0:00
0:00

0:00

Prezydent Duda skomentował atak zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol w USA - gdzie wdarli się do sali posiedzeń Senatu, zdewastowali biura senatorów i przerwali na kilka godzin procedurę zatwierdzania wyników wyborów prezydenckich - na Twitterze.

View post on Twitter

Duda nawet nie nazwał po imieniu zamieszek wywołanych przez zwolenników Trumpa - którzy ruszyli na Kapitol po wiecu z udziałem ustępującego prezydenta USA. Określił je jako „wydarzenia”, które są „wewnętrzną sprawą USA”. Wcale ich nie potępił, co zrobiło wielu przywódców demokracji Zachodu (ale także krajów Europy Środkowej).

  • kanclerz Niemiec, Angela Merkel, oświadczyła, że jest „zła i zasmucona”;
  • prezydent Francji Emmanuel Macron mówił o „zwolennikach odchodzącego prezydenta, którzy chwycili za broń, żeby podważyć wyniki uczciwych wyborów”;
  • premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson nazwał atak na Kapitol „haniebnymi scenami” (ang. disgraceful);
  • prezydentka Słowacji Zuzanna Čaputová napisała na Twitterze: „Sceny z Kapitolu pokazują, jak groźna jest retoryka nienawiści. Pogarda dla demokratycznych instytucji prowadzi do erozji praw obywatelskich i może podważyć porządek polityczny”.
View post on Twitter

Duda obstawiał Trumpa do końca

Prezydent Duda zachowywał się w uderzająco podobny sposób w listopadzie, kiedy Joe Biden pokonał Donalda Trumpa w USA (przewagą 7 mln głosów wyborców i 74 głosów elektorskich).

Przez cztery dni świat wstrzymywał wtedy oddech w oczekiwaniu na wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. 7 listopada było już pewne, że próg 270 głosów elektorskich niezbędnych do objęcia urzędu przekroczy kandydat Partii Demokratycznej Joe Biden. O wygranej przesądził wynik w Pensylwanii, w której jeszcze w środę 4 listopada rano ze zdecydowaną przewagą prowadził Donald Trump.

Wówczas wynik ogłosiły amerykańskie media (Associated Press, CNN, NBC i Fox News - zgodnie z tradycją w USA nie ma, jak np. w Polsce, urzędu ogłaszającego oficjalne wyniki wyborów; podają je tylko kolejne stany). Na ulicach Stanów Zjednoczonych rozpoczęła się celebracja, a światowi przywódcy spieszyli z gratulacjami.

Przeczytaj także:

Prezydent Duda także wówczas zachował się inaczej niż pozostali przywódcy demokracji Zachodu. Pogratulował Bidenowi „udanej kampanii prezydenckiej”. Nie przyznał więc, że Biden wygrał wybory.

View post on Twitter

Prezydencki minister Andrzej Dera tłumaczył 8 listopada w TVP Info: „Na tym etapie za wcześnie jest mówić o zwycięstwie. Proszę zwrócić uwagę, że nawet w Stanach Zjednoczonych na razie to media ogłosiły zwycięstwo Joe Bidena”.

Kancelaria prezydenta Dudy wydawała się wówczas przyjmować wersję wydarzeń propagowaną przez Donalda Trumpa i jego zwolenników, którzy podważali wyniki podawane przez władze stanowe i uważali, że wybory nie są rozstrzygnięte. Trump trzyma się tej wersji do dziś - mimo kilkudziesięciu przegranych procesów, w których jego prawnicy próbowali dowieść fałszerstw wyborczych (nie udało się ani razu), fantastycznych teorii spiskowych (łączących producenta maszyn liczących głosy z nieżyjącym od 2015 roku wenezuelskim dyktatorem Hugo Chavezem) oraz żądań powtórnego liczenia głosów (w stanie Georgia liczono je jeszcze dwa razy).

Duda znalazł się wówczas w doborowym towarzystwie - podobnie do niego zachowali się m.in. przywódca Iranu, ajatollah Ali Khamenei.

Z gratulacjami dla Bidena czekali dyktatorzy, w tym przeciwnicy USA - m.in.:

  • prezydent Brazylii Jair Bolsonaro;
  • prezydent Rosji Władimir Putin;
  • prezydent Chin Xi Jinping;
  • prezydent Turcji Recep Tayyip Erodağan;
  • a także książę Arabii Saudyjskiej Mohammed bin Salman.

Duda czekał, tak jak Putin

Oficjalne gratulacje prezydent Duda złożył Bidenowi dopiero 15 grudnia, a więc ponad miesiąc po wyborach. Tego samego dnia zrobił to prezydent Rosji Władimir Putin. Duda złożył gratulacje jako jeden z ostatnich - obok brazylijskiego dyktatora Jaira Bolsonaro i prezydenta Meksyku Lopeza Obradora.

18 grudnia Konferencja Ambasadorów - nieformalna organizacja zrzeszająca byłych polskich ambasadorów - wydała oświadczenie w tej sprawie, zarzucając Dudzie, że liczył na utrzymanie się Trumpa przy władzy, a więc - w praktyce - na zignorowanie woli amerykańskich wyborców.

„Obaj [Duda i Putin] mieli nadzieję, że Trumpowi uda się podważyć rzetelność elekcji w sądach bądź zmusić elektorów do sprzeniewierzenia się woli wyborców. To nie była niewinna wstrzemięźliwość”

- pisali polscy dyplomaci. Zarzucili też Dudzie - oraz rządzącej w Polsce prawicy - sprowadzanie stosunków polsko-amerykańskich „do infantylnej przyjaźni Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem”.

Jak można wnosić z reakcji Dudy na szturm zwolenników Trumpa na Kapitol, polski prezydent zapewne liczył do końca na pozostanie sojusznika PiS u władzy, chociaż wymagałoby to na tym etapie dokonania w USA przewrotu i obalenia amerykańskiej demokracji.

Za co PiS kocha Trumpa?

Z czego - poza lekceważeniem dla demokratycznych wartości - bierze się postawa Dudy? Ma ona zarówno pragmatyczne, jak i ideowe korzenie.

Sojusz z Trumpem był (a raczej jeszcze jest, do ustąpienia Trumpa z urzędu 20 stycznia) głównym filarem polityki zagranicznej PiS. Rządząca Polską prawica skłóciła się z Unią Europejską, w tym zwłaszcza z jej najważniejszymi krajami, Niemcami i Francją. Unia Europejska zarzuca PiS łamanie zasad praworządności. Retoryka rządzących traktuje Niemcy jako głównego wroga Polski. Od Trumpa - za cenę gigantycznych zakupów amerykańskiego uzbrojenia (m.in. myśliwców F-35) oraz ostentacyjnej uległości wobec Trumpa (prezydent Duda zaproponował nazwanie amerykańskiej bazy w Polsce „Fort Trump”) - oczekiwano wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce, co zresztą w pewnym zakresie udało się PiS osiągnąć.

Sam Duda zachowywał się wobec Trumpa z szacunkiem graniczącym z uległością.

Podobne ideologie - autorytaryzm i konserwatyzm

Z Trumpem łączyła PiS także ideologia i autorytarny temperament. Według sondażu IPSOS dla OKO.press z grudnia 2020 aż 81 proc. wyborców PiS wybrałoby Trumpa (gdyby głosowało w amerykańskich wyborach). „Afront, jakim jest niezłożenie życzeń przez Dudę stanowi być może jakąś formę łagodzenia srogiego rozczarowania elektoratu PiS wynikiem wyborów w USA. (…) Taki wynik pokazuje kolejny raz, jaką siłą rażenia dysponuje telewizja publiczna, która przed wyborami w USA lansowała Trumpa jako wielkiego przyjaciela Polski i obrońcę tradycyjnych, tych samych co »prawdziwie polskie« wartości” - pisaliśmy wówczas w OKO.press.

Już w styczniu 2017 roku znaleźliśmy „dziewięć punktów podobnej narracji” w inauguracyjnym przemówieniu Trumpa zestawiając je z exposé premier Szydło w listopadzie 2015 roku oraz z inauguracyjnym przemówieniem Andrzeja Dudy 6 sierpnia 2015.

„Poland first, America first. Nadchodzi rewolucja, teraz wszystko się zmieni. Odrodzimy Amerykę, odrodzimy Polskę. Zabierzemy elitom, damy rodzinom. Podniesiemy kraj z ruin, koniec z jatką. Przywrócimy ludziom godność. Koniec poniżania Polski i wykorzystywania Ameryki, liczy się tylko narodowy interes. Popierają nas wszyscy prawdziwi Polacy i wszyscy prawdziwi Amerykanie” - oto niektóre wspólne wątki. Od tamtego czasu narracje upodobniły się jeszcze bardziej.

W lipcu 2017 roku Trump wygłosił przemówienie o „obronie cywilizacji” na Placu Krasińskich w Warszawie; elity PiS były zachwycone i czuły, że odkryły w nim bratnią duszę. Amerykańskie media pisały wówczas o „rasistowskiej i religijnej paranoi” Trumpa.

Dziś Duda i PiS z trudem, jak widać, żegnają się ze swoim głównym sojusznikiem.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze