Wiemy już oficjalne: wczorajszy brutalny atak Izraela na Bejrut zabił sekretarza generalnego Hezbollahu, Hasana Nasrallaha. Dla tego celu Izrael najpewniej poświęcił setki niewinnych Libańczyków. Napięcia na Bliskim Wschodzie nie znikną. Wiele zależy od wyniku wyborów w USA
Późnym popołudniem w piątek 27 września Izrael przeprowadził atak rakietowy na sześć budynków mieszkalnych w Bejrucie, w dzielnicy Dahija na południu libańskiej stolicy. W Dahiji mieszka przede wszystkim ludność szyicka. To tam swoje ważne siedziby ma szyicka partia polityczna i organizacja paramilitarna Hezbollah. Od kilku tygodni Izrael wzmógł ataki przeciwko Hezbollahowi, eliminując jego ważnych dowódców. Wciąż jednak nie był w stanie dosięgnąć jego przywódcy Hassana Nasrallaha.
Dzielnica dała też nazwę ważnej doktrynie izraelskiej armii. Doktryna Dahiji, oficjalnie zastosowana po raz pierwszy właśnie tam, podczas poprzedniej wojny z Hezbollahem w 2006 roku, zakłada zignorowanie zasad prawa międzynarodowego, które mówią o proporcjonalności użytych sił. Mówiąc prościej: doktryna dopuszcza bardzo duże straty cywilne, jeśli cele militarne znajdują się w strefie zamieszkałej przez cywili.
Wczoraj doktryna wróciła do Dahiji z całą swoją mocą.
Skalę zniszczenia można zobaczyć na dzisiejszych zdjęciach agencji AFP:
Kwatery Hezbollahu najpewniej znajdowały się pod budynkami mieszkalnymi. Dlatego Izrael, by w nie uderzyć, użył bomb stworzonych do penetrowania bunkrów. Jasne było, że zrównają one budynki mieszkalne z ziemią. Nie ma wątpliwości, że dowództwo Hezbollahu wiedziało, z jakim ryzykiem wiąże się posiadanie siedziby w tak gęsto zaludnionym miejscu. I musiało liczyć, że ochroni ich to przed śmiercią. Taktyka ta działała do wczoraj.
Sami Izraelczycy liczbę ofiar szacują na 300 osób. Ale ich dokładnej liczby nie poznamy jeszcze przez jakiś czas. Większość z nich znajduje się głęboko pod gruzami. Libańskie Ministerstwo Zdrowia na razie oszczędnie podaje liczby ofiar. W sobotnie popołudnie mówiło o 11 zabitych, ale jasne jest, że będzie ich znacznie więcej.
Wiemy natomiast już, że jest wśród nich lider Hezbollahu Hassan Nasrallah. Jego śmierć może mieć bardzo szerokie reperkusje w całym regionie.
Najpierw, w sobotni poranek informację tę podała izraelska armia. Hezbollah długo nie wydawał własnego oświadczenia, ale w końcu przed godziną 15:00 lokalnego czasu potwierdził: lider ruchu nie żyje.
W oświadczeniu czytamy:
„Hassan Nasrallah zginął męczeńską śmiercią podczas zbrodniczego ataku w piątkowe popołudnie na południowych przedmieściach Bejrutu. […] sekretarz generalny Hezbollahu dołączył do wiecznej karawany męczenników, których przez około 30 lat prowadził do zwycięstwa".
Nasrallah pełnił funkcję sekretarza generalnego Hezbollahu od 1992 roku. Jego poprzednik, Abbas al-Musawi utrzymał się na tym stanowisku niecały rok. Izraelczycy zabili w zamachu jego, jego żonę, jego pięcioletniego syna i cztery inne osoby.
Nasrallah unikał losu al-Musawiego przez ponad 32 lata.
Mało który lider polityczny jest w stanie utrzymać się na swoim stanowisku tak długo W tym czasie w Libanie dorosły całe pokolenia, które nie znają tamtejszej polityki bez charyzmatycznego szyickiego duchownego. Nasrallah zbudował sobie bardzo silną pozycję w polityce wewnętrznej i międzynarodowej.
W trakcie jego rządów Hezbollah wzmocnił się militarnie, zdobył rakiety dalekiego zasięgu i osiągnął możliwość rakietowego ostrzału Izraela. Zmuszenie izraelskiej armii do zakończenia w 2000 roku okupacji południowego Libanu zwiększyło popularność Hezbollahu w kraju. Ciągłe napięcia i starcia z Izraelem sprowokowały jednak wojnę w 2006 roku, co doprowadziło do znaczących zniszczeń w Libanie. W trakcie wojny domowej w Syrii Hezbollah walczył po stronie reżimu tamtejszego dyktatora Baszszara al-Asada.
Hezbollah pod przywództwem Nasrallaha zawsze był kluczową częścią irańskiej „Osi Oporu”. To nieformalny sojusz państw i organizacji politycznych pod przywództwem Iranu. Dla jego przywódcy Alego Chameneiego jest narzędziem utrzymywania własnych interesów politycznych, a w warstwie ideologicznej – szerzenia szyizmu i nacisku na Izrael. Częścią sojuszu są między innymi Syria, Hezbollah, Hamas czy jemeńscy Huti.
Hezbollah Nasrallaha otrzymywał od Iranu 700 mln dolarów dotacji rocznie. W dużej mierze dzięki temu wsparciu szyicka organizacja rozbudowała swój arsenał do 130-150 tys. rakiet. Trudno jednak stwierdzić, jaka jego część została w ostatnich tygodniach zniszczona przez Izrael. A nawet jeśli jego większość wciąż nadaje się do użycia – jakie są dziś możliwości operacyjne Hezbollahu. Bo nie chodzi tylko o samego Nasrallaha.
Izraelska operacja z ostatnich dni i tygodni rzeczywiście była bezprecedensowa i wyeliminowała właściwie całe główne dowództwo Hezbollahu. Zakres militarnego sukcesu Izraela w ostatnich dniach zaskoczył analityków. Emile Hokayem, analityk International Institute for Strategic Studies napisał w mediach społecznościowych:
„Izrael planował wojnę z Hezbollahem od 2006 roku. Ostatni tydzień pokazał, jak dobrze był do tego przygotowany. Hezbollah również się przygotowywał, ale chciał innej wojny, w innych okolicznościach. […] Dla jasności, przewidywałem, że to Izrael będzie miał tutaj przewagę, ale nie spodziewałem się, że Hezbollah zostanie pozbawiony dowództwa tak szybko”.
Nawet jeśli organizacja nie przestała istnieć, czeka ją długa odbudowa, a powrót do pozycji z czasów Nasrallaha będzie trudny.
Nasrallah był znanym i charyzmatycznym przywódcą, który miał wiele do powiedzenia w kwestii strategii politycznej i militarnej. Ale ostatecznie Hezbollah był irańskim zasobem, nie podejmował najważniejszych decyzji strategicznych samodzielnie. A eliminacja całego dowództwa z Nasrallahem na czele będzie wymagała irańskiej odpowiedzi, co grozi poważną eskalacją i tak już gorącego konfliktu między Izraelem a Hamasem, Hezbollahem i Iranem.
Dziś wczesnym popołudniem irański przywódca Ali Chamenei wydał oświadczenie, komentujące wczorajszy atak w Bejrucie. Podkreśla on w nim liczne ofiary cywilne ataku.
„Syjonistyczni kryminaliści wiedzą, że są zdecydowanie zbyt mali, by zadać istotne straty solidnej strukturze Hezbollahu. Wszystkie siły oporu wspierają Hezbollah. Przyszłość regionu będzie zależała od tych sił, którym przewodzi dostojny Hezbollah” – czytamy w oświadczeniu lidera Republiki Islamskiej. Oświadczenie wydane było jeszcze przed potwierdzeniem śmierci Nasrallaha ze strony Hezbollahu.
Hezbollah to nie Hamas – libańska organizacja jest związana z Iranem znacznie mocniej, teoretycznie więc należy się spodziewać odpowiedzi mocniejszej niż na izraelską inwazję Gazy. Ale dziś trudno dokładnie przewidzieć, co zrobi Iran. Przez ostatni rok działania Iranu cechowała ostrożność w unikaniu eskalacji, która była dokładną odwrotnością działań izraelskiego premiera Binjamina Netanjahu.
1 kwietnia tego roku Izrael uderzył w kompleks budynków irańskiej ambasady w Damaszku, zabijając siedmiu członków irańskiego korpusu Strażników Rewolucji, w tym generała Mohammedrezę Zahedaniego. 13 kwietnia Iran odpowiedział zmasowanym atakiem dronowo-rakietowym na Izrael, który nie przyniósł większych szkód. Iran ogłosił jednak sukces i zaniechał dalszych działań ofensywnych.
31 lipca w stolicy Iranu, Teheranie, zamordowano Ismaila Haniję, czołowego dowódcę Hamasu, który przebywał tam z wizytą. Tutaj próżno już jednak szukać podobnej odpowiedzi. Dziś, gdy Hezbollah ponosi ogromne straty, również nie widać, by Irańczycy przejawiali chęć do eskalowania wojny z Izraelem.
Teraz do tej sekwencji można dopisać dzień 27 września, gdy Izraelczycy zniszczyli kilka budynków mieszkalnych w Bejrucie i najpewniej zabili lidera Hezbollahu. Każda z tych operacji była prowokacyjna i w inny sposób uderzała bezpośrednio w Iran. Teoretycznie dowództwo Hezbollahu i jego przywódca są silniejszymi zasobami niż pojedynczy irański generał czy morderstwo lidera Hamasu w Iranie.
