0:000:00

0:00

Gdy tylko Aleksiej Nawalny ląduje w Rosji w niedzielę 17 stycznia zostaje aresztowany. I w krótkim czasie skazany w dwóch łże-procesach. Wyrok 2,5 roku.

Przeczytaj także:

Pod koniec lutego 2021 roku lider rosyjskiej opozycji zostaje zamknięty w jednej z najsroższych kolonii w kraju słynącym z więzień łamiących prawa człowieka.

Bezpośrednio po zatrzymaniu Nawalnego na lotnisku Szeremietiewo Amnesty International oficjalnie uznaje opozycjonistę za więźnia sumienia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nieco ponad miesiąc później, 23 lutego, to samo AI niezgrabnie, bo przez Twittera swoich działaczy, wycofuje Aleksieja Nawalnego z listy więźniów sumienia. Oficjalnie informuje o tej decyzji dopiero 25 lutego, po burzy w przestrzeni publicznej.

Zaskakująca zmiana decyzji Amnesty zbiega się w czasie z drugim wyrokiem dla Nawalnego w wątpliwym procesie o obrażenie kombatanta. Wykreślenie z listy więźniów sumienia oburza rosyjskich opozycjonistów i wprawia w konsternację wszystkich zainteresowanych losami otrutego w sierpniu przez FSB lidera rosyjskiej antyputinowskiej opozycji.

Informację momentalnie podchwytuje główny ośrodek kremlowskiej propagandy - telewizja RT (dawniej Russia Today) i inne propagandowe rosyjskie kanały informacyjne. Oczywistym beneficjentem zamieszania wywołanego przez AI wydaje się Kreml.

Narastają wobec tego podejrzenia, że to właśnie Kreml zapoczątkował „oddolną” akcję donosów wyciągających na wierzch przeszłość Nawalnego. AI rozpoczyna więc wewnętrzne śledztwo, ale swojej decyzji nie odwołuje.

Co oznacza decyzja Amnesty International i kim są więźniowie sumienia?

Jak tłumaczy dyrektorka rosyjskiej filii Amnesty, Natalia Zwiagina, głównym powodem wykreślenia Nawalnego z listy więźniów sumienia były jego ksenofobiczne i skrajnie nacjonalistyczne wypowiedzi sprzed około 10 lat, na które zwrócili uwagę „aktywiści z wielu ośrodków AI w całym świecie na podstawie licznych oddolnych sygnałów”.

Zwiagina podkreśla co więcej, że Amnesty nie znalazło materiałów, w których Nawalny wyraźnie wypierałby się swoich słów, albo za nie przepraszał, dlatego w myśl definicji tej organizacji nie mógł być dalej przedstawiany jako więzień sumienia.

Definicja więźnia sumienia za polską stroną AI:

„Więźniowie sumienia – osoby, które nigdy nie stosowały ani nie opowiadały się za przemocą lecz zostały uwięzione za to, kim są (z uwagi na swoją orientację seksualną, pochodzenie etniczne, narodowe i społeczne, język, jakim się posługują, urodzenie, kolor skóry, płeć, status finansowy) bądź za to, w co wierzą (za swoje przekonania religijne, polityczne lub inne poglądy, którym chcą być wierni)”.

Jednocześnie Amnesty nadal aktywnie prowadzi kampanię na rzecz natychmiastowego uwolnienia Nawalnego. Zebrała już ponad 200 tysięcy podpisów. Zwiagina nie widzi ku temu przeciwwskazań, bo w ostatnich latach działania i słowa rosyjskiego lidera opozycji nie powielały schematów mowy nienawiści.

Decyzja o wykreśleniu Nawalnego z listy więźniów sumienia bynajmniej nie jest precedensowa. Rosyjscy komentatorzy polityczni podkreślają, że w podobnej sytuacji znalazł się w swoim czasie Nelson Mandela, a w Rosji choćby Michaił Chodorkowski.

Zwiagina dyplomatycznie przekonuje, że sam Nawalny był wielokrotnie do tej listy dodawany i z niej usuwany. To jednak tylko retoryczny wymyk, bo włączanie i wyłączanie Nawalnego z grupy więźniów sumienia było związane raczej z tym, czy był on akurat pozbawiony wolności.

Zwiagina tłumaczy zresztą brak dodatkowej weryfikacji Nawalnego pod kątem propagowania mowy nienawiści właśnie tym, że jego profil od dawna istnieje w bazach Amnesty.

Ostatecznie dyrektorka przyznaje również, że dopiero tym razem z całego świata zaczęły płynąć donosy przywołujące skrajnie ksenofobiczne wypowiedzi Nawalnego z przeszłości i dlatego dopiero w lutym 2021 roku Amnesty dokładniej im się przyjrzało, co wywołało „burzliwą i trudną dyskusję wewnątrz organizacji”.

Według jej słów organizacja początkowo nie chciała wydawać oficjalnego komunikatu związanego z usunięciem Nawalnego, by nie wprowadzać zamieszania do publicznej komunikacji ze światem. Petycja nawołująca do uwolnienia Nawalnego ujmowała go właśnie jako więźnia sumienia i jako więźnia sumienia przedstawiono go w komunikacie wysłanym do Putina.

„Operacja Kazbek”

A jednak wiadomość o wykreśleniu Nawalnego z listy więźniów sumienia momentalnie wypływa na szerokie wody internetu, między innymi za sprawą Margarity Simonyan, twarzy kremlowskiego imperium medialnego. Rosyjska telewizja państwowa właściwie od razu publikuje materiały o decyzji Amnesty i nieprzerwanie grilluje Nawalnego, tym razem jako „naziola”, jak ujęła to Simonyan.

Co więcej, szybko okazuje się, że doniesienia o przeszłości Nawalnego mogły trafić do AI właśnie przez ludzi powiązanych z RT. Alarmują o tym niezależni dziennikarze z Rosji, między innymi portal Mediazona.

W wywiadzie dla BBC Zwiagina z rosyjskiego oddziału AI otwarcie przyznaje, że każdy z donosów miał podobną treść, a istotną rolę dla podjęcia tematu przez AI odegrała niejaka Katia Kazbek.

Sylwetkę posługującej się tym pseudonimem publicystki mieszkającej na stałe w USA i jej rolę w sprawie opisuje Nowaja Gazieta. Z analizy jasno wynika, że „dziewczyna przedstawiająca się jako socjalistka i queer-aktywistka w rzeczywistości jest popularyzatorką myśli i dokonań Józefa Stalina”. Córka pomniejszego rosyjskiego oligarchy Jurija Dubowieckiego regularnie współpracuje z RT i niejednokrotnie dała się poznać jako niezwykle sprawna internetowa trollica.

W wywiadzie dla BBC Zwiagina potwierdza, że Amnesty nie prześwietliła osoby Kazbek. Organizacja próbuje desperacko zachować twarz i w efekcie wysyła teraz sprzeczne sygnały. Z jednej strony publikuje oświadczenie, w którym przekonuje, że decyzja o wykreśleniu Nawalnego nie była efektem działania kremlowskiej propagandy, a z drugiej strony rozpoczyna wewnętrzne śledztwo w celu wyjaśnienia sytuacji.

Kreml pozbywa się narzędzi trollingu

Równolegle do tych zdarzeń Vovan i Lexus – pranksterzy powiązani z kremlowską propagandą – publikują wideo, które ma skompromitować sposób podejmowania decyzji przez AI.

Jeden z nich, Vovan, wkręca łotewskich działaczy Amnesty podając się za Leonida Wołkowa, sztabowca Nawalnego. Wymusza na aktywistach potwierdzenie, że Amnesty nie będzie zajmowało się sprawą dwóch zatrzymanych w Łotwie dziennikarzy Sputnika, internetowej tuby propagandowej Kremla. „Mam nadzieję, że rozumiecie, że ludzie, którzy pracują tam pod szyldem Sputnika i RT (…) Nie powinniśmy im pomagać (…) Nie zasłużyli na naszą pomoc”. Aktywistka AI: „Mam wrażenie, że niektórzy moi współpracownicy nie do końca wiedzą, o co chodzi. Leonidzie, mówisz o aresztowaniu dwóch dziennikarzy Sputnika (…) śledzimy sprawę, ale nie reagujemy, przynajmniej na razie”

Czas akcji pranksterów jest oczywiście nieprzypadkowy. Duet znany w Polsce z wkręcenia Andrzeja Dudy jest wysyłany do międzynarodowych akcji przez kremlowskie „ministerstwo trollingu”. Ma dobijać nadszarpnięte reputacje podmiotów międzynarodowej polityki. W przypadku Dudy się to nie udało, natomiast w przypadku Amnesty żart okazał się dużo skuteczniejszy.

Kreml chce jasno zasygnalizować światu, że nie współpracuje z Amnesty, tylko wykorzystał naiwność szeregowych aktywistów przyjmujących zgłoszenia do własnych celów. Obnaża też sposób działania Amnesty i nadszarpuje zaufanie do najwidoczniej dziurawych procedur bezpieczeństwa tej znanej na świecie instytucji.

Intencje użycia pranksterów przez Kreml nigdy nie są jednoznaczne. Tym razem jednak wiele wskazuje na to, że rzeczywiście skutecznie wykorzystał Amnesty jako pionek w grze: nie tylko w ramach szkodliwej i dyskredytującej akcji, ale być może również w kampanii, która doprowadziła do wykreślenia Nawalnego z listy więźniów sumienia.

Kreml utkał jednak sytuację, w której żadna z zaangażowanych stron nie może wygrać. Być może dlatego też chciał się z tej rozgrywki jak najszybciej wypisać korzystając z Vovana i Lexusa. Nie zmienia to faktu, że Kreml nie musiał w przypadku Nawalnego kreować fake newsów. Wystarczyło, że podrzucił w odpowiednie miejsce powszechnie dostępne informacje.

Czy nacjonalizm Nawalnego to tylko choroba wieku dziecięcego?

Oglądając nakręcone w latach 2008-2011 filmiki z udziałem Nawalnego i słuchając jego wypowiedzi trudno oprzeć się wrażeniu, że przez kilka lat był on autentycznym liderem ruchu skrajnie nacjonalistycznych wielkorusów.

Odżegnywał się od nazizmu i radykalnych postaw nacjonalistycznych, ale jednocześnie z dumą nazywał się nacjonalistą. Wprost mówił o potrzebie deportacji migrantów do Azji Środkowej i prawie do posiadania broni w celu obrony przed „szkodnikami”.

Felietonistka „The Moscow Timesa”, Jewgienija Albats, która sama siebie nazywa wieloletnią przyjaciółka Nawalnego, przekonuje, że w ten sposób świadomie chciał zjednać sobie środowiska nacjonalistyczne, żeby nie zagospodarował ich Kreml.

Albats podkreśla też, że Nawalny za swoją przeszłość przepraszał podczas kampanii wyborczej na mera Moskwy w 2013 r. i że się jej wręcz wyrzekał. Pisze co więcej, że chciał tych ludzi z tego nacjonalizmu wyciągnąć.

Trudno się z tym przypuszczeniem zgodzić, szczególnie że jeszcze w drugiej połowie 2020 roku, leżąc w niemieckim szpitalu, Nawalny w rozmowie z „Der Spiegel” mówił wprost [tł. z ang.]:

„Mam te same poglądy, z którymi wszedłem do polityki. (…) Teraz mówią, że skręciłem w lewo, bo wspieram ruch związkowy. (…) Nie mam problemu z tym, żeby wspierać związki jednocześnie żądając wymogu posiadania wizy przez pracowników z Azji Środkowej”.

Odpowiadał tak na pytanie o to, czy coś zmieniło się w jego światopoglądzie odkąd został wyrzucony z partii Jabłoko za udział w Wielkoruskich Marszach.

Otwarcie ksenofobiczne hasła Aleksiej Nawalny wygłaszał dosyć krótko. Już w 2013 roku odmówił uczestniczenia w marszu skrajnych nacjonalistów. Twierdzi, że nie chciał, by Kreml upupiał go do roli neonazisty, bo nie ma to wiele wspólnego z jego nacjonalistycznymi poglądami.

W tym samym roku chciał kandydować na mera Moskwy i deklarował, że będzie pozwalał na parady równości.

Od tego momentu w żadnym wywiadzie nie wracał do narracji z wypominanej mu po dziś dzień kampanii hejterskiej „Dość dokarmiania Kaukazu”. Nawet w debatach z ludźmi pokroju Igora Striełkowa, „premiera” separatystycznej i prorosyjskiej Donieckiej Republiki Ludowej, Nawalny trzymał fason centroprawicowego polityka, mimo że ta konkretna dyskusja z 2017 roku sprowadzała się do sprzeczki o to, który z nich jest prawdziwym patriotą i nacjonalistą, a kto jest bardziej podobny do Putina.

Możliwości są dwie. Aleksiej Nawalny albo świadomie i cynicznie romansował z populizmem, albo szczerze wygłaszał i wierzył w skrajnie nacjonalistyczne hasła. Żadna z tych alternatyw nie jest pociągająca – nawet jeśli chciał „utworzyć koalicję wszystkich sił” poprzez „zjednoczenie liberalno-nacjonalistycznego obozu” i nawet jeśli dzisiaj jest miękkim nacjonalistą, centroprawicowym liberałem.

„Poskutkowało to dla mnie wieloma przykrymi komentarzami” - mówił we wspomnianym wywiadzie dla „Der Spiegel”.

Konsekwencje przeszłości

Romans ze skrajnymi nacjonalistami nie przyniósł Nawalnemu zresztą pożądanych efektów. Jeśli już, to dzisiaj wyłącznie mu ciąży. Jak uważa Aleksander Wierchowski z kaukaskiego centrum analitycznego „Sowa”, środowisko zagorzałych ksenofobów ma dzisiaj w Rosji marginalne znaczenie.

Wiele wskazuje na to, że nierosyjskie południe Rosji wciąż pamięta wypowiedzi Nawalnego z okresu „niedokarmiania Kaukazu”. W przeciwieństwie do innych części Rosji, w południowych republikach nie wybuchły liczne protesty po styczniowym aresztowaniu tego opozycjonisty.

W swojej wypowiedzi Wierchowski zaznacza jednak, że równie dobrze mogło to być spowodowane brakiem struktur ruchu Nawalnego w tych republikach. Jako kontrprzykład, analityk podaje niewielkie, ale stabilne poparcie dla Władymira Żyrinowskiego, skrajnie prawicowego populisty od lat dodającego kolorytu rosyjskiej polityce.

Nawet jeśli usunięcie Nawalnego z listy więźniów sumienia jest efektem szeroko zakrojonej kampanii internetowego trollingu Kremla, nie pierwszej już zresztą, to niewiele to zmienia, bo nacjonalistyczna przeszłość jest opozycjoniście wypominana regularnie.

Żenujące i niepokojące filmiki z udziałem Nawalnego raz po raz pojawiają się również na Zachodzie. Nie bez powodu „Der Spiegel” poruszył ten temat z liderem rosyjskiej opozycji niemal od razu po jego wybudzeniu ze śpiączki w niemieckim szpitalu, gdzie uratowano go po zatruciu środkiem bojowym nowiczok.

Dla ludzi uważnie obserwujących rosyjską politykę, a więc również dla zachodnich polityków, te oskarżenia nie są niczym nowym. Już dawno się z tym pogodzili i już dawno wyrobili sobie na ten temat zdanie.

Niemniej, od momentu otrucia Nawalnego, kiedy stał się osobistością z pierwszych stron gazet funkcjonującą w świadomości ludzi na całym świecie, jego nacjonalistyczna przeszłość pozostawała w cieniu. Dla ludzi, którzy kojarzą go od niedawna, takie „nowiny” mogą być zaskakujące. Pytanie tylko, czy zmieni to ich opinię o tym, kim Nawalny jest dzisiaj, a jeśli nawet tak, to jakie będzie to miało znaczenie.

Kto co zyskał, kto co stracił?

Ciekawą spojrzenie na decyzję Amnesty i jej powody proponuje na łamach „Deutsche Welle” Iwan Prieobrażenski. Jego zdaniem decyzja AI nie sprzyja staraniom rosyjskiej propagandy, by przeciętni Rosjanie uznali Nawalnego za „zachodniego agenta”, ale bezpośrednio rykoszetuje w tę propagandę.

Sukces „operacji Kazbek” podważa kultywowaną przez Kreml narrację o Rosji jako oblężonej przez Zachód twierdzy. Przecież nagrania jednoznacznie ukazują prorosyjską, nacjonalistyczną postawę Nawalnego. Na jaw wyszło więc tylko to, że nie cieszy się on względami na wskroś zachodniej Amnesty International, znienawidzonej przez Kreml.

Popularność i siłę swojego ruchu Nawalny buduje dzisiaj poprzez antykorupcyjny aktywizm i przywódczą charyzmę, a nie opierając się na swoich poglądach politycznych. Podkreślenie miękkiego nacjonalizmu, w ramach którego funkcjonuje od kilku lat Nawalny, wcale nie musi zagrażać jego popularności – tym bardziej w Rosji. Tam, wręcz przeciwnie, może angażować zwyczajowy elektorat Putina.

Rosyjskie wydanie BBC podchwytuje tę myśl i punktuje, że w niedawnych mowach końcowych Nawalny przed sądem swoje słowa kierował przede wszystkim do elektoratu Putina, bo bazował na pojęciach wiary, patriotyzmu, szczęścia i pokoju.

Antykorupcyjne zaplecze zapewniło Nawalnemu siłę i popularność wystarczającą, by w miarę bezproblemowo zjednoczyć rosyjską opozycję – to z kolei poskutkowało silną pozycją na Zachodzie.

Dzisiaj Nawalny zabiega już nie o liberalną część rosyjskiego społeczeństwa, a o tę konserwatywną, dotychczas proputinowską.

Wypominanie nacjonalizmu Nawalnemu niczym więc na dłuższą metę nie zagrozi. Co najwyżej przekreśli jego szanse na otrzymanie pokojowego Nobla, jak mówi Prieobrażenski. Nie jest to jego największa ambicja, a konkurencję w tym roku też ma nielichą (patrz Swiatłana Cichanouska).

Jedyną stroną, która rzeczywiście w tej sytuacji dużo straciła, jest natomiast Amnesty International. Wiele straciła być może również Katia Kazbek, o której nagle dowiedziano się zbyt dużo, by mogła dalej skutecznie trollować lewicową społeczność w Stanach.

Wreszcie stracić może też Putin – ponieważ po raz kolejny swoimi decyzjami mimowolnie okazał strach wobec Nawalnego jako polityka.

Przeszłość Nawalnego staje się natomiast grząskim tematem, szczególnie po ostatniej decyzji Amnesty. Z jednej strony czyha niebezpieczeństwo wpisania się w narrację kremlowskiej propagandy, a z drugiej strony jest obowiązek bycia prawdomównym. Dlatego łatwo mogą wiele stracić też wszyscy dziennikarze i aktywiści podejmujący temat nacjonalizmu Nawalnego w nieodpowiednim momencie. (W tym ja).

Przekonał się o tym chociażby lider opozycyjnej partii Jabłoko, Grigorij Jawlinskij, który o nacjonalizmie Nawalnego głośno powiedział, kiedy ten leżał w śpiączce po otruciu. Opinia publiczna rozszarpała Jawlinskiego na strzępy, wypominając mu brak taktu i niskie pobudki.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze