0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. John MACDOUGALL / AFPFot. John MACDOUGALL...
  • Czasem mówię, że to, co robimy jako społeczność, jest reformacją, bo otwieramy naszą religię na osoby i idee, które przez długi czas nie miały w niej miejsca. Robimy to, wracając do podstaw islamu – do Koranu, do wybitnych muzułmańskich filozofów, do podstawowych nauk Mahometa. Ale każda reformacja spotyka się z oporem...
  • Ogromny sprzeciw wzbudził fakt, że nazwałam się imamką, mimo że islam jest pod tym względem bardzo demokratyczny
  • Przykro mi jedynie, że w Niemczech robi się tak mało, żeby sprzeciwiać się najbardziej mizoginistycznym formom islamu.
  • Integracja uchodźców i uchodźczyń w Niemczech opierała się wyłącznie na narzędziach i technikaliach, nigdy na wartościach. Niemieccy politycy po prostu założyli, że wszyscy nowoprzybyli (niem. Neuzugezogene) zgadzają się z niemieckimi wartościami i interpretacjami praw człowieka.
  • Jeśli miałabym udzielić rady państwom, które dzisiaj stoją przed falami migracji, takim jak Polska, powiedziałabym, że musicie stawić czoła najtrudniejszym elementom polityki migracyjnej; inaczej oddacie pole faszystom, których nie będzie interesować równość czy demokracja.

Z Seyran Ateş rozmawiałem równo godzinę

Nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla niemiecka prawniczka pochodzenia turecko-kurdyjskiego i założycielka pierwszego w Niemczech liberalnego meczetu na więcej nie miała czasu. Miesiąc Dumy (w Niemczech jego świętowanie przeciąga się często aż do lipca) to dla Ateş i jej zespołu bardzo zajęty czas.

Na zdjęciu głównym Seyran Ateş omawia kwestie religijne z francuskim imamem Ludovikiem-Mohamedem Zahedem, lipiec 2017. Fot. AFP.

Meczet Rushdiego-Geothego to niewielki budynek wciśnięty między przedszkole a koreańską ewangelicką gminę. Przed wejściem jestem zatrzymany przez ochroniarzy incognito – Seyran Ateş od 2006 roku jest pod ochroną policji po tym, jak islamski fundamentalista zaatakował ją w sprzeciwie wobec jej działalności na rzecz praw kobiet i liberalnego islamu.

W środku: kilka mniejszych pokoi, szatnia, toalety i kuchnia; najbardziej okazała jest sala modlitewna z wysokim sufitem i dużymi oknami. Odruchowo pytam, jak duża jest społeczność liberalnego islamu w Berlinie, ale Ateş nie ma na to jasnej odpowiedzi.

Twardych danych na ten temat brak, a wydarzenia i nabożeństwa potrafią mieć od kilkunastu osób po prawie setkę; dużo zależy, czy ktoś odwiedza meczet z zagranicy. „Ale wpływu meczetu nie ocenia się ze względu na ilość wiernych, lecz na podstawie wydarzeń, które organizuje, jakości opieki duszpasterskiej, którą oferuje, i debat publicznych, które rozpoczyna” – mówi Ateş – „a tych nam nie brakuje” – dodaje z uśmiechem.

Seyran Ateş jest dla wielu twarzą liberalnego islamu w Niemczech.

Sama aktywistka przeciwstawia go nie tylko radykalnemu islamizmowi, ale też mainstreamowemu islamowi konserwatywnemu.

Muzułmanie, których w Niemczech mieszka ok. 5,5 proc., stanowią drugą co do wielkości grupę religijną po chrześcijanach. Około połowa ma pochodzenie tureckie, pozostali – najczęściej arabskie i bałkańskie.

Jak niemiecki islam się zradykalizował

Ateş wskazuje na falę migracyjną w ostatniej dekady, która zadecydowała o radykalizacji islamu głównego nurtu w Niemczech – jest to skomplikowany proces, na który składają się m.in.:

  • błędy w polityce integracyjnej,
  • wzrost popularności islamskich grup fundamentalistycznych na całym świecie,
  • trudny dyskurs medialny i polityczny wokół islamu w Niemczech
  • i resentyment migrantów wobec Niemiec.

Zdecydowana większość meczetów w Niemczech używa języka arabskiego lub tureckiego w swojej wykładni, co utrudnia ich kontrolę ze strony administracji; największa organizacja dialogowa między społecznością muzułmańską a państwem, Deutsche Islam Konferenz, składa się natomiast wyłącznie z ortodoksyjnych i nieprogresywnych organizacji muzułmańskich; akademickie ośrodki islamistyki także pomijają liberalny Meczet Rushiego-Geothego i inne mniejsze tego typu inicjatywy. Z Seyran Ateş rozmawiamy o niepokojących tendencjach społeczności muzułmańskiej w Niemczech, błędach w polityce migracyjnej i integracyjnej naszych zachodnich sąsiadów oraz wizji inkluzywnego i egalitarnego islamu.

Przeczytaj także:

W liberalnym meczecie

Kacper Max Lubiewski: Czy mogłabyś opowiedzieć o miejscu, w którym teraz się znajdujemy? Czym jest i jak powstało?

Seyran Ateş: Rozmawiamy w sali plenarnej Meczetu Ibn-Ruszdiego-Goethego w Berlinie; pierwszego liberalnego meczetu w Niemczech i jednego z niewielu na świecie. To miejsce jest konsekwencją mojego aktywizmu i pracy przez ostatnie 40 lat jako działaczki na rzecz praw kobiet i adwokatki; gdy jeszcze byłam aktywną prawniczką, specjalizowałam się w sprawach przemocy rodzinnej i przymusowych małżeństw w społeczności muzułmańskiej. Naturalnie więc byłam blisko wielu muzułmanów i muzułmanek, różnych organizacji i medialnego dyskursu wokół islamu – to właśnie ten ostatni zaczął mnie niepokoić w latach 2000. Dominował islam patriarchalny, ortodoksyjny i konserwatywny – niemieccy politycy i intelektualiści o islamie mówili tak, jakby nie istniał żaden inny prąd, jakbyśmy nie mieli wyboru.

Skąd pomysł na otwarcie meczetu? Czy chodziło właśnie o wybór?

Moim celem było stworzenie przestrzeni dla tych muzułmanów i muzułmanek, którzy dotychczas bali się właśnie zabierać przestrzeń; tych progresywnych, queerowych, dla feministów i feministek.

Dziś naszą społeczność tworzą wierni z całego świata: Turcji, Syrii, Egiptu czy Indonezji, sunnici i szyici, osoby młode i starsze.

Nie oddzielamy kobiet od mężczyzn, a wszystkie rytuały i tradycje mogą być wykonywane przez każdego wiernego bez względu na jego płeć.

Angażujemy się także w inicjatywy ekumeniczne (ostatnio w kontekście Miesiąca Dumy), prowadzimy regularne nabożeństwa, oferujemy opiekę duszpasterską (także skierowaną do osób LGBT+), organizujemy wystawy i dyskusje. Słowem – wierzymy i praktykujemy prawdziwie inkluzywny islam.

Z jakimi reakcjami spotkało się otwarcie Waszego meczetu?

Od początku wiedzieliśmy, że niektórym nie spodoba się nasza wizja. Społeczność muzułmańska była bardzo spolaryzowana; wielu znalazło u nas schronienie, ale inni atakowali nasz budynek, pomawiano mnie i innych wiernych. Ogromny sprzeciw wzbudził fakt, że nazwałam się imamką, mimo że islam jest pod tym względem bardzo demokratyczny i podkreśla indywidualną relację między wiernymi a Bogiem, a także autonomię społeczności.

Pamiętam, że gdy otworzyłam meczet, ktoś powiedział mojemu bratu, że teraz urządziłam się na całe życie. To bardzo smutne acz prawdziwe skojarzenie – prowadzenie meczetu w Niemczech to niezły biznes, mało kto myśli o tym, jak o misji.

Czasem mówię, że to co robimy jako społeczność, jest reformacją, bo otwieramy naszą religię na osoby i idee, które przez długi czas nie miały w niej miejsca.

Robimy to, wracając do podstaw islamu – do Koranu, do wybitnych muzułmańskich filozofów, do podstawowych nauk Mahometa. Ale każda reformacja spotyka się z oporem...

Łatwiej być konserwatystą i mizoginem

Czy można więc powiedzieć, że liberalne skrzydło islamu walczy z ortodoksją w Niemczech o wpływy?

Niewątpliwie. Konserwatywny islam przemawia do młodych mężczyzn, bo daje im poczucie sensu, naturalnego porządku, wartości i władzy. Wielu imamów w Niemczech obiecuje przepis na szczęśliwe życie – módl się, wpłacaj na meczet i pilnuj swojej żony i dzieci. To patriarchat ubrany w duchową i pseudofilozoficzną poszewkę.

Przykro mi jedynie, że w Niemczech robi się tak mało, żeby sprzeciwiać się najbardziej mizoginistycznym formom islamu – nasz meczet regularnie odwiedzają badacze i badaczki z USA, Japonii i Skandynawii, ale nigdy nikt z Berlina. Mainstreamowe konferencje muzułmańskie, centra akademickie i inne meczety odgrodzili nas kordonem sanitarnym, a poważni politycy i dziennikarze nigdy tego nie zakwestionowali.

Wyszło więc na to, że prawdziwy islam to taki, który dyskryminuje kobiety i osoby LGBT oraz nie wchodzi w dialog z innymi religiami.

Przez całą karierę pracowałaś ze społecznością migrantów i uchodźców w Niemczech; sama jesteś też córką gastarbeiterów. Jak Niemcy poradzili sobie z napływem migrantów i migrantek? Co zadziałało, a co poszło nie tak?

Mówię to z ciężkim sercem, ale z dzisiejszej perspektywy jasne jest dla mnie, że Niemcy odniosły porażkę jeśli chodzi o integrację uchodźców po 2015 roku. Pokolenie moich rodziców było zupełnie inne: po przyjeździe prawie od razu dostawali pracę, więc mogli się samodzielnie utrzymać; mieli cel, rutynę i zapewnioną niezależność. Wśród imigrantów panowało poczucie, że ich pobyt w Niemczech jest przywilejem i szansą, której nie mogą stracić.

Państwo, ale też sami migranci zachowali się zupełnie inaczej po 2015 – nie zapewniano chętnym pracy, a oni też dużo byli dużo mniej skorzy ją podjąć.

Wyglądało to, jakby rząd prosił imigrantów o integrację i miał na nią nadzieję, ale nie oczekiwał żadnych efektów.

Co przegapiły Niemcy?

Ale przecież Niemcy zapewnili imigrantom kursy językowe i integracyjne, a ich dzieci poszły do niemieckiej szkoły. Na papierze zdaje się więc, że państwo wyciągnęło dłoń do nowych mieszkańców i mieszkanek.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy: integracja uchodźców i uchodźczyń w Niemczech opierała się wyłącznie na narzędziach i technikaliach, nigdy na wartościach. Niemieccy politycy po prostu założyli, że wszyscy nowoprzybyli (niem. Neuzugezogene) zgadzają się z niemieckimi wartościami i interpretacjami praw człowieka.

Imigrantów uczono, jak wypełniać druki w urzędzie, ale nie komunikowano im i nie uzgadniano z nimi zasad panujących w niemieckim społeczeństwie. Niemiecka kultura gościnności [przyp. red. niem. Willkommenskultur, pojęcie określające ogół polityk integracyjnych, jak i społecznego nastawienia wobec imigrantów] była i jest pełna sprzeczności:

imigrantów infantylizowano i odmawiano im jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich los, jednocześnie zostawiając ich samym sobie w nowym społeczeństwie i nowym kontekście.

Jak zmieniała się percepcja niemieckiej klasy politycznej i intelektualnej na Willkommenskultur przez ostatnie 10 lat?

Wszyscy wiedzieliśmy, że cesarz jest nagi, ale panowała zmowa milczenia. Uchodźcy i uchodźczynie byli straumatyzowani i mieli przed sobą duże wyzwanie integracji w nowym dla nich państwie.

Nikt nie chciał być posądzony o niewrażliwość czy, broń Boże, islamofobię, więc przez długi czas nie mówiono nic; lewica oddała temat migracji skrajnej prawicy walkowerem, co częściowo tłumaczy jej wzrost.

Jeśli miałabym udzielić rady państwom, które dzisiaj stoją przed falami migracji, takim jak Polska, powiedziałabym, że musicie stawić czoła najtrudniejszym elementom polityki migracyjnej; inaczej oddacie pole faszystom, których nie będzie interesować równość czy demokracja.

Kula przeszła mi koło gardła

Na twoje poglądy w tej sprawie ma też wpływ twoje własne doświadczenie.

To jasne; jako prawniczka wielokrotnie byłam ofiarą przemocy ze strony rodzin moich klientek. W 2007 roku podczas powrotu ze schroniska dla kobiet moja klientka została zaatakowana i pobita przez swojego eksmęża, który następnie strzelił do mnie; kula przeszła mi koło gardła. Był członkiem którejś z szowinistycznych tureckich organizacji nacjonalistycznych. Niemieckie media przemilczały sprawę lub opisywały ją sucho; wtedy zrozumiałam – mój oprawca nie odpowiadał panującej w Niemczech narracji.

Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby biały neonazista postrzelił niemiecko-turecką feministyczną prawniczkę? Wybuchłoby wielkie oburzenie. Ale jeśli robi to imigrant? To już dla wielu dużo trudniejsze.

Obudziłam się wtedy w paranoi, w której jedynymi osobami, które ofiarowały pomoc i empatię, była skrajna prawica. To niestety dzieje się do dzisiaj, tylko AFD mówi bezpośrednio do tych, którzy boją się porażki polityki integracyjnej.

Ale jak rozmawiać o problemach migracji, jednocześnie nie szerząc rasistowskich klisz? Jak nie wpaść w pułapkę lewej, jak i prawej strony?

Niektóre czyny są po prostu moralnie nie do obrony, niezależnie od tożsamości kulturowej osoby, która je popełnia. Osoby, którym zależy na dobrze imigrantów i imigrantek, muszą wprost powiedzieć, że w naszym społeczeństwie nie może być miejsca np. na przemoc rodzinną. Na nakaz zakrycia włosów, wymuszone małżeństwa, czy brak tolerancji wobec mniejszości seksualnych

To powinna być podstawa nowoczesnego i egalitarnego społeczeństwa, na którą musi zgodzić się każdy, kto chce stać się jego częścią.

Są w Niemczech imigranci, którzy szerzą patriarchat, mizoginię i bigoterię fundamentalnie podobną do ideologii AFD. Ale dziennikarze i komentatorzy życia społecznego nigdy nie calloutują ich w ten sposób, bo boją się oskarżeń o ksenofobię.

Ale jeśli nie potrafisz sprzeciwić się przemocy wobec kobiet bez wpadania w rasistowską retorykę i tym samym tego nie robisz, to mówi to dużo więcej o tobie i twoich ograniczeniach, a nie o istocie problemu.

;
Na zdjęciu Kacper Max Lubiewski
Kacper Max Lubiewski

Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.

Komentarze