0:00
0:00

0:00

Decyzja „Trybunału Konstytucyjnego” o zaostrzeniu i tak radykalnych i godzących w prawa kobiet przepisów aborcyjnych w Polsce, choć nie zaskoczyła, wywołała falę reakcji, wzbudziła potężny sprzeciw społeczny i wyciągnęła ludzi na ulice wielu miejscowości.

Świadoma tego, w ile obszarów godzi orzeczenie „TK” nie miałam pewności, gdzie i jak należy zacząć reagować, zabierać głos, wyrażać gniew i niezgodę. Z drugiej strony przygotowywałam się do nieuniknionego, czyli wycierania sobie twarzy niepełnosprawnością i narodzonymi osobami z niepełnosprawnościami, wywlekania historii mojej i wielu innych osób, manipulowania niedziałającym systemem wsparcia, a w efekcie odbieraniem nam głosu w tej dyskusji.

Dlatego uznałam, że chcę swoją aktywistyczną przestrzeń, jaką jest inicjatywa Pełnoprawna, oddać ludziom, którzy obrócą temat dostępu do legalnej aborcji na żądanie w Polsce z różnych stron.

Najważniejsze jednak było zaproszenie do rozmowy kobiet z niepełnosprawnościami, jednej z grup, w które decyzja „TK” uderzy najbardziej, a której jednocześnie – głównie ze względu na brak szerokiej dostępności, w szczególności przestrzeni i mediów – odbiera się głos w dyskusji.

Tak powstał cykl #pocałujcienaswmacice, w ramach którego kobiety z różnymi niepełnosprawnościami wyraziły swój sprzeciw wobec bestialskiego orzeczenia i strach w obliczu jego konsekwencji.

Poniżej głosy tych kobiet.

Przeczytaj także:

Patrycja Polczyk: nie jestem matką i nie chcę nią być

Polska nie przestaje mnie zadziwiać. Niestety, zazwyczaj zadziwia mnie głupota rządzących, a co za tym idzie, tej części społeczeństwa, która głosowała na tych konkretnych polityków. Zadziwia mnie, że w kraju, podobno europejskim, rozwiniętym i nowoczesnym, nagle zabiera się części społeczeństwa podstawowe prawo do decydowania o sobie i swoim ciele. Niemożliwe? A jednak. Witajcie w Polsce.

Skończyłam niedawno 40 lat, jestem kobietą, jestem osobą z niepełnosprawnością. Nie pamiętam, żebym była tak wściekła, zawiedziona i pragnąca sprawiedliwości, jak po ogłoszeniu TK o zakazie aborcji płodów z wadami letalnymi. Nadal niesie mnie fala wściekłości i chętnie pomaszerowałabym z innymi kobietami, buntując się przeciwko reżimowi.

Dużą część mojego życia spędziłam w różnych szpitalach. Dużo w tym czasie widziałam. Dzieci i młodzież w różnych stadiach niepełnosprawności. Niektóre nawet nie wiedziały, co się z nimi dzieje. W tym wszystkim rodzice. Czasem płaczący, częściej ze wzrokiem pustym, niewyrażającym emocji, zrezygnowanym. Czasem rodziców nie było w ogóle.

Teraz rządzący skazują kobiety na jeszcze większe piekło. Mają rodzić i koniec. Mają przechodzić niewiarygodną traumę, cierpieć i odsiadywać wyrok przy łóżku dziecka w stanie wegetatywnym.

Wyrok może trwać kilka minut albo kilkanaście lat. Im dłuższy wyrok, tym większa trauma. News flash! Rodzice mają uczucia! Lata opieki nad dzieckiem bez kontaktu, to lata cierpienia psychicznego dla wszystkich wokół. O ile płód w ogóle stanie się dzieckiem. Przymus donoszenia i urodzenia zbioru zepsutych komórek nie powinien istnieć w żadnej rzeczywistości.

Nie jestem matką, nie chcę nią być. Nie chcę obarczać swojego organizmu czymś, co i tak może wyjść zepsute. Moja niepełnosprawność wynika z choroby genetycznej, a co za tym idzie, moje dziecko też mogłoby być chore. Akurat SMA nie upośledza umysłu, ale odbiera wiele innych rzeczy.

Czytałam komentarze, opinie, artykuły z reakcjami na ten wyrok TK. Rzucił mi się w oczy komentarz jakiejś kobiety, która twierdziła, że dziecko trzeba urodzić, obojętnie, w jakim stanie, bo przecież są "instytucje, które pomogą". Ta pani żyje chyba pod jakimś ciepłym kloszem, gdzie wszystko jest idealne. Jakie to instytucje? Gdzie one są? Może to ci obrońcy życia poczętego, ale już nie tego, które urodzi się chore?

Rodzice dzieci z niepełnosprawnością wiedzą, że jeśli sami się nie zorganizują, nie wydepczą ścieżek, nie wyrwą ochłapów od instytucji, nikt się nimi nie zainteresuje. Co, jeśli matka nie zechce zajmować się chorym dzieckiem? Czeka je wegetacja w jakimś ośrodku opiekuńczym. Będzie tylko kolejnym przypadkiem - a one odpadkiem - przywiązanym pieluchami do łóżka, zasikanym i zapomnianym.

W książce „Żeby umarło przede mną” Jacka Hołuba matki dzieci z niepełnosprawnością opowiadają o swoich doświadczeniach, problemach i nadziejach. Właściwie każda z nich ma nadzieję, że jej dziecko umrze przed nią.

Żadna z nich nie wyobraża sobie życia swojego dziecka, kiedy jej zabraknie. Kto się nim zajmie, dokąd trafi, jak bardzo będzie cierpiało? Nawet jeśli nie każda matka „specjalnej troski” powie to głośno, każda tak myśli. I to nie jest okrutne. To jest oznaka miłości i strachu o swoje dziecko w kraju, w którym brak jest wsparcia systemowego. W kraju, w którym dba się o uszkodzone płody, a nie o żyjące z niepełnosprawnością dzieci i dorosłych.

Osobiście też bym wolała umrzeć przed moją mamą. Nie mam rodzeństwa, nie mam pieniędzy na całodobowego asystenta, a nie chcę żyć w domu opieki, w którym będę tylko kolejnym problemem dla personelu. Wniosek jest prosty.

Płód to jeszcze nie dziecko. Uszkodzony płód szczególnie. Kobieta nosząca w sobie taki twór sama musi stanowić o swoim ciele. O swoim zdrowiu, również psychicznym.

Postawcie się na miejscu kobiety, która jest w ciąży i nagle badania wykazują, że płód to tylko kawałek mięsa - bez mózgu, oczu, niezdolny do samodzielnego oddychania. Co wtedy robicie? Co czujecie? Strach, ból, złość? Chcecie wtedy urodzić ten zbitek komórek i patrzeć, jak umiera zaraz po porodzie, nie wydając nawet dźwięku? Naprawdę wierzycie, że to dobra droga?

Bez względu na to, kim jest ta kobieta, należy jej się prawo do usunięcia tego obcego organizmu.

Aborcja nie jest zachcianką, kaprysem czy pochopną decyzją. Aborcja może zmienić życie, może to życie uratować. Pomijając już wady letalne, nie zawsze jest czas i miejsce na dziecko. To takie proste.

Co teraz zrobią polskie kobiety w takiej sytuacji? Urodzą taki płód? Zabiorą do domu? A może zostawią w szpitalu, ośrodku i zapomną? Może wyrzucą na śmietnik, spuszczą w kanalizacji? Może porodówki faktycznie powinny oferować pakiet „Poród + trumienka”, jak sugerował Asz Dziennik?

Uraża was to, co piszę? Cóż, cieszcie się, że to nie wy będziecie używać wieszaków i cholera wie, czego jeszcze, żeby pozbyć się płodu. Nie każdą z nas będzie stać na komfortowy zabieg za granicą. Ile kobiet zabije ten wyrok TK? Ile straci zdrowie? W imię czego?

Nie chcę być matką. Widzę czasem smutek i zmęczenie w oczach mojej mamy i to jest najlepsza antykoncepcja świata.

Jest więcej kobiet, które myślą jak ja. Kobiety z niepełnosprawnością, kobiety pełnosprawne. Kobiety biedne i bogate. Kobiety w ciąży chcianej i kobiety, które wpadły. Każda kobieta ma prawo decydować o sobie. Musi mieć to prawo! Jej ciało, życie i zdrowie nie mogą podlegać decyzjom patriarchatu, który składa się z kapłanów i faszystów.

Kobieta nie jest niczyją własnością. Jest samostanowiącą istotą ludzką. Niektórym może się wydawać, że kobieta z niepełnosprawnością nie może sama decydować, bo jest biedną, potrzebującą opieki śnieżynką bez własnego zdania. Otóż nie. Kobiety z niepełnosprawnością są najsilniejszymi kobietami, jakie znam. Wspólnie postawimy się reżimowi. Staniemy murem ze wszystkimi kobietami i nie pozwolimy wmawiać sobie, że tak nie wolno. Nadszedł czas na walkę. Nie będzie miło.

Mówię NIE zawłaszczaniu mojego ciała, niszczeniu mojej psychiki, wsadzania łap między moje nogi. Mówię NIE rządowi, Kościołowi i wszelkim bzdurom jak klauzule sumienia. Kobiety są siłą, której nikt nie zatrzyma.

Let’s raise the hell, sisters! ("Zróbmy piekło, siostry!")

Milena Trojanowska: nie mam gdzie uciec, muszę słuchać tego pierdolenia

Mnie też wkurwili. Byłam wczoraj na proteście, chociaż nie planowałam. Jechałam ponad godzinę mostem Łazienkowskim. Widziałam po drodze wiele kobiet z piorunami na twarzy, wielu mężczyzn trąbiących w samochodach. Widziałam taksówkarzy, którzy wstrzymywali ruch. Nie wiedziałam tam agresji.

Wyjeżdżałam później w okolicy Placu Unii Lubelskiej. Widziałam samochody, które stały długie minuty przed kilkoma siedzącymi na ulicy osobami. Widziałam transparenty, widziałam ludzi maszerujących po drodze, widziałam spokój u większości osób siedzących za kółkiem. Spokój i wsparcie dla protestujących.

Otwieram przeglądarkę i co widzę? Apel o spokój i brak agresji.

No kurwa mać! Szlag mnie trafia, gdy czytam komentarze rządzących.

Spróbujcie przez kilka minut powtarzać opanowanej osobie, żeby się uspokoiła. I nie pozwólcie jej odejść. Powtarzajcie, że musi wziąć głęboki oddech, przestać się tak denerwować, krzyczeć, że tak nie można, trzeba porozmawiać spokojnie.

Ten rząd robi nam to od kilku lat! Opowiada o rzeczach, które nie mają miejsca, wyszukuje pojedyncze, czasami haniebne przypadki zachowań i przypisuje takie same intencje całej grupie.

Próbuje wmówić nam, że czarne nie jest czarne, a białe nie jest białe. Stoi przed nami i mówi, że on się nami zaopiekuje, bo my nie umiemy samodzielnie myśleć. Pogłaszcze po głowie i powie: no już, wszystko dobrze, nie ma powodu się denerwować.

Jak byłam mała to czasami dla zabawy wkurzałam siostrę i czekałam, aż ona uderzy mnie, żebym mogła pobiec do rodziców i się poskarżyć. Serio, takimi metodami będziemy posługiwać się też w dorosłym życiu?

Ja czuję się atakowana przez ten rząd. Przez ustawodawstwo niebroniące ludzi. Przez ustawy niezgodne ze społeczną wolą.

Czuję też, że mają mnie za idiotkę. Mówią o rzeczach, których nie ma. Albo wmawiają, że są jak efekt demograficzny 500+.

Teraz Pan Krecik mówi, że przecież nie zabroniono aborcji, dalej można ją wykonywać. Że nie ma powodu do protestów. I tak patrzy tymi swoimi małymi oczkami i mnie, bardzo spokojną osobę, wkurwia coraz bardziej.

I nie mam gdzie uciec, muszę słuchać tego pierdolenia, bo to mój kraj i w nim żyję. I ja wiem, że zaraz na jego życzenie stanę się agresywna. I on wtedy doniesie na mnie, powie, że przeze mnie wzrasta liczba zakażeń koronawirusem i że przeze mnie trzeba wprowadzić kolejny lockdown. I chuj, nie obchodzi mnie to.

My się bronimy, nie atakujemy. Dorosłam i już wiem, że w dzieciństwie źle zachowywałam się ja. Nie można prowokować, a potem na kogoś donosić. To też agresja. Teraz pora, żebyście wy dowiedzieli się, że tak nie można. I niech to będzie bolesna nauczka.

Kola Buchczyk: Nie mogę już patrzeć na ten przerażający cyrk

Gdybym była dobrym mówcą i miałabym odwagę, pewnie zgodziłabym się na live’a z Kasią, ale w aktualnej sytuacji pozostaje mi dodać kilka słów pisemnie, bo wciąż czuję ogromną wściekłość i obowiązek wypowiedzi w odniesieniu do sytuacji z ostatnich dni.

Nie jestem matką, w najbliższym czasie nie planuję dziecka, ale jestem kobietą, kobietą niepełnosprawną. Kobietą obciążoną genetycznie i żyjącą na co dzień z bardzo popularnym ostatnio w mediach schorzeniem - mianowicie z rdzeniowym zanikiem mięśni, który powoduje u mnie znaczną niepełnosprawność od urodzenia i nieustanną zależność od osób trzecich.

Na przestrzeni tych już prawie 30 lat mam świadomość tego, że udało mi się wyrosnąć na osobę taką, jaką jestem, tylko i wyłącznie dzięki wychowaniu przez tak silnych rodziców, po których odziedziczyłam ogromnie twardy charakter… co niestety było budowane przez ich lata doświadczeń.

I to nie jest tak, że człowiek rodzi się supersilnym bohaterem (ani to nie jest jego celem), ani że to jest zapisane w gwiazdach czy gdziekolwiek, tylko najzwyczajniej w świecie to był ogromnie długi proces, w trakcie którego trzeba milion rzeczy poukładać sobie w głowie, w rodzinie i w kalendarzu.

Temat życia z niepełnosprawnością nie jest aktualnie tematem wyssanym z palca, tylko jest to temat, który automatycznie pojawia się w kontekście ostatnich decyzji naszego pseudotrybunału konstytucyjnego.

Są to sytuacje, które wiążą się z tak ogromną reorganizacją życia całej rodziny, życia prywatnego, życia zawodowego, życia emocjonalnego - o którym się kompletnie zapomina. Co gorsza, takie rodziny pozostają z tym same, same sobie, w swoim domku i grajdołku… i nikt ich w tym absolutnie nie wspiera, a państwo tuszuje problem przy pomocy "500+" czy "jednorazowego świadczenia w wysokości 4000 zł".

Przyznaję, że jestem w luksusowej sytuacji tylko i wyłącznie kosztem doświadczeń i wieloletniego poświęcenia moich rodziców i że jest to jest zaledwie 1/1000 tematu w porównaniu do bardzo ciężkich wad płodu i wielu ekstremalnych sytuacji, których mój mózg nawet nie chce sobie wyobrażać.

Przeraża mnie, że w 2020 r. w centrum Europy musimy krzyczeć o podstawowe prawa i godność, a politycy bezkarnie uderzają w najsłabszych.

Przeraża mnie, że osoby trzecie zarządzają kobiecym ciałem, kiedy żyjemy w świecie, w którym zabezpieczamy domy, zabezpieczamy swoje oszczędności, swoje smartfony czy komputery, a tak naprawdę nie mamy prawa do zabezpieczenia swoich emocji i swojego ciała (mimo że jest ono o wiele bardziej intymną strefą!)

Nie mogę już patrzeć na ten przerażający cyrk, na obrzydliwy cynizm na twarzach polityków, na twarzy Kai Godek (sorry, ale to nazwisko musi tu paść), kiedy w kolejnych etapach odbierane jest prawo do godnego życia, do edukacji, do autonomii... a teraz też do umierania.

Czuję się z tym mega źle, cholernie wkurza mnie, że w tym chaotycznym i pandemicznym momencie grupa ludzi totalnie oderwanych od rzeczywistości podejmuje takie decyzje, kompletnie nie wiedząc, co dzieje się na OIOM-ach, w DPS-ach, na komisjach ZUS-owskich czy w hospicjach. Gdzieś została przekroczona granica...

Każdy z nas walczy o życie, o życie, a nie o wegetację. Wydaje mi się, że gdybym była matką, chciałabym i przynajmniej starałabym się dać mojemu dziecku fundament w postaci kochającej rodziny, tak żeby miało silne korzenie, mogło się rozwijać, a przede wszystkim żeby miało poczucie, że jest zaopiekowane i bezpieczne. A niestety obawiam się, że w naszym kraju nie każda z nas jest w stanie zapewnić to swojemu dziecku.

Od zawsze i na zawsze będę za tym, by wspierać wolność, by wspierać kobiety w trudnych decyzjach i nigdy w życiu ich za te decyzje nie oceniać. Bardzo nie chcę żeby moje przyjaciółki, znajome i nieznajome żyły i planowały życie w takim kraju, w którym trzeba walczyć o podstawowe prawa.

Ola Mosioł: spójrzcie mi w twarz i powiedzcie mi, że Wasze sumienie jest ważniejsze od mojego

Jestem wkurzona. Nie. Jestem wkurwiona. Wkurwiona i przerażona. Czy ktoś może mi wytłumaczyć czym jest ta hołubiona „ochrona życia”? Dlaczego chronione ma być tylko wnętrze mojej macicy, a nie ja? I dlaczego ma być ono chronione tylko przez dziewięć miesięcy? Bo po porodzie nikt nie zainteresuje się już dzieckiem, które urodziłam.

Dzieckiem, które urodziłam ryzykując utratą komfortu życia, na który pracowałam przez długie lata, i dorobieniem się porządnej traumy.

Jako kobieta ze znaczną niepełnosprawnością, jestem zbyt świadoma tego, z czym może wiązać się urodzenie płodu z nieodwracalnymi wadami. Donoszenie takiej ciąży w moim stanie mogłoby być dla mnie niebezpieczne pod wieloma względami. Ale co z tego, skoro lekarz, powołując się na etykę lekarską, stwierdzi, że w sumie ryzyko jest małe i mogę urodzić?

Niestety, dla wszystkich zasłaniających się pro-life’owymi hasłami, mój komfort i stan psychiczny nie mają najmniejszego znaczenia. Przecież rola kobiety w społeczeństwie polega na rodzeniu dzieci i dbaniu o ognisko domowe, a skoro to nie jest moim głównym celem życiowym i poza tym w sumie słaby ze mnie inkubator, to jestem nikim. Czyż nie, drogi Rządzie?

Przypomnę Wam tylko, że znaczny stopień niepełnosprawności w papierach widnieje z cudownym dopiskiem „niezdolna do samodzielnej egzystencji”.

Nawet jeśli dam radę donosić ciążę i urodzić, a nie jestem, jak sami twierdzicie, zdolna do samodzielnej egzystencji, to co z tym dzieckiem, którego tak bardzo chcecie na tym świecie? Kto się nim zajmie? To już macie głęboko w dupie, prawda? Co najwyżej, wyląduje w jednym z domów dziecka, z poczuciem, że było niechciane i niekochane. Tego dla niego chcecie?

A co z tym sumieniem? No co? Z powodu sytuacji życiowej, w której się znalazłam, przez 23 lata życia widziałam w życiu sporo cierpiących osób. W tym dzieci. I co, jeśli nie chcę wydawać na świat życia, które skończy się zaraz po porodzie w wielkich męczarniach? Lub po prostu nie chcę, żeby moje dziecko trwało w bólu przez wiele lat?

Przeraża mnie myśl, że mogę przyczynić się do czyjegoś nieszczęścia. Tak, nieszczęściem jest życie, które z życiem nie ma za wiele wspólnego. Bo czym innym jest los dziecka, które rodzi się z ogromnymi wadami rozwojowymi uniemożliwiającymi mu godne życie, życie bez wiecznego bólu?

Wszystkim tym, którzy tak zawzięcie bronią prawa do życia, polecam spędzenie kilku miesięcy na OIOM-ie lub w hospicjum. Popatrzcie na te dzieci, których egzystencja polega na przetrwaniu od jednego ataku padaczki do drugiego, a tych ataków potrafi być dziennie nawet kilkadziesiąt.

Popatrzcie na te dzieci, które nie dość, że cierpią, to są same, bo ich rodzice nie byli w stanie się nimi zająć. Nie byli w stanie tego udźwignąć. I to bynajmniej nie czyni z nich wyrodnych rodziców. Każdy jest człowiekiem i każdy ma swoje granice wytrzymałości.

Teraz spójrzcie mi w twarz i powiedzcie mi, że Wasze sumienie jest ważniejsze od mojego i, że to ja jestem złym człowiekiem chcąc uchronić MOJE dziecko od takiego losu. Losu, którego wydaje mi się, że jestem świadoma bardziej niż Wy, którzy sądzicie, że możecie narzucić mi swój sposób postrzegania świata.

Jestem wycieńczona koniecznością ciągłej walki o siebie i swoje prawa, ale jeśli uznam to za konieczne, to i tak dokonam aborcji, żadne Wasze prawo tego nie zmieni. Zrobię to po prostu w warunkach, które będą zagrożeniem dla mojego życia.

Zrobią to też tysiące innych kobiet. Zrobimy to, bo nam zależy na dobru naszym i naszych nienarodzonych dzieci. I mówcie, co chcecie, ale dajcie NAM żyć.

Wesprzyj na zrzutka.pl nasze starania o dostępność dla osób z niepełnosprawnościami treści związanych z walką o prawa kobiet

W ramach dostępności:

- prowadzimy tłumaczenia na polski język migowy (PJM),

- tworzymy audiodeskrypcję (opis dla osób z niepełnosprawnością wzroku) do materiałów audiowizualnych (grafik, zdjęć, wideo),

- opracowujemy transkrypcję treści emitowanych na żywo i pozostałych materiałów (np. audycji radiowych),

- korzystamy ze specjalistycznego oprogramowania do rozpoznawania mowy,

- tworzymy napisy do publikowanych materiałów wideo.

Na dotychczasowe i zaplanowane do połowy listopada działania potrzebujemy 3500 zł. Część działań wykonujemy nieodpłatnie, mamy też wsparcie grupy osób, która chce budować i promować dostępność razem z nami. Osoby, dla których chcemy zapewnić wynagrodzenie, również część pracy postanowiły wykonać pro bono w geście solidarności w tej ważnej walce. Mimo to pewien budżet jest wciąż potrzebny.

;
Na zdjęciu Katarzyna Bierzanowska
Katarzyna Bierzanowska

Autorka inicjatywy Pełnoprawna na rzecz równego traktowania, tłumaczka, edukatorka, aktywistka, współzałożycielka kolektywu Artykuł 6., współpracuje z organizacjami pozarządowymi, instytucjami publicznymi i sektorem prywatnym w zakresie dostępności, intersekcjonalności oraz równego traktowania osób z niepełnosprawnościami, współautorka raportu „Przychodzi baba do lekarza” o dostępności usług ginekologicznych dla kobiet z niepełnosprawnościami oraz „Aborcja bez barier” o dostępności aborcji dla osób z niepełnosprawnościami, reprezentantka strony pozarządowej podczas genewskiego posiedzenia Komitetu ONZ ds. wdrażania Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami w Polsce.

Komentarze