W związku z afera Funduszu Sprawiedliwości policja ma doprowadzić byłego zastępcę Zbigniewa Ziobry Marcina Romanowskiego do aresztu tymczasowego – na razie jednak nie ustaliła jego pobytu. W sprawie tej samej afery Kaczyński zeznawał w prokuraturze
Jeśli Sejm uchyli immunitet, to być może w styczniu byłoby możliwe doprowadzenie go przed komisję – powiedziała szefowa komisji ds. Pegasusa Magdalena Sroka.
W poniedziałek 4 października były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro po raz czwarty nie stawił się na wezwanie komisji śledczej ds. Pegasusa. Nie usprawiedliwił też swojej nieobecności. Już wtedy przewodnicząca komisji Magdalena Sroka informowała, że w grę wchodzi uchylenie immunitetu Ziobry. Komisja przegłosowała w tej sprawie wniosek.
W piątek (8.11) Sroka potwierdziła oficjalnie, że za pośrednictwem marszałka Sejmu Szymona Hołowni skierowany zostanie wniosek do Prokuratora Generalnego Adama Bodnara o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze.
„Następnie w Prokuraturze Generalnej odbędzie się sprawdzenie tego wniosku pod kątem formalnym i zwrócenie się do Sejmu o rozpoczęcie procedury uchylenia immunitetu. Następnie ten wniosek trafi do sejmowej komisji regulaminowej, która go rozpatrzy. Dopiero kiedy trafi pod obrady Sejmu, podejmiemy decyzję, czy immunitet zostanie uchylony” – powiedziała Magdalena Sroka.
Jeśli Sejm wyrazi zgodę na uchylenie immunitetu — wyjaśniała posłanka — komisja śledcza wystąpi do sądu, ze wskazaniem terminu, o to, by zatrzymać i przymusowo doprowadzić Ziobrę na przesłuchanie. Dodała: „Zobaczymy, jak to w praktyce będzie wyglądało. Oczekujemy, że organy państwa sprawnie przeprowadzą tę całą procedurę. Myślę, żebyśmy się prędzej nastawiali na styczeń, a nie grudzień”.
Wiceszef komisji ds. Pegasusa Witold Zembaczyński, poseł KO, zwrócił uwagę podczas konferencji, że nie było wcześniej przypadku, żeby poseł musiał być przymusowo doprowadzany przed komisję śledczą. „To jest nowa działka prawa” – wyjaśniał. „Wymaga w tej chwili pewnego rodzaju precedensu i my ten precedens w tej chwili tworzymy” – dodał. Powiedział także, że Ziobro „w sposób uporczywy, lekceważący, wręcz znieważający polską policję ukrywał się przed funkcjonariuszami stanowiącymi zespół doręczeniowy wezwań na komisję śledczą, próbował nie wychodzić z domu, musieli wręcz na niego czatować”.
Po posiedzeniu komisji 4 listopada Zbigniew Ziobro opublikował na portalu X oświadczenie: „Jeśli Sejm powoła komisję ds. Pegasusa bez wad wytkniętych w orzeczeniu TK, chętnie stawię się, by złożyć zeznania, bo pokażą one, jak wiele zrobiłem, by Polacy mogli czuć się bezpieczniej” – napisał Zbigniew Ziobro.
Chodzi o wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 10 września 2024 roku. TK orzekł wtedy, że zakres działania komisji jest niezgodny z konstytucją. Stanisław Piotrowicz, uzasadniając decyzję Trybunału Julii Przyłębskiej, powiedział, że uchwała o powołaniu komisji śledczej ws. Pegasusa została „dotknięta wadą prawną”. Zasiadający w komisji posłowie PiS przestali pojawiać się na posiedzeniach.
Posłanki i posłowie z koalicji rządzącej podkreślają jednak, że uchwała Sejmu z 17 stycznia 2024 roku ws. powołania komisji została przyjęta jednomyślnie i głosowało za nią 175 posłów Prawa i Sprawiedliwości. Wiceszef komisji Marcin Bosacki (KO) wyjaśniał również, że wyrok TK nie obowiązuje, ponieważ nigdy nie został opublikowany „w związku z czym z całą pewnością nie obowiązuje ani w komisji, ani w Sejmie”.
Komisja śledcza zajmuje się sprawą Pegasusa, systemu, który został stworzony przez izraelską firmę NSO Group do walki z terroryzmem i zorganizowaną przestępczością.
20 grudnia 2021 kanadyjska organizacja Citizen Lab poinformowała jednak, że system w Polsce był nadużywany, a władza w rękach PiS śledziła za jego pomocą prokurator Ewę Wrzosek i mecenasa Roman Giertych. Trzy dni później okazało się, że Pegasusem był śledzony także Krzysztof Brejza z Platformy Obywatelskiej. Lista jest jednak znacznie dłuższa.
„Szokująco długa” – komentował minister sprawiedliwości Adam Bodnar w lutym 2024. „Trudno mi sobie wyobrazić powody, dla których osoby, które widziałem na tej liście, miałyby być objęte kontrolą” – dodał.
Masza Potocka odebrała wypowiedzenie umowy o pracę i formalnie została już zwolniona z pracy — informuje krakowska „Wyborcza”. Wcześniej jej pracownicy ujawnili, że dyrektorka MOCAK-u ich mobbowała.
Maria Anna (Masza) Potocka, której udowodniono mobbing, została zwolniona ze stanowiska dyrektorki MOCAK-u. Oficjalnie z powodu „niedbania o wizerunek i renomę miasta Krakowa”. O zakończeniu współpracy z nią zdecydował prezydent Krakowa Aleksander Miszalski — muzeum, którym kierowała, podlega miastu. Wcześniej prezydent wyjaśniał, że zgodnie z przepisami ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej lista podstaw uprawniających do zwolnienia dyrektora instytucji kultury jest bardzo wąska. Zaproponował Potockiej dwa rozwiązania: odejście za porozumieniem stron lub wypowiedzenie umowy, licząc na „koncyliacyjne załatwienie sprawy”.
Finalnie jednak miasto musiało postawić na to drugie, bardziej drastyczne rozwiązanie. Zwolnienie Potockiej było możliwe dzięki zgodzie związków zawodowych i stowarzyszeń branżowych. Trzy z czterech zapytanych przez Miszalskiego grup zgodziło się na rozwiązanie umowy z Potocką: Stowarzyszenie Muzealników Polskich, Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyków Sztuki AICA i POZZ Konfederacja Pracy. Drugi związek zawodowy działający w MOCAK-u — Inicjatywa Pracownicza — argumentował, że nie ma uzasadnienia dla odwołania dyrektorki.
Masza Potocka została również zwolniona z obowiązku świadczenia pracy, co oznacza, że formalnie swoją posadę utrzyma jeszcze przez najbliższy kwartał, ale praktycznie nie będzie już zarządzać muzeum. Obowiązku przejmie dotychczasowy zastępca Grzegorz Kuźma — do momentu rozpisania i rozstrzygnięcia konkursu na dyrektora MOCAK-u. Jadwiga Gutowska-Żyra, pełniąca obowiązki dyrektorki wydziału kultury w magistracie, deklaruje w rozmowie z „Wyborczą”, że konkurs będzie transparentny. „Mamy opinię prawną, która mówi o tym, że zgłoszenia do konkursu są jawne, publiczne i my je możemy upubliczniać wszystkim zainteresowanym. Tak też będziemy robić. Nie chcemy tu niczego ukrywać” – powiedziała.
Masza Potocka to kuratorka i krytyczka sztuki, przez lata zarządzająca Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie. Kierowała także Bunkrem Sztuki, krakowską galerią również skupiającą się na sztuce współczesnej. Tam pracowała z Lidią Krawczyk, kuratorką, która oskarżyła Potocką o mobbing.
„Zrobiła ze mnie asystentkę mojej stażystki, kazała podpisać klauzulę zakazującą mówienia o warunkach pracy. W końcu wyrzuciła mnie z pracy, w pierwszej fali pandemii koronawirusa” – mówiła Lidia Krawczyk ”Wyborczej".
W lipcu 2024 sąd uznał, że kuratorkę zwolniono niezgodnie z prawem, a Potocka dopuściła się mobbingu. Masza Potocka miała jednak silną pozycję w krakowskim magistracie. Były już prezydent Jacek Majchrowski tuż przed odejściem ze swojego stanowiska podpisał z nią aż siedmioletnią umowę na kierowanie MOCAK-iem.
„Wyborcza” po wyroku opublikowała kolejne świadectwa osób, które współpracowały z Potocką. Dziennikarka Angelika Pitoń w swoim reportażu o kulisach pracy z Maszą Potocką pisze: „do redakcji zgłosiło się 20 osób pracujących kiedyś z Marią Anną Potocką; nie tylko w Bunkrze Sztuki czy MOCAK-u, ale i np. Galerii Potocka, którą prowadziła od lat 80.”. Jedynie trzy z 20 osób zgodziło się podać nazwiska. Reszta woli być anonimowa — ze strachu przed zemstą Potockiej.
2 października 2024 roku prezydent Aleksander Miszalski poinformował, że miasto nie będzie dalej współpracowało z Maszą Potocką. Umowę, którą podpisał z nią Majchrowski, zerwano.
Donald Trump po wygranych wyborach zaczyna kompletować swoją administrację. Do Białego Domu wprowadzi się w styczniu 2025 roku.
Donald Trump poinformował, że jego bliska współpracowniczka Susie Wiles ma objąć stanowisko szefowej personelu Białego Domu. Do tej pory była jednym z menedżerów jego kampanii wyborczej. Od ponad 40 lat odpowiada za kampanie republikanów na wszystkich szczeblach politycznych – pracowała przy kampanii prezydenckiej Ronalda Reagana w 1980 roku i pomogła republikańskiemu gubernatorowi z Florydy Ronowi DeSantisowi wygrać wybory w 2018 roku. Pracowała z Trumpem przy poprzednich kampaniach, a w ostatnich latach jako bliska doradczyni, m.in. koordynując współpracę z prawnikami broniącymi go w procesach karnych.
„Susie Wiles właśnie pomogła mi odnieść jedno z największych zwycięstw politycznych w historii Ameryki, była także częścią moich udanych kampanii wyborczych w 2016 i 2020 roku” – napisał prezydent elekt w oświadczeniu. „Jest twarda, inteligentna, innowacyjna, powszechnie podziwiana i szanowana” – dodał Trump.
Dziękował jej również w środowym przemówieniu (6.11) po wygranych wyborach. „Susie lubi pozostawać w cieniu, tyle wam powiem. Nazywamy ją lodową dziewicą” – mówił.
Susie Wiles będzie pierwszą kobietą na stanowisku szefa personelu Białego Domu w historii USA.
To na razie pierwsze oficjalne ogłoszenie dotyczące administracji Trumpa. W mediach pojawiają się przecieki dotyczące kolejnych stanowisk. Reuters informuje, że Elise Stefanik, oddana sojuszniczka Trumpa, jest brana pod uwagę jako kandydatka na ambasadora USA przy ONZ. Z kolei były ambasador USA w Niemczech Richard Grenell, który pełnił obowiązki szefa wywiadu w pierwszej kadencji Trumpa, może zostać sekretarzem stanu.
6 listopada 2024 r. poznaliśmy wynik wyborów prezydenckich w USA – Donald Trump, kandydat republikański, pokonał demokratkę Kamalę Harris. Uzyskał 295 głosów elektorskich oraz zwyciężył w głosowaniu powszechnym. Zagłosowało na niego ponad 73 mln osób.
Do Białego Domu wprowadzi się 20 stycznia 2025.
Putin przedstawił w czwartek wieczorem swoją koncepcję zatrzymania wojny w Ukrainie, a “The Wall Street Journal” opisał, jak może wyglądać koncepcja ekipy prezydenta-elekta Trumpa. Są podobne, ale jednak różnią się szczegółami, które na poziomie ideologicznym i propagandowym są ważne.
Putin, po dwóch dniach zwłoki, pogratulował Trumpowi zwycięstwa w wyborach i przedstawił w czwartek wieczorem swoją koncepcję zatrzymania wojny w Ukrainie. “The Wall Street Journal” opisał, jak może wyglądać koncepcja ekipy prezydenta-elekta Trumpa.
Generalnie pomysł polega na tym, by zamrozić wojnę. Przy czym Trump chciałby oddać Rosji to, co już zdobyła. Putin chce więcej — chce całej Ługańszczyzny, Doniecczyzny i Zaporoża w granicach administracyjnych. Czyli domaga się, by Ukraina oddała mu tereny, których mimo trzech lat wojny nie zdobył.
Techniczne uzasadnienie podziału terytorium Ukrainy może być w rozmowach Putin-Trump problemem. Bo Putin najazd, katastrofę gospodarczą Rosji i śmierć kilkuset tysięcy żołnierzy uzasadnia w czysto ideologiczny, zero-jedynkowy sposób. Albo Rosja będzie suwerenna i Putin będzie robił to, co chce, albo Rosji nie będzie wcale. A tu miałby jednak negocjować z Trumpem.
Problemy zaczynają się w szczegółach: Putin okupuje cześć Charkowszczyzny, gdzie żadnego “referendum” nie było. Ukraińcy trzymają część obwodu kurskiego, z którego mimo ogromnych starań Putinowi nie udaje ich wypchnąć. A są tam też wojska koreańskie, co zwiększa ryzyko, że konflikt w Ukrainie rozleje się na Azję.
Kolejne różnice dotyczą sytuacji samej Ukrainy po rozejmie. Putin twierdzi, że nie będzie rozmawiał o granicach, póki mu Trump nie zagwarantuje, że Ukraina pozostanie neutralna i nie będzie tam NATO. Podkreśla, że to groźba wprowadzenia do Ukrainy obcych wojsk (wojsk NATO) zmusiła go do “obrony” (tak nazywa najazd).
Plan Trumpa według WSJ zakłada jednak, że obce wojska pojawią się w strefie demarkacyjnej po to, by rozdzielać walczące siły. Wiadomo, że nie byłyby to wojska USA, ale jakiekolwiek siły zachodnie byłyby realizacją rosyjskiego koszmaru o “najeździe polskich panów i Niemców” na Rosję.
Poza tym “800-milowa strefa zdemilitaryzowana”, czyli taka koreańska DMZ, obliczana a w milach, choć broniąca się Ukraina i najeźdźca liczą powierzchnię w kilometrach, przebiegałaby właśnie przez “historycznie rosyjskie ziemie”, pozbawiając Putina kontroli nad nimi.
Putin o “neutralności” Ukrainy mówił w czwartek bardzo na okrągło. Z dokumentów, jakie Rosja przedstawiała w czasie negocjacji z Ukrainą wiosną 2022 r., wynika jednak, że chodzi o to, by warunki tej neutralności wyznaczała i oceniała Rosja.
“Neutralność” oznacza tu podporządkowanie Ukrainy Rosji.
Trump, według WSJ, proponuje jedynie odłożenie decyzji o wstąpieniu Ukrainy do NATO na 20 lat i zapowiada w tym czasie wsparcie Ukrainy dostawami broni. A przecież to z powodu hipotetycznych i ewentualnych dostaw broni z Zachodu były powodem najazdu.
Co więcej, wariant Trumpa przypomina rozwiązanie z Korei: podział kraju, który okazał się długotrwały i bardzo głęboki. Właśnie tego Putin chciał uniknąć i tym właśnie całkiem niedawno jego propaganda przekonywała, że po to właśnie na froncie pojawili się Koreańczycy z Północy, by wariantu koreańskiego w Ukrainie uniknąć.
Putin, jak wynika z jego propagandy, zakładał, że po wyborach prezydenckich pozycja USA bardzo się osłabi: wybory wygra niewielką większością Kamala Harris, a wybór ten będzie kwestionowany. Demokratyczna prezydentka nie będzie miała siły, by przepychać niewygodne dla Rosji rozwiązania przez Kongres. Tymczasem armia Putina, nie licząc się ze stratami, będzie parła do przodu, równając z ziemią kolejne ukraińskie wioski.
Wybory w USA wygrał jednak polityk, który swoją rolę i publiczny wizerunek rozumie tak jak Putin: jako bycie najsilniejszym człowiekiem na świecie. Takim, który jak czegoś chce, to to dostaje. Tak oto idea “suwerenności” Putina z wizją “sprawczości” Trumpa muszą wejść w zwarcie. Ukraina to wie i zamierza to wykorzystać do swojej obrony.
Według danych udostępnionych dziś (7 listopada) przez unijną agencję klimatyczną Copernicus miniony miesiąc okazał się drugim – po październiku 2023 roku – najcieplejszym październikiem w liczącej ok. 250 lat historii instrumentalnych i weryfikowalnych pomiarów temperatury na świecie
Średnia temperatura powierzchni Ziemi w październiku 2024 roku wyniosła 15,25°C – 0,8°C powyżej średniej dla tego miesiąca z lat 1991-2020, podaje Copernicus. Październik był także o 1,65°C cieplejszy od średniej dla tego miesiąca z okresu przedindustrialnego (chodzi o czasy sprzed znaczącego wzrostu emisji gazów cieplarnianych), czyli z lat 1850-1900. Tym samym październik był 15. z 16 minionych miesięcy, w którym wzrost temperatury przekroczył próg 1,5°C.
Według naukowców ludzkość nie może trwale przekroczyć wzrostu temperatury właśnie o 1,5°C do końca stulecia, o ile chce utrzymać wzrost temperatury na stosunkowo zarządzalnym i bezpiecznym poziomie.
Niestety, już teraz widzimy, że świat cieplejszy o pozornie skromne 1,5°C to świat ekstremalnych zjawisk pogodowych zagrażających przyrodzie i ludziom. Vide – długotrwała susza w Polsce północnowschodniej, wrześniowa powódź na Dolnym Śląsku, a ostatnio katastrofalna powódź w Hiszpanii, gdzie w ciągu kilkunastu (sic) godzin spadło ponad 60 proc. więcej wody niż w ciągu czterech wrześniowych dni w Kamienicy, dolnośląskiej wsi, gdzie opady były najintensywniejsze. Konkretnie w gminie Turis w prowincji Walencja w 14 godzin spadło ponad 770 mm deszczu.
Tymczasem globalna średnia temperatura za ostatnie 12 miesięcy (od listopada 2023 do października 2024) osiągnęła drugi najwyższy poziom w historii, rosnąc o 0,74°C powyżej średniej z lat 1991-2020 i 1,62°C powyżej średniej z lat 1850-1900.
Od początku 2024 roku (styczeń–październik) globalna anomalia temperatury wyniosła +0,71°C powyżej średniej z lat 1991-2020, co stanowi wzrost o 0,16°C w porównaniu z tym samym okresem w 2023 roku.
Naukowcy zasadnie obawiają się, że z czasem przekroczymy drugi próg ocieplenia, wynoszący 2°C. Oznaczałoby to jeszcze więcej ekstremalnych zjawisk pogodowych i wynikających z nich problemów jak powodzie, susze, pożary, zwiększający się zasięg chorób tropikalnych na szerokościach o dotychczas umiarkowanym klimacie, a także zwiększona śmiertelność na skutek fal upałów.
Październikowe dane przesądzają, że 2024 rok będzie kolejnym najcieplejszym rokiem w historii, ze wzrostem temperatury na poziomie 1,5°C względem lat 1850-1900.
Co gorsza, całkiem prawdopodobne jest, że ocieplenie wyniesie 1,55°C.
Dane pośrednie wskazują, że ostatnie miesiące i lata należą do najcieplejszych od tysięcy lat, a przyczyną tego jest rosnąca koncentracja gazów cieplarnianych w atmosferze, które są efektem spalania paliw kopalnych, przede wszystkim węgla. Nauka ostrzega o tym negatywnym zjawisku od ponad 100 lat, jednak dopiero teraz możemy na własne oczy obserwować jego skutki.
Zatrzymanie wzrostu temperatury na względnie bezpiecznym poziomie jest niezmiernie trudne i jest kwestią przede wszystkim polityczną. Ziemski system klimatyczny poddany działaniu gazów cieplarnianych reaguje z opóźnieniem. Dlatego, nawet gdyby emisje spadły do zera już jutro czy nawet za kilka lat – co jest nierealne – miną dekady, zanim klimat na ten spadek zareaguje. Na dodatek wyborcze zwycięstwo Donalda Trumpa – który uważa ochronę środowiska i politykę klimatyczną za zbędne, a nawet szkodliwe – zwiększa ryzyko wstrzymania wysiłków na rzecz klimatu nawet w perspektywie średnioterminowej.
Jeśli nic się nie zmieni – następny może być rok 2025, potem 2026 i tak dalej. A coraz cieplejsze lata mogą też nasilać tzw. dodatnie sprzężenia zwrotne, przyspieszające ocieplenie ponad to, co będziemy w stanie zdziałać, by je spowolnić.
Według wstępnych danych IMGW także w Polsce październik okazał się cieplejszy od średniej z lat 1991-2020 – dodatnia anomalia temperatury dla obszaru całego kraju wyniosła 1,4°C. Dla porównania – październik 2023 roku był jeszcze cieplejszy z anomalią +2,1°C.
Było też sucho. Dodatnią anomalię sumy opadu odnotowano zaledwie w siedmiu stacjach meteorologicznych na terenie kraju. Poza tym padało mniej niż średnio w okresie referencyjnym, a najmniej – w nadmorskiej Ustce, zaledwie 36 proc. normy wieloletniej.