Londyński eksperyment organizacji Polonia Głosuje odsłania kolejny pomysł władz na utrudnienie głosowania Polonii, która w trzech czwartych jest antypisowska. Znowelizowany Kodeks wyborczy opisuje, kiedy głosowanie w obwodach za granicą "uznaje się za niebyłe"
Kluczowy jest tu art. 230, § 2 Kodeksu wyborczego znowelizowanego w 2023 roku przez PiS w trybie "ekspresu legislacyjnego": "Jeżeli okręgowa komisja wyborcza nie uzyska wyników głosowania w obwodach głosowania za granicą albo na polskich statkach morskich w ciągu 24 godzin od zakończenia głosowania,
głosowanie w tych obwodach uważa się za niebyłe".
Tymczasem, jak pokazuje londyński eksperyment organizacji Polonia Głosuje, spełnienie warunku 24 godzin w wielu komisjach zagranicznych nie będzie możliwe. Zwłaszcza że PiS wprowadził nowe zasady pracy komisji, które drastycznie wydłużają sprawdzanie i liczenie głosów (szczegóły dalej).
Nowelizacja Kodeksu wyborczego, wprowadzona jako ustawa poselska PiS, przegłosowana z odrzuceniem weta Senatu 9 marca 2023, zgodnie z oficjalną narracją ma "zapewnić transparentność wyborów oraz wzrost frekwencji". Oczywistym jej celem jest jednak maksymalizacja szans wyborczych PiS.
Jak mówił OKO.press prof. Robert Alberski, politolog i dziekan Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, nowelizacja jest "przykładem instrumentalizacji prawa wyborczego. Zmiany podziału na obwody głosowania, zwiększenie liczby tych obwodów na wsiach i w małych miejscowościach, utrudnienie głosowania Polakom za granicą, to przynajmniej dwa rozwiązania ewidentnie skrojone pod partię rządzącą".
Zaczniemy od zagranicy, bo mamy tutaj nowe niepokojące informacje.
W wyborach prezydenckich 2020 roku na ponad pół miliona uprawnionych do głosowania za granicą Polek i Polaków w wyborach wzięło prawie 416 tys., z tego 95 proc. korespondencyjnie. Andrzeja Dudę wskazała jedna czwarta (25,9 proc.), Rafała Trzaskowskiego - trzy czwarte (74,1 proc.). Trzaskowski uzbierał prawie 201 tys. głosów więcej niż Duda.
Tymczasem w całych wyborach kandydat opozycji przegrał z Dudą o 422 tys. głosów. Wynik wyborów byłby odwrotny, gdyby 211 tys. osób zmieniło zdanie. Pokazuje to, jak duże znaczenie przy wyrównanych szansach, mogą mieć głosy zagraniczne.
Głosowanie korespondencyjne za granicą obowiązywało, zanim PiS objął władzę. Partia zlikwidowała je przy pomocy - jakże by inaczej - poselskiego projektu nowelizacji w majowych wyborach 2019 roku do Parlamentu Europejskiego. W wyborach prezydenckich 2020 przywrócono taką możliwość ze względu na Covid-19.
W krajach z największą Polonią, jak Wielka Brytania, USA, Niemcy czy Francja była to po prostu jedyna możliwa forma głosowania.
Znowelizowany obecnie art 53a. zostawia takie prawo osobom z niepełnosprawnością, ale stanowi, że "głosowanie korespondencyjne jest wyłączone w przypadku głosowania (...) w obwodach utworzonych za granicą i na polskich statkach morskich". I to było na tyle.
Dr Adama Gendźwiłła*, badacza samorządów i systemów wyborczych pytamy, czy wycofanie głosowania korespondencyjnego za granicą ma jakieś pozapolityczne uzasadnienie.
"Nie widzę. Okazuje się, że tak zwane zmiany profrekwencyjne Kodeksu wcale nie są profrekwencyjne, że nie oznaczają ułatwienia dostępu do głosowania, ale odwrotnie - utrudnienia. Odebranie prawa do głosowania korespondencyjnego za granicą to zmiana na niekorzyść wyborców. Narusza zasadę równości wyborów, która jest wartością konstytucyjną".
Kamil Arendt, działacz polonijny z Londynu: „To absurd! Zmuszają Polaków mieszkających poza krajem do podróżowania w niektórych przypadkach nawet setek kilometrów do najbliższego punktu wyborczego w celu skorzystania z konstytucyjnego prawa i wypełnienia obywatelskiego obowiązku”.
Pytam, czy nie można było protestować.
„Reprezentanci środowisk polonijnych bezskutecznie apelowali o przywrócenie głosowania korespondencyjnego na posiedzeniach sejmowej Komisji Łączności z Polakami za granicą w styczniu 2023, gdy prace nad ustawą jeszcze trwały.
W przepisach czają się jednak jeszcze gorsze dla nas zapisy, które mają potencjał demokratycznej katastrofy”
– dodaje Arendt, który w 2020 roku pracował jako mąż zaufania w londyńskiej komisji.
Rzecz w tym, że wspomniany już art. 230. § 2 ustawy nakłada na komisje zagraniczne obowiązek policzenia głosów w 24 godziny od zakończenia głosowania (de facto może nawet mniej, bo głosowanie w zatłoczonych komisjach się przeciąga).
Jeśli choć jeden oddany w danej komisji głos nie zostanie zliczony w terminie, wybory w tej komisji "uznaje się za niebyłe" i wszystkie oddane głosy są unieważniane.
Kamil Arendt: "Ten przepis już w wyborach z lat poprzednich wymuszał katorżniczy wyścig z czasem w zagranicznych obwodach, w których zarejestrowało się szczególnie dużo wyborców. Policzenie niemal 3 tys. głosów w Barcelonie czy 4,5 tys. głosów we Frankfurcie nad Menem już w 2019 roku było wyzwaniem, ale zawsze jakoś się udawało".
W tym roku przygotowano jednak na obwodowe komisje wyborcze nową pułapkę, czyli zmianę w art. 69 Kodeksu wyborczego. Teraz komisje wyborcze muszą pracować kolektywnie i nie będą mogły dzielić się na podgrupy w celu przyspieszenia czynności związanych z ustaleniem wyników.
"Niedopuszczalne jest wykonywanie czynności (...) przez pojedynczych członków komisji oddzielnie lub tworzenie z członków obwodowych komisji wyborczych grup roboczych, które wykonywałyby oddzielnie czynności po zakończeniu głosowania". Ten absurdalny zapis nawet kilkakrotnie wydłuża liczenie i sprawdzanie kart wyborczych.
Dodatkowo artykuł 71 precyzuje: „przed ustaleniem ważności karty do głosowania, ważności głosu, oddania głosu na daną listę lub na danego kandydata
każda z kart do głosowania jest okazywana wszystkim obecnym członkom obwodowej komisji wyborczej”.
"Te zmiany wywracają wszystko do góry nogami" - mówi Arendt.
Na pomysł sprawdzenia wydolności nowego systemu wpadła Małgorzata Hallewell z organizacji Polonia Głosuje, która ma doświadczenie w kierowaniu komisjami wyborczymi w Londynie w wyborach parlamentarnych w 2019 roku, jak i prezydenckich w 2020 roku.
„Zależało nam na uwzględnieniu warunków, które mogą być pomijane przez ekspertów-teoretyków. Mając doświadczenie pracy w komisjach wyborczych, doskonale wiemy, jak zmęczenie po kilkunastu godzinach pracy wpływa na koncentrację i wydajność czynności liczenia głosów. A przecież komisje zaczynają pracę o godz. 06:00 rano, przystępują do liczenia głosów po 16 godzinach pracy!” – tłumaczy Hallewell.
Pięcioro działaczy (tyle osób liczy minimalny skład komisji) przeprowadziło 24 marca 2023 symulację, przyjmując założenie, że będzie siedem list wyborczych i karty do Sejmu w formie broszury (książeczki).
Wyznaczony członek komisji przeglądał kartę do głosowania w sposób widoczny dla wszystkich obecnych, szukając naniesionych przez wyborcę znaków. Wszystkie strony zawierające napisy były okazywane członkom komisji w celu ustalenia ważności głosu oraz tego, na kogo został oddany. Sekretarz uaktualniał wynik, co weryfikowała co najmniej jedna osoba (co i tak było poluzowaniem reguł, bo nie wszystkie osoby).
Według oceny tej "eksperymentalnej komisji" karta w formie płachty tylko minimalnie przyspieszyłaby liczenie, bo odpada czas na kartkowanie stron, ale trudniej odnaleźć i sprawdzić sposób głosowania.
Hallewell tak opisuje przebieg eksperymentu: „Do liczenia głosów przystąpiliśmy o godz. 22:30, żeby członkowie naszej komisji byli odpowiednio zmęczeni i kontynuowaliśmy liczenie przez pełną godzinę najsprawniej, jak byliśmy w stanie. Udało nam się przeliczyć 98 głosów. Oznaczałoby to, że bylibyśmy w stanie w 20 i pół godziny przeliczyć 2 tys. kart wyborczych do Sejmu i to przyjmując nierealistyczne założenie, że utrzymalibyśmy taką samą wydajność, pracując bez żadnych przerw. W dodatku w ogóle nie liczyliśmy kart do Senatu, co wydłużyłoby pracę, nawet przyjmując, że jedna karta zajmowałaby dwa razy mniej czasu".
Z tych kalkulacji wynikałoby, że komisja byłaby w stanie przy optymistycznych założeniach policzyć w 24 godziny około 1600 kart do Sejmu i Senatu.
Hallewell: „I to nie uwzględniając wszystkich dodatkowych czynności, które muszą być wykonane przez komisję przed wysłaniem końcowego raportu do PKW. A limit to 24 godziny! Nie wiem, czy to kompletny brak wyobraźni, czy zła wola wobec polonijnych wyborców”.
Dr Gendźwiłł: "Czapki z głów za ten eksperyment. Coś podobnego robiłem podczas spotkania ekspertów z posłami i senatorami, gdy kodeks wyborczy przechodził przez Sejm. Próbowaliśmy oszacować czas potrzebny do przeliczania głosów w nowym reżimie, w którym trzeba wszystkim pokazywać każdą kartę. I te londyńskie wyliczenia mnie zupełnie nie zaskakują".
Dr Gendźwiłł: "Wprowadzenie takich obostrzeń nie bierze pod uwagę tego, że obwody za granicą są na tle krajowych bardzo duże".
Kamil Arendt podaje konkrety: "W 2019 roku spośród wszystkich 314 zagranicznych komisji tych, które przekroczyły 2 tys. zapisanych wyborców, było aż 51, czyli 16 proc., podczas gdy w kraju takich komisji było jedynie 0,7 proc.
Aż 84 proc. wyborców zagranicznych głosowało w placówkach w Europie i to właśnie w dużych europejskich miastach było największe oblężenie lokali wyborczych. Rekord pobiła komisja w londyńskiej dzielnicy Ealing, dużego skupiska Polonii, która musiała obsłużyć 6 tys. głosujących, ponaddwukrotnie więcej niż rekordzistka z Polski, komisja na warszawskim Targówku, gdzie głosowało 2,7 tys. obywateli".
A przecież frekwencja wyborcza w wyborach parlamentarnych 2023 będzie o 30-40 proc. wyższa (w 2019 roku w wyborach do PE głosowało 45,6 proc., a w wyborach do parlamentu 61,7 proc.).
Według dr. Roberta Golańskiego, politologa zajmującego się systemami wyborczymi i matematyką wyborczą, cały ten "skostniały system" nie bierze pod uwagę tego, jak szybko liczba głosów zagranicznych rośnie z wyborów na wybory.
„W pierwszych wolnych wyborach do Sejmu w 1991 roku za granicą oddano nieco ponad 40 tysięcy głosów, w wyborach parlamentarnych w 2019 roku już ponad 300 tys., w prezydenckich w 2020 ponad 400 tys.".
Golański dodaje, że w warszawskim okręgu senackim, do którego doliczana jest zagranica, tych głosów zagranicznych było więcej niż oddano w Warszawie.
Organizując wybory dla Polonii, ministerstwo spraw zagranicznych ma za zadanie przewidzieć, gdzie najlepiej otworzyć placówki i powinno sprostać wyzwaniu, jakim jest organizacja wyborów, zwłaszcza po wprowadzonych zmianach kodeksu.
Ale czy to zrobi?
Joanna Gos, działaczka społeczna zaangażowana w organizację wyborów w Wielkiej Brytanii: „Rozróżnienie sytuacji komisji w kraju i poza nim jest jawną dyskryminacją, łamiącą konstytucyjną zasadę równości obywateli i dzielącą wyborców na tych, których głosy na pewno zostaną uwzględnione, i na tych, których głosy mogą zostać wyrzucone do kosza. Oddanie głosu za granicą i tak oznacza już konieczność rejestracji, dojazdu do często odległego punktu wyborczego i odstania kilku godzin w kolejce. Teraz dojdzie do tego realne ryzyko zmarnowania tego obywatelskiego wysiłku”.
Ministerstwo spraw zagranicznych i Państwowa Komisja Wyborcza dostały od ustawodawcy odbezpieczony granat. Jeśli nie znajdą rozwiązań gwarantujących uwzględnienie wszystkich ważnych głosów, sprawa może zakończyć się politycznym skandalem. Na zmianę ustawy jest już za późno, ale Polonia wzmaga apele o respektowanie swoich konstytucyjnych praw i więzi z krajem.
Zwiększanie liczby komisji - nawet gdyby odbyło się na dużą skalę - nie będzie w stanie wyrównać szans wyborczych Polonii.
Dr. Gendźwiłła zapytaliśmy, jak rozwiązać ten problem.
"Od dłuższego czasu większość ekspertów postuluje, żeby rozszerzać możliwości głosowania korespondencyjnego. To najlepszy sposób zapewnienia dostępności wyborów za granicą. Inne rozwiązanie to tzw. głosowanie wyprzedzające w wyznaczonych punktach wyborczych można zagłosować wcześniej niż w dniu wyborów. Oba rozwiązania są często stosowane w krajach europejskich, którym zazdrościmy frekwencji wyborczej. Pandemia paradoksalnie była szansą, żeby oswoić i przetestować głosowanie korespondencyjne, tymczasem mamy regres".
A głosowanie elektroniczne, przez internet? - pytamy.
Dr Gendźwiłł: "Kilka krajów z tym eksperymentuje, Estonia jest jednym z najbardziej zaawansowanych. Ale wciąż nie udało się zapewnić pełnego bezpieczeństwa takiej formy wyborów, pełnej tajności, czyli tego, żeby głos był nierozpoznawalny, kto głosuje w taki, a nie inny sposób".
A gdyby się okazało, że ministerstwo nie powiększy sieci lokali wyborczych za granicą i po 24 godzinach część głosów nie zostanie policzona? Czy wyobraża pan sobie, że zostaną rzeczywiście uznane za niebyłe?
"Żyjemy w takich czasach, że moja wyobraźnia stała się znacznie pojemniejsza i potrafię sobie również taki wariant wyobrazić. Bardzo mnie to niepokoi. Byłoby to naprawdę grube naruszenie Konstytucji, z pewnością podstawa do zgłaszania protestów wyborczych i zakwestionowania wyników wyborów w taki sposób rozstrzygniętych. Czy to będzie miało duży zasięg i rozstrzygające znaczenie dla wyniku wyborczego, to trudno przewidywać.
Tu raczej chodzi o pryncypia. Wybory są po to, żeby dać głos obywatelom, a nie żeby go utrudniać, żeby nie blokować możliwości wyrażania swojej opinii".
O ile nowelizacja Kodeksu utrudnia głosowanie za granicą, o tyle wprowadzone zmiany mają ułatwić udział w głosowaniu na wsiach i w małych miejscowościach, szczególnie osobom starszym. Dają bowiem możliwość tworzenia obwodów w miejscowościach od 200 mieszkańców (do tej pory - od 4 tys. osób) oraz obligują wójta do zapewnienia transportu dla osób w wieku 60 plus i wszędzie tam, gdzie nie ma transportu publicznego.
Władze mają nadzieję, że zwiększy to udział w wyborach mieszkańców wsi oraz osób w wieku 60 plus. W marcowym sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK FM poparcie PiS wyniosło 34 proc., ale w dwóch wskazanych grupach było znacząco wyższe:
*Adam Gendźwiłł, dr socjologii, adiunkt w Zakładzie Rozwoju i Polityki Lokalnej na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych, ekspert Fundacji Batorego. Uczestniczy w wielu projektach międzynarodowych, poświęconych badaniom samorządów lokalnych. Jest laureatem Nagród Naukowych POLITYKI 2016.
Świat
Wybory
Państwowa Komisja Wyborcza
Prawo i Sprawiedliwość
głosowanie za granicą
Kodeks Wyborczy
wybory 2023
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze