Po wyborach na żywo. Tutaj znajdziesz najważniejsze informacje. 11 listopada okazją do politycznych oświadczeń. Tusk o pojednaniu, Duda o tym, że trzeba uważać na sojusze, Kaczyński o niemieckiej partii Tuska
„Mieliśmy długie spotkanie i szczerą dyskusję z prezesem Jarosławem Kaczyńskim w poniedziałek, tuż po wyborach. To oczywiste, że nie mogę ujawniać jej treści, ale jestem w stanie powiedzieć, że w dużej mierze było ono poświęcone przyszłości. Temu, że już dziś trzeba myśleć o kolejnych wyborach” – mówi Adam Bielan, europoseł PiS i do niedawna członek sztabu wyborczego Zjednoczonej Prawicy w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
Bielan opowiada, co jego zdaniem wpłynęło na taki, a nie inny wynik wyborczy PiS-u.
„W samej końcówce kampanii mieliśmy do czynienia z wydarzeniami mającymi istotny wpływ na wynik wyborczy, takimi jak rezygnacja z posad dwóch znaczących generałów czy kwestie związane z wydawaniem wiz. Decyzje kryzysowe, podejmowane w tym czasie przez rząd – takie jak ewakuacja rodaków z Izraela – były słuszne, być może jednak należało inaczej poprowadzić komunikację społeczną” – mówi Bielan.
„Podobnie jak w przypadku nieprawidłowości dotyczących wydawania wiz. W praktyce chodziło o raptem 268 przypadków dotyczących ustalania miejsca w kolejce po wizę, nawet nie wydawania wiz (sic!). Wystarczyło to jednak w zupełności, by opozycja i jej media powielały kłamstwa o setkach tysięcy nadużyć” – żali się były sztabowiec.
„Mieliśmy bardzo długi okres kampanii wyłącznie pozytywnej, w której rozliczaliśmy się z ośmiu lat rządów, przypominaliśmy nasze sukcesy (...). Widzieliśmy jednak, że ze względu na sytuację geopolityczną, wciąż wysoką inflację i niepokoje przekładające się na poczucie ludzi, iż sytuacja w kraju idzie w złym kierunku, ta narracja budziła irytację” – mówi Bielan.
Europoseł PiS tłumaczy również, dlaczego jego sztab wyborczy zdecydował się jednak odejść od pozytywnej kampanii. „Dalsze próby pozyskania wyborców wyłącznie komunikatami o tym, ile dobrego zrobiliśmy i co zamierzamy zrobić, choć prawdziwe, groziło pompowaniem opozycji, w tym Konfederacji”.
Czy w CBA tuż przed wyborami zapadła decyzja, żeby masowo podsłuchiwać polityków opozycji? Takie zarzuty stawia były szef CBA Paweł Wojtunik
Czy CBA masowo podsłuchiwało polityków opozycji tuż przed wyborami? Takie zarzuty stawia służbom były szef CBA Paweł Wojtunik. Po jego sobotnich słowach zawrzało. Zwierzchnicy służb na razie nie odnieśli się do pytań stawianych przez Wojtunika, twierdzą jedynie, że „łże jak Tusk”.
Jak pisaliśmy, w wieczornych „Faktach po faktach” w telewizji TVN wystąpił w sobotę 21 października 2023 b. szef CBA Paweł Wojtunik. W rozmowie z Piotrem Kraśko ujawnił, że wie od byłych współpracowników ze służb, że służby miały dostać zlecenie stosowania kontroli operacyjnej wobec kandydatów na posłów opozycji.
Doprecyzował, że w dniach 12-13 października, a więc w czwartek i piątek przed wyborami parlamentarnymi w ośrodku szkoleniowym CBA w Lucieniu miała odbyć się odprawa, podczas której „zapadły decyzje, aby w kontekście wyborów parlamentarnych masowo stosować kontrolę operacyjną wobec przedstawicieli ugrupowań opozycyjnych”.
Chodziło o to, żeby z wykorzystaniem tzw. pięciodniówek, czyli pięciodniowej kontroli operacyjnej, której stosowanie wymaga jedynie zgody Prokuratora Generalnego (zwykła kontrola operacyjna wymaga również zgody sądu), zbierać materiały dotyczące polityków opozycji, ze szczególnym naciskiem na członków Trzeciej Drogi.
Zdobyte informacje miałyby zostać wykorzystane jako karta przetargowa w powyborczych negocjacjach. Dzięki nim PiS mógłby skutecznie torpedować powstanie koalicji partii opozycyjnych.
Wojtunik w „Faktach po faktach” zadał cztery pytania dotyczące tej sprawy. Pytał m.in. o to, czy w odprawie w Lucieni brali udział koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński lub jego zastępca Maciej Wąsik oraz, czy polecenia płynęły „z góry”.
Po słowach Wojtunika zawrzało.
„I do mnie dotarły informacje o ustaleniach w ośrodku CBA w Lucieniu. Plan stosowania 5-dniowej kontroli operacyjnej wobec posłów-elektów, potwierdza tylko, jaką patologią jest państwo PiS” – napisał na portalu X poseł KO Michał Szczerba.
„Pytania zadane przez @PawelWojtunik w @faktypofaktach są wstrząsające. Wiele wskazuje na to, że policja polityczna CBA podjęła nielegalne działania wobec nas, polityków #TrzeciaDroga na 5 min przed wyborami. Niszczarki ani palenie akt was nie uratuje” – pisał z kolei Michał Kobosko z Trzeciej Drogi.
Na słowa Wojtunika zareagowały też służby. Maciej Wąsik napisał na portalu X: „Wojtunik, były szef CBA, dostał zadanie przygotowania gruntu pod likwidację CBA. Wojtunik łże jak Tusk”.
Trzy godziny po występie Wojtunika w PAP rozmawiał z zastępcą ministra koordynatora służb specjalnych Stanisławem Żarynem.
„Tym razem Wojtunik kolportuje kłamstwa dotyczące rzekomej inwigilacji opozycji w okresie wyborów. To nieprawda. Służby specjalne działają w granicach prawa i w oparciu o przepisy – zapewnił Żaryn. ”Wojtunik sam przyznając, że nagłaśnia docierające do niego plotki kompromituje się. Ale jego działalność, wspierana przez media i część polityków, przede wszystkim szkodzi Polsce" – dodał.
Potem Żaryn na portalu X zwracał się do różnych mediów, żeby „nie kolportować kłamstw”.
Kilometrowe kolejki do lokali wyborczych, głosowanie do 3 nad ranem, niepewność, czy obwodowe komisje wyborcze za granicą zdołają w ciągu 24 godzin przeliczyć i dostarczyć do PKW głosy zza granicy. Co poszło nie tak i kto ponosi za to odpowiedzialność? Co możemy z tym zrobić?
W wywiadzie dla OKO.press mówi o tym Anna Frydrych-Depka z Fundacji Odpowiedzialna Polityka: „Organizacja wyborów w dużym stopniu zależy od inicjatywy własnej urzędników za to odpowiedzialnych. Ale są też środki, po które mogą sięgnąć wyborcy, by w kolejnych wyborach nie stać 6 godzin do lokalu wyborczego”.
Niemal 430 tysięcy osób pobrało zaświadczenia i głosowało poza swoim obwodem. Z wyborów na wybory obserwujemy większą mobilność wyborców.
"To bierze się częściowo z tego, że nie znowelizowano kodeksu wyborczego pod kątem wskazania dostosowanej demograficznie liczby mandatów do obsadzenia w poszczególnych okręgach wyborczych.
Nie doszło do tej korekty, o którą upominała się Państwowa Komisja Wyborcza. Ostatni raz taką korektę zrobiono w 2011 roku.
Ludzie zmieniają okręgi głosowania, bo wiedzą, że gdzieś w innym okręgu, ich głos znaczy więcej. Albo chcą wesprzeć swoją partię tam, gdzie jest większe ryzyko, że ona przegra. Moim zdaniem to jest dość pozytywne zjawisko, bo świadczy o dużej świadomości przynajmniej części społeczeństwa i rozumieniu systemu wyborczego. Jednocześnie jednak powoduje problemy logistyczne" – mówi Anna Frydrych-Depko.
Cały wywiad przeczytasz pod tym linkiem.
Do środy 25 października włącznie mija czas na wniesienie protestów wyborczych.
Protest można wnieść jeśli np. zaobserwowaliśmy złamanie zasady tajności głosowania, zakłócanie przebiegu wyborów czy pogwałcenie zakazu agitacji wyborczej.
Protesty wyborcze wniesione wcześniej lub później nie zostaną rozpatrzone.
Oto pełna instrukcja wnoszenia protestów wyborczych:
Pod koniec września premier Morawiecki podjął decyzję o przeznaczeniu 5 milionów złotych z ogólnej rezerwy budżetowej na kampanię referendalną – ujawniła Wirtualna Polska. Komu? Swojej własnej kancelarii. Ile w sumie wydano na kampanię referendalną, możemy się nigdy nie dowiedzieć
Pod koniec września Mateusz Morawiecki przyznał Kancelarii Premiera 5 milionów złotych z ogólnej rezerwy budżetowej na realizację działań informacyjnych na temat referendum – ustaliła Wirtualna Polska.
Informacja o rozdysponowaniu ogólnej rezerwy budżetowej na dzień 30 września została opublikowana już po wyborach parlamentarnych, które odbyły się 15 października.
W sumie rezerwa, którą dysponuje rząd na czele z premierem Mateuszem Morawieckim, to ponad 1,2 miliarda złotych na 2023 rok. Do końca września kwota rozdysponowanych środków wynosi już blisko 753 miliony złotych.
Jakie konkretnie działania informacyjne zostały przeprowadzone za te pieniądze, kto je realizował, dlaczego Kancelaria Premiera w ogóle się tym zajmowała? – WP.pl skierowała takie pytania do Centrum Informacyjnego Rządu, ale do czasu publikacji nie otrzymała odpowiedzi.
W sumie za prowadzenie kampanii referendalnej odpowiedzialnych było 66 podmiotów, w tym partie polityczne i rozmaite fundacje. Wszyscy chętni musieli zgłosić swój udział do Państwowej Komisji Wyborczej.
Aby zostać uznanym za podmiot uprawniony do prowadzenia referendum, PKW musiała uznać, że przedmiot działalności danego podmiotu, jest jakkolwiek związane z tematyką referendum.
A przypomnijmy: w referendum zadano cztery niezwykle tendencyjne pytania:
Chęć prowadzenia kampanii referendalnej zgłosiło 13 fundacji zarządzanych przez spółki Skarbu Państwa, w tym Fundacja Banku Pekao S.A., Fundacja GPW (Giełdy Papierów Wartościowych), Fundacja PGE (Polskiej Grupy Energetycznej), Fundacja Grupy PKP, Fundacja JSW (czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej), Fundacja „Pocztowy Dar” Poczty Polskiej, Fundacja ENEI, Fundacja PZU, Fundacja Alior Banku, Fundacja Totalizatora Sportowego, Fundacja LOTTO, Fundacja PKO Banku Polskiego oraz Fundacja Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Co istotne, wydatki na kampanię referendalną nie tylko nie są limitowane, ale nie obejmują ich też jasne wymogi co do sprawozdawczości. Ustawa o referendum ogólnokrajowym nie określa bowiem ani obowiązków czy terminów na złożenie sprawozdania, ani sankcji za jego brak.
To oznacza, że ostateczna kwota przeznaczona przez spółki skarbu państwa na promowanie pisowskiego referendum, może nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Jakkolwiek duże lub nieduże byłyby to środki, są to pieniądze wyrzucone w błoto: referendum jest bowiem nieważne. Frekwencja w referendum wyniosła zaledwie 40,91 proc. Aby referendum można było uznać za wiążące, frekwencja powinna była wynieść co najmniej 50 procent.
O tym, w jaki sposób kampania referendalna była sposobem na pozalimitowe wspieranie kampanii Prawa i Sprawiedliwości, na łamach OKO.press pisał już Sebastian Klauziński w poniższych tekstach: