Zaraz po tym, jak tłum wdarł się na Kapitol Stanów Zjednoczonych, w internecie posypały się komentarze: tak wygląda Ameryka Trumpa, takie dziedzictwo zostawia po sobie Trump, to zrobił z amerykańską demokracją Trump.
Są one o tyle słuszne, że odchodzący prezydent rzeczywiście ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za te wydarzenia. To on konsekwentnie odmawia uznania wyników demokratycznych wyborów i to on od tygodni karmi swoich zwolenników teoriami spiskowymi.
Niemniej taka trumpocentryczna perspektywa nie oddaje w pełni powagi amerykańskich problemów.
Miło jest myśleć, że była sobie rozsądna Partia Republikańska, którą pięć lat temu przejął podstępem niebezpieczny demagog. Taka wizja zakładałaby bowiem, że wraz z odejściem Trumpa wszystko „wróci do normy”.
Niestety to ułuda, bo Trump jest – wprawdzie doprowadzonym do absurdu – ale jednak wcieleniem tendencji, które wśród republikanów są obecne od lat i nie znikną tylko dlatego, że słynny miliarder przegrał wybory.
Nawet podczas posiedzenia Kongresu, które zostało przerwane w wyniku wtargnięcia tłumu na Kapitol, wielu członków Partii Republikańskiej stało murem za Trumpem.
Ponad stu poparło jego starania o nieuwzględnianie głosów elektorskich z tych stanów, w których przegrał minimalnie z Bidenem. Tak, byli tacy, którzy odcięli się od tych prób, jak Mitch McConnell, ale refleksja naszła ich bardzo późno.
Przez cztery lata popierali wszystkie wybryki Trumpa i nic nie wskazuje na to, żeby w jakikolwiek sposób mieli zmienić swoje podejście. Uznali, że nie ma sensu iść na dno z przegranym politykiem, ale ich stosunek do rządzenia i społeczeństwa pozostaje taki sam.
Mitch McConnell – człowiek, który zmienił reguły gry
Weźmy wspomnianego McConnella, który chwilowo cieszy się reputacją „odpowiedzialnego polityka”, bo nie poparł powyborczych gierek Trumpa.
Od 2015 roku McConnell pełnił funkcję lidera większości w Senacie. W czasie kadencji Baracka Obamy wykorzystywał ją głównie do torpedowania każdej inicjatywy Partii Demokratycznej.
Na przykład przez rok blokował kandydaturę Merricka Garlanda do Sądu Najwyższego, nie chciał nawet dopuścić do jego przesłuchania przed Senatem. Był to niespotykany ruch jak na standardy amerykańskiej polityki.
McConnell tłumaczył, że skoro prezydentura Obamy zbliża się do końca, decyzję na temat nominacji powinien podjąć jego następca. Nie miał takich skrupułów, gdy kilka miesięcy temu Trump w pośpiechu, tuż przed końcem swojej kadencji, forsował kandydaturę konserwatystki Amy Coney Barrett.
McConnell jeszcze w 2010 roku, kiedy był liderem mniejszości w Senacie, ogłosił, że jego głównym priorytetem jest uczynienie z Obamy prezydenta jednej kadencji. Sposobem na to była całkowita odmowa współpracy z ówczesnym prezydentem.
Nie chodzi tylko o to, że McConnell kierował się wyraźnie partyjnymi pobudkami. Nie on pierwszy i nie ostatni. McConnella wyróżnia to, że uczynił z partyjniactwa powód do chwały, wielokrotnie szczycąc się tym, że paraliżował możliwości rządzenia Obamy i Partii Demokratycznej.
Michael Grunwald z „Politico” już w 2016 roku pisał, że to właśnie strategia McConnella, żeby traktować prezydenta z Partii Demokratycznej jako wroga publicznego numer jeden, z którym nie chodzi się na żadne kompromisy, i którego traktuje się nie jak człowieka o innych poglądach, ale jak zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, utorowała drogę do władzy Trumpowi.
Dziś wielu komentatorów politycznych w USA uważa, że McConnell na stałe zmienił reguły gry amerykańskiej polityki, uniemożliwiając jakąkolwiek międzypartyjną współpracę.
Agresywny styl uprawiania polityki to jedno, ale McConnella łączy z Trumpem jeszcze jedno: radykalne poglądy.
Niezależnie, czy mówimy o absurdalnym systemie opieki zdrowotnej, czy o polityce klimatycznej – McConnell szedł pod rękę z Trumpem. Każdą poważniejszą próbę uporania się z tymi problemami automatycznie etykietował jako „niszczycielskie socjalistyczne fantazje”.
Niestety, jest to cecha charakterystyczna całej Partii Republikańskiej – odmowa uznania, że Stany Zjednoczone zmagają się z serią systemowych zaniedbań. Republikanie próbują zagadać wszystkie te problemy przez ciągłe straszenie socjalizmem, Antifą i wszystkim, co ma kojarzyć się z radykalną lewicowością.
Było to widać nawet w trakcie niedawnej dogrywki wyborczej do Senatu w Georgii, gdzie republikańscy kandydaci próbowali odmalować swoich przeciwników z Partii Demokratycznej jako „marksistowskich ideologów”.
Trudno poważnie traktować ugrupowanie polityczne, dla którego wszystko – od publicznej opieki zdrowotnej, przez antyrasistowską politykę, po regulacje proklimatyczne – jest marksizmem.
Zaczęło się od Reagana?
Kiedy zaczął się ten zjazd Partii Republikańskiej? Paul Krugman, laureat nagrody im. Nobla w dziedzinie ekonomii, postawił kilka tygodni temu tezę w „New York Timesie”, że źródła problemu sięgają co najmniej czasów Ronalda Reagana.
W Polsce mamy tendencje do idealizowania tej prezydentury, ale Reagan miał co najmniej jedną cechę upodobniającą go do Trumpa i sporej części współczesnej Partii Republikańskiej: pogardę do wiedzy naukowej, jeśli ta stała w sprzeczności z jego celami politycznymi.
Dobrym przykładem jest stosunek Reagana do problemu zmiany klimatu.
Dziś to norma, że amerykańska lewica chce walczyć z kryzysem klimatycznym, prawica waha się zaś między całkowitym negowaniem faktu globalnego ocieplenia a twierdzeniem, że stanowi ono pomniejszy problem.
Przed Reaganem nie było to wcale takie oczywiste – tematy środowiskowe nie wiązały się tak ściśle z podziałami politycznymi czy partyjnymi. To właśnie administracja Reagana zapoczątkowała ciągnący się do dziś trend lekceważenia przez republikanów naukowego konsensusu w sprawie klimatu.
Kiedy Rada ds. Jakości Środowiska przedłożyła Reaganowi raport, że paliwa kopalne mają katastrofalny i nieodwracalny wpływ na klimat, ten nie tylko zlekceważył jej ostrzeżenia, ale zaczął rozważać rozwiązanie Rady.
To nie wszystko. „Przez kolejne miesiące Reagan obmyślał plany zamknięcia Departamentu Energii, zwiększenia produkcji węgla na terenach państwowych i deregulacji górnictwa odkrywkowego. Do kierowania Departamentem Spraw Wewnętrznych wyznaczył Jamesa Watta, prezesa kancelarii prawniczej, która walczyła o pozwolenie na wydobycie i odwierty na państwowych gruntach” – pisze Nathaniel Rich w książce „Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy?”.
Partia Republikańska do dziś nie potrafi porzucić negacjonizmu klimatycznego. Sam Trump słynie z niedorzecznych wypowiedzi na ten temat. Na przykład w 2016 roku stwierdził, że globalne ocieplenie zostało wymyślone przez Chiny, żeby pokonać amerykańską gospodarkę.
Administracja Reagana miała również lekceważący stosunek do epidemii AIDS: ignorowała kolejne ostrzeżenia o powadze sytuacji i udawała, że nie ma problemu.
„W latach osiemdziesiątych mieliśmy prezydenta, który przez większość swojej prezydentury ignorował epidemię AIDS – po raz pierwszy wspomniał o AIDS dopiero w siódmym roku swojej prezydentury. To zgubne zaniedbanie, które w przypadku prezydenta Reagana wynikało prawdopodobnie z homofobii i rasizmu oraz strachu przed ludźmi używającymi narkotyków, jest bardzo specyficznym rodzajem wrogości i nieudolności” – tłumaczył dla „Vox” Gregg Gonsalves, epidemiolog i aktywista zdrowotny.
Nie dziwi zatem, że część osób natychmiast dostrzegła podobieństwa między stosunkiem administracji Reagana do AIDS a podejściem administracji Trumpa do pandemii koronawirusa.
Paul Krugman dorzuca jeszcze jedno oskarżenie: od czasów Reagana Partia Republikańska wierzy w fantazyjne teorie ekonomiczne, na których potwierdzenie nie ma żadnego dowodu.
Najsłynniejsza z nich jest tak zwana „teoria skapywania”: przekonanie, że gdy obniżymy podatki najzamożniejszej części społeczeństwa, zwiększy się tempo wzrostu PKB i korzyści „skapną” na całą resztę.
Ten efekt próbowali osiągnąć kolejni republikańscy prezydenci, ale najbardziej namacalnymi skutkami ich decyzji był wzrost nierówności społecznych oraz zwiększenie deficytu publicznego, a nie „skapywanie” bogactwa.
„Gwałtownie rosnące nierówności oznaczały, że nieproporcjonalnie duża część korzyści ze wzrostu gospodarczego popłynęła w stronę wąskiej elity, niewielka spłynęła do większości społeczeństwa. Ubóstwo, mierzone prawidłowo, było w 1989 roku wyższe niż dziesięć lat wcześniej” – podsumowuje Krugman efekty polityki gospodarczej Reagana.
W podobnym duchu pisze dwójka ekonomistów, David Hope i Julian Limberg, których badania obejmowały osiemnaście krajów i pięćdziesiąt lat. Ich wniosek jest prosty: ekonomia skapywania nie działa.
Niestety wygląda na to, że nic nie jest w stanie zmienić stosunku Partii Republikańskiej do kwestii podatkowych. Kiedy na początku swojej prezydentury Trump zaproponował kolejne cięcia podatków dla najbogatszych, republikańscy politycy zareagowali entuzjazmem.
Co dalej?
Czy Partia Republikańska potrafi się zmienić pod wpływem porażki Trumpa? Nic na to nie wskazuje. Przede wszystkim Trump nadal cieszy się dużym poparciem – zarówno wśród wyborców, jak i członków partii, a on sam coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że zamierza wystartować w kolejnych wyborach prezydenckich.
Nawet gdyby Trump odszedł z polityki, to Partia Republikańska nadal pozostanie ugrupowaniem, które nie chce przyjąć do wiadomości kilku prostych faktów: sprywatyzowany system ochrony zdrowia ma fatalne konsekwencje dla ogromnej części społeczeństwa, teoria skapywania nie działa, Stany Zjednoczone wciąż mają problem z systemowym rasizmem, dostęp do broni powinien zostać ograniczony, zmiana klimatu to ogromne zagrożenie dla całej ludzkości.
Innymi słowy, Partia Republikańska nadal pozostanie ugrupowaniem, które działa na szkodę amerykańskiego społeczeństwa, a pośrednio – całego świata.
Skrajna lewica przystąpiła do ostrego ataku. Maski „demokratów” opadły. Cenzura, dehumanitaryzm, zdrada. Jeszcze chwila i jesteśmy w świecie Orwella.
Moim zdaniem demokraci to marsjanie. chcą zniszczyć ludzkość i zaprowadzić neodyktaturę pod wodzą marxa odtwarzonego z dna przez nich.
Dehumanitaryzm? Choćby z ambony z ust jednego abepe…
Demokraci to reptiliony skrajno lewica ze Marxa i dlatego psystompiły do ostrego ataku ucielajonc psed pokojowymi megapatriotami Trumpa, tylko chconcym im psekazoć znak pokoju. Reptiliony jak Biden i Pelosi noso i namawiajo do nosenia maski bo sie maskujo i tyla.
Ciężko wyczuć czy piszesz ironicznie czy rzeczywiście wierzysz w "atak skrajnej lewicy".
Ja napiszę ironicznie: dobrze, że skrajna prawica siedzi cicho i się nie wychyla ze swojego ciemnego zakątka historii.
To jest właśnie lewica. Zamknąc wszystko co przeciwko nim. Nie można się poddawać i trzeba walczyć przeciwko lewactwu.
!Lewactwo, lewactwo!", wszendzie to "lewactwo".
Wszendzie to "lewactwo" wcionż widzo i czujo
Tylko przes "lewactwo" sie wcionż definiujo
Choć na to "lewactwo" cięgiem tylko szczujo
Dlatemu to kazdy co z nimi tyz ni skandujo
Tyż automatycnie jest "lewacko szujo"
Dwudziesto republikanów- senatorów Stanów
Im gemba nie zamkni, gdy sami z ekranów.
Mówio: -Precz z Trumpem on tu nie pasuje,
bo nam ino partia i Ojcyzna rujnuje!
Cy te politycy prosto z partii Trumpa
To jakie marksisty i resta to sztampa?
Czy ich głos rozsondku przeciwko Trumpowi
To "skrajne lewactwo" – kto im o tem powie?
Ze to -"zdrajcy kraju" i "-powiesić Pence'a!"
Rence opadajom, kiedy trolle krencom
Ten kto nie jes z niemi – jest ze lewokami
Tero wos tu znomy – won stond z naziolomi!
Naziole, naziole – tempe, gupie trolle
Za pare srebrników grajo swojo role
Ty im nie pozwolisz, ja im nie pozwole
Zamiast z niemi godoć zostow ich na dole
To miejsce dla trolli, klałnów i tyranów
By juz nigdy nie doć szansy dla ich Panów
Przeciw tym naziolom! Twardo! Razem z nami!
Won stond z naziolomi!
Won stond z naziolomi!
Won stond z naziolomi!
Nagrania i zdjencia ze Kapitolu, pokazuja co to som trumpisty,
jak ido za rozkazem ichniego Pana Trumpa po trupach.
Tylko tronu dla swego Pana ze sobo nie wzieły.
A Charlotteville i Oklachoma City to zero?
Od bolszewików rózni ich tylko szczekanie w kółko na "lewactwo".
Tylko dlatego, że te urodzone parobki wielkiej białej superrasy bojom sie, by ich prawdziwem i m i e n i e m nikt ich pierwsy nie nazwał.
Jak widać republikański sposób myślenia to nie jest wyłącznie amerykańska przypadłość….
Republikanski sposób myślenia, z czasu załozenia USA rózni sie z tym obecnym jak nowy naturalny herbicyd z DDT.
Republikanie byli wtedy, krótko po uwolnieniu sie od brytyjskiej korony, rewolucyjnie pseciw jakiejkolwiek autorytarnej władzy, zdecydowanie za władzom demokratycno-parlamentarnom.
Dopiero konserwatyści zaceli pchać to w strone systemu prezydencko-parlamentarnego.
Prawa tamtego czasu były robione jak wyroby tamtego czasu, które dlatego psetrwały do dzisiej i które dziś tyż mozemy uzywoć.
Jednok prawa tza aktualizować, bo w obecnej jednorazowej i regulowanej telefonicnie na zywo codzienności republikanin Abraham Linkoln nie zdobyłby ani jednego głosu trumpistów. Ostatnia poprawka do Konstytucji amerykańskiej była w 1992 roku, dotycyła tylko diet parlamentariusy.
Z paru komentarzy powyżej widać, że prawacki kretynizm ma zwolenników w Polsce.
Prawica kojarzy się z konserwatyzmem, czyli przestrzeganiem prawa, zasad i tradycji. Lewica natomiast traktuje prawo jako instrument do zmieniania zastałej rzeczywistości, w której tradycja w dużej mierze jest przeszkodą. Populiści natomiast nie uznają zasad prawa, głosząc dobro Narodu ponad prawo, a tradycje traktują wybiórczo, instrumentalnie. Z tych trzech postaw, zwolennikom Trumpa i naszej 'dobrej zmiany' najbliżej oczywiście do populistów.
Na tym w końcu polega konserwatyzm. Na negowaniu postępu naukowego i przekonywaniu, że dobrze jest jak jest i nie ma sensu tego zmieniać.
Gdyby konserwatyści rządzili cały czas to w optymistycznej wersji zamiast samochodów mielibyśmy wciąż furmanki, a zamiast żarówek kaganki. A w realistycznej wersji wciąż jeszcze siedzielibyśmy na drzewach i wcinali banany 😉
W realistycznej wersji zaiwanilibyśma po 12 albo i wiencej godzin dziennie od poniedziałka do soboty włoncznie na Pany, by dostać wystarcajonco tyle coby dla Panów zyć i na tyle nie za mało coby Panom nie umzeć. Ginel byśmy przymusowo na wojnach Panów.
Zyli bez prawa do kupna skrawka ziemi i nauczenia sie pisania swojego inienia i nazwiska, coby sie Pany nie cuły zagrozone tym, ze ktoś z nos moze być mondzejsy od nich samych i nawet osiongać indywidualne sukcesy i robić kariery wienkse niz Pany.
Konserwatyzm nie zakłada negowania nauki. Ale nierówności społeczne uważa za naturalny podział na bogatszych i biedniejszych. A światopoglądowo sprzyja zachowaniu status-quo. W tym sensie konserwatyści będą "populistami" o tyle, że gdy zmienia się światopogląd społeczny to powinni za nim podążać.
Niestety, to właśnie konserwatyzm i populizm chodzą ze sobą za rękę. Bo gdy rzeczywistość nie odpowiada przekonaniom to tym gorzej dla rzeczywistości. Tylko, że negowanie rzeczywistości nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem.
Doradca Trumpa nazywa się CIPPOLONI.
Nic wiencej nie trza.
Republikanie w czasach Reagana oraz obecnie w czasach Trumpa negują zmiany klimatyczne nie tyle z powodu niewiedzy lub nie akceptowania dowodów naukowych, lecz z bardziej z "przyziemnego" problemu jakim jest chęć pozyskiwania poparcia górników (także hutników i energetyków), których miejsca pracy stają się zagrożone, jeśli będą wdrażane programy ograniczania emisji CO2.
Łatwiej jest twierdzić że ocieplanie klimatu to bzdura wymyślona przez jajogłowych, niż walczyć z naukowcami na argumenty, co rzecz jasna skończyłoby się wygraną naukowców.
Za antynaukową tyradą prezydenta Trumpa szły konkretne dekrety ułatwiające prowadzenie działalności górniczej, jak np. obniżanie standardów środowiskowych które muszą spełniać kopalnie i elektrownie. I faktycznie, Donald Trump zdobył poparcie klasy robotniczej Ameryki (blue collars) w niektórych stanach przemysłowych "Pasa Rdzy".
Co ciekawe widać pewne podobieństwo w działaniach PiS dążących do wspierania górnictwa węglowego za wszelką cenę po to, by pozyskać dla siebie górników. Jak z tej politycznej i gospodarczej ślepej uliczki jaką jest wspieranie za wszelką cenę górnictwa węglowego wybrnie USA oraz Polska, czas pokaże.
11 lat konsekwentnego budowania potencjału zamglenia i skłócenia społecznego.
"Terapia" "dobrej zmiany" (make poland great again) brakiem dowodów, spekulowaniem, rzucaniem bezpodstawnych oskarżeń (k a l u m n i) na polityczną konkurencję.
Wszystko to oparte na manipulacjach jurystycznych i budowania aparatu propagandowego i demontażu administracji.
Poświęcenie na szali decyzji UE w sprawie pomocy umierającej służbie zdrowia dla samowoli we własnej demolce prawa i wymiaru sprawiedliwości.
Wszystko to dla legitymacji własnego, generalnie monstrualnego kłamstwa w celu dawkowanego tą trucizną paraliżu demokracji by zamach stanu stał się normalną codziennością.
PiS to wzór dla Trumpa, tyle że uczniowi-biznesmenowi się zawsze śpieszy.
Samotny prezes-bliźniak musi się wyspać, bo ma wspaniałe sny, a jego dobra ekipa pracuje na nocnej zmianie przypasowana do zegara biologicznego ich doibrego wodza narodowego.
To, na co "kuracja" "dobra zmiana" dr Josefa Kaczyńskiego potrzebowała 11 lat – ekspresowa amerykańska "dobra zmiana" dr. Hannibala Trumpa potrzebowała 5 lat.
W Polsce czas mi się zawsze dłużył, ale to już o wiele starsza i bardzo nudna i historia … za to zmiana jest do dziś po prostu – C U D O W N A.
https://www.politico.eu/article/the-air-disaster-that-haunts-polish-politics/
Materiał zamieszczony w Klubie Jagiellońskim cyt. " Jak bowiem pogodzić konserwatyzm z jakobińskim zapałem Jarosława Kaczyńskiego, widocznym nacjonalizmem Viktora Orbàna czy postmodernizmem ruchu alt-right popierającego Donalda Trumpa? Współczesny konserwatyzm to coraz częściej tylko ładna forma bez specjalnej treści." https://klubjagiellonski.pl/2018/02/13/elegancki-konserwatyzm-w-fularze-slepa-uliczka/ Czyli w efekcie mamy do czynienia z populizmem który moze mieć zabarwienia zarówno prawicowe jak i lewicowe.
Generalnie USA to problem. Nie bez powodu pojawiła się teza, że USA to "najbogatszy kraj trzeciego świata". Są dwie rzeczy, w których ten kraj przoduje na świecie – wydatki na wojsko i ilość osób w więzieniach w stosunku do populacji.
Prawo do posiadania broni, niekoniecznie automatycznej jest jednym z podstawowych praw człowieka. Złego człowieka z bronią lub silniejszego jest w stanie powstrzymać tylko dobry człowiek z bronią.
Tym bardziej, że szef bezpieczeństwa Kapitolu mający zabezpieczać zaprzysiężenie nowego prezydenta za 8 dni, podał się do dymisji, po tym, jak "dobrzy", bardzo dobrze uzbrojeni ludzie – dowódcy Gwardii Narodowej, zobowiązani do ochrony Kongresu pod przysięgą, nie reagowali na jego wielokrotne alarmy telefoniczne, by wysłać posiłki i ochronić mordowanych strażników.
Tym razem, biorąc pod uwagę ostrzeżenia FBI i innych służb o planowanych na 20.stycznia atakach w całej skali USA – potrzebne były by paramilitarne oddziały tych, jak to ich nazywa Trump: "radykalnych demokratów".
Takich nie ma, jak nie ma "totalnej opozycji".
Dlategoteż odpowiedniki Homeland Security, czy Proud Boys u demokratów nie istnieją.
Na tym polega polityka demokratów, że nie kibicują żadnym i nie podrzegają do inicjowania działań wiadomych "patriotycznych milicji" i innych "ochotniczych straży narodowych".
Jako współrządzący i nie wybrani do takich działań. poza prawnym korzystaniu z funkcji ochrony oficjalnych sił państwowych, pełniących regularną służbę w obronie i ramach państwa i konstytucji.
Najlepiej ten mechanizm "dobrego" człowieka z bronią, przeciwko "złemu", uzbrojonemu człowiekowi wypadłby na poziomie wojny atomowej.
Gdy już wszystcy uważający się za tych "dobrych", czyli i nieomylnych, nacisną guziki i wystartują swoje atomowe rakiety, przeciwko tym, "złym" co przypadkowo też uważają sie za tych "dobrych", z racją po ich stronie, to wieczny spokój od takich "dobrych" i "złych", może okazać się wart skażenia na milony lat tej, kiepskiej, za ciasnej, przeludnionej i już i tak zaśmieconej i zużytej, jednej z wielu Ziemi w naszej galaktyce.
Świetna zasada doskonale odpowiadająca interesom producentów broni. Lepszą wersją dla obywateli jest brak dostępu do broni dla wszystkich.