Wydatki w stosunku do PKB mamy dziś już na poziomie krajów skandynawskich. Dochody są znacznie niższe. Ale w najbliższych latach nic się nie zmieni. Czy wygra Trzaskowski, czy Nawrocki, obaj deklarują: żadnych nowych podatków, żadnych podwyżek. To populistyczna licytacja
W kwestii programu gospodarczego zwycięzcę drugiej tury wyborów prezydenckich już znamy: to Sławomir Mentzen.
Kandydat Konfederacji podsunął obu kandydatom swoje osiem punktów programowych. To postulaty dotyczące m.in. migracji, wojny w Ukrainie, gospodarki. Karol Nawrocki posłusznie podpisał całą listę, Rafał Trzaskowski zgodził się z kilkoma, część odrzucił.
Spójrzmy na punkt pierwszy:
„Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi Polakom istniejące podatki, składki i opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne dla Polaków”.
To typowy postulat, który określa się mianem „zdroworozsądkowego” – przecież nikt nie chce płacić więcej, dlaczego więc nie zadeklarować, że nie zamierza się podnosić podatków?
Problem w tym, że dobre państwo, którego przecież w większości chcemy, kosztuje. To truizm, ale podatki to nie „kara za zaradność”, a wspólna inwestycja we wspólne dobro – autostrady, kolej, ochronę zdrowia, system opieki społecznej i tak dalej.
Jeśli chcemy dalej rozszerzać poziom wydatków państwowych, skądś musimy brać na to środki. Podatki są kluczowym narzędziem do generowania dochodów państwowych. Na tle państw Unii Europejskiej nasze podatki są stosunkowo niskie. Ale ich ewentualne podnoszenie to polityczne tabu — bez względu na to, jakie podatki miałyby ulec zmianie oraz jacy podatnicy faktycznie by to odczuli.
Tymczasem reformy podatkowe w państwach rozwiniętych są normalnym narzędziem polityki. Możliwych rozwiązań jest wiele. Ale nie w Polsce. Kampania prezydencka kolejny raz cementuje ten stan.
„Jestem wrogiem nowych podatków, w związku z tym myślę, że możemy się zgodzić” – powiedział u Mentzena Trzaskowski. Jednocześnie – broniąc podwyżki VAT rządu Donalda Tuska w kryzysie w 2009 roku, dodał, że jeśli „świat się wali” mogą być konieczne różnego rodzaju podwyżki.
Z jednej strony Trzaskowski przyznawał, że podatki są konieczne, bo musimy wydawać pieniądze choćby na obronność. Z drugiej przekonuje, że jest gwarantem realizacji obietnicy Koalicji Obywatelskiej dotyczącej podwyższenia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł.
Tymczasem takie podwyższenie kwoty wolnej osobom z niskimi dochodami nie da zbyt wiele, za to będzie ogromnym transferem do dobrze zarabiających. Samo Ministerstwo Finansów przyznało, że to koszt tego rozwiązania dla budżetu państwa to 48 mld zł. To ogromna kwota – wydatni budżetu państwa na 2024 rok wyniosły 866 mld zł, dochody z PIT wyniosły 97 mld zł.
Tak znaczne podniesienie kwoty wolnej to po prostu zrzeczenie się kilkudziesięciu miliardów złotych, by dać prezent w większości dobrze zarabiającym ludziom.
„Tak, ja jestem oczywiście przeciwko” – mówił z kolei u Mentzena Karol Nawrocki, mając na myśli podnoszenie jakichkolwiek podatków.
W rozmowie z Nawrockim Mentzen narzekał na to, że prezydenci od 30 lat nie wetują ustaw podatkowych. „Ludzie mają tego powoli dosyć, nie chcieliby, żeby te podatki cały czas rosły”.
To powszechne przekonanie – że podatki wciąż rosną. Ale w przypadku kluczowych dla dochodów państwa podatków – VAT (36-48 proc. dochodów budżetu państwa od 2005 roku) i PIT (13,5-16 proc.) to po prostu nieprawda.
Mało kto pamięta dziś ustawę wprowadzająca 50-proc., górną stawkę PIT. Ustawa miała obowiązywać od stycznia 2005 roku, a stawka dotyczyła podatników przekraczających 600 tys. zł dochodu rocznie. Jednak ustawę zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. Nie podważył samej stawki, a sposób jej wprowadzenia. W międzyczasie zmieniły się w Polsce rządy – od jesieni 2005 roku weszliśmy w erę PO-PiS. Od tego czasu główne stawki podatku dochodowego tylko się obniża.
Trzecia stawka podatkowa w wysokości 40 proc. przestała obowiązywać od stycznia 2009 roku. Ale ustawę, która ją zlikwidowała, przez parlament przeprowadził jeszcze rząd PiS z lat 2005-2007.
Rządy PiS z lat 2015-2023 wprowadziły co prawda daninę solidarnościową (w praktyce 3 próg podatkowy – 36 proc. przy dochodach przekraczających milion zł rocznie) obniżyły dolną stawkę PIT najpierw z 19 do 18 proc., później do 17 proc., by następnie obniżyć ją aż do 12 proc.
Długo krygował się też przed podniesieniem kwoty wolnej od podatku. A gdy już się to stało, podniesiono ją niemal dziesięciokrotnie, do 30 tys. złotych. Kwotę wolną trzeba było podnieść, ale tak nagłe i wysokie podniesienie to też skokowa obniżka podatków i zmniejszenie dochodów do budżetu. I choć PiS jednocześnie zlikwidował odliczenie składki zdrowotnej od podatku, efekt był ujemny: znaczne i skokowe podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł w ramach Polskiego Ładu zaowocowało tym, że dochody z PIT w 2022 roku spadły o 5,5 mld zł.
Nominalnie dochody podatkowe, rzecz jasna, rosną. Rzecz w tym, że mogłyby rosnąć szybciej. Państwo samodzielnie rezygnuje z dodatkowych dochodów w momencie, gdy potrzeby są ogromne – to choćby zbrojenia, dramatycznie niedofinansowana ochrona zdrowia, konieczność przebudowy infrastruktury. A przecież jesteśmy także w trakcie kosztownej transformacji energetycznej. Wszystko to można do pewnego stopnia finansować z długu, polska ma wciąż stosunkowo niski stosunek zadłużenia do PKB na tle UE.
Podatki to jednak pewniejsza forma znajdywania funduszy na wydatki publiczne. Nie chodzi oczywiście o to, by podnosić je najbiedniejszym. Jest sporo możliwości zmian w systemie podatkowym, które przeniosą ciężar obciążenia na najlepiej zarabiających lub jedynie ich obciążą dodatkowo.
To choćby większa progresja systemu, przywrócenie trzeciego progu podatkowego; to likwidacja przywilejów podatkowych wysoko wykwalifikowanych specjalistów z jednoosobowymi działalnościami gospodarczymi; to podatek katastralny czy wyższe opodatkowanie kapitału.
Ale my dziś o tych rozwiązaniach w ogóle nie rozmawiamy, a jeśli rozmawiamy, to mamy licytację na to, kto bardziej nie chce dodatkowych podatków – jak w przypadku podatku katastralnego i Karola Nawrockiego.
Ostatni raport OECD na temat Polski daje rekomendacje, jak zwiększyć dochody podatkowe:
„Więcej dochodów można uzyskać, zmieniając podstawę rocznego podatku od nieruchomości z powierzchni na wartość mieszkania, jak to ma miejsce w większości krajów OECD. Opracowanie kompleksowego opodatkowania pojazdów opartego na emisjach, podwyższenie ceł na paliwa, zmniejszenie liczby pozycji z preferencyjnymi stawkami podatku VAT oraz podwyższenie podatków środowiskowych przyniosłoby bardzo potrzebne dochody”.
Główny ekonomista „Pulsu Biznesu” Ignacy Morawski zauważył, że nasza stopa wydatków (wydatki publiczne w stosunku do PKB) zbliżyły się dziś do poziomu krajów skandynawskich, uważanych za państwa z dobrze rozwiniętymi usługami publicznymi i szeroką siecią świadczeń socjalnych. Jednocześnie nasz poziom dochodów podatkowych jest znacznie niższy. Przykładowo w 2023 roku pełne dochody podatkowe w Polsce w relacji do PKB wynosiły 33,5 proc., w Szwecji – 41,5 proc.
Jak zwrócił uwagę w mediach społecznościowych ekonomista Mateusz Urban, Polska ma piąty w UE poziom wydatków publicznych w stosunku do PKB. Jeśli chodzi o wpływy, jesteśmy na trzynastym miejscu. Poziom wydatków w najbliższych latach z pewnością się nie zmniejszy. Na obronność będziemy wydawać więcej, wydatków socjalnych nikt nie będzie ciął ze względów politycznych (a większości z nich ciąć nie należy, część należy podwyższyć, choć to zupełnie inny temat), potrzeby inwestycyjne rosną. Jednocześnie szansa na znaczące zwiększenie dochodów jest dziś bardzo niska.
Ta kampania wyborcza w małym stopniu była o programach i podatkach. Ale gdy o nich wspominano, był to wyścig o to, kto bardziej nie zamierza zwiększyć państwowych dochodów.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Komentarze