Iran nie wydaje się dziś jednak być gotowy na otwartą wojnę z Izraelem.
A nowy prezydent kraju Masud Pezeszkian otwarcie sugeruje, że Iranowi zależy na powrocie do umowy atomowej z 2015 roku, z której jednostronnie zrezygnował Donald Trump, gdy pełnił funkcję prezydenta USA. W ramach umowy Iran zezwalał na częściową kontrolę swojego programu atomowego w zamian za zniesienie sankcji. Powrót do umowy pozwoliłby Iranowi przezwyciężyć część problemów gospodarczych. A zaangażowanie w wojnę z Izraelem oddaliłoby jakiekolwiek porozumienie.
Bardzo dużo zależy też od wyniku wyborów w Stanach Zjednoczonych. Nie bez powodu eskalacja ze strony Izraela następuje przed listopadową decyzją amerykańskiego elektoratu. Netanjahu wie, że Demokraci mają związane ręce wewnętrzną polityką. Nie chcą wystąpić przeciwko Izraelowi w obawie przed zantagonizowaniem sporej liczby proizraelskich wyborców. Izraelski premier liczy na zwycięstwo Trumpa, który jest mu dużo bardziej przychylny.
Irańczycy liczą z kolei na zwycięstwo Harris, bo otwiera ono drogę do dyplomacji. Do tego czasu mogą wstrzymać wszelkie decyzje o ostatecznej odpowiedzi na wczorajsze wydarzenia w Bejrucie. Zwycięstwo Harris nie daje oczywiście gwarancji ostrzejszego kursu USA wobec Izraela i Netanjahu. Administracja Bidena wielokrotnie sugerowała, że jest zirytowana poczynaniami izraelskiego premiera, ale nie szły za tym żadne czyny. Po wyborach Demokraci mogą mniej przejmować się proizraelskim elektoratem, ale nie przestaną nim się przejmować zupełnie.
Netanjahu zrozumiał już, że do wyborów ma wolną rękę.
A USA wyglądają na słabego patrona, który nie potrafi w żaden sposób wpływać na swojego mniejszego sojusznika, którego hojnie dotuje. Biden wyraża frustrację, a w tym samym czasie warta miliardy dolarów pomoc wojskowa dla Izraela oznacza, że Amerykanie są współodpowiedzialni za dziesiątki tysięcy niewinnych ofiar w Gazie i w Libanie.
Ale podobnie słabo wygląda dziś Iran wobec Hezbollahu i swoich sojuszników. Na razie do 5 listopada świat wstrzymuje oddech.
Jak odpowie sam Hezbollah? Kolejne godziny i dni powinny dać sporo odpowiedzi na temat stanu organizacji po izraelskich operacjach z ostatnich dni i tygodni.
„Jeśli Hezbollah nie odpowie dziś, bezpiecznie można założyć, że nie jest w stanie, że ich arsenał rakietowy, którym tak się chwalono, jest unieruchomiony w ten czy inny sposób, że stoją w obliczu totalnej porażki” – pisze w mediach społecznościowych Heiko Wimmen z think tanku Crisis Group, zajmującego się analizą konfliktów na świecie.
Zdaniem Wimmena Izrael stoi teraz przed trzema potencjalnymi scenariuszami. Może uznać, że problem Hezbollahu został załatwiony przynajmniej na kilka lat. Może też zdecydować się na pełną eliminację infrastruktury Hezbollahu, co będzie wymagało inwazji lądowej. Albo może też pójść drogą wpływania na wewnętrzną politykę Libanu, co wymagałoby zdelegalizowania organizacji w ramach libańskiego prawa. A to, zdaniem analityka, czarny i konfliktogenny scenariusz dla słabego państwa.
Nasrallah będzie dziś opłakiwany w części libańskiej społeczności szyickiej i oficjalnie w Iranie (gdzie ogłoszono trzydniową żałobę). Ale w wielu miejscach jego śmierć będzie fetowana. I nie chodzi tylko o Tel Awiw. Świętują także w Syrii, gdzie Hezbollah pomagał Asadowi pacyfikować rewolucjonistów i sunnickich islamistów, a także w samym Libanie, gdzie Hezbollah jest odpowiedzialny za szerzenie chaosu i głęboki rozkład państwa.
„W takich momentach nie ma co płakać nad zbrodniarzami, takimi jak Nasrallah” – pisze w mediach społecznościowych Arasz Azizi, mieszkający w USA irański pisarz i bliski obserwator bliskowschodnich konfliktów. I dodaje: „ale warto pochylić się nad ryzykiem kolejnych niewinnych ofiar w rozwijającym się konflikcie”.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze