Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Amerykańska administracja wciąż jednoznacznie nie potępiła Rosji za naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej. Marco Rubio w rozmowie z dziennikarzami stwierdził, że choć incydent był niedopuszczalny, nie wiadomo, czy Polska była celem ataku
„Wtargnięcie rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną jest nie do zaakceptowania, ale nie jest jasne, czy Rosja umyślnie wysłała drony nad polskie terytorium” – oświadczył w sobotę 13 września 2025 sekretarz stanu USA Marco Rubio.
Przed odlotem do Izraela Rubio powiedział dziennikarzom, że wydarzenia, do których doszło w Polsce, są „niedopuszczalnym, niefortunnym i niebezpiecznym rozwojem sytuacji”. Według amerykańskiego sekretarza stanu nie ma wątpliwości, że drony zostały uruchomione celowo. „Pytanie brzmi, czy Polska była konkretnym celem” – tłumaczył Rubio. „Jeśli tam zaprowadzą nas dowody, to oczywiście będzie bardzo eskalacyjny ruch. Ale chcemy mieć wszystkie fakty i chcemy skonsultować się z naszymi sojusznikami, zanim coś konkretnego zdecydujemy” – ocenił szef amerykańskiej dyplomacji.
Wcześniej wydarzenia w Polsce, które zmusiły do reakcji polskie i sojusznicze siły powietrzne, komentował sam Donald Trump. W środę 10 września w serwisie Social Truth napisał: „Co jest z Rosją, która narusza polską przestrzeń powietrzną dronami? No to ruszamy!”. Dzień później prezydent USA stwierdził, że to mogła być jednak pomyłka, ale generalnie nie jest zadowolony z całej sytuacji. W piątek w wywiadzie dla Fox News uznał, że drony wpadły w Polską przestrzeń powietrzną, bo zostały zestrzelone. „Nie powinny jednak znaleźć się tak blisko Polski” – stwierdził Trump.
Amerykanie odmawiają jednoznacznej oceny incydentu, do którego doszło w Polsce. „My również chcielibyśmy, żeby atak dronów na Polskę był pomyłką. Ale nią nie był. I wiemy o tym” – komentował na portalu X premier Donald Tusk.
Także wiceminister Radosław Sikorski odrzucił sugestię Donalda Trumpa, wskazując, że w akcji brało udział zbyt wiele dronów. „Można uwierzyć, że jeden lub dwa zboczyły z kursu, ale 19 pomyłek w ciągu jednej nocy, w ciągu siedmiu godzin? Przykro mi, ale nie wierzę w to” – stwierdził szef polskiej dyplomacji.
Krzysztof Przydacz prezydencki minister ds. międzynarodowych pytany na antenie Radia Zet, czy nie jest rozczarowany reakcją Amerykanów, podkreślał, że kluczowa jest treść rozmowy Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem, podczas której Polska uzyskała od USA potwierdzenie gwarancji bezpieczeństwa. „Cała reszta komunikatów może być przedmiotem pewnych sygnałów i gotowości negocjacyjnej. Trwają negocjacje między Ukrainą, Rosją i Stanami Zjednoczonymi. Można na to spojrzeć przez pryzmat tych sygnałów. Dla Polski sprawa jest jasna i to przedstawiliśmy Amerykanom” – mówił Przydacz.
Dodał jednak, że nie wyklucza, że wśród dronów, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, znalazły się takie, które „zostały ogłuszone przez stronę ukraińską i dlatego przekroczyły granicę”. „Tak bywało wcześniej. Trzeba sprawdzić, czy wśród wszystkich z tych kilkunastu dronów, które zostały wysłane przez Rosję, być może są tam też takie, które wleciały przypadkowo. To nie zmienia naszej oceny. To był element działania w ramach wojny hybrydowej. Każda inna opinia nie jest zgodna z faktami i naszą analizą” – wskazał Przydacz.
Jak pisał w OKO.press pułkownik Piotr Lewandowski, w przypadku pojedynczych incydentów można mieć wątpliwości, czy działanie Federacji Rosyjskiej było intencjonalne, czy też było wynikiem dysfunkcji rosyjskiego sprzętu lub łańcuchów dowodzenia, czy też skutkiem oddziaływania ukraińskich systemów walki radioelektronicznej (WRE). W sytuacji, kiedy nad Polskę, wlatuje kilkanaście dronów, nie może być mowy o przypadku.
„Co więcej, z obecnie dostępnych informacji wynika, że większość lub nawet wszystkie z użytych przez Rosjan tej nocy bezzałogowców były tzw. wabikami (typu Gerbera). Zadaniem tych dronów jest przeciążanie ukraińskich systemów obrony przeciwlotniczej, a nie jej unikanie. Bezzałogowce, które znalazły się w polskiej przestrzeni powietrznej, były poza zasięgiem ukraińskich systemów plot, więc tym samym nie mogły ich saturować” – pisał płk Lewandowski.
Przeczytaj także:
„Jesteśmy większością, ale już nie milczącą. Muszą nas usłyszeć, to jest nasz dom!” – krzyczał do tłumu zgromadzonego w Londynie europoseł PiS Dominik Tarczyński
Ponad 100 tys. osób wzięło udział w sobotę 13 września w antyimigranckim marszu w Londynie. Wydarzenie zorganizował Tommy Robinson, działacz brytyjskiej skrajnej prawicy, oskarżany o powiązania z Kremlem. Jak podaje Reuters, było to zwieńczenie pełnego napięć lata w Wielkiej Brytanii. Podczas wakacji antyislamski ruch Robinsona zorganizował dziesiątki wieców pod ośrodkami zakwaterowania dla migrantów. Według brytyjskich mediów takich tłumów nacjonaliści na Wyspach nie zgromadzili od dekad.
Sobotnie wydarzenie było dedykowane Charliemu Kirkowi, zastrzelonemu działaczowi protrumpowskiego ruchu MAGA (Make America Great Again). Obok haseł „odeślijcie ich do domów” na plakatach pojawiały się wizerunki Kirka. Wśród brytyjskich sztandarów powiewały też flagi Stanów Zjednoczonych i Izraela.
Organizatorzy przekonywali, że marsz był spontanicznym wyrazem narodowej dumy, ale główny przekaz koncentrował się na zagrożeniach wynikających z „inwazji migrantów”. Jednym z tematów podnoszonych w przemówieniach był również rzekomy zamach na wolność słowa. „Dzisiaj zapoczątkowaliśmy rewolucję kulturową, to nasza chwila” – mówił Robinson do swoich sympatyków.
Jak podaje BBC, podczas ochrony wydarzenia rannych zostało 26 policjantów. Służby zatrzymały 25 osób, które dopuszczały się nieakceptowalnych aktów przemocy. „Każdy, kto brał udział w działalności przestępczej, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej” – zapowiedziały lokalne służby.
Jedynym reprezentantem Polski na marszu był polityk PiS Dominik Tarczyński. „Podnieście głosy i pięści! Powiedzcie to głośno: musimy odesłać ich z powrotem! Niech was usłyszą w Westminsterze i na całym świecie!” – krzyczał Tarczyński ze sceny. „Nie jesteśmy już milczącą większością. Jesteśmy większością, ale już nie milczącą. Muszą nas usłyszeć, to jest nasz dom!”.
Europoseł PiS w żołnierskich słowach przedstawił swój program „zero”, czyli zakazu migracji do Europy z krajów „obcych kulturze chrześcijańskiej".
„Odzyskujemy naszą czystą Europę! Urodziłem się jako Polak, kocham Polskę, ale jestem chrześcijaninem Europejczykiem i chcę żyć w Europie. Musimy być bardzo radykalni, zero oznacza zero, dość znaczy dość. Chcemy odzyskać nasz kontynent. Wielka Brytania niech znowu będzie wielka. Skończył się czas noszenia sukienek, musimy przywdziać zbroję!” – mówił Tarczyński.
Polityk PiS dziękował też Elonowi Muskowi za udostępnienie transmisji marszu na swoim kanale na platformie X. Musk – nie pierwszy raz publicznie wspierając Robinsona – wezwał do zmiany rządu w Wielkiej Brytanii. Stwierdził też, że brytyjska opinia publiczna boi się korzystać z prawa do wolności słowa.
Przeczytaj także:
W Rosji od piątku trwają wybory regionalne do lokalnych władz różnych szczebli. Mimo zagrożenia ze strony ukraińskich dronów Rosjanie mają ponownie poprzeć ekipę Putina. „Bezpieczeństwa dokumentacji” w lokalach wyborczych pilnuje policja.
Trzydniowe głosowanie odbywa się od 12 września w 81 obwodach Federacji Rosyjskiej. Bezpośrednie wybory gubernatorów- w 20 obwodach. Nie są to wybory w zachodnim rozumieniu tego słowa. Chodzi w nich o zatwierdzenie władz wskazanych z góry.
Np. w zdemolowanym przez wojnę i co dzień atakowanym przez ukraińskie drony obwodzie kurskim trwa elekcja obecnie pełniącego obowiązki gubernatora Aleksandra Chinsztejna. Dostał on nominację na p.o. po tym, jak poprzedni gubernator, Smirnow, został odwołany a następnie aresztowany pod zarzutem przekrętów przy budowie umocnień granicznych. Wojska ukraińskie przeszły przez nie gładko przed rokiem. Ponieważ jednak bardzo długo w Rosji obowiązywała wersja, że operacja kurska jest lokalna i zaraz Ukraińcy zostaną wyparci z Rosji, Smirnow dokładnie przed rokiem „wygrał” takie same wybory. Putin odwołał go dwa miesiące później, kiedy prawdy o katastrofie pod Kurskiem nie dało się ukryć.
Władza w Rosji promuje głosowanie przez internet, bo to wyjmuje akt wyborczy z kontekstu społecznego. Ludzie nie widzą się w lokalach wyborczych, nie tworzą się mikrozgromadzenia, nie da się swobodnie wymieniać opinii.
Głosowanie odbywa się mimo stałego ostrzału ukraińskiego, a ten dotyczy nie tylko terenów przygranicznych.
W nocy trafione zostały dwie rafinerie, w tym jedna ogromna – pod Petersburgiem (tymczasem jednym z wybieranych teraz gubernatorów jest gubernator obwodu leningradzkiego). Stale blokowany jest ruch na lotniskach. W sobotę 13 września doszło też do dwóch poważnych katastrof kolejowych, prawdopodobnie w wyniku sabotażu. Pod Orłem przy rozbrajaniu miny na torach zginęły trzy osoby. Po sieci krążą opowieści (potwierdzone nagraniami), że lokali wyborczych pilnuje wojsko.
Ludzie więc mają głosować w atmosferze poważnego zagrożenia.
Nagrania z wojskiem władze nazywają deepfake'ami, bowiem naprawę – jak wyjaśniają – „bezpieczeństwa dokumentacji w lokalach wyborczych pilnuje policja”. Władze chwalą się, że „praktycznie nie ma skarg na przebieg wyborów”.
Wybory więc są aktem potwierdzenia władzy nominatów Putina w kraju.
Wybory pod ostrzałem organizowane są w momencie, gdy Moskwa, wpierana przez Donalda Trumpa, zwiększa nacisk na Ukrainę. Ogłasza zawieszenie rozmów pokojowych (12 września – choć te rozmowy do niczego nie prowadziły, bo Moskwa nie ustępowała z podstawowego postulatu: podporządkowania sobie Ukrainy), kolejny raz podważa legalność władz Ukrainy i grozi, że ewentualne porozumienia z tymi władzami będą Ukrainę „drogo kosztowały”, gdyż nie będzie gwarancji, że są to porozumienia ważne.
Putin twierdzi, że mandat prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, a wraz z nim wszystkich władz Ukrainy, wygasł przed rokiem. A że konstytucja Ukrainy nie pozwala przeprowadzać wyborów w czasie wojny, to zdaniem Putina Ukraina powinna się przestać bronić i wybory przeprowadzić. Chodzi przy tym o „wybory” typu moskiewskiego, takie, w których z góry wiadomo, kto wygra. Moskwa bowiem stale powtarza, że warunkiem zakończenia wojny są "wybory: w Ukrainie władz, które uszanują interesy Rosji tak jak rozumie je Moskwa.
Organizując swoje lokalne wybory pod ostrzałem dronów, Putin pokazuje, jak takie „wybory” się organizuje.
Wybory pod ostrzałem są też sposobem na przekonanie Rosjan, że tak naprawdę nic poważnego się nie dzieje. Ukraińskie narastające ataki nie są czymś, czym obywatele państwa Putina powinni się zajmować. Drony mogą wzbudzać „histerię” tylko na zdegenerowanym Zachodzie. To Polska – mówią przedstawiciele Rosji – histeryzuje z powodu kilkunastu dronów, choć sprawa nie jest tego warta (ambasador Rosji przy ONZ Niebienzja, 12 września). Tymczasem obwód białogrodzki, w którym trwa teraz głosowane, zaatakowało w nocy 180 dronów.
Charakterystyczne, że ludzie mają głosować, mimo że Putin w tym roku nie przedstawił przed parlamentem raportu o stanie państwa. Wystąpienie to, które powinno odbyć się najpóźniej wiosną, jest cały czas odkładane („Orędzie prezydenta Rosji Władimira Putina do Zgromadzenia Federalnego odbędzie się w 2025 roku, choć dokładna data nie została jeszcze ustalona” – oznajmił rzecznik Putina 5 września).
Przeczytaj także:
Poderwanie myśliwców miało charakter prewencyjny – przekazało polskie wojsko. W sobotę rosyjski dron wleciał jednak w rumuńską przestrzeń powietrzną
W sobotę po południu 13 września w związku z rosyjskim atakiem dronowym na Ukrainę poderwano polskie myśliwce. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa rozesłało też alert ostrzegający przed możliwym atakiem powietrznym we wschodniej części województwa lubelskiego. W niedzielę Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ) poinformowało, że działania podjęte przez wojsko nie potwierdziły naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej. „Wszystkie decyzje miały na celu zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa obywatelom” – przekazano w komunikacie.
Wojsko wyjaśniło, że zapisy systemów radiolokacyjny wskazywały na zagrożenie, bo obiekty znajdowały się blisko polskiej granicy, a dokładny odczyt danych mogły komplikować warunki atmosferyczne. „Podobna sytuacja miała miejsce wczoraj w Rumunii, gdzie również odnotowano wskazania systemów radiolokacyjnych i aktywowano system obrony powietrznej” – czytamy w komunikacie.
W tym samym czasie, gdy działania prewencyjne prowadziło polskie lotnictwo, rumuńskie siły powietrzne przechwyciły rosyjskiego drona w pobliżu Dunaju. „Dwa samoloty wielozadaniowe F-16 z 86. Bazy Lotniczej podążały za nim do momentu, aż dron opuścił naszą przestrzeń powietrzną, nie powodując żadnych szkód ani ofiar. Dwa sojusznicze niemieckie Eurofightery były gotowe do monitorowania sytuacji” – przekazała na portalu X Oana Toiu, szefowa rumuńskiej dyplomacji.
Toiu działania Rosji uznała za niedopuszczalne i lekkomyślne. Przekazała też, że w sprawie naruszenia rumuńskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskiego drona zwróci się do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. „Apeluję do społeczności międzynarodowej o ścisłe przestrzeganie sankcji nałożonych na Rosję” – dodała szefowa rumuńskiego MSZ.
Do poderwania polskich i rumuńskich myśliwców doszło kilka dni po bezprecedensowym wtargnięciu ponad 20 rosyjskich bezzałogowców w polską przestrzeń powietrzną. Pisaliśmy o tym obszernie na łamach OKO.press:
Przeczytaj także:
Ukraiński atak dronowy to kolejny potężny cios w rosyjski przemysł paliwowy. Rafineria Kirisz jest jedną z największych rafinerii ropy naftowej w Rosji
W nocy 14 września 2025 roku jednostki Sił Systemów Bezzałogowych i Sił Operacji Specjalnych Sił Zbrojnych Ukrainy uderzyły w zakład rafinerii naftowej Kirisz w obwodzie leningradzkim. Wybuchł tam pożar. Trwa szacowanie skuteczności uderzenia – podali Ukraińcy w komunikacie.
Rafineria Kirisz jest jedną z największych rafinerii ropy naftowej w Rosji. Ten obiekt produkuje 80 produktów naftowych, w tym benzynę samochodową, olej napędowy i paliwo lotnicze itp.
O ataku – co jest ewenementem – poinformowali też oficjalnie Rosjanie. W komunikatach, których tytuły informowały o „zestrzeleniu ukraińskich dronów” gubernator obwodu leningradzkiego podał, że „szczątki drona” wywołały pożar w rafinerii, który już jednak ugaszono.
Od co najmniej dwóch miesięcy Ukraina uderza w rosyjskie rafinerie i infrastrukturę do przesyłu paliwa w Rosji. Ma to ograniczyć możliwości armii Putina, ale też uświadomić mieszkańcom Rosji, że wojna dotyczy także ich. Z niezależnych źródeł wynika, że już w 20 regionach Rosji brakuje benzyny, paliwo jest racjonowane, a przed stacjami benzynowymi tworzą się gigantyczne kolejki. Moc przerobowa przemysłu naftowego miała spaść już o 20 proc. To przekłada się nie tylko na sytuację w kraju, ale możliwości eksportowe, a więc główne źródło dochodów i siłę napędową rosyjskiej gospodarki. Oficjalnie jednak władze zaprzeczają, by Rosja miała jakiekolwiek problemy z paliwem.
Eksperci wskazywali, że choć ataki na rafinerie same w sobie nie przesądzają o wyniku wojny, to utrzymanie tempa ataków będzie wywierać coraz większą presję na rosyjską gospodarkę. Boom militarny i prosperity z początku wojny przechodzi w recesję. Jeden z rosyjskich urzędników w rozmowie z agencją Interfax przyznał, że w 2025 dojdzie do trzykrotnego spowolnienia wzrostu gospodarczego (spadek do 1,5 proc.). Według danych Ministerstwa Finansów na koniec lipca deficyt federalny wyniósł aż 4,879 biliona rubli (ponad 60 mld dol.) – to o 340 proc. więcej niż rok wcześniej. A największym problemem budżetu są dochody z sektora energetycznego, które w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2025 spadły o 19 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim.
W sobotę 13 września Ukraińcy zaatakowali również rafinerię ropy w Ufie. Miasto znajduje się na pograniczu europejskiej i azjatyckiej części Rosji. Jak podawał Reuters, w wyniku ataku dronowego na miejscu wybuchł pożar, a część infrastruktury została uszkodzona.
Przeczytaj także: