0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja:Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja:Mateusz M...

Polska jest jednym z najbardziej nierównych dochodowo krajów Unii Europejskiej. Tak wynika z badań czwórki naukowców: Pawła Bukowskiego, Pawła Chrostka, Filipa Novokmeta i Marka Skawińskiego. W opublikowanym pod koniec 2023 roku badaniu pokazują, jak zmieniał się poziom nierówności w Polsce od transformacji ustrojowej do 2018 roku.

Najważniejsze konkluzje?

  • Nierówności dochodowe w Polsce są wyższe, niż wynika to z oficjalnych szacunków GUS wyliczanych na podstawie badań ankietowych.
  • Gdy spojrzymy na dane administracyjne o dochodach Polaków, okazuje się, że Polska jest jednym z najbardziej nierównych krajów Unii Europejskiej.
  • Pod względem udziału najbogatszych 10 procent w ogólnym dochodzie 2014 roku wyprzedziliśmy Wielką Brytanię, w 2018 roku – Niemcy.
  • Szybki wzrost gospodarczy Polski poprawił sytuację wszystkich, ale zdecydowanie bardziej skorzystali na nim najbogatsi.
  • Zbyt wysokie nierówności dochodowe są dla społeczeństwa problemem – utrudniają mobilność społeczną, dodają politycznego paliwa skrajnym populistom, powodują marnowanie talentów i niższą innowacyjność.

Szerzej o konkluzjach badania można przeczytać w raporcie, który napisałem wspólnie z dr. Pawłem Bukowskim.

W OKO.press rozmawiamy o tym, co udało się zrobić po 1989 roku dobrze, a jakie popełniono błędy; jak nierówności dochodowe obniżają nasz potencjał wzrostu gospodarczego i na jakim kraju można się wzorować, walcząc z nadmiernymi nierównościami.

Nierówności obniżają wzrost

Jakub Szymczak, OKO.press: Jak znaleźliśmy się w miejscu, w którym nierówności dochodowe w Polsce są jednymi z największych w Europie ?

Dr Paweł Bukowski, University College London: To jest słodko-gorzka historia. Możemy przyjąć optymistyczną perspektywę i porównać się do Rosji lub Ukrainy. I wtedy można uznać, że uniknęliśmy gigantycznej tragedii. W Polsce do najlepiej zarabiającego procenta trafia 13 proc. dochodu. W Rosji to jest 20 proc. To ogromna różnica. A do połowy najbiedniejszych trafia tam około 17 proc. dochodu. U nas – 22 proc.

Co zrobiliśmy my, a czego nie zrobiono w czasie transformacji ustrojowej za naszą wschodnią granicą?

Naszą transformację często się krytykuje, ale jednak zachowano sporo świadczeń społecznych. One pomagały najbiedniejszym. Wiele z tych świadczeń było indeksowanych inflacją. Gdy przyszła hiperinflacja, emeryci nie budzili się nagle z nic niewartym dochodem. A tak było w Rosji. Płaca minimalna w Polsce w różnych okresach różnie się formowała, ale miała znaczenie. W Rosji została zjedzona przez inflację.

To, co mówisz, idzie wbrew popularnej lewicowej opowieści o zmianach po 1989 roku.

Transformacja została przeprowadzona sensownie. To nie był dziki kapitalizm. W Polsce nie wykształciła się prawdziwa oligarchia.

Mamy oczywiście bogaczy i milionerów, ale fortuny, które mają swój początek w latach 90. niekoniecznie zależały od koneksji, tak jak na Wschodzie.

Wyniki twoich badań nie są jednak optymistyczne. Czas więc na pesymistyczną stronę.

Spójrzmy w drugą stronę, choćby na Czechy. Tamtejsza transformacja też nie była wzorcowa. Ale udało się uniknąć dużego wzrostu nierówności. A na koniec lat 80. byliśmy na podobnym poziomie.

Co w takim razie innego zrobili Czesi?

Tutaj warto rozważyć sobie dwie sfery, na które oddziałuje polityka. Po pierwsze – jak kreowany jest dochód w gospodarce, do kogo w pierwszej kolejności trafia. A potem – w jaki sposób jest redystrybuowany pomiędzy obywateli.

Możemy mieć sytuację, w której mamy duże nierówności rynkowe – dużo bogatych, dużo biednych. Ale jeśli państwo aktywnie działa w stronę redystrybucji, ostatecznie poziom nierówności nie będzie aż tak duży.

W Polsce to nie działa, u nas redystrybucja nie ma prawie żadnego wpływu na poziom nierówności, nie zmniejsza go.

Polityka może wpływać na poziom nierówności z dwóch stron – na poziom dochodów i na redystrybucję.

Polska jest tu wyjątkowa na tle krajów, o których mówiłeś?

Poszliśmy inną ścieżką niż Rosja i Ukraina, ale jesteśmy też znacznie większym krajem niż Czechy czy Węgry. Mamy silny rynek wewnętrzny. A przez to mamy dużo przedsiębiorców, którzy nie muszą konkurować na rynku europejskim, wystarczy im nasz rynek krajowy, by zostać milionerem. W Czechach i na Węgrzech dużo więcej dochodu wypływa z kraju zagranicę.

Tu wracamy do punktu drugiego: system redystrybucji. Za jego pomocą możemy korygować nadmierne nierówności rynkowe. I to w Polsce nie funkcjonuje. U nas pierwotne nierówności dochodowe przekładają się niemal 1:1 na nierówności w jakości życia. I to nie jest tak, że Czesi mają znacząco lepszy system redystrybucji niż my, ale mają mniejszy problem z nierównościami, które nazwaliśmy tu rynkowymi.

Jakie problemy społeczne generują zbyt wysokie nierówności?

Przede wszystkim wpływają na gorsze perspektywy w przyszłości. Abstrahuję już tutaj od argumentów etycznych, które są ważne – większa część wzrostu trafia do mężczyzn, mniej do kobiet, bogatsi bogacą się jeszcze szybciej. To wszystko jest nie fair, ja uważam, że tak być nie powinno. Ale nie każdy musi się z tym zgodzić, dlatego warto dodać argument ekonomiczny.

A wysokie nierówności obniżają też potencjalny wzrost gospodarczy – pośrednio. Bo negatywnie wpływają na poziom kapitału ludzkiego.

Ogólna liczba kapitału ludzkiego w gospodarce zależy od dostępu do edukacji poszczególnych osób. To inaczej niż w przypadku kapitału fizycznego.

Jak to się łączy z dochodami?

Jeden bogacz może posiadać nieskończoną ilość maszyn wytwórczych. I gospodarka jest w stanie tak funkcjonować. Ale jeden bogacz nie jest w stanie posiadać całej wiedzy. Dlatego im szerszy dostęp do edukacji, im równiejszy poziom edukacji społeczeństwa, tym większy mamy łączny poziom kapitału ludzkiego w gospodarce.

Żeby zwiększyć ilość kapitału ludzkiego, musimy zwiększyć ilość osób, które otrzymują edukację. Z wielu badań wiemy, że im większy poziom nierówności dochodowych, tym gorszy dostęp do edukacji osób z dolnej części rozkładu dochodów.

W Polsce na razie ten problem nie jest jeszcze palący. Bo po PRL odziedziczyliśmy dość egalitarny system edukacji.

Ale to się zmienia. W roku szkolnym 2013/2014 z oferty szkół niepublicznych skorzystało 133 tys. osób, 3,5 proc. wszystkich uczniów. W roku szkolnym 2022/23 – 319 tys., 6,8 proc. uczniów.

Wiele osób o wysokich dochodach zaczyna myśleć: po co mam płacić podatki, skoro i tak nie korzystam z publicznej edukacji. Więc popyt na edukację publiczną spada. To pogłębia nierówności, obniża poziom edukacji publicznej i w konsekwencji – będzie obniżać poziom kapitału ludzkiego w gospodarce.

Przez długi czas w Polsce rozwój napędzały inwestycje zagraniczne. Ale zbliżamy się do momentu w którym, żeby konkurować, nie będzie już wystarczyła tania siła robocza.

Pracownicy muszą stawać się coraz bardziej produktywni. Musimy iść w stronę sektorów, gdzie bardziej liczy się kapitał ludzki, a nie tylko kapitał fizyczny. Czyli – idźmy bardziej w stronę Niemiec niż w stronę Chin.

Produktywność w sektorze wytwórczym w Polsce stoi w miejscu od dziesięciu lat. To pokazuje, że albo podejmiemy kroki, żeby to zmienić, albo nasz silny wzrost gospodarczy w końcu się zatnie.

Co z argumentem, że nierówności są dla gospodarki pozytywne?

Bogaci oszczędzają więcej – to fakt. Więc im więcej uda im się zgromadzić kapitału, tym więcej zaoszczędzą, a co zaoszczędzą, to zainwestują. To klasyczny argument mówiący o tym, że nierówności mogą być dla gospodarki dobre w sytuacji, w której państwo potrzebuje dużo kapitału fizycznego.

W przypadku kapitału ludzkiego ten argument nie działa. Bo wraz z bogaceniem nie idzie akumulacja wiedzy i umiejętności.

Czy w Polsce próbujemy zapobiec spadkowi kapitału ludzkiego?

Możemy wyobrazić sobie sytuację, w której mamy wysokie nierówności dochodowe, ale mamy jednocześnie mądry rząd, który mówi: teraz będziemy inwestować mnóstwo środków w szkoły na ubogich obszarach, zainwestujemy w nauczycieli. A te pieniądze weźmiemy z opodatkowania bogatych. Ale to się nie dzieje.

Istnieje więc ryzyko, że pójdziemy w stronę Wielkiej Brytanii, gdzie szkoły publiczne są na niskim poziomie, a obok tego mamy wąską sieć elitarnych szkół prywatnych, gdzie wykuwają się przyszłe elity rządzące.

Ale roczne czesne w najbardziej znanej szkole prywatnej w Wielkiej Brytanii, w Eton, kosztuje około 40 tys. funtów rocznie. Tymczasem medianowy dochód gospodarstwa domowego w Wielkiej Brytanii jest mniejszy, to 35 tys. funtów. Trzeba zrobić wszystko, by temu zapobiec.

Przeczytaj także:

Nadzieja w związkach

Jesteśmy w newralgicznym momencie w naszej historii gospodarczej, gdy trzeba podjąć ważne decyzje. Co jest najbardziej pilne?

Musimy przestawić się na kapitał ludzki. A do tego konieczny jest egalitarny system edukacji, żeby każdy miał możliwość wykorzystać swoje talenty i możliwości. Nie chodzi teraz o to, żeby skupić się na jak najszybszym obniżaniu wskaźników nierówności za wszelką cenę. Ale trzeba mieć świadomość, że te nierówności istnieją, żeby państwo kontrolowało procesy gospodarcze i było w stanie je korygować, gdy skręcają w niepożądaną stronę.

Możemy znaleźć przykład kraju, który był na podobnym rozdrożu, miał do podjęcia podobne decyzje?

Jeszcze sto lat temu Szwecja była bardzo nierównym krajem. Przed demokratycznymi reformami siła głosu w wyborach zależała od ilości zapłaconego podatku. W latach 30. XX wieku do władzy doszli socjaldemokraci. I wbrew obawom wielu ówczesnych Szwedów nie wprowadzili komunizmu. Wręcz przeciwnie, stworzyli system, który w efektywny sposób dzielił owoce wzrostu, przez co zmniejszył liczbę tych, którzy chcieli przeprowadzać rewolucję.

Oczywiście sto lat temu państwa stały przed zupełnie innym wyzwaniami, ale to pokazuje, że jeśli jest wola polityczna, to można zaprojektować system, który służy zmniejszaniu nierówności.

Filarami tego systemu jest redystrybucja za pomocą podatków i świadczeń oraz silne związki zawodowe. Dziś w Szwecji są one częścią kultury. Tam jasne jest, że to narzędzie pozwalające równiej dzielić zysk przedsiębiorstw w społeczeństwie. I to wcale nie powoduje, że szwedzkie firmy są mało efektywne. Wszyscy słyszeliśmy o Ikei czy Volvo. Szwedzka gospodarka jest jednocześnie innowacyjna i potrafi dzielić się zyskami ze społeczeństwem. Oczywiście Szwecja nie jest dziś rajem na ziemi, też się zmienia, system edukacji się prywatyzuje. Szwedzi sami muszą zdecydować dziś, w którą stronę chcą iść.

Mamy dziś w Polsce nowy rząd. Czy widzisz tam osoby, które te problemy rozumieją?

Zaledwie dwa lata temu mówiłem o nierównościach w podcaście Instytutu Obywatelskiego, który prowadził dzisiejszy minister Finansów Andrzej Domański. Już to pokazuje, że na najważniejszych stanowiskach mamy ludzi dociekliwych, którzy starają się być na bieżąco z najnowszymi trendami i badaniami. Ministra pracy, rodziny i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i ministra polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęćz również są świadome naszych badań. Mam przekonanie, że zrozumienie dla problemu nierówności jest zdecydowanie wyższe niż w poprzednim rządzie. Ale czy to się przełoży na konkretne zmiany w polityce?

A co musi się zmienić w pierwszej kolejności?

Trzeba zrobić dwie rzeczy: zreformować system podatkowy i ułatwić działanie związkom zawodowym. W Polsce te obszary są od lat omijane przez polityków szerokim łukiem.

W Polsce podatki wolno tylko obniżać. A korekta w stronę progresji podatkowej kończy się tak, jak Polski Ład rządu PiS – po protestach wszystkie elementy idące w stronę redystrybucji stępiono.

Dlatego mam obawę, że w najbliższym czasie nic się tutaj nie zmieni. A pamiętajmy o tym, że w Polsce podatki są bardzo niskie. Najbogatsi w Polsce są na podatku liniowym i płacą 19 proc. podatku dochodowego. W Wielkiej Brytanii – 45 proc. Państwo dobrobytu w USA po II wojnie światowej udało się stworzyć między innymi dzięki bardzo wysokim podatkom dochodowym od wysokich dochodów, rzędu 80-90 proc.

A jeśli chodzi o związki zawodowe, to w Polsce nawet Lewica niechętnie porusza ten temat.

W Polsce nie widzi się tego, że związki są narzędziem, które pomaga też samym firmom.

Czyli z jednej strony jest zrozumienie dla problemu, z drugiej – szanse na potrzebne zmiany oceniasz nisko.

Myślę, że częścią problemu jest to, że nasza debata publiczna wciąż jest zdominowana przez głosy neoliberalne. One mają duży wpływ na opinię publiczną, a to ona dyktuje warunki, w jakich poruszać się musi rząd.

Pamięć komunizmu nie pomaga. To był zły system, a ludzie wciąż kojarzą lewicowe pomysły czy związki zawodowe z komunizmem. Nawet pomimo tego, że to związki przyczyniły się do jego obalenia.

Od 1989 roku minęło 35 lat, za dekadę III RP będzie starsza niż PRL. To chyba czas najwyższy, żeby zostawić komunizm za sobą i pójść dalej.

Problem polega na tym, że z siłą ekonomiczną przychodzi też siła medialna. Bogaci wiedzą, jak chronić swoje interesy, jak wpływać na opinię publiczną. Bez problemu wpłacają duże kwoty na think tank, który mówi o tym, że podatki powinny być niskie. A nie mamy przeciwwagi dla takich głosów, nie mamy wpływowych think tanków wspierających pracowników.

Czy w krajach, gdzie są silne związki zawodowe, idzie za tym większa siła medialna i większa obecność związków zawodowych w debacie publicznej?

W Wielkiej Brytanii mamy Trade Union Congress. To organizacja zrzeszająca wszystkie związki, bardzo aktywna w debacie publicznej. Oczywiście ta siła dziś też słabnie. Pół wieku temu związki zawodowe zapraszały premiera na grilla, a ten wiedział, że nie opłaca mu się na takie wydarzenie nie przychodzić.

W Polsce mamy jeszcze jeden problem: mamy naukowców, którzy te rzeczy badają, ale nie mają żadnej motywacji, by tę wiedzę popularyzować, chodzić do mediów. Nie pomaga im to w karierze, nie mają na to czasu, bo są obłożeni pracą. W Wielkiej Brytanii jest inaczej, naukowcy chętniej zakładają swoje grupy badawcze, są częścią debaty.

Inwestować w edukację

Załóżmy, że zostajesz ministrem finansów. Jakie wprowadzasz reformy, żeby zmniejszyć nierówności w Polsce?

Po pierwsze, zlikwidowałbym podatek liniowy. To głównie dzięki możliwości przejścia na liniowca bogaci płacą mniejsze podatki niż większość pracowników. Potrzebne są proste i równe podatki, bez różnicowania na pracowników i przedsiębiorców.

Połączyłbym też wysokość składki na ZUS z dochodem. Pracownikom składka wraz z dochodem rośnie, a dla osób na działalności gospodarczej składka jest stała. To może być problem dla mikroprzedsiębiorców ze stosunkowo niskim dochodem. Ale dla milionera to żart.

A czy milionerów można takich zmian przekonać? Tak, by nie powtórzyć porażki Polskiego Ładu.

Jeśli nie zaczniemy mówić o tworzeniu prawdziwie równych szans, to możemy zapomnieć o konkurencyjnej gospodarce w przyszłości. Może zabraknąć wykształconych pracowników, a dobrze wykształconym będzie trzeba płacić gigantyczne pensje. Pogłębiające się nierówności dochodowe oznaczają też mniej majętnych konsumentów na dole rozkładu.

Tylko że to wolne procesy. A jak takie zmiany zareklamować tu i teraz?

Trzeba mówić o szerszej zmianie.

Inwestowanie w szkoły w ubogich miejscowościach czy w infrastrukturę kolejową to coś, co się bogatym zwróci.

Może nie za chwilę, ale za kilka lat już tak. Bo jeśli nie zmienimy naszego podejścia, za kilka lat firmy wyniosą się z Polski na wschód lub na południe, na przykład do Afryki. A my zostaniemy z dużym problemem co do kierunku rozwoju.

Coś jeszcze trzeba zmienić w podatkach?

Jednolita danina to dobry pomysł. Zamiast kilku różnych opcji do wyboru i drugie tyle ulg i zniżek, mieć jedną wspólną opłatę. Włączamy w to składki na ZUS i składki zdrowotne. To też może być argument dla przedsiębiorców – zamiast grzęznąć w gąszczy różnych systemów, dajemy wam jeden system.

Gdzie minister Paweł Bukowski umieściłby górną stawkę podatku dochodowego?

To trzeba skrupulatnie policzyć. Ale na pewno jest przestrzeń, by podatki podnieść, a dochody wcale nie spadną – to wynika z badań Pawła Doligalskiego. Wyższe podatki nie sprawią automatycznie, że bogaci masowo uciekną do innych krajów. W większości miejsc w UE podatki są znacząco wyższe, a przenoszenie działalności to dodatkowe koszty.

Wasze badania obejmują okres do 2018 roku. Co stało się później?

Niestety, myślę, że nierówności wzrosły. COVID bardziej dotknął ubogich. Nie tylko dlatego, że ubodzy mieli większe prawdopodobieństwo zachorowania. Mieli też gorsze perspektywy pracy w momentach lockdownów. Lepiej wykształceni, bogatsi mają prościej, jeśli chodzi o pracę z domu.

Inflacja silniej dotyka uboższych. Ich realna płaca spada szybciej, ich majątek wyparowuje szybciej, a konsumują relatywnie więcej. A poza tym mamy wpływ uchodźców i wzmożonej migracji z Ukrainy. To w większości osoby uboższe od nas. Wiec pula ubogich się powiększyła.

A co dalej? Załóżmy, że robisz te same badania za 20 lat. Co tam zobaczysz?

To zależy od wielu czynników. Czy uda się powstrzymać inflację do końca, jak migranci będą się asymilować. Dużą niewiadomą jest to, w jaką stronę gospodarczą pójdzie Polska po zmianie rządu. Czy zachowamy status quo, czy znajdziemy nową drogę, większą ambicję. Chciałbym być optymistą, ale nie jestem.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze