Rodzina Piotra S. w jego komputerze znalazła informację, że swój pożegnalny protest-apel zaczął pisać 17 marca 2017, na pół roku przed samospaleniem. Tekst był otwarty przez 324 godziny. "On już nie mógł znieść tego, co tracimy jako kraj" - mówiła żona Piotra. O 16.30 skończyliśmy rozmowę. O 17.20 syn przysłał sms-a: "Nie żyje"
Rozmawialiśmy po południu 29 października telefonicznie, żona, córka i syn Piotra byli w domu, w Niepołomicach. Opowiadali, jak przeżyli 10 ostatnich dni od aktu samospalenia, którego dokonał Piotr pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Mieliśmy ostrożną nadzieję, że Piotr z tego wyjdzie. Umawialiśmy się, że do spisanej rozmowy coś jeszcze dopowiedzą. Ale tuż po jej zakończeniu dostali wiadomość ze szpitala, że Piotr nie żyje.
Matka, córka, syn: "Teraz nie możemy niczego powiedzieć" (wiadomość sms).
Żona: Wiem, wiele osób się troszczy o jego zdrowie. Dziś akurat się pogorszyło, wcześniej miałam informacje, że chirurdzy plastycy dbają o jego poparzoną skórę. Mąż jest cały czas w śpiączce farmakologicznej, dzięki czemu nie cierpi. Pobyt na OIOM-ie to trudne doświadczenie, widzieć ukochaną osobę w takim stanie, podłączoną do tych wszystkich urządzeń.
Ale takie jest nasze życie teraz, tak musi być.
Dostaję ogromne wsparcie ze strony lekarzy, całego personelu medycznego. Mają pacjenta z ciężką chorobą poparzeniową, wielopoziomowym uszkodzeniem organizmu, śmiertelnie niebezpieczną, reagują na bieżąco, robią co mogą, wykorzystują całą swą wiedzę. Lekarze starannie unikają dawania nam nadziei, rozumiem, szanuję.
Pierwsze sześć dni [po samobójczym akcie Piotra] spędziłam w Warszawie, mieszkałam u przyjaciół pod miastem.
Poza OIOM-em chodziłam też na Plac Defilad, położyłam w tym miejscu białe róże, właśnie takie kwiaty, które mają dziś swoje symboliczne znaczenie. Wiedziałam oczywiście, że ktoś je sprzątnie, wyrzuci.
W piątek [20 października, dzień po samobójczym akcie Piotra] raniutko przyjechaliśmy ekspresem do Warszawy. Piotr był w szpitalu na Lindleya, towarzyszył nam brat męża, który jest lekarzem. Piotr został tam przywieziony jak N.N., zadbał o to, by nie zostać rozpoznanym zanim nie przeczytamy jego listów do nas, żebyśmy nie dowiedzieli się z mediów. W szpitalu musieliśmy go rozpoznać, wskazaliśmy na znaki szczególne.
Potem męża przewieźli do innego szpitala, który ma doświadczenie w leczeniu choroby poparzeniowej. Poszłam tam na rozmowę z ordynatorem, do dyżurki przyszło kilku lekarzy. Po kolei podchodzili i mocno ściskali mi rękę. Nie musieli nic mówić.
Odwiedził Piotra ks. Wojciech Lemański, z którym skontaktowała mnie wasza redakcja. Modliliśmy się razem, udzielił mężowi sakramentu chorych. Już wcześniej ksiądz Wojciech modlił się za męża.
W intencji Piotra modlą się także protestanci i prawosławni, a także nasi starsi bracia w wierze.
Córka: Może Żydzi lepiej się potargują z Panem Bogiem?
Żona: O religijnej stronie tego, co się stało, nie jestem gotowa rozmawiać. Boję się uproszczeń, a ludzka wiara nie jest taka zero jedynkowa. Mam też konsultacje z psychologiem, chciałabym wrócić jak najszybciej do pracy w aptece, przestawić się na "tryb praca". Pomoc psychologa mi to ułatwi. Praca w aptece jest o tyle dobra, że trzeba się skupić nad tym, co się robi, uważnie rozmawiać z ludźmi.
Żona: Minęło 10 dni. Właściwie wiele się nie zmieniło.Wciąż wydaje mi się, że to zły sen, z którego zaraz się obudzę, wielu rzeczy nie rozumiem. Strasznie silna trauma.
Od pewnego czasu widać było, że mąż po prostu nie mógł się z tym wszystkim pogodzić,
nie mógł wytrzymać tych kolejnych posunięć władzy, kłamstw wypowiadanych przez polityków. On już tego nie mógł znieść. Rozmawialiśmy o tym, co tracimy jako kraj, że to może być bezpowrotne, nie wiadomo, kiedy coś się uda odbudować.
Rozumiem go lepiej, ale wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że wybrał tak drastyczną, straszną formę formę protestu, tak trudną dla siebie i dla nas. Może uznał, jako człowiek bardzo inteligentny, że inna forma nie przemówi?
To się akurat nie zmienia. Wciąż jestem zaszkokowana tym, co Piotr zrobił.
Córka: Nie mogę się z tym pogodzić, a jednocześnie podziwiam tatę.
Syn: Ja też wciąż nie rozumiem. Ojciec planował to od kilku miesięcy, wszystko miał przemyślane do ostatniego szczegółu.
Odkryliśmy w komputerze, że nad swoim manifestem pracował od dawna. Data utworzenia dokumentu to 17 marca 2017 roku, czyli szykował go ponad pół roku. Całkowity czas edycji to 19 463 minuty. Czyli 324 godziny!
Żona: Ja sobie zupełnie nie zdawałam sprawy. Pewnie dlatego przez kilka ostatnich miesięcy nie podejmował już zawodowych wyzwań, nie chciał się do niczego zobowiązywać. Piotr jest bardzo odpowiedzialny.
Córka: Był zaprzątnięty czymś innym, myśmy o tym nie wiedzieli.
Syn: Ale nie było żadnych sygnałów, że jest coś nie tak, że ma jakieś zaburzenia, czy coś takiego. Mówiąc brutalnie, w odpowiedzi na niektóre komentarze, gdyby tata stanowił jakiekolwiek zagrożenie dla siebie, nie puścilibyśmy go przecież do Warszawy bez pytania, po co jedzie.
Jego zamiary byłyby pewnie łatwe do wyśledzenia, ale nie mieliśmy żadnych podstaw, żeby się niepokoić.
Żona: Chodzili z bratem na siłownię, planowaliśmy, jakie dynie posadzimy za rok. Byliśmy w kinie. Żył podwójnym życiem? Tak, dobrze powiedziane.
Syn: Najpierwsza myśl, kiedy zacząłem czytać list taty do mnie, to było, że on żartuje. To zupełnie do niego nie pasowało.
Żona: Jak skończyłam pracę, przyjechała szwagierka. Wzięła mnie do samochodu. Powiedziała, że Piotr jest w szpitalu. Pomyślałam, że zasłabł, że ma problem kardiologiczny. To wydawało się nie do wiary.
Syn: Ciocia pojechała do mamy, bo zadzwoniłem do Krakowa [żona Piotra pracuje w aptece w Krakowie - red.]. Najpierw zadzwoniłem na 112, ale tak mi się ręce trzęsły, że niechcący się rozłączyłem. Czekając aż oddzwonią, zaalarmowałem wujka ze stacjonarnego telefonu.
Żona: Rodzina, znajomi, wszyscy zostali przez nas poinformowani, pytają, jak można pomóc. Dostaję sms-y albo ktoś dzwoni. Trochę to męczące, ale ważniejsze, że tyle osób o nas ciepło myśli i wspiera. Nie, nie było ani jednej negatywnej reakcji. Trochę to zasługa moich dzieci, bo chronią mniej przed tym, co się pojawia w internecie, filtrują te informacje, a trochę dlatego, że nie jestem mocna w nowych technologiach.
Syn: Te reakcje mediów.... Rozumiem rezerwę na początku, z jaką ludzie podchodzili do tej sprawy, ale po tym wszystkim, co ojciec napisał, a my opowiedzieliśmy, nieuprawnione są stwierdzenia, że był ogłupiony przez media. Martwi mnie też, że do ludzi nie dociera dorobek ojca. Ja też nie do końca o wszystkim wiedziałem, nie do końca znałem własnego ojca. Nie chcę z niego robić wielkiego bohatera "Solidarności", był jej Szarym Człowiekiem, jak wielu innych, ale
po 1989 r. zaangażował się w tworzenie w Polsce społeczeństwa obywatelskiego, naprawdę na dole,
pracował z kołami gospodyń wiejskich, angażował w przekształcanie bibliotek publicznych w centra aktywności społecznej. Pracował nad programami antykorupcyjnymi, np. "Przejrzysta Polska".
Nie rozumiem tych, do których przekaz ojca nie dociera. Ułożyłem sobie takie trzy pytania:
1. Czy nawet jeśli zgadzają się z PiS, nie boli ich sposób, w jaki PiS działa? Te ustawy bez konsultacji, po nocy, to zdradza złe intencje.
2. Czy nie przeraża ich niszczenie wszelkich autorytetów? Także własnych, jak to się dzieje z panią Zofią Romaszewską. I ten bezmyślny hejt w internecie.
3. Czy nie martwi ich podnoszenie temperatury sporów, tworzenie niezasypywalnych podziałów, do czego dokładają się zresztą obie strony. Może by tak każdy się zastanowił, z iloma ludźmi stracił kontakt, nie może z nimi rozmawiać nawet podczas Wigilii.
Córka: Wuj Artur, brat taty, jest raczej zwolennikiem PiS, ale rozmawiał m.in. z "Gazetą Wyborczą" i mówił o spuściźnie ojca. Mimo różnic z wujkiem nigdy nie byliśmy pokłóceni. Za co oberwał hejt od "swoich" i od "naszych". To okropne. Z wujem Arturem tata nie rozmawiał o polityce, mieli inne tematy.
Żona: Dostajemy tyle wsparcia od obcych osób. Dzwoniła do mnie pani Maja Komorowska, był ten wspaniały tekst Agnieszki Holland, lektura obowiązkowa dla każdego Polaka. I wiersz Jarosława Mikołajewskiego.
Syn: Był w OKO.press tekst polemiczny z artykułem Agnieszki Holland, każdy ma prawo do swojego zdania.
Syn: Mama nie chciała mówić o wierze. Odniosę się do siebie, nie jestem katolikiem, ale przez obie babcie i mamę byłem wychowywany po katolicku.
I nie rozumiem ludzi, którzy deklarują wiarę, ale publicznie łamią ósme przykazanie: Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
Córka: Nazywanie ojca wariatem. I fakt, że odezwał się chyba tylko jeden przedstawiciel władz i to tak pogardliwie.
Żona: Jestem osobą głęboką wierzącą i wiara dodaje mi sił, także teraz.
Identyfikuję się z kościołem otwartym, takim spod znaku "Tygodnika Powszechnego" i księdza Bonieckiego. Taki jest mój Kościół.
Córka: Dostałam niesamowite wsparcie od dziekana i wszystkich kolegów. Na uczelni nie prowadzę w tej chwili zajęć, nie chodzę też na swoje studia [doktoranckie], nie dałabym rady emocjonalnie i czasowo. Podzieliśmy się tak, że ja staram się kontaktować z całą rodziną, a brat śledzi media.
Jak to mama ujęła, mamy misję, żeby to przesłanie taty dotarło jak najszerzej.
Żona: Kto ma uszy, niechaj słucha i myśli.
Syn: Najpierw przyszliśmy do OKO.press, bo obawialiśmy się, że zostaniemy zaszczuci, już pojawiały się w mediach plotki, jakieś głupstwa, dziennikarze czaili się pod naszym domem i szpitalem. Przez kilka dni odmawialiśmy innym dziennikarzom rozmowy, ale w końcu stwierdziliśmy, że lepiej się zgodzić i mieć wpływ na to, co napiszą. Zgłosiły się tylko media jednej strony, nikt z prawicowych portali czy telewizji nie uznał, że "warto rozmawiać".
Córka: Kontakty z mediami były lepsze niż się obawialiśmy. Taka kultura osobista, wyrozumiałość.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze