Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Komisja Europejska nałożyła na Google grzywnę w wysokości 2,95 mld euro za naruszenie unijnych przepisów antymonopolowych. To otwiera możliwość pozwów wobec Google firm, które zostały poszkodowane. Donald Trump grozi nałożeniem ceł odwetowych.
Google będzie musiał zapłacić 2,95 mld euro kary za naruszenie unijnych przepisów antymonopolowych. Decyzję w tej sprawie wydała Komisja Europejska w piątek 5 września. W ocenie KE amerykański big tech dopuścił się naruszenia zasad konkurencji poprzez faworyzowanie swoich własnych narzędzi do sprzedaży i zarządzania wyświetlaniem reklam w internecie kosztem narzędzi konkurencji.
Decyzja otwiera drogę do składania pozwów w sądach krajowych przez firmy działające na rynku UE, które ucierpiały w wyniku nieuczciwych praktyk Google.
O co chodzi? Google jest firmą, której przychody pochodzą głównie z reklamy. Firma oferuje reklamodawcom narzędzia do zarządzania i publikowania reklam. Ale nie jest jedyna. Istnieje wiele podmiotów w branży adtech, które oferują te same usługi:
Komisja Europejska ustaliła, że Google ma dominującą pozycję na rynku serwerów reklamowych dla wydawców (dzięki swojej usłudze „DFP”) oraz rynku narzędzi do zautomatyzowanego zakupu reklam w sieci (dzięki swoim usługom „Google Ads” i „DV360”) i nadużywało tej pozycji, co stanowi naruszenie art. 102 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
Nadużycie polegało na tym, że Google faworyzowało własne usługi poprzez różnego rodzaju rozwiązania technologiczne na platformie, które pozwalały na „podglądanie” cen konkurencji i umożliwiały usługom Google składanie najlepszych ofert na giełdzie reklamowej AdX.
Komisja stwierdziła, że działania te miały na celu zapewnienie AdX przewagi konkurencyjnej, co wzmocniło centralną rolę giełdy Google w łańcuchu dostaw technologii reklamowej, a tym samym zdolność Google do pobierania wysokich opłat za swoje usługi.
Komisja Europejska wezwała firmę do zaprzestania naruszeń oraz wdrożenia środków mających na celu wyeliminowanie konfliktów interesów w całym łańcuchu dostaw technologii reklamowej. Google ma 60 dni na poinformowanie Komisji o tym, w jaki sposób zamierza to zrobić.
Nałożenie kary na Google w piątek 5 września skomentował prezydent USA Donald Trump. Trump stwierdził, że to „działanie dyskryminacyjne” i kara jest „niesprawiedliwa”.
„Europa uderzyła dziś w kolejną wspaniałą amerykańską firmę, Google, karą w wysokości 3,5 mld dolarów, w efekcie zabierając pieniądze, które w przeciwnym wypadku zostałyby przeznaczone na inwestycje i amerykańskie miejsca pracy (…). To bardzo niesprawiedliwe (…) moja administracja nie pozwoli na tego rodzaju dyskryminacyjne działania (…) Nie możemy pozwolić, by coś takiego spotykało genialną i bezprecedensową amerykańską wynalazczość” – napisał Trump na platformie Truth Social.
We wpisie amerykański prezydent przywołał także niedawną karę nałożoną na firmę Apple i stwierdził, że firma powinna dostać zwrot tych pieniędzy.
Trump zagroził też podjęciem działań na mocy art. 301 z Aktu o Handlu z 1974 roku, który daje amerykańskiemu przedstawicielowi ds. handlu (USTR) prawo do badania praktyk handlowych innych krajów i podejmowania działań, jeśli uzna je za nieuczciwe, dyskryminujące lub stanowiące barierę w dostępie do rynku USA.
Jeśli dochodzenie potwierdzi naruszenia, USA mogą nakładać sankcje handlowe – np. cła odwetowe, zawieszać koncesje handlowe czy ograniczać dostęp do rynku amerykańskiego.
Decyzja Komisji Europejskiej o nałożeniu kary na Google to finał postępowania, które toczyło się od 2021 roku. Komisja Europejska na mocy traktatów UE jest instytucją, która stoi na straży jednolitego rynku UE i pilnuje przestrzegania zasad równej konkurencji. Przepisy antymonopolowe to jedne z najstarszych przepisów prawa UE, w ostatnich latach uzupełniane o kolejne regulacje dotyczące rynków cyfrowych.
Europejskie regulacje rynku cyfrowego, takie jak np. akt o rynkach cyfrowych (Digital Markets Act, DMA, wszedł w życie w 2022 roku), akt o usługach cyfrowych (Digital Services Act, DSA, 2024), czy akt w sprawie danych (Data Act, DA, 2024) to regulacje, które nakładają szereg obowiązków na duże platformy cyfrowe tym samym uderzając w interesy gigantów cyfrowych.
Kładą one nacisk na sprawiedliwy dostęp do rynku i prawa użytkowników, przy jednoczesnym zapewnieniu ochrony danych osobowych. Tym samym ograniczają big techom możliwość wykorzystywania dominującej pozycji na rynku.
Regulacje te są od lat krytykowane przez administrację Donalda Trumpa, która szczególnie sprzyja interesom amerykańskich gigantów technologicznych. Kością niezgody w relacjach UE-USA jest też planowany w UE podatek cyfrowy. Komisja Europejska przedstawiła wniosek w tej sprawie w 2018 roku. Podatek cyfrowy miał być jednym z nowych zasobów własnych Unii Europejskiej, czyli źródeł środków do budżetu UE. Jednak ze względu na napięcie w relacjach z USA i ryzyko ogromnych ceł, którymi UE groził prezydent Trump w ostatnich miesiącach, w przedstawionym w lipcu wniosku ws. nowego wieloletniego budżetu UE, wśród nowych zasobów własnych nie znalazł się podatek cyfrowy.
Komisja Europejska tłumaczy to tym, że wprowadzenie minimalnego opodatkowania międzynarodowych korporacji w miejscu prowadzenia przez nie działalności to część reformy podatkowej proponowanej przez OECD, a prace nad nią wciąż trwają.
Samodzielnego wprowadzenia podatku cyfrowego w Polsce, zgodnie z ramami reformy podatkowej OECD, chce Ministerstwo Cyfryzacji zarządzane przez Krzysztofa Gawkowskiego z Lewicy. Ministerstwo proponuje stawkę podatkową 3 proc. przychodów, uiszczaną przez firmy o globalnych przychodach powyżej 750 mln euro. Prace nad rozwiązaniem trwają.
Przeczytaj także:
Geopolityczna koncepcja administracji Trumpa polegająca na budowie szerokiego sojuszu mającego być przeciwwagą dla Chin wydaje się nie sprawdzać. A prezydent USA wylewa żale w mediach społecznościowych
„Wygląda na to, że straciliśmy Indie i Rosję na rzecz najgłębszych, najciemniejszych Chin. Oby miały długą i pomyślną wspólną przyszłość!” – napisał Trump w poście na swej platformie społecznościowej Truth Social. Do postu Trump dołączył wspólne zdjęcie prezydenta Rosji Władimira Putina, premiera Indii Narendry Modiego i przywódcy Chin Xi Jinpinga wykonane 1 września na szczycie zorganizowanym przez Chiny. Xi gościł w chińskim mieście portowym Tianjin ponad 20 przywódców państw spoza Zachodu z Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Byli wśród nich zarówno Modi i Putin, jak i na przykład dyktator Korei Północnej Kim Dzong Un. Xi, Modi i Putin traktowali się nawzajem z demonstracyjną atencją, czego jednym z mocniejszych wyrazów były m.in. obrazy premiera Indii i dyktatora Rosji trzymających się za ręce w trakcie powitania z liderem chińskiej partii komunistycznej.
Przeczytaj także:
Od pierwszych dni urzędowania Donald Trump i jego ludzie snuli wizje budowy globalnego sojuszu mającego być przeciwwagą dla rosnącej potęgi Chin. Indie i Rosja miały odgrywać w tym sojuszu wydatną rolę, co stanowiło jedno z najważniejszych uzasadnień pobłażania, z jakim traktowany jest przez Waszyngton rosyjski dyktator Władimir Putin. Obecnie Trump publicznie wyraża rozczarowanie Putinem i jego nieustępliwą postawą w kwestii wojny w Ukrainie. Stosunki dyplomatyczne USA i Indii również zaś ochłodły – choćby za sprawą wprowadzenia przez Trumpa 50 procentowych ceł zaporowych na produkty z tego kraju.
Ukraińska armia kontynuuje ataki wymierzone w rosyjski przemysł naftowy. Już w sierpniu wywołały one poważne niedobory paliw w wyjątkowo bogatej w złoża ropy naftowej Rosji
Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy poinformował dziś, że ukraińska armia przeprowadziła skuteczny dronowy atak na kolejną rosyjską rafinerię. Chodzi o duży zakład przetwarzający ropę naftową zlokalizowany w Riazaniu.
Według wstępnych danych, trafienie odnotowano w instalacji rafinacji ropy naftowej ELOU-AVT-6, której szacowana wydajność wynosi 6 mln ton ropy rocznie – informuje ukraińska armia.
Rafineria w Riazaniu o projektowej zdolności przerobowej 17,1 mln ton ropy naftowej rocznie jest jedną z czterech największych rafinerii w Federacji Rosyjskiej. Produkuje różne gatunki benzyny, oleju napędowego, paliwa lotniczego, gazów skroplonych i innych produktów rafinacji ropy naftowej. Zakład służy między innymi do zaopatrywania rosyjskiej armii walczącej w Ukrainie.
Ataki na obiekty rosyjskiego przemysłu naftowego są skuteczną strategią stosowaną przez Ukraińców w wojnie z Rosją. Jak donosił Reuters, tylko w sierpniu ukraińska armia zbombardowała 10 rosyjskich rafinerii. Sierpniowe ataki spowodowały wyłączenie z produkcji obiektów reprezentujących 17 proc. krajowych mocy przerobowych, czyli produkujących 1,1 mln baryłek ropy dziennie.
Ponadto w sierpniu Ukraina dokonała też kilka ataków na infrastrukturę do przesyłu rosyjskiej ropy na zachód, w tym trzy razy ostrzelała stacje pompowania ropy na rurociągu Przyjaźń. Rurociąg Przyjaźń to jedna z kluczowych magistrali, którymi do Europy wciąż płynie rosyjska ropa. Od tych dostaw uzależnione jest bezpieczeństwo energetyczne Węgier i Słowacji.
Przemysł naftowy odgrywa ogromną rolę w gospodarce Rosji. Dochody z niego stanowią istotną część państwowego budżetu i służą finansowaniu wydatków na armię.
Dyktator Rosji sięga po pogróżki w odpowiedzi na gotowość Zachodu do wysłania wojsk pokojowych na Ukrainę
Dyktator Rosji Władimir Putin wypowiedział się w piatek 5 września w trakcie forum ekonomicznego we Władywostoku na temat inicjatywy tzw Koalicji Chętnych dotyczącej wysłania międzynarodowych wojsk pokojowych do Ukrainy. Dzień wcześniej, po szczycie Koalicji Chętnych, prezydent Francji Emmanuel Macron poinformował, że gotowość do uczestniczenia w takiej misji zadeklarowało łącznie 26 krajów (nie zostały one wymienione z nazw).
„Jeśli pojawią się tam jakieś wojska , zwłaszcza teraz, w trakcie walk, wyjdziemy z założenia, że będą to uzasadnione cele do zniszczenia” – tak skomentował tę inicjatywę Putin. „Jeśli zostaną podjęte decyzje prowadzące do pokoju, do długotrwałego pokoju, to po prostu nie widzę sensu ich obecności na terytorium Ukrainy. I kropka.” – mówił Putin.
Rosja konsekwentnie odrzuca wszelkie propozycje rozlokowania w Ukrainie zachodnich wojsk mających zabezpieczać przestrzeganie przyszłego porozumienia pokojowego.
Niedługo później tego samego dnia rzecznik Kremla Dymitr Pieskow sugerował, że Putin może być zainteresowany kolejnym spotkaniem z prezydentem USA Donaldem Trumpem. „Nie mam wątpliwości, że jeśli prezydenci uznają to za konieczne, ich spotkanie może zostać zorganizowane bardzo szybko. Tak jak szybko zorganizowano spotkanie na Alasce” – mówił Pieskow.
W czwartek 4 września w Paryżu odbył się szczyt tzw Koalicji Chętnych, czyli krajów Zachodu zaangażowanych we wspieranie Ukrainy. Po jego zakończeniu gospodarz szczytu, czyli prezydent Francji Emmanuel Macron poinformował, że łącznie 26 krajów Koalicji Chętnych zadeklarowało, że może uczestniczyć w operacji rozmieszczenia wojsk rozjemczych na terytorium Ukrainy. Macron uściślił, że część z tych państw nie zamierza wysłać do Ukrainy własnych żołnierzy – ale będzie wspierać misję na poziomie logistycznym, finansowym czy szkoleniowym.
„Część krajów weźmie udział w rozmieszczeniu wojsk lądowych, część w ochronie przestrzeni powietrznej, część udostępni bazy na swoim terytorium […] Nie będę szczegółowo omawiał zaangażowania każdego z nich, ale wszystkie te kraje wniosą istotny wkład w gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy” – mówił Macron.
„Stany Zjednoczone wyraziły bardzo jasno swoją chęć uczestniczenia w gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy” – zaznaczył Macron. Liderzy państw Koalicji Chętnych w trakcie szczytu uczestniczyli w wideokonferencji z prezydentem USA Donaldem Trumpem.
Przeczytaj także:
Biały Dom zamierza zakończyć wieloletnie programy służące przygotowywaniu krajów wschodniej flanki NATO do odparcia ewentualnego ataku ze strony Rosji i Białorusi
Administracja Donalda Trumpa szykuje się do przerwania programów finansujących część przygotowań obronnych w krajach wschodniej flanki NATO (Finlandia, kraje bałtyckie, Polska, Rumunia i Bułgaria). Poinformowały o tym Financial Times i Washington Post. Biały Dom w cytowanym przez Washington Post oświadczeniu podkreśla, że decyzje „zostały skonsultowane z Europejczykami” i że są konsekwencją styczniowej decyzji Donalda Trumpa o przerwaniu wszystkich amerykańskich programów pomocowych dla zagranicy. Według Washington Post chodzi o programy warte „setki milionów dolarów” służące wspieraniu przygotowań krajów wschodniej flanki NATO do obrony przed ewentualnym atakiem ze strony Rosji i Białorusi.
Od pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa amerykańskie media informowały, że jego administracja rozważa ograniczenie militarnej obecności w Europie i finansowego wsparcia w zakresie bezpieczeństwa krajów europejskich. Dopiero w ostatnim czasie Trump zaczął składać deklaracje dotyczące tego, że amerykańskie jednostki stacjonujące w Europie nie zostaną stamtąd wycofane. Najpierw takie zapewnienie usłyszał Friedrich Merz, kanclerz Niemiec. 3 września natomiast – w trakcie wizyty prezydenta Karola Nawrockiego w Waszyngtonie – Donald Trump zadeklarował, że amerykańscy żołnierze pozostaną również w Polsce – a nawet że możliwe jest zwiększenie ich obecności w naszym kraju.
W tym kontekście ewentualna rezygnacja przez Biały Dom z kontynuowania programów służących zwiększaniu bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO wydaje się stać w sprzeczności z deklaracjami dotyczącymi obecności amerykańskiej armii w tym regionie Europy.
Przeczytaj także: