na terenie Stanów Zjednoczonych, automatycznie otrzymuje amerykańskie obywatelstwo.
Decyzja Trumpa natychmiast została zaskarżona do sądu przez 22 stany. Dziś John C. Coughenour, sędzia Federalnego Sądu Rejonowego w Waszyngtonie przyznał rację czterem stanom pozywającym decyzję prezydenta. Coughenour nazwał decyzję prezydenta „rażąco niekonstytucyjną".
Prokuratorzy stanowi z Waszyngtonu, Illinois, Oregonu i Arizony mówili podczas rozprawy, że zmiana prawa dotyczyłaby około 150 tys. dzieci rocznie, część z nich zostałaby bezpaństwowa.
Osobna sprawa, złożona przez kolejnych 18 stanów, rozpatrywana jest w Massachusetts.
Decyzja Trumpa to część jego antyimigranckiej agendy. Ma pozbawiać możliwość uzyskania amerykańskiego obywatelstwa przez dzieci nieudokumentowanych imigrantów i dodatkowo zniechęcać ich do przyjazdu do USA.
Tzw. prawo ziemi ma bardzo długą tradycję w Stanach Zjednoczonych. Wywodzi się z 14. poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, uchwalonej w 1868 roku. W paragrafie pierwszym poprawki czytamy:
„Każdy, kto urodził się lub naturalizował w Stanach Zjednoczonych i podlega ich zwierzchnictwu, jest obywatelem Stanów Zjednoczonych i tego stanu, w którym zamieszkuje”.
W 1980 roku liczba dzieci, które rodziły się w rodzinach nieudokumentowanych imigrantów, wynosiła około 30 tys. Rosła nieustannie do pierwszej dekady XXI wieku, gdy przekroczyła 350 tys. rocznie. Od wielkiego kryzysu finansowego regularnie spada, choć w ostatnich latach ogólna liczba nieudokumentowanych imigrantów ponownie zaczęła rosnąć z 10,2 mln pod koniec poprzedniej dekady do 11 mln w 2022 roku.
Inne kontrowersyjne rozporządzenia wykonawcze pierwszych dni rządów Trumpa również będą oceniane przez amerykańskie sądy pod kątem zgodności z amerykańskim prawem. Prezydent podjął między innymi próbę, by zadekretować, jakiej kto jest płci. W rozporządzeniu, które nosi tytuł „Obrona kobiet przed ekstremizmem ideologii gender i przywrócenie prawdy biologicznej rządowi federalnemu”, można przeczytać, że płeć jest niezmienna i ugruntowana w fundamentalnej, niepodważalnej rzeczywistości. Ta definicja, zakładająca, że od poczęcia jest się mężczyzną albo kobietą, wyklucza m.in. osoby transpłciowe i interpłciowe.
Donald Trump wystąpił zdalnie przed decydentami i dziennikarzami zebranymi w Davos. Chwalił się swoimi osiągnięciami, zapowiadał wojny handlowe
Na tegorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos prezydent USA nie pojawił się osobiście. Połączył się jednak zdalnie z obecnymi w szwajcarskiej miejscowości. Jego przemówienie i odpowiedzi na pytania dziennikarzy trwały kilkadziesiąt minut.
Trump rozpoczął od wymienienia kroków, które podjął od momentu przejęcia władzy w poniedziałek.
Zapowiedział ruch, który jego zdaniem powinien obniżyć cenę ropy naftowej na świecie:
„Zamierzam się zwrócić się do Arabii Saudyjskiej oraz do OPEC, by obniżyć ceny ropy naftowej. I będzie ona obniżona. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, że nie zrobili tego przed wyborami, ponieważ to pokazałoby bardzo dużo szacunku z ich strony".
Przekonywał też, że jeśli cena ropy spadnie, wojna w Ukrainie powinna zakończyć się szybciej. Nie wyjaśnił jednak, w jaki sposób ma to nastąpić. Apelował również do amerykańskiej Rezerwy Federalnej, by obniżyła stopy procentowe, jeśli uda się zbić cenę ropy.
Dużo miejsca poświęcił również na planowane zmiany w polityce handlowej. Po raz kolejny przekonywał, że świat traktuje USA niesprawiedliwie, a Amerykanie tracą na deficytach z wieloma krajami, przede wszystkim Chinami, Meksykiem i Kanadą.
Groził cłami firmom, które nie produkują w USA.
„Jeśli nie chcesz produkować w Stanach Zjednoczonych, wtedy po prostu będziesz płacić cło, wysokość może być różna, ale pieniądze z tego cła wygenerują miliardy, nawet biliardy dolarów dla naszego skarbu państwa, wzmocnią naszą gospodarkę i spłacą nasz dług”.
I obiecywał:
„Pod moimi rządami nie będzie na Ziemi lepszego miejsca, by tworzyć miejsca pracy, budować fabryki i tworzyć firmy niż tutaj, w starych dobrych USA".
Sporo miejsca poświęcił na wypowiedzi obniżające wagę katastrofy klimatycznej. Jedną z pierwszych decyzji Trumpa było ponownie wyjście USA z klimatycznego porozumienia paryskiego.
Chce on rezygnacji z budowy elektrowni wiatrowych, ponieważ jego zdaniem, gdy nie wieje, są bezużyteczne. Podkreślał, że USA ma „więcej węgla niż ktokolwiek inny". Bez względu na to, czy chodziło o produkcję, czy konsumpcję, Trump nie ma racji. W pierwszym przypadku USA są na czwartym miejscu za Chinami, Indiami i Indonezją, w drugim – trzecie za Chinami i Indiami.
Na pytanie, czy za rok w momencie kolejnego Forum w Davos Trump odpowiedział: „Musisz zapytać Rosję. Ukraina jest gotowa do porozumienia".
Przekonywał też, że wojna w ogóle nie zaczęłaby się, gdyby to on w 2022 roku był prezydentem USA. I przekonywał, że wojna w Ukrainie jest straszna, oraz mówił, że zginęło w niej znacznie więcej osób, niż się raportuje. Powód takiego stwierdzenia? Zdaniem Trumpa zdjęcia z Ukrainy wyglądają jak „tereny rozbiórki" i niemożliwe jest, by pod takimi budynkami nie było dziesiątek ofiar śmiertelnych. Tymczasem prezydent USA widział raporty z rosyjskich ataków, na których była mowa o jednej-dwóch rannych osobach. Trumpowi trudno jest w to uwierzyć.
Mówił też:
„Bardzo chciałbym móc się niedługo spotkać z prezydentem Putinem, żeby zakończyć tę wojnę. I nie chodzi tutaj o ekonomiczny punkt widzenia czy coś takiego. Tu chodzi o miliony straconych istnień ludzkich".
Dokładne określenie strat na wojnie w Ukrainie jest trudne, ale najnowsze szacunki mówią o około 100 tys. poległych żołnierzy po stronie ukraińskiej i około 150 tys. po stronie rosyjskiej.
Premier Tusk pochwalił pomysł Rafała Trzaskowskiego, by ograniczyć dostęp do programu 800+ dla imigrantów osobom, które nie pracują. Dane pokazują, że rząd nie rozwiązuje tutaj żadnego realnego problemu
„Propozycja Prezydenta Rafała Trzaskowskiego, aby wypłacać 800+ tylko tym migrantom, również Ukraińcom, którzy rzeczywiście mieszkają, pracują i płacą podatki w naszym kraju, zostanie pilnie rozpatrzona przez rząd. Ja jestem na tak” – napisał premier Donald Tusk w mediach społecznościowych.
17 stycznia Rafał Trzaskowski podczas spotkania wyborczego w podlaskim Puńsku kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski mówił:
„Nie możemy popełnić błędu, jaki kiedyś popełniły inne państwa Zachodu, takie jak Niemcy czy Szwecja, że tam się po prostu opłacało przyjeżdżać tylko po socjal” – mówił Trzaskowski. I tłumaczył, że migracja ma się Polsce opłacać gospodarczo, dlatego 800 plus powinno być wypłacane tylko, jeśli beneficjenci programu będą tu „pracować, mieszkać i płacić podatki”.
Pomysł znalazł już poparcie wśród prawicowych partii opozycyjnych: PiS i Konfederacji. Na słowa Trzaskowskiego szybko zareagował Sławomir Mentzen. „Jest na dobrej drodze, ale musi się jeszcze trochę postarać, żebyśmy go przyjęli do Konfederacji” – napisał wówczas polityk na platformie X.
PiS zdążyło już złożyć projekt ustawy w tej sprawie, a marszałek Sejmu Szymon Hołownia zdecydował, by projekt trafił do konsultacji społecznych.
Pomysł ze strony polityków Koalicji Obywatelskiej ma najpewniej w zamyśle przyciągnąć do Rafała Trzaskowskiego elektorat prawicowy i antyukraiński. W OKO.press ostrzegaliśmy jednak już, że tego rodzaju populizm jest niebezpieczny.
„Dane pokazują, że wypowiedź Rafała Trzaskowskiego jest stricte skrojona pod kampanię wyborczą. Gdyby politycy chcieli rozwiązać prawdziwe problemy, proponowaliby zniesienie barier w dostępie do rynku pracy i wspierali integrację, a nie zaostrzali zasady przyznawania świadczeń” – pisał Anton Ambroziak.
Z danych, o których pisze, nie wynika, abyśmy w Polsce mieli poważny problem z imigrantami (chodzi głównie o rodziny ukraińskie), którzy nie chcą podejmować pracy i jednocześnie pobierają świadczenia socjalne, takie jak 800+.
W pierwszej połowie 2024 roku ZUS wypłacił świadczenie rodzinne w wysokości 800 zł na rzecz 370,9 tys. dzieci obcokrajowców, z czego 85 proc. stanowiły dzieci z Ukrainy.
Osoby, które świadczenie pobierają, można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to cudzoziemcy, którzy zalegalizowali pobyt, wnioskując o tzw. kartę pobytu i mają w niej adnotację „dostęp do rynku pracy”. Aby taką adnotację uzyskać, konieczne jest potwierdzenie od pracodawcy. W tej grupie nie ma więc możliwości, by pobierać świadczenie bez pracy.
Druga grupa to uchodźcy, którym nadano specjalny PESEL UKR. W połowie grudnia takich osób było 987,8 tys. Tutaj wypłacenie świadczenia uzależnione jest od tego, czy dzieci realizują obowiązek szkolny (pieniądze przestaną być wypłacane od nowego okresu świadczeniowego, czyli od czerwca 2025). Nie ma więc konieczności podjęcia pracy zawodowej. Ale z innych danych jasno wynika, że większość uchodźców pracę podejmuje.
Z badania Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacji EWL (należącej do firmy rekruterskiej) zrealizowanego w 2023 roku wynikało, że pracę podjęło 71 proc. uchodźców wojennych. Z danych OECD wynika, że pracę w Polsce w tej grupie znalazło 65 proc. osób. W żadnym z europejskich państw ten odsetek nie jest wyższy.
Krytycznie o pomyśle wypowiada się też Bartosz Marczuk, były wiceminister rodziny, wiceprezes PFR. Marczuk potwierdza, że Ukraińcy w Polsce rzeczywiście są bardzo aktywni na rynku pracy w Polsce. A świadczenia, jakie tutaj otrzymują, są znacznie mniejsze niż w krajach Europy Zachodniej, np. w Niemczech. Odbierając części z nich dostęp do tego świadczenia zwiększamy szansę, że Polskę opuszczą – argumentuje. I dodaje, że jest to ruch antagonizujący Polaków i Ukraińców, co jest na rękę Rosji.