Nigeria została stworzona przez brytyjskich kartografów. To tylko linia na mapie, zaprojektowana w celu uproszczenia eksploatacji. Zbudowaliśmy iluzje: demokrację bez reprezentacji, religię bez etyki, rozwój bez infrastruktury – mówi pisarz Adéwálé Májà-Pearce
Nigeria, najludniejsze państwo Afryki i jedna z najbogatszych w surowce naturalne gospodarek kontynentu, niecały rok temu stanęła prawie nad przepaścią. Szalejąca inflacja, gwałtowny spadek wartości narodowej waluty i kryzys żywnościowy doprowadziły miliony ludzi na skraj ubóstwa.
Coraz częściej dochodzi tam do strajków, zamieszek, a nawet śmiertelnych tragedii – jak w przypadku tłumów tratujących się w pogoni za darmowym workiem ryżu. W kraju, który liczy blisko 220 milionów mieszkańców i w którym państwo nie zapewnia podstawowych usług, to obywatele organizują