Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
Ponowne otwarcie katedry Notre Dame w obiecanym terminie wzmocniło prezydenta Emmanuela Macrona, który przy okazji doprowadził do rozmów Zełenski–Trump. Ale Francja mierzy się z poważnym kryzysem na własnym podwórku
W sobotę 7 grudnia w Paryżu uroczyście otwarto odbudowaną katedrę Notre Dame. Jeden z najsłynniejszych budynków Paryża, Francji i Europy został poważnie uszkodzony w pożarze w kwietniu 2019 roku. Ogień zniszczył przede wszystkim pokryty ołowiem dach budowli, nienaruszona pozostała jej główna struktura. Prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział wówczas odbudowę świątyni w ciągu pięciu lat.
Obietnicy dotrzymał. Zrekonstruowana Notre Dame robi ogromne wrażenie. Korespondentka brytyjskiego dziennika „The Guardian” Kim Willsher, relacjonowała, że czuła się jak podróżniczka w czasie. Tak musiała wyglądać świątynia,„gdy otwierano ją w XIV wieku, zanim jej mury przez stulecia pociemniały od paryskiego smogu i dymu kadzideł”, „w 1345 roku, kiedy górowała nad liczącym 200 tys. mieszkańców Paryżem”. Odbudowa kosztowała 700 mln euro.
Uroczystość miała rzecz jasna wymiar liturgiczny – udział w niej wzięli katoliccy kardynałowie, francuskie duchowieństwo i przedstawiciele innych religii. Rozpoczęła się od bicia dzwonu Emmanuela z 1683 r., którego „ojcem chrzestnym” był król Ludwik XIV. Odśpiewano psalmy, a na otwarcie nabożeństwa po raz pierwszy od pięciu lat zagrały odrestaurowane katedralne ograny.
Wyświetlono także krótki film przedstawiający historię pożaru i odbudowy. Prezydent Emmanuel Macron podzielił się nim także na swoim profilu na platformie X.
W tle uroczystości rozgrywała się wielka polityka.
Zaproszonych zostało ponad 100 VIPów, a wśród nich głowy państw europejskich (z Andrzejem Dudą włącznie), a także amerykański prezydent-elekt Donald Trump. Wcześniej Trump i Macron spotkali się w Pałacu Elizejskim z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Rozmowy trójstronne nie były zapowiadane, potwierdzono je w ostatniej chwili. Dotyczyć miały konfliktów w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Dla Macrona to dyplomatyczny sukces, mimo że Trump nadal unika jednoznacznej deklaracji wsparcia dla Ukrainy w wojnie z Rosją.
Tymczasem we Francji trwa kryzys polityczny po tym, jak rząd premiera Michela Barniera 5 grudnia przegrał głosowanie o wotum nieufności i podał się do dymisji. Formalnie poszło o projekt ustawy budżetowej, w którym zapisano podwyżki podatków oraz cięcia wydatków, mające zmniejszyć deficyt, oscylujący wokół 6 proc. PKB. Projektowi sprzeciwiła się zarówno lewica, jak i skrajna prawica, czyli Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen.
Emmanuel Macron od tego czasu odbył serię nadzwyczajnych spotkań z liderami partii politycznych. Trwają poszukiwania nowego premiera, który mógłby uzyskać poparcie umiarkowanej lewicy i prawicy i przetrwał kolejne głosowanie o wotum nieufności. Macron gra na rozbicie zjednoczonej lewicy (blok o nazwie Nowy Front Ludowy, NFP), która wygrała przedterminowe wybory w lipcu, ale nie dostała szansy na wyznaczenie szefa rządu. Prezydent ma problem zwłaszcza z radykalnie lewicową, ale bardzo silną w NFP partią Francja Niepokorna (fr. La France insoumise), której przewodzi Jean-Luc Mélenchon.
„Gazeta Wyborcza” odkrywa kulisy piątkowego głosowania w Trybunale Konstytucyjnym. Prezydent Andrzej Duda wskaże prezesa tej instytucji spośród dwóch nazwisk z największą liczbą głosów
„Gazeta Wyborcza” opisuje trudności, z jakimi mierzyła się, próbując dotrzeć do informacji o wyborach prezesa Trybunału Konstytucyjnego. TK nie chciał potwierdzić dziennikarzom wyników głosowania, a na stronie nie podał informacji o posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego sędziów. Ostatecznie nazwiska potwierdziła w piątkowy wieczór odchodząca prezeska Julia Przyłębska.
Spośród czworga kandydatów najwięcej głosów otrzymali Bartłomiej Sochański oraz Bogdan Święczkowski. To oni zostaną przedstawieni przez Trybunał Andrzejowi Dudzie, który ostatecznie wskaże nowego prezesa.
Według źródeł „Wyborczej” głosy w Trybunale rozłożyły się następująco:
W głosowaniu wzięło udział 13 osób, bo tylu sędziów obecnie liczy Trybunał po tym, jak we wtorek TK opuścili Piotr Pszczółkowski oraz jeden z tzw. dublerów, Mariusz Muszyński. Ich 9-letnie kadencje dobiegły końca.
Bartłomiej Sochański to były radny Prawa i Sprawiedliwości, niegdyś prezydent Szczecina, w TK od kwietnia 2020 roku. Bogdan Święczkowski w latach 2016-2022 był Prokuratorem Krajowym, najbliższym współpracownikiem Zbigniewa Ziobry. Do Trybunału trafił w lutym 2022 roku.
W dzisiejszym Trybunale Konstytucyjnym zasiadają wyłącznie sędziowie powołani przez Sejm za rządów Prawa i Sprawiedliwości.
TK stał się w ostatnich latach instytucją wykorzystywaną do przyklepywania rozwiązań dobrych dla poprzedniej władzy i blokowania tego, co się tej władzy nie podobało. PiS w 2019 roku zakpił z zasad dotyczących niezależności i wysokich standardów etycznych sędziów, powołując do TK swoich polityków: Stanisława Piotrowicza i Krystynę Pawłowicz. Od 2016 roku zasiadają w nim trzej tzw. dublerzy, czyli sędziowie wybrani nielegalnie na formalnie zajęte miejsca. Ze względu na obecność dublerów legalność TK była podważana przez Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Ale choć TK jest dziś wydmuszką dawnej instytucji, trwa w nim realna walka o władzę i wpływy.
Stronnictwo bliskie Julii Przyłębskiej starło się z tzw. „buntownikami”, którzy nie uznawali jej prezesury po 20 grudnia 2022 roku. To wtedy Przyłębskiej minęło sześć lat w fotelu prezeski. Ona sama postanowiła jednak prezeską pozostać do końca 9-letniej kadencji sędziowskiej – czyli do 9 grudnia 2024.
Ostatecznie Przyłębska zrezgnowała z prezesury tydzień przed tym terminem, pozostając „osobą kierującą pracami TK”. Chodziło o to, by wyboru nowego prezesa dokonano w dogodnym dla niej terminie – by jeszcze jako sędzia sama mogła wziąć udział w głosowaniu.
Posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego sędziów Przyłębska zwołała 6 grudnia 2024, czyli po zakończeniu kadencji jej dwóch przeciwników: Muszyńskiego i Pszczółkowskiego. Chodziło o to, by wzmocnić szanse jej kandydata, Bartłomieja Sochańskiego. Według „Gazety Wyborczej” start Krystyny Pawłowicz, gorącej zwolenniczki Przyłębskiej, był jedynie zagrywką taktyczną na wypadek, gdyby „buntownicy” nie wystawili w wyborach żadnej osoby. Wtedy Zgromadzenie trzeba by zwołać po raz kolejny. Ale „buntownicy” ostatecznie wystawili Bogdana Święczkowskiego. Jakub Stelina – także nieprzychylny Przyłębskiej – wystartował niespodziewanie.
Andrzej Duda zapowiedział już, że zamierza szybko powołać nowego prezesa TK. Według źródeł „Wyborczej” Przyłębska jest przekonana, że to Sochański dostanie to stanowisko.
Jak dotąd żadna z partii zasiadających w Sejmie nie przedstawiła swoich kandydatów na stanowiska trójki sędziów TK, których kadencja kończy się w 2024 roku. Trybunał od poniedziałku będzie działał w 12-osobowym składzie.
W marcu 2024 roku większość sejmowa podjęła uchwałę dotyczącą naruszeń w TK. Od tego czasu wyroki wydawane przez Trybunał nie są publikowane. Sejm uchwalił także dwie ustawy zakładające głęboką reformę TK. Andrzej Duda jednak ich nie podpisał, ale odesłał je do Trybunału w trybie kontroli prewencyjnej.
6 grudnia Sejm, debatując nad przyszłorocznym budżetem, poparł obcięcie pensji sędziom Trybunału Konstytucyjnego w 2025 roku. Koalicja 15 października nie chce legitymizować działań obecnego TK. Rozwiązanie to musi jeszcze poprzeć Senat. Prezydent Andrzej Duda budżetu zawetować nie może, ale może... odesłać go do TK.
Zaledwie 11 dni po rozpoczęciu marszu rebeliantów na Damaszek, stolica Syrii padła. Baszszar al-Asad, który utopił własny naród we krwi, najpewniej uciekł z kraju
Historia w Syrii dzieje się na naszych oczach. Zaczęło się od błyskawicznej ofensywy rebeliantów z północy w stronę Aleppo, potem Hamy i Homs. Reżimowa armia stawiała ograniczony opór, z czasem poddawała się coraz częściej. Od kilku dni spontaniczne wystąpienia miały miejsce w całej Syrii. Dziś rano ludzie przechadzają się już po pałacu prezydenckim w Damaszku.
Baszszar al-Asad najpewniej uciekł z kraju, choć na razie nie mamy potwierdzonych informacji o jego miejscu pobytu. W Damaszku został jego premier Mohammed Gazi al-Dżalili. Premier ogłosił, że zostaje w kraju, bo jest częścią tego narodu. Al-Dżalili twierdzi, że ostatni raz był w kontakcie z Assadem wczoraj wieczorem. Rebelianci z wiodącej w rebelii islamistycznej grupy Hajat Tahrir Asz-Szam (HTS) mieli być z al-Dżalilim w kontakcie od kilku dni. W sobotę zatrzymali premiera w jego mieszkaniu:
Al-Dżaili zamierza współpracować z rebeliantami w przekazaniu władzy. Powiedział też, że Syria powinna przeprowadzić wolne wybory, by to ludzie wybrali swoich przywódców.
HTS, pomimo uruchomienia dużej liczby rebeliantów na południu, którzy nie brali udziału w ofensywie od końca listopada, stara się utrzymać wiodącą rolę w procesie przejęcia władzy. W niedzielę nad ranem lider grupy wydał odezwę, w której apeluje do rebeliantów, by powstrzymali się od naruszania i plądrowania instytucji państwowych. Według instrukcji HTS Abu Mohammada al-Dżaulaniego instytucje mają pozostać pod nadzorem premiera al-Dzailiego aż do oficjalnego przekazania władzy.
Nad ranem wyzwolone zostało również więzienie Saidnaja, miejsce, które było miejscem tortur wobec przeciwników reżimu. Według niektórych relacji do Saidnaji wysyłano ludzi na śmierć. Na poniższym filmie widać moment otwarcia drzwi jednej z cel. Więźniowie nie dowierzają, co się dzieje, nie rozumieją, że mogą po prostu wyjść na wolność.
Upadek reżimu Assada w ostatnich dwóch tygodniach nastąpił błyskawicznie. Ale moment ten jest konsekwencją 13 lat wojny domowej (od 2020 niemal zamrożonej) i brutalnego wystąpienia Baszszara al-Asada przeciwko swojemu narodowi.
Syryjski dyktator zarządzał systemem opresji stworzonym przez swojego ojca. Gdy Syryjczycy zbuntowali się w 2011 roku, odpowiedział siłą i kulami w stronę pokojowych protestów. Gdy okazało się, że samemu jest zbyt słaby, by odeprzeć rebelię, która rozlała się na cały kraj, a którą wsparli dżihadyści m.in. z Iraku – odwołał się do swoich zagranicznych sojuszników. Utrzymał się na swoim tronie dzięki pomocy wojskowej Iranu i Rosji.
Gdy oba kraje okazały się dziś zbyt słabe i zajęte swoimi sprawami, by uratować dyktatora, Asad bardzo szybko przekonał się, że nikt w Syrii nie jest zainteresowany tym, by został. Jednym z mitów dyktatury al-Asadów było to, że jest on protektorem mniejszości religijnych. Sami al-Asadowie są alawitami – to sekta religijna wywodząca się z islamu szyickiego.
Alawici stanowią około 10-15 proc. syryjskiego społeczeństwa, chrześcijanie również około dziesięciu (przed rewolucją, dziś bardzo trudno określić to dokładnie). Dziś świętują wszyscy. Nawet w nadmorskich miejscowościach Latakia i Tartus, które miały być twierdzami reżimu, nikt nie stawia dziś oporu. Pomniki Hafiza al-Asada i portrety Baszszara al-Asada są niszczone w całym kraju.
Syrię czeka teraz trudny proces zmiany systemu politycznego i trudno przewidzieć, jak się on zakończy. Głównych aktorów wewnętrznych jest kilku, dokładniej pisaliśmy o nich w tekstach poniżej.
HTS, główna grupa rebeliantów, która rozpoczęła 27 listopada błyskawiczny marsz na południe, wywodzi się z Dżabhat an-Nusry, odłamu al-Kaidy w Syrii, choć obecnie przekonuje, że Syria jest miejscem dla wszystkich i zamierza chronić prawa mniejszości. Ale nie ma doświadczenia z demokracją, o której mówi teraz premier al-Dżaili. A on sam również z doświadczenia wie o niej niewiele. Od ponad pięciu dekad dwaj członkowie rodziny al-Asadów otrzymywali zawsze blisko 100 proc. głosów w nieuczciwych wyborach.
Duża część Syrii na północy i północnym-zachodzie to tereny kurdyjskie, bronione dziś przez Syryjskie Siły Demokratyczne. Stowarzyszona z HTS w marszu na Damaszek proturecka Syryjska Armia Narodowa już teraz ściera się z kurdyjskim SSD. Przed Syryjczykami stoi więc dziś wielka szansa, ale też ogromne wyzwanie, by poskładać naród zmęczony dekadami brutalnej dyktatury.
Prezydent Korei Południowej Jun Suk Jeol uniknął w sobotę impeachmentu. W parlamencie nie było kworum w czasie głosowania nad wnioskiem opozycji w tej sprawie z powodu bojkotu ze strony posłów partii rządzącej.
Projekt ustawy nie uzyskał wystarczającej liczby głosów, a wielu członków parlamentu rządzącej konserwatywnej Partii Władzy Ludu (PPP) głosowanie zbojkotowało.
Opozycja chciała odwołania prezydenta w związku z decyzją o wprowadzeniu 3 grudnia stanu wojennego, wycofaną po kilku godzinach. Do przyjęcia wniosku konieczna była większość dwóch trzecich głosów deputowanych w 300-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. To oznacza, że co najmniej ośmiu posłów rządzącej partii musiałoby zagłosować za jego przyjęciem.
Jednak wszyscy oprócz trzech opuścili salę obrad.
Pomimo ostatecznego odrzucenia wniosku opozycyjna Partia Demokratyczna (DPK) oświadczyła, że nie zrezygnuje z próby impeachmentu prezydenta. „Zdecydowanie odwołamy Jun Suk Jeola, który stał się największym zagrożeniem dla Republiki Korei” — powiedział szef największej partii opozycyjnej Li Dze Miung. „Zdecydowanie przywrócimy normalność w tym kraju przed Bożym Narodzeniem i końcem roku” – dodał.
Prezydent Korei Południowej wywołał we wtorek szok i gniew, po tym, jak wprowadził na kilka godzin stan wojenny, kojarzony w kraju z autorytaryzmem.
Argumentował, że jest to konieczne, by pokonać „antypaństwowe siły” w parlamencie, sugerując, że są to grupy powiązane z Koreą Północną. Jego wypowiedzi nie zostały poparte dowodami. Inni jednak twierdzili, że jego ruch był odpowiedzią na polityczny impas, który powstał po tym, jak opozycja, czyli Partia Demokratyczna odniosła miażdżące zwycięstwo w kwietniowych wyborach.
Od tego czasu rząd nie jest w stanie przeforsować swoich ustaw i ogranicza się jedynie do wetowania projektów uchwalanych przez liberalną opozycję.
Prezydent wcześnie rano w sobotę przeprosił za wprowadzenie stanu wojennego. Przeprosiny wydają się być ostatnią próbą odzyskania poparcia wśród obywateli.
Z sondażu opinii publicznej opublikowanego 6 grudnia wynika, że poparcie dla prezydenta spadło do rekordowo niskiego poziomu – 13 proc. – co jest wynikiem serii skandali korupcyjnych, w tym oskarżeń o manipulacje giełdowe.
Jeol pełni funkcję prezydenta w Korei Południowej od maja 2022 roku.
Jego nocne wystąpienie we wtorek wywołało burzliwe sceny w Zgromadzeniu Narodowym. Pod budynkiem trwały protesty, a część osób próbowała przedostać się do ściśle chronionego przez wojsko parlamentu.
Do wtorku stan wojenny – czyli tymczasowe rządy wojska w sytuacji nadzwyczajnej, podczas których zazwyczaj ograniczane są prawa obywatelskie – nie był ogłaszany w Korei Południowej od 1987 roku, gdy kraj stał się demokracją parlamentarną.
Protesty wciąż trwają — według policji na ulicach Korei Południowej demonstruje 150 tys. osób, a według organizatorów milion osób. Protestujący domagają się odsunięcia prezydenta od władzy.
Źródło: BBC
W Polsce potrzebny jest niezależny prezydent – taki, który nie będzie dzwonił ani do premiera, ani do prezesa, pytając, co ma zrobić" – mówił w sobotę w Gdańsku Szymon Hołownia
„Te wybory będą o was. Nie o tym, czy innym polityku. To wy macie być prezydentem Rzeczpospolitej” – zwrócił się marszałek Sejmu Szymon Hołownia do zebranych w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim.
Przypomniał, że w tym samym miejscu pięć lat ogłosił, że wchodzi do polityki i będzie ubiegał się o fotel prezydenta Polski. „Wracamy dzisiaj tutaj, bo okazało się, że po tych pięciu latach nie zrobiliśmy jeszcze najważniejszego. Po tych pięciu latach mamy szeroką bazę, listę można powiedzieć mniejszych, większych sukcesów. Ale też jedną porażkę. Jeden cel, który nie został jeszcze zrealizowany. To, że Polska wciąż jest podzielona na pół” – oświadczył.
Hołownia podkreśla (co również deklarują kandydaci KO i PiS), że będzie kandydatem niezależnym — niezależnym od nacisków partyjnych, od decyzji szefów partii, i niezależnym od „polaryzacyjnych sił dzielących od 20 lat kraj na dwie zwaśnione połowy”.
Lider Polski 2050 zaznaczał, że chciałby być prezydentem otwartym na innych. „Prezydent w Polsce nie jest monarchą. Prezydent powinien być z ludźmi, dla ludzi przez cały czas swojego urzędowania. Dlatego tak, jak otworzyliśmy Sejm, otworzymy Pałac Prezydencki” – dodał.
Chwilę potem Szymon Hołownia nawiązał do sytuacji z Maciejem Wąsikiem i Mariuszem Kamińskim, mówiąc, że „Pałac Prezydencki nie będzie hotelem dla przestępców i noclegownią dla skazanych”.
Marszałek odniósł się także do prezydentury Trumpa w USA. „Polski prezydent nie może być ”za lewacki„ dla kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, czy kimś kto na polecenie swojego politycznego sponsora poprowadzi nas na kolejną wojnę z Unią Europejską. Musi być w stanie dogadać się i w USA, i w Unii Europejskiej, ale musi też wiedzieć, jak ważna jest polityka sąsiedztwa” – mówił.
Kolejnym planem marszałka Hołowni, jeśli zostanie prezydentem, będzie wykorzystywanie inicjatywy referendalnej, by móc „zapytać o ważną rzecz bezpośrednio u źródła”. „Przecież my cały czas psioczymy na klasę polityczną, że nie słucha ludzi i jakoś nie mogą się przebić te rzeczy z zaangażowaniem społecznym” – mówił Hołownia.
Podczas konwencji Szymona Hołowni nie było polityków PSL. Do jego sztabu należą najbliżsi współpracownicy związani z partią, ale brak w nim przedstawicieli ludowców.
Wybory prezydenckie odbędą się w maju 2025 r. Kampania wyborcza rozpocznie się wraz z opublikowaniem postanowienia marszałka Sejmu o zarządzeniu wyborów, czyli na początku stycznia.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia poinformował, że 8 stycznia ogłosi datę wyborów prezydenckich, natomiast ich formalne zarządzenie odbędzie się 15 stycznia zgodnie z opinią wydaną przez Państwową Komisję Wyborczą.