0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: il. Iga Kucharska / OKO.pressil. Iga Kucharska / ...

Dr inż. Olga Poleszczuk-Tusińska: starsza specjalistka ds. ochrony przyrody w Fundacji WWF Polska. Specjalizuje się w ochronie przyrody na terenach rolniczych. Jest ekspertką przyrodniczą i doradczynią rolnośrodowiskową.

Patrycja Wanat: Co pani widzi, gdy stoi pani wiosną przed pięknym, wielohektarowym, żółtym dywanem kwitnącego rzepaku?

Olga Poleszczuk-Tusińska: Widzę ilość zabiegów, która została lub zostanie przeprowadzona na tym rzepaku. Chodzi mi o zabiegi agrotechniczne związane z nawożeniem i z opryskami. Widzę też, jak bardzo będzie zmniejszała się różnorodność biologiczna na tym terenie, ponieważ każdy taki zabieg albo zabija zwierzęta albo płoszy te, które przeżyły.

Podam Pani przykład. Jest taki gatunek ptaka, nazywa się Błotniak Łąkowy i mieszka również na gruntach ornych, między innymi właśnie w rzepaku. Samce i samice przylatują, gdy ten rzepak jest jeszcze małą wschodzącą rośliną, jest łatwy do zasiedlenia. Szykują sobie tam gniazdo, po wspaniałym czasie zalotów i tańców podniebnych zakładają rodzinę, samica składa jaja i tu zaczyna się problem.

Przeczytaj także:

Rolnicy wchodzą z zabiegami, a to na owady, a to na jakieś choroby. I w którymś momencie samica jest już tak zaniepokojona, że te lęgi porzuca. Zdarza się też tak, że w trakcie zabiegów czy żniw, te gniazda oraz młode ptaki są rozjeżdżane.

Pyta więc Pani, co ja widzę — widzę pięknie kwitnącą pułapkę ekologiczną.

Czym jest uprawa monokulturowa?

Najprościej tłumacząc, może najbardziej wizualnie, jest to wiele, wiele hektarów obsianych tą samą uprawą, bardzo często niepoddawanych zmianowaniu. Czyli w każdym roku siana jest ta sama roślina na tym samym polu. Dzieje się tak bardzo często ze zbożami, w tym z kukurydzą.

Taka monokultura, ponieważ przeważnie zajmuje bardzo duże obszary, powoduje, że gatunki zwierząt, które nie dają sobie rady z życiem w tym miejscu, są wykluczane.

Podam przykład kukurydzy: tam prawie żaden gatunek ptaka nie jest w stanie założyć gniazda. To bardzo wysokie rośliny, ale ziemia pod nimi jest goła. Tam nie ma gniazd, tam nie ma życia.

Krótko mówiąc – stosowanie monokultury powoduje, że na danym obszarze jest tylko i wyłącznie jedna roślina, a co za tym idzie, liczba gatunków ptaków i zwierząt jest bardzo zubożona.

A te ptaki nie mogą się przenieść gdzieś obok? Przecież nie muszą zakładać gniazd akurat w kukurydzy.

Mogą, tylko my nie mówimy tu o pięciu hektarach, mówimy bardzo często o kilkudziesięciu albo nawet kilkuset hektarach obsianych dokładnie tą samą uprawą – może to oznaczać, że pół województwa nie jest przystosowane do życia, przykładowo, skowronków. W kukurydzy skowronków nie będzie, tak jak i wielu innych gatunków ptaków.

Jeśli monokultura szkodzi bioróżnorodności, to dlaczego jest coraz częściej stosowana?

Chodzi o optymalizację produkcji. Jeśli uprawiamy jeden gatunek rośliny, to potrzebny jest jeden konkretny środek ochrony roślin – nawozy, sprzęt technologiczny, wszystko jest do niego dostosowane. Dla wielu rolników jest to argument przemawiający za tym, żeby nie prowadzić zmianowania.

Specjalizacja powoduje jednak, że w takim gospodarstwie wyspecjalizował się nie tylko rolnik, ale wyspecjalizowały się też konkretne patogeny oraz szkodniki.

Walka z nimi będzie coraz cięższa, wymagająca coraz bardziej specjalistycznych środków ochrony roślin.

Jakie jest więc rozwiązanie? Co zrobić, żeby poprawić sytuację wodną i bioróżnorodności? Chodzi głównie o zadrzewienia między polami, czy nie tylko?

Zadrzewienia są wyjątkowo ważne, bo dają miejsce schronienia się dla wielu gatunków zwierząt. Tam ptaki będą robiły sobie gniazda, młode pisklaki będą karmione białkiem, a białko to przecież owady, czyli będziemy potrzebować mniej środków ochrony roślin na danej uprawie.

Z kolei, w przypadku monokultur, można pokusić się o zaproponowanie zmianowania, żeby na zimę nie pozostawiać gleby bez okrywy zielonej. To wtedy ona bardzo jałowieje, wiatr i woda wypłukują wszystkie składniki odżywcze. Można ją obsiać poplonami, które zabezpieczą teren i wprowadzą środki odżywcze do gleby.

Nie spotkałam rolnika, któremu nie zależałoby na jakości gleby – to przecież od niej zależy jego praca i byt jego rodziny. Mają jednak różne podejście do sposobu gospodarowania. To środowisko nie jest jednorodne, wewnątrz niego toczy się wiele dyskusji. Tymczasem my, nie-rolnicy, niesłusznie postrzegamy rolników jako monolit, często nadmiernie roszczeniowy.

Nikt nie lubi, jak mu się mówi, co ma robić albo, że robi coś źle. Na początku roku rozwinęła się nagonka na Zielony Ład. Było tyle dezinformacji z każdej strony, że w końcu wszyscy byli niezadowoleni z ostatecznego kształtu.

Jedni rolnicy coś usłyszeli, trochę zostali zmanipulowani przekazem, który akurat do danej sytuacji był potrzebny. Jednak było też dużo osób, które widziały sensowność zmian zaproponowanych przez Brukselę.

Pamiętam ogromny sprzeciw wobec pozostawienia pewnego procentu gleby bez uprawy. W rzeczywistości chodziło o takie zabiegi jak, przykładowo, stworzenie luk skowronkowych. Już Pani tłumaczę, co to jest.

Skowronki przylatują do nas bardzo wcześnie, już nawet w lutym można je usłyszeć. I jak one przylatują, to zamieszkują zielone grunty orne, czyli pola. I przeważnie są to zboża ozimie, jeszcze malutkie i przyjazne.

Jednak te zboża rosną bardzo szybko i skowronki, które sobie założyły w nich gniazda, nie mogą do nich dolecieć. Na Zachodzie Europy wprowadzono więc dopłaty za zostawianie nieobsianych kwadratów pola, metr na metr. Jest to lądowisko dla tych skowronków – mogą one tam wylądować i przejść do gniazda.

Tego rodzaju propozycje wywołały oburzenie, a przecież chodziło o to, żeby ziemia odpoczęła, a nie o to, żeby tam się rozsiewały chwasty – bo taka była narracja: „to będzie miejsce, gdzie będą rozsiewane chwasty i nie będziemy mieć z tego żywności”.

Jak teraz do tego dialogu z rolnikami wrócić?

Nie można oczywiście wyjść i powiedzieć: wszystko robisz źle, ale ja wiem i ci powiem, jak masz robić, choć nigdy nie pracowałam w polu. Mamy jednak świetnie rozbudowany system doradztwa rolniczego. Myślę, że jest ścieżka niewykorzystana i niedofinansowana, którą można by wykorzystać.

WWF jest organizacją ekologiczną, której udało się nawiązać relacje z niektórymi rolnikami. Ale nie jest to powszechne. Rolnicy czują się oskarżani przez ekologów, krytykowani, pouczani – jest nawet na to określenie: agribashing. Z kolei ekolodzy są obraźliwie nazywani ekoterrorystami. Jak rozmawiać w takiej atmosferze?

To jest bardzo ciężkie pytanie, bo każde porozumienie wymaga długiego procesu i kompromisu. Podam taki przykład. Mamy w Polsce chomika europejskiego, który jest gryzoniem i jest skrajnie zagrożony wyginięciem.

Zarówno rolnicy, jak i deweloperka i zarządy dróg mu nie sprzyjają – zabieramy mu środowisko życia. Jeżeli nic nie zaczniemy robić, to w 2038 ten gatunek w ogóle przestanie istnieć. Na naszych oczach ten proces wymierania gatunku jest bardzo jasny i widoczny.

Wyobraźmy sobie, że pojawiła się jakaś mała populacja tego chomika, ale upodobała sobie pole jakieś rolnika i wyjadła mu wszystkie dynie szykowane teraz na Halloween. Pojawia się więc ogromny konflikt. Rozumiem rolnika, który w tych zjedzonych dyniach widział swój zarobek i utrzymanie rodziny.

Tutaj zaczyna się praca dla takich fundacji, jak nasza, ale też dla ministerstwa albo innej organizacji, która stworzyłaby system rekompensat.

Nie możemy tego chomika stamtąd przenieść, ale też nie możemy zostawić człowieka, który włożył bardzo dużo pracy i stracił pieniądze.

I nie ma za co zorganizować Świąt i zapłacić za ogrzewanie na zimę.

Tak, ja się absolutnie z tym zgadzam. Dlatego na wyższym szczeblu, na poziomie ministerialnym powinien być wprowadzony system rekompensat.

A co do konfliktów, to na pewno jest ciężko znaleźć się pośrodku drogi. Z niektórymi nigdy się to nie uda i wszyscy to wiemy.

Są jednak rolnicy, z którymi udaje nam się pracować, nigdy jednak na zasadzie: wchodzę i mówię “słuchaj, ty źle robisz”.

Spotykamy się, rozmawiamy, oni się trochę pochwalą, trochę wyżalą. Nie walczymy z nimi, tylko staramy się doprowadzić do jakiegoś rozwiązania.

;
Patrycja Wanat

Dziennikarka, zielarka, opiekunka zwierząt. Współpracuje między innymi z Radiem TOK FM, gdzie prowadzi Magazyn Filmowy "Do zobaczenia", pisała dla Wysokich Obcasów, Dużego Formatu i Nowej Polszczy. Związana również z Helsińską Fundacją Praw Człowieka i festiwalem WATCH DOCS Prawa Człowieka w Filmie oraz Letnią Akademią Filmową w Zwierzyńcu. Autorka materiałów z Francji dla Dzień Dobry TVN oraz relacji z Festiwalu Filmowego w Cannes dla Canal+. Autorka podcastów: "Radio Wieś," "Tak rośnie jedzenie" oraz "Czy jest między nami chemia?".

Komentarze