Spór o to, kto jest ojcem sukcesu Polski w wojnie z bolszewikami w 1920 r., rozpoczął się zanim jeszcze opadł pył bitewny. Zachodnia Europa przypisała triumf sobie, w Polsce spór biegł wzdłuż linii podziałów politycznych, a jednym z jego elementów był wybór daty świętowania
„Ani premier Włoch, ani premier Wielkiej Brytanii nie złożyli gratulacji Piłsudskiemu ani Rozwadowskiemu, a Weygandowi [francuski generał przysłany do Polski - od red.]” - mówi prof. Andrzej Chwalba, autor nowej pracy o Bitwie Warszawskiej z 1920 r.
Cytaty wykorzystane w pytaniach pochodzą z książki prof. Chwalby „Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920”, wyd. Czarne (2020).
Estera Flieger: Dlaczego Bitwa Warszawska jest według pana „jednym z najważniejszych problemów badawczych historiografii XXI wieku”?
Prof. Andrzej Chwalba*: Tak jest, ale wyłącznie w Polsce. Natomiast w historiografii europejskiej i amerykańskiej jest tematem nieco zapomnianym, podobnie jak i inne wojny w Europie po Wielkiej Wojnie. Niemniej po 1989 roku, kiedy polska historiografia otworzyła się na świat, na rynku księgarskim pojawiły się cenne publikacje m.in. w językach angielskim, niemieckim, francuskim. Coraz więcej wydaje się wartościowych prac rosyjskich historyków, choć dalej dominuje w Rosji historiografia dworska, a więc usłużna władzy.
A klucz do archiwów ma Władimir Putin. Długo jeszcze nie będziemy wiedzieć wszystkiego o wojnie polsko-bolszewickiej.
To, że dla polskiej historiografii ta wojna jest ważnym tematem, nie powinno budzić wątpliwości. Była to wojna o wszystko. O być albo nie być. A w Bitwie Warszawskiej Polska zwyciężyła o włos. Zadecydowała – tak jak w sporcie – ostatnia minuta. I to jest powodem tak poważnego zainteresowania tematem polskich badaczy. Poza tym pamiętajmy, że w XX wieku Polacy nie mieli wielu okazji do świętowania tak cennych zwycięstw, co oznacza, że polska opinia publiczna oczekuje od historyków kolejnych studiów przybliżających nam ten tak trudny konflikt.
Odnotował pan, że opinia lorda D’Abernona, który umieścił Bitwę Warszawską na 18 miejscu wśród 20 najważniejszych bitew w dziejach świata, nie jest szerzej znana. Ale podziela pan jego opinie o tym, że był to konflikt cywilizacyjny, pisząc: „Wojna nie stanowiła typowego dla tej epoki zmagania armii państw europejskich, i nie była tylko kolejną wojną Rosji z Polską, lecz stała się zbrojnym starciem państw reprezentujących różne wartości i kultury, odmienną filozofię życia mieszkańców, inną wizję państwa i społeczeństwa”.
Opinia lorda D’Abernona nie przyjęła się powszechnie, bo był dyplomatą, a nie wojskowym. Niemniej w wydawanych m.in. w Korei Południowej, Japonii, Australii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Europie leksykonach prezentujących 100 najważniejszych bitew świata stoczonych na przestrzeni kilku tysięcy lat, Bitwa Warszawska ma swoje miejsce. I właśnie to dowodzi jej wielkiego znaczenia dla dalszych losach Polski i sąsiednich państw.
Lord D’Abernon przyjechał do Polski z Wielkiej Brytanii, nie będąc dobrze zorientowanym w sytuacji. Ale był pierwszym zachodnim obserwatorem, który zrozumiał, że ogląda wojnę nie tylko Rosji z Polską, ale innego sposobu myślenia i systemu politycznego tworzącego się na Wschodzie i stanowiącego wówczas jeszcze niewiadomą.
O jego przenikliwości świadczy fakt, że szybko zorientował się, że starcie to miało charakter cywilizacyjny.
W pełni podzielam jego opinię, iż państwo bolszewickie to zagrożenie dla państwa prawa i wolności obywatelskich. Lecz zupełnie inaczej ten konflikt widziała lewica europejska, która murem stanęła za „pierwszym państwem robotników i chłopów”. Leninowska narracja o pokoju i prawach uciemiężonych robotników i chłopów uwodziła, wydawała się bardzo atrakcyjną. Bolszewicy budzili podziw europejskiej lewicy.
„W całej omalże Europie lewica, i to nie tylko komuniści, organizowała ruchy protestu przeciwko Polsce. Szczególnie aktywna była w Wielkiej Brytanii, gdzie już w lutym 1920 roku rozpoczęła się kampania pod nazwą <<Ręce precz od Rosji>>”.
Rzeczywiście, miliony ludzi w Europie i poza nią nie życzyło Polsce sukcesu. Kibicowało nowemu rosyjskiemu państwu. Polska postrzegana była, jako „agent Ententy”, która walczy o odzyskanie przez aliantów kapitałów utraconych w Rosji. Na jednym z brytyjskich plakatów, Polskę symbolizuje spasiony szlachcic, którzy znęca się nad małym bolszewickim dzieckiem.
I taki obraz w znacznej mierze przeważał w historiografii zachodniej i publicystyce mniej więcej do lat 90. XX wieku.
Czy Polska naprawdę uratowała Europę?
Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, czy uratowała Europę, gdyż Polska wygrała Bitwę Warszawską i powstrzymała Armię Czerwoną. Możemy jedynie budować kontrfaktyczne obrazy w konwencji: „co by było, gdyby Polska przegrała”.
Ale porozmawiajmy o planach kierownictwa bolszewickiego. Na podstawie dostępnych źródeł możemy powiedzieć, że Moskwa nie planowała ataku na Niemcy, o czym zupełnie bezzasadnie pisano przez lata.
A wręcz przeciwnie - wspólnymi siłami próbowała wraz z Niemcami zburzyć system wersalski, który nie odpowiadał ani Rosji bolszewickiej, ani pokonanym Niemcom. Moskwa uznała, że przekaże Niemcom terytoria zaboru pruskiego przyznane Polsce w Wersalu.
Natomiast nie możemy wykluczyć, że Armia Czerwona ruszyłaby przez Karpaty na Węgry, Austrię i Rumunię, ale warunkiem było pobicie wojsk polskich, a drugim warunkiem, że wybuchną tam rewolucje. Natomiast nawet w wypadku klęski wojsk polskich Armia Czerwona, świadoma swojej słabości, nie planowała ataku na Zachód. Wyprawa na Francję czy Anglię byłaby szaleństwem.
Co uratowała Bitwa Warszawska? Przede wszystkim Polskę przed przekształcaniem w wasalną republikę, jak zrobiła to Rosja z Ukrainą.
Prawdopodobnie uratowała też państwa bałtyckie, które choć zawarły pokój z Rosją bolszewicką, nie mogły być pewne, jak zachowa się Moskwa po zwycięstwie warszawskim. Ale są to jedynie przypuszczenia.
„Jeśli wierzyć w treść raportu z 28 lipca 1920 roku, trzydzieści procent żołnierzy było bosych, a kolejne dwadzieścia do trzydziestu procent owijało potargane buty szmatami”. Żołnierze nawet „nieraz odmawiali prania bielizny w obawie, że się rozpadnie”. Czytając pana książkę, pomyślałam, że to się nie mogło udać.
Ale się udało. Może dlatego też, że braki były po obu stronach. Jedno i drugie wojsko maszerowało „na bosaka”. Józef Piłsudski był zdziwiony podczas prezentacji wojsk nad Wieprzem, że połowa żołnierzy nie ma obuwia. Obuwie miało wymiar strategiczny. Dlatego zabitym wrogom natychmiast ściągano buty, jeśli w ogóle je posiadali. Ale w polskiej armii braki były widoczne także w umundurowaniu, wyposażeniu i uzbrojeniu.
Polska nie posiadała jeszcze przemysłu zbrojeniowego. Nie produkowała armat, ani karabinów. Jak prowadzić wojnę bez zaplecza? Wojskowi francuscy i angielscy byli pełni podziwu, że wojsko polskie mimo tego tak doskonale się biło.
Wojsko, które „powstawało w biegu” i jak mówił po powrocie z Magdeburga Józef Piłsudski, „jest najważniejszą rzeczą” było wielkim projektem wychowawczym. W niektórych batalionach - podaje Pan w książce - analfabeci stanowili trzydzieści, a nawet czterdzieści procent.
Rzeczywiście. W 1918 roku, kiedy powstało państwo polskie, poważna część chłopów w Królestwie Polskim i Galicji nie czuła się jeszcze Polakami, choć posługiwała się językiem polskim, a na Kresach północno-wschodnich (w okolicach Wilna i Grodna), wśród miejscowych katolików, świadomość identyfikacji z polskością był jeszcze skromniejszy.
Świadomi tego byli Piłsudski i jego prawa ręka – gen. Kazimierz Sosnkowski, wspaniały organizator, któremu w dużej mierze zawdzięczamy sukces, bo rozumiał, że na wojnie wiele zależy nie tylko od broni, ale również od emocji, stanu świadomości i poziomu identyfikacji żołnierzy z państwem.
I należało synów chłopów przekonać, że są rekrutami własnego, a nie obcego państwa i biją się o wspólną sprawę. W ciągu kilkunastu miesięcy wykonano fantastyczną pracę.
A zaangażowali się w to prawie wszyscy polscy pisarze, najlepsi prozaicy i poeci, artyści plastycy, aktorzy, ludzie teatru - Maria Dąbrowska pisała odezwy, Stefan Żeromski robił filmy.
Trwała praca wychowawcza, formacyjna, która zaczęła przynosić owoce. Około 13-14 sierpnia, pod Warszawą dowództwo bolszewickie zauważyło, że nastąpił przełom w traktowaniu swoich obowiązków przez polskich żołnierzy: przestali uciekać, stawiali twardy opór. Polscy żołnierze zobaczyli warszawiaków idących kopać okopy oraz idące z bronią w ręku kobiety - kobiecy batalion nie tylko kopał rowy, ale wziął udział w działaniach militarnych. To poprawiało stan ducha.
Zresztą w tym czasie w Warszawie, dziewczęta widząc siedzących przy kawie i stolikach mężczyzn, zaganiały ich do koszar. Wysiłek kobiet jest niedoceniany - w budowaniu atmosfery i braku zgody na zajęcie Polski przez Armię Czerwoną odegrały bardzo ważną rolę.
„Sześciotygodniowe cofanie się wytworzyło jak gdyby chorobliwe uczucie konieczności odwrotu. Zasypiając i budząc się, żołnierz myślał o tym, że ma się cofać. Stało się to do pewnego stopnia chorobą i weszło niejako w krew. W ciągu tych długich tygodni, zarówno po porażce, jak i po zwycięstwie, następował odwrót. Nie było to tchórzostwo, brak męstwa lub niewiara we własne siły, ale groźne przyzwyczajenie [...]. Tej psychozy obawiałem się najbardziej” - pisał Lucjan Żeligowski.
Przymus nieustającego cofania się był groźny. Wojska Tuchaczewskiego pokonywały przestrzeń w tempie do 50-60 km dziennie. Budowane na przedpolu nacierających wojsk Armii Czerwonej okopy, były szybko okrążane przez nieprzyjacielską kawalerię, co zmuszało żołnierzy do cofania się. Przeciwnik wytworzył zgubny nastrój w polskim wojsku, że nie ma sensu walczyć, że należy uciekać.
Wilno straciliśmy właściwie bez walki. Zawiodło przygotowanie mentalne. Zwrot mentalny nastąpił podczas Bitwy Warszawskiej. Dzięki temu wygraliśmy. Teraz to z kolei bolszewicy szybko się cofali.
Piłsudski wiedział doskonale, że od tempa pokonywania przestrzeni w wojnie manewrowej przez polskich żołnierzy, choćby boso – zależy ostateczny sukces. Pędził przeciwnika w tym samym tempie, co oni wcześniej Polaków. Wojna manewrowa nie miała nic wspólnego z wojną pozycyjną, którą poznała Europa Zachodnia w latach 1914-1918. Dlatego uwagi francuskich i brytyjskich oficerów były nieprzydatne a pomysły Weyganda nietrafione.
W najnowszych pracach historycznych, w tym brytyjskich i amerykańskich, zwraca się uwagę na to, że państwo polskie nie zawiodło. Udało się stworzyć prawie z niczego sprawny organizm, który spełnił oczekiwania. Panował klimat przyjazny czynowi. Zdawano sobie sprawę, że kolejna okazja na sukces nie nastąpi. Elity uświadamiały nie-elitom, że nie można zmarnować tej szansy, a Rosja, która nadciąga jest gorsza od poprzedniej. Do armii ochotniczej wstąpiło ponad 100 tys. młodych ludzi, wprowadzając w szeregi wojska młodzieńczy entuzjazm.
Polscy dowódcy strzegli tego, żeby żaden z obecnych w Polsce dowódców zachodnich nie przypisał sobie tego sukcesu. Choćby to świadczy o znaczeniu bitwy dla kształtującej się państwowości.
Zgoda, ale niewiele to pomogło. Jak to w wypadku każdego zwycięstwa, spierano się o to, kto jest jego ojcem. Zresztą na gruncie polskim trwa do dziś i pozostaje nierozstrzygnięty. Rozwadowski był znakomitym szefem sztabu, ale decyzje podejmował Piłsudski, który brał na siebie pełną odpowiedzialność. Pomysł manewru znad Wieprza był bardzo dobry i w tym obaj się zgadzali.
Natomiast na Zachodzie nie zauważono odważnej i trafnej wizji jednego i drugiego. Francuskojęzyczna i anglojęzyczna prasa przypisywała zwycięstwo gen. Maxim Weygandowi, który został przysłany z Francji przez marszałka Focha. Nie wyobrażano sobie, że państwo znikąd, prowadzone przez Piłsudskiego, niemającego za sobą studiów wojskowych, mogło osiągnąć sukces.
Anglicy uznali, że to dzieło Lloyda George’a, który jak wiemy był wyjątkowo Polsce nieprzychylny. Okrzyknięto go zwycięzcą, bo proponował wysłanie misji dyplomatyczno-wojskowej z Anglii i Francji do Polski w przeddzień Bitwy Warszawskiej. Po niej, ani premier Włoch, ani premier Wielkiej Brytanii nie złożyli gratulacji Piłsudskiemu ani Rozwadowskiemu, a Weygandowi.
Wyobraźmy to sobie: Anglik gratuluje Francuzowi, a zapomina o Polakach. Jak trudno dzisiaj, nam historykom, opowiadać światu polską historię inaczej, niż była niejednokrotnie opisywana.
„Natomiast piłsudczycy przegrali spór w świecie o zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej. Polska miała zbyt skromne środki na prowadzenie skutecznej polityki wizerunkowej”. Dlatego „przegrane zwycięstwo”? Dzisiaj to się nazywa „soft power”.
W późniejszych latach piłsudczycy podjęli wysiłki na arenie międzynarodowej, aby dowieść, że to Piłsudski był zwycięzcą. Ale nadzwyczajnego sukcesu w tej kwestii nie odnotowali. Z punktu widzenia zbiorowych wyobrażeń ludzi Zachodu, Polska była częścią gorszej, młodszej Europy. Dlatego wizerunkowo przegrywaliśmy. Skutki tego zresztą odczuwamy do dzisiaj. Wykorzystuje to choćby kremlowska polityka historyczna.
Był to ważny przykład „przegranego zwycięstwa”, ale nie jedyny.
Słowa o „przegranym zwycięstwie” wypowiedział Józef Piłsudski jesienią 1920 roku do żołnierzy, gdyż mimo dwóch perfekcyjnie przygotowanych zwycięstw - warszawskiego i niemeńskiego - nie on decydował o składzie delegacji na konferencję ryską, ale jego przeciwnicy polityczni - narodowcy z Dmowskim i ludowcy z Witosem, którzy mieli inną koncepcję granicy wschodniej i przyszłych relacji z Rosją.
Gorzkie pożegnanie żołnierzy Petlury świadczyło o tym, że jego wizja, aby razem z Ukrainą budować solidny fundament na wschodzie, który powstrzyma imperialną Rosję, legła w gruzach.
Polska w przededniu bitwy była niesamowitą, barwną mozaiką nietuzinkowych postaci, pozostających często ze sobą w konflikcie, ale jednak współpracujących. Ich nazwiska zresztą pojawią się podczas II wojny światowej. Wojna polsko-bolszewicka była swego rodzaju kuźnią kadr?
Zdecydowanie tak, aczkolwiek o dobrą współpracę między oficerami nieraz było trudno. Najlepszym tego przykładem był konflikt trzech Józefów - Piłsudskiego, Hallera, Dowbora-Muśnickiego. Haller współpracował z Piłsudskim, ale niechętnie. Dowbor-Muśnicki odmówił. Dało to szanse nowym, którzy zdobyli wówczas szlify. I to były kadry, które wzięły udział w wojnie 1939 roku.
Ale ci młodzi oficerowie, którzy wtedy byli porucznikami, kapitanami, majorami, a dwadzieścia lat później generałami, patrzyli na przyszłą wojnę przez okulary roku 1920. Im się wydawało, że wojna polsko-niemiecka zasadniczo będzie taka sama. Jednym z powodów porażki we wrześniu 1939 było to, że generałowie nie byli w stanie uwolnić się od wyobrażeń wojny polsko-bolszewickiej jako wojny zwycięskiej, przeto idealnej.
„Nienajlepsze doświadczenia z użyciem samolotów przez Polskę w latach 1919–1920 niestety zaciążyły na strategii rozwoju lotnictwa w okresie międzywojennym”, podsumowując Pana słowami. Porozmawiajmy o Armii Czerwonej: 15 sierpnia w Rosji drukowały się już gazety informujące o zwycięstwie.
Rzeczywiście w połowie sierpnia 1920 roku prasa w Rosji bolszewickiej informowała o czerwonym sztandarze nad Cytadelą i Zamkiem Królewskim w Warszawie, który mieli tam zatknąć miejscowi komuniści, robotnicy warszawscy. Ta fałszywa informacja miała jeszcze bardziej zmotywować do walki żołnierzy bolszewickich. Kłamstwo stawało się bronią w walce.
Podobnie będzie 17 września 1939 roku, kiedy pisano w prasie radzieckiej, że padła Warszawa, aczkolwiek jeszcze się broniła przez dni jedenaście.
„Zbrodnia katyńska z 1940 roku nie mogła być niespodzianką” - pisze Pan w książce w kontekście tego, jak napierająca na Warszawę w 1920 roku Armia Czerwona traktowała jeńców i opisując skalę zbrodni, jakich się dopuściła.
Według szacunkowych obliczeń żołnierze bolszewiccy zamordowali ponad 1000 polskich jeńców. Najczęściej w roli katów sprawdzali się bolszewiccy kawalerzyści. Jeńcy tylko przeszkadzali w przemieszczaniu się jazdy, a poza tym ich utrzymanie kosztowało. Mordowano niejednokrotnie w okrutny sposób. Jeńców często zakopywano żywcem w ziemi z jedną ręką wyciągniętą ponad ziemię.
W pierwszej kolejności mordowano oficerów, dlatego ci, chcąc uniknąć losu innych, zrywali dystynkcje i udawali zwykłych żołnierzy. W odwecie zdarzało się, że polscy żołnierze zabijali komisarzy lub tych, którzy byli odpowiedzialni za znęcanie się i uśmiercanie polskich żołnierzy.
Bitwa Warszawska stała się w Polsce przedmiotem wcześniej wspomnianego sporu. Toczył się on choćby o wybór daty świętowania. Józef Piłsudski prowadził własną politykę historyczną: po zamachu majowym „z podręczników szkolnych i z oficjalnych zniknęli ci, którzy mieli inne zdanie. wygumkowano ich nazwiska”.
Bitwa trwała dwa tygodnie i toczyła się na długości kilkuset kilometrów od Torunia po Zamość, a dzień 15 sierpnia był jednym z bitewnych dni, aczkolwiek na wielu odcinkach rozstrzygający. O jego wyborze jako dniu decydującego starcia przesadziła zbieżność ze świętem maryjnym.
Piłsudczycy początkowo opowiadali się za 14 sierpnia lub za 16, czyli za datą decydującego kontruderzenia Piłsudskiego znad Wieprza. Ale w tej kwestii spór wygrali jego przeciwnicy polityczni, narodowcy i chadecy.
Dla chadecji i narodowców zwycięstwo było dowodem interwencji Madonny Jasnogórskiej. Przed 15 sierpniem organizowane były modły na wałach jasnogórskich, a także procesje w wielu miastach, ludzie się modlili. Urzędnicy i dyplomaci opuszczali Warszawę, sądząc, że lada moment padnie. Niewielu wierzyło, że armia polska powstrzyma bolszewików, a skoro to uczyniła, to musiały interweniować siły wyższe.
Tej bitwy o pamięć Piłsudski nie wygrał, ale też i nie przegrał. Po zamachu majowym rządowi propagandziści dowodzili, że Polska sukces w Bitwie Warszawskiej zawdzięczała geniuszowi wodza, a nie boskiej interwencji. Po zamachu majowym manipulowano pamięcią o Bitwie Warszawskiej, usuwano z niej wszystkich tych, którym z Piłsudskim nie było po drodze.
* Prof. Andrzej Chwalba - kierownik Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Znawca religijnych, społecznych, kulturowych i cywilizacyjnych aspektów dziejów Polski i Europy w XIX i XX wieku. Badacz stosunków polsko-rosyjskich i najnowszych dziejów Polski. Zajmuje się również historią Krakowa. Autor m.in. „III Rzeczpospolita - raport specjalny” i „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914–1918” (główna nagroda w konkursie im. Oskara Haleckiego „Książka Historyczna Roku 2018”). Członek Rady Muzeum Historii Polski. Był również - do zmian zaprowadzanych przez ministra Piotra Glińskiego - członkiem międzynarodowego Kolegium Programowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Komentarze