Witaj w sekcji depeszowej OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Były książę Andrzej zaprzecza zarzutom, ale rodzina królewska już mu chyba nie wierzy
30 października 2025 r. Pałac Buckingham wydał oświadczenie w sprawie księcia Andrzeja, syna zmarłej w 2022 r. królowej Elżbiety II i brata obecnego króla, Karola III.
"Jego Wysokość zainicjował dzisiaj formalną procedurę pozbawienia księcia Andrzeja tytułu, godności i zaszczytów.
Książę Andrzej będzie odtąd znany jako Andrzej Mountbatten Windsor.
Jego umowa najmu Royal Lodge zapewniała mu dotychczas ochronę prawną umożliwiającą dalsze zamieszkiwanie w tej rezydencji. Otrzymał on oficjalne zawiadomienie o konieczności zwrotu nieruchomości i przeniesie się do innego prywatnego mieszkania.
Kary te uznano za konieczne, mimo że książę nadal zaprzecza zarzutom wobec niego.
Ich Królewskie Mości pragną jasno stwierdzić, że ich myśli i najgłębsze współczucie kierują się i będą kierować ku ofiarom i osobom, które przeżyły wszelkie formy przemocy".
Mimo tej decyzji Andrzej Mountbatten Windsor jest nadal ósmy w kolejce do brytyjskiego tronu. Dwie córki Andrzeja zachowują tytuły.
Powodem decyzji rodziny królewskiej są wieloletnie kontakty Andrzeja z Jeffreyem Epsteinem, miliarderem skazanym za wykorzystywanie seksualne nieletnich kobiet. Tuż przed samobójczą śmiercią w 2019 r. prokuratura postawiła mu też zarzuty handlu nieletnimi. 20-letni wyrok za współudział w tym procederze odsiaduje jego partnerka Ghislaine Maxwell.
Decyzję przyspieszyły informację o tym, że Andrzej dłużej niż twierdził utrzymywał kontakty z Epsteinem. W ostatnich dniach wydano także pamiętnik Virginii Giuffre, która przez lata oskarżała Andrzeja o napaść seksualną i gwałt w czasie, gdy miała 17 lat. W 2021 r. złożyła pozew, a w 2022 r. zawarto ugodę sądową bez przyznania się do winy. Ugoda miała opiewać na 12 mln funtów. Guiffre popełniła samobójstwo w kwietniu 2025 r. Miała 41 lat.
W wydanym właśnie pamiętniku „Nobody′s Girl: A Memoir of Surviving Abuse and Fighting for Justice” Guiffre opisuje dokładniej, jak wyglądało jej spotkanie z parą Epstein-Maxwell. Opisuje też, jak ona i inne kobiety trafiały do posiadłości milionera i zostawały de facto jego niewolnicami:
„Wiele młodych kobiet, w tym ja, zostało skrytykowanych za powrót do kryjówki Epsteina, nawet po tym, jak wiedziałyśmy, czego od nas chce. Jak możesz narzekać na bycie ofiarą przemocy, pytały niektóre, skoro mogłaś trzymać się z daleka? Ale takie stanowisko deprecjonuje to, przez co wiele z nas przeszło, zanim spotkałyśmy Epsteina, a także to, jak dobrze potrafił on rozpoznawać dziewczyny, których rany czyniły je bezbronnymi. Kilka z nas było molestowanych lub gwałconych w dzieciństwie; wiele z nas było biednych, a nawet bezdomnych. Byłyśmy dziewczynami, o które nikt się nie troszczył, a Epstein udawał, że się troszczy. Mistrz manipulacji rzucił tonącym dziewczynom coś, co wyglądało jak koło ratunkowe. Jeśli chciały zostać tancerkami, oferował lekcje tańca. Jeśli aspirowały do bycia aktorkami, mówił, że pomoże im zdobyć role. A potem robił im najgorsze, co mógł”, pisze [podaję za tygodnikiem „Polityka” i artykułem Agaty Szczerbiak z 24 października].
Guiffre opisuje także trzy spotkania z Andrzejem. Pierwsze zaczęło się od słynnego zdjęcia w londyńskim mieszkaniu Maxwell, na którym Andrzej obejmuję młodą Guiffre. Tego wieczoru Maxwell nakazała swojej „podopiecznej”, by „zrobiła dla Andrzeja to, co robi dla Jeffreya”.
Trzecie spotkanie odbyło się na prywatnej wyspie Epsteina. Guiffre opisała spotkanie jako orgię, w której brało udział osiem innych kobiet, Epstein i właśnie książę Andrzej.
Przyjaźń z Epsteinem to nie tylko problem byłego księcia Andrzeja, ale także prezydenta USA, Donalda Trumpa, którego łączyła z miliarderem długoletnia przyjaźń. Opisywaliśmy ją w tekstach:
Przeczytaj także:
Prawdopodobieństwo tak silnego tropikalnego huraganu, który dotknął w ostatnich dniach Karaiby, wzrosło czterokrotnie ze względu na zmiany klimatu spowodowane przez człowieka – oceniają badacze z Grantham Institute na Imperial College London
Melissa, z 5., najwyższym poziomem w skali Saffira-Simpsona, to najsilniejszy huragan, jaki kiedykolwiek odnotowano na Atlantyku. Uderzając we wtorek 29 października w południowe wybrzeże Jamajki, wiatr wiał z prędkością ok. 295 kilometrów na godzinę. Huragan zerwał dachy z domów, powalił drzewa, zdewastował drogi, zalał szpitale i odciął dostawy prądu i wody.
Z najnowszej analizy badaczy z Grantham Institute na Imperial College London wynika, że prawdopodobieństwo wyjątkowo silnego huraganu tropikalnego kategorii piątej wzrosło cztery razy ze względu na zmianę klimatu wywołaną przez człowieka.
Naukowcy porównują współczesne dane satelitarne i różne wskaźniki klimatyczne (temperatura, wiatr, fale sztormowe, opady) z poziomem bazowym sprzed epoki przemysłowej. Na tej podstawie oszacowali, że w świecie bez globalnego ocieplenia podobny huragan byłby nie tylko mało prawdopodobny, ale i o 12 proc. mniej niszczycielski. A wiatr wiałby z prędkością o 18 km/h niższą niż odnotowane pomiary.
Wstępna analiza Enki Research wskazuje na bezpośrednie zniszczenie mienia o wartości 7,7 miliarda dolarów, co stanowi ok. 37 proc. PKB Jamajki. Jak porównywali naukowcy, dla Stanów Zjednoczonych podobniee katastrofalne skutki miałaby burza czterdzieści razy większa niż huragan Katrina, który 20 lat temu uderzył w Nowy Orlean. Jedyne, co ustrzegło Jamajkę przed niemal całkowitym zniszczeniem, to stosunkowo mały promień najsilniejszego wiatru, równy połowie rozmiaru typowej burzy. Z szacunków AccuWeather wynika, że suma strat, włączając w to m.in. uszkodzenia domów, przedsiębiorstw i infrastruktury, przerwy w handlu i dostawach, straty turystyczne i przerwy w działaniu portów, wyniesie nawet 22 miliardy dolarów.
“Cały huragan wpisuje się w logikę globalnej zmiany systemu klimatycznego. Wzrost temperatury ewidentnie działa wzmacniająco na takie zjawiska. Pamiętajmy: huragany to są olbrzymy. Powstają tylko wtedy, gdy jest odpowiednio ciepła woda i odpowiednia ilość energii w środowisku. Te olbrzymy są napędzane energią. Wzrost temperatury sprawia, że są po prostu intensywniejsze”- mówił OKO.press dr hab. Bogdan H. Chojnicki, klimatolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Huragan Melissa przetoczył się przez wyspy karaibskie we wtorek i środę, zabijając co najmniej 25 osób na Haiti, osiem na Jamajce i jedną na Dominikanie. Narodowe Centrum Huraganów w USA poinformowało w czwartek 30 października rano, że oko huraganu Melissa ma oddalić się od południowo-wschodniej i środkowej części Bahamów, a następnie przejść na zachód od Bermudów. I choć burza osłabła do kategorii 1, najniższej w skali Saffira-Simpsona, nadal osiąga prędkość wiatru 155 km/h, z jeszcze większymi porywami.
Przeczytaj także:
31 października ponad 100 szkół w Polsce weźmie udział w Tęczowym Piątku. To już 9. edycja wydarzenia, które ma edukować, podnosić świadomość oraz wspierać uczniów i uczennice LGBT+. Mimo że hejtu jest mniej, wciąż część szkół organizuje akcję po cichu
31 października w polskich szkołach odbędzie się Tęczowy Piątek. Organizatorzy zapowiadają, że w tym roku w akcji weźmie udział ponad 100 szkół w Polsce. To ma być święto różnorodności, które wspiera uczniów i uczennice LGBT+.
Fundacja GrowSPACE, koordynator wydarzenia, przypomina, że akcja jest oddolna, a wybór aktywności zależy od młodzieży. Oprócz oflagowania szkoły uczniowie najczęściej wybierają warsztaty, akcje informacyjne, pokazy filmowe, a także spotkania. Chodzi o podnoszenie świadomości i budowanie atmosfery akceptacji. „Hejt w sieci czy przemoc rówieśnicza są skoncentrowane bardzo często właśnie na osobach LGBT+. Niestety statystyki pokazują, że nawet aż 7 na 10 młodych osób LGBT+ doświadczyło jakiejś formy przemocy” – mówi OKO.press Krystyna Piątkowska, psychoedukatorka Fundacji GrowSPACE.
W tym roku akcja przenosi się też do domów. Z hasłem „Razem jesteśmy silniejsi” aktywiści chcą dotrzeć do rodziców. „Chcemy wyposażyć dorosłych w narzędzia, które pozwolą im wspierać swoje dzieci. Jak radzić sobie, gdy nasze dziecko przychodzi i mówi, że jest osobą homoseksualną lub transpłciową? Co robić, gdy w szkole doświadcza przemocy?” – mówi Piątkowska.
Z okazji Tęczowego Piątku w 48 kinach w całej Polsce odbędą się pokazy filmu „Tama”, który miał premierę na tegorocznym festiwalu Berlinale. Chorwacki film opowiada historię dwóch chłopaków wspólnie odkrywających swoją tożsamość.
Organizatorzy przekonują, że organizując Tęczowy Piątek, dziś już nikt nie musi się bać. „Wiemy dobrze, że nie żyjemy w idealnym świecie. Kuratoria nie przeprowadzają już wzmożonych kontroli szkół, ale wciąż są radni, rodzice, a czasem i koledzy, którzy protestują przeciwko organizacji Tęczowego Piątku. My jesteśmy od tego, żeby wesprzeć każdą osobę, która chce w swojej szkole zrobić choć drobną aktywność” – mówi Piątkowska.
I dodaje, że ponad 100 szkół otwarcie angażujących się w akcję, nie zamyka listy. „Są szkoły, które wspierają uczniów, ale nie chcą o tym mówić głośno w obawie przed reperkusjami i protestami. Szanujemy to – najważniejsze, żeby jak najwięcej młodzieży dostało wsparcie i akceptacją od dorosłych” – mówi Piątkowska.
Pierwszy raz Tęczowy Piątek zorganizowano w 2016 roku z inicjatywy Kampanii Przeciw Homofobii. W czasach rządów Zjednoczonej Prawicy z oddolną akcją, która miała pokazać, że polskie szkoły mogą być azylami dla nieheteroseksualnych i transpłciowych uczniów, walczył cały aparat państwa:
Przed „demoralizacją” i rzekomą „ideologią wchodzącą do szkół” ostrzegał też Episkopat oraz fundamentalistyczne organizacje pokroju „Ordo Iuris”. Dziś z po prawicowych protestach została alternatywna akcja: „Szlachetny Piątek”. Pomysłodawcą jest chrześcijańskie Centrum Życia i Rodziny. Jak czytamy, w wydarzeniu chodzi o to, żeby wspierać tradycyjne wartości takie jak: „szlachetność, czystość i wierność”. A zamiast tęczowych skarpetek, emblematów i flag, uczniowie mają ubrać się na biało. Popularności wydarzenia nie znamy, promuje je jedynie Radio Maryja.
Od 2024 roku Tęczowy Piątek ma aprobatę nowego kierownictwa ministerstwa edukacji. W ubiegłym roku był oficjalny patronat, w tym – jak mówią nam organizatorzy – jest powrót do korzeni, czyli całkowicie oddolnej akcji.
Z badań Kampanii Przeciw Homofobii wynika, że 7 na 10 polskich nastolatków LGBT+ doświadcza przemocy fizycznej lub werbalnej. Wiele z nich przejawia silne objawy depresji, co potwierdzają relacje pracowników telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży, prowadzonego przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę. „Młodzi ludzie LGBT+, którzy szukają u nas wsparcia, opowiadają o przemocy rówieśniczej, ale też o przemocy ze strony dorosłych – również tych najbliższych: rodziców, nauczycieli. Mówią o osamotnieniu i braku nadziei. W wielu sytuacjach nie czują się bezpiecznie, brakuje im przestrzeni do bycia sobą” – mówiła Oliwia Pogodzińska, pracująca w telefonie zaufania dla dzieci i młodzieży
Z unijnego raportu agencji praw podstawowych z 2020 roku wynikało, że mniej niż co piąty polski uczeń w wieku 15-17 lat stwierdził, że system edukacji, przynajmniej w pewnym zakresie, odnosi się do tematyki związanej z osobami LGBT+ w pozytywny lub wyważony sposób. Średnia dla krajów UE wyniosła wówczas 33 proc. Tylko co trzeci badany przyznał, że może w szkole liczyć na uznanie swojej orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej – niemal dwa razy mniej niż unijna średnia.
Przeczytaj także:
Atakowana przez Rosję Ukraina odpowiada coraz gęstszymi atakami rakietowymi i dronowymi na Rosję. Moskwa atakowana jest dronami czwarty dzień
Od początku tygodnia Moskwa przyznaje się do zestrzelenia od 100 do 200 dronów nad Rosją. Tej nocy 9 dronów miało być zestrzelonych nad obwodem moskiewskim a 6 nad samą Moskwą – propaganda co parę godzin informuje o kolejnym zestrzeleniu. Wydaje się, że celem Ukrainy jest infrastruktura energetyczna, w tym podstacje energetyczne zasilające w energię stolicę Putina. Zestrzelone drony spadają na mieszkalne bloki – są już ofiary śmiertelne (na zdjęciu – uszkodzony budynek w Krasnogorsku pod Moskwą, 24 października). O innych stratach Moskwa nie informuje. Wiadomo jednak, że taki atak paraliżuje pracę moskiewskich lotnisk.
Ukraińskie ataki dronowe są dziś rosyjską codziennością. Władze wprowadzają coraz więcej zakazów filmowania dronów i skutków ich zakazów. Ostrzegają, że za łamanie tych zakazów są kary. Już co najmniej 80 osób miało już zapłacić grzywny (samo to pokazuje skalę ataków; jak podaje TASS, "zakazy publikacji danych o użyciu dronów obowiązują w co trzecim regionie, głównie w obwodach federalnym: centralnym, południowym i nadwołżańskim).
Jednocześnie propaganda nasyca przekaz wizualny opowieściami o pożarach i wybuchach wulkanów na całym świecie – najwyraźniej po to, by oswoić poddanych Putina z widokiem pożarów w przemysłowych częściach miast.
Propaganda przekonuje jednocześnie, że te ataki nie są skuteczne – „najwyżej co setny dron trafia do celu”. Stara się też wywołać w odbiorcach poczucie krzywdy, że Ukraińcy atakują „cywilną infrastrukturę w Rosji” (ataki na cywilną infrastrukturę Ukrainy Moskwa uzasadnia tym, że służy ona do podtrzymania oporu).
Putin w tym tygodniu „poparł propozycję utworzenia ochotniczych oddziałów w celu wzmocnienia ochrony ważnych obiektów”. Były minister obrony, a obecnie sekretarz Rady Bezpieczeństwa Putina odbywa narady w sprawie organizowania tej obrony: „Musimy wziąć pod uwagę, że zagrożenia bezpieczeństwa stały się złożone. Musimy mówić o czymś więcej niż tylko o atakach terrorystycznych z użyciem materiałów wybuchowych i dronów”. Według niego pilną kwestią jest „przeciwdziałanie cyberatakom na zautomatyzowane systemy sterowania, a także próbom infiltracji ważnych obiektów rządowych i przemysłowych w celu kradzieży informacji i dokonywania sabotażu technologicznego”.
„Cele są jasne: wywołać niedobory, wywołać panikę, zakłócić kampanię siewu, sezon grzewczy i wiele innych rzeczy” – mówi Szojgu.
Ataki dronowe Ukrainy na Rosję nasiliły się od początku tego roku. Jest to prawdopodobnie zmiana strategii odpierania najazdu przez Ukrainę. Wcześniej, jesienią 2024 r. druzgocący ukraiński atak na obwód kurski nie zrobił na Rosjanach wrażenia. Choć w całym obwodzie struktury państwa rosyjskiego się załamały, a katastrofa ujawniła gigantyczną skalę korupcji (pieniądze na budowę umocnień obronnych zostały rozkradzione).
Latem w spektakularnej operacji „Pawutyna” Ukraińcy zniszczyli dronami rosyjskie samoloty dalekiego zasięgu pod Irkuckiem – drony dowieźli tam TIR-ami i z nich zaatakowały.
Teraz Ukraina, która ma coraz lepsze sposoby rażenia Rosji daleko od frontu, uderza tak, by tzw. zwykli Rosjanie poczuli konsekwencje wojny. Od trzech miesięcy atakuje rosyjskie rafinerie i infrastrukturę gazową. Tylko 29 października trafione zostały dwie rafinerie i przetwórnia gazu. Niszczy zbiorniki paliw, więc w Rosji zaczyna brakować benzyny.
Tu podsumowanie tych ataków na mapie statycznej:
Zintensyfikowane ataki dronowe na Moskwę są nowym elementem tej kampanii. Wcześniej Moskwa była atakowana, ale sporadycznie.
Tymczasem po tym, jak Putinowi nie udało się doprowadzić do spotkania z Trumpem w Budapeszcie, a amerykański prezydent nałożył na Rosję pierwsze w tej kadencji sankcje, Rosja zaczęła grozić całemu światu bronią jądrową. Ukraińskim dronowym atakom na Moskwę towarzyszą więc teraz codzienne występy Putina, który chwali się coraz to nowymi środkami rażenia: „Buriewiestnikiem”, „Sarmatem”, Oriesznikiem„ i ”Posejdonem„. Putin ostrzega, że może ich użyć, jeśli tylko ”Rosja zostaje zaatakowana". W związku z tym ukrywa, że już jest atakowana. Celem Kremla jest bowiem doprowadzenie Trumpa do stołu rozmów, zanim Rosji wyczerpią się rezerwy.
Ale ukraińskie ataki na Moskwę zmieniają kontekst gróźb Putina.
Przeczytaj także:
Więcej o militarnej sytuacji na froncie można się dowiedzieć z publikowanych w OKO.press co wtorek analiz płk. Piotra Lewandowskiego.
Przeczytaj także:
Wnioskami z codziennego nasłuchu rosyjskiej propagandy dzielimy się w cyklu „Goworit Moskwa”:
Przeczytaj także:
Nie abonament, nie opłata audiowizualna, ale dotacja z budżetu państwa – zapowiada ministerstwo kultury. Co jeszcze zmieni się w mediach publicznych?
30 października ministra kultury i dziedzictwa narodowego Marta Cienkowska zaprezentowała założenia ustawy medialnej.
Najważniejsza zmiana dotyczy sposobu finansowania mediów publicznych. „Koniec z abonamentem, abonament RTV jest absolutnie nieskuteczny” – ogłosiła ministra kultury. Dodała, że obowiązujący dotychczas system był archaiczny i nie zapewniał stabilności. „Zaproponujemy 2,5 mld zł stabilnego finansowania z budżetu, uzupełnionego o waloryzację i inflację. Jest to kwota, którą udało nam się wypracować także po audycie Telewizji Polskiej, w rozmowach z Ministerstwem Finansów, w trosce o budżet państwa” – mówiła Cienkowska.
Bez zmian pozostaną jednak reklamy, na których w 2024 roku TVP zarobiło ponad 1 mld zł.
Reforma ma też dotyczyć kadr. Jak tłumaczyła Cienkowska, kandydaci do gremiów związanych z mediami publicznymi muszą być apolityczni. „Potrzebujemy transparentnych konkursów, które będą oparte o kryteria kompetencji. Każdy kandydat i kandydatka, która będzie wybierana do ciał związanych z mediami publicznymi, musi przede wszystkim spełniać wymogi apolityczności oraz eksperckości” – mówiła szefowa resortu kultury. Do zarządzania, opiniowania i kontrolowania mediów publicznych nie zostanie więc wybrana osoba, która w ciągu ostatnich pięciu lat była aktywnym członkiem partii politycznej, pełniła w niej funkcję lub na przestrzeni ostatnich 10 lat kandydowała w wyborach powszechnych.
Ponadto projekt zakłada likwidację Rady Mediów Narodowych. Jej kompetencje w całości przejmie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. KRRiTV będzie składać się z dziewięciu członków powoływanych na sześcioletnią kadencję, a co dwa lata, zgodnie z zasadą rotacyjności, następować będzie wymiana 1/3 składu. „Czterech członków będzie wybierać Sejm, dwóch – Senat, a trzech – prezydent. Wymogami dodatkowymi będzie poparcie branżowych organizacji pozarządowych. Każdy z tych kandydatów będzie podlegał publicznemu wysłuchaniu z udziałem przedstawicieli organizacji pozarządowych, związków zawodowych oraz organizacji pracodawców” – mówiła Cienkowska.
Ministra kultury, pytana o zniesienie likwidacji spółek medialnych, mówiła, że będzie to możliwe dopiero po wejściu w życie nowej ustawy. „Chcemy wprowadzić nowe standardy i tylko ustawą jesteśmy w stanie zmienić sytuację mediów publicznych w Polsce” – zadeklarowała Cienkowska.
Głęboka reforma mediów publicznych to jedna z obietnic rządzącej koalicji. To miała być radykalna zmiana jakości: nie chodziło tylko o zerwanie z hejtem i propagandą z czasów PiS, ale strukturalne zmiany dotykające finansów i misji. Od grudnia 2023, gdy nowy rząd wyrzucił z mediów poprzednią ekipę, nie wydarzyło się jednak wiele. Najpierw rząd czekał na zmianę w Pałacu Prezydenckim, licząc na wygraną Rafała Trzaskowskiego. Po przegranych wyborach prezydenckich i rekonstrukcji rządu (w tym zmianie na stanowisku ministra kultury), największym wyzwaniem miało być znalezienie nowego, akceptowalnego — także dla Karola Nawrockiego — sposobu finansowania mediów publicznych. Z szacunków KRRiTV wynika, że abonament pokrywał zaledwie 1/4 kosztów utrzymania mediów. Resztę dopalały wpływy z reklam, a po 2016 roku – państwowe dotacje, które jeszcze mocniej skleiły media publiczne z rządzącymi. Dlatego abonament, cytując klasyków, musiał odejść. Opłata audiowizualna, powiązana z podatkiem dochodowym i pobierana automatycznie przez skarbówkę, również nie wchodziła w grę. Karol Nawrocki zobowiązał się bowiem, że nie podpisze żadnej ustawy zwiększającej obciążenia podatkowe. Ostatecznie pieniądze na media publiczne popłyną więc z budżetu.
O strukturalne zmiany w mediach od lat walczyły organizacje społeczne. Ich pomysłem była zmiana abonamentu na rodzaj państwowej, taniej subskrypcji, na którą składają się wszyscy obywatele. Sposób finansowania miał odpowiadać misji i strukturze: raczej platforma z informacjami i programami o najwyższych standardach, a nie radio i telewizja z podziałem na kanały. „Częścią misji mediów publicznych musi być też stworzenie newsroomu, do którego zasobów będą mogli sięgnąć wszyscy: media regionalne i ogólnopolskie, drukowane i internetowe, prywatne i obywatelskie” – mówiła w OKO.press Beata Chmiel, aktywistka i menadżerka kultury, która od ponad 10 lat współtworzy obywatelskie projekty odbudowy mediów publicznych.
Takiej całościowej wizji w zaprezentowanych dziś szczegółach ustawy medialnej zabrakło.
Przeczytaj także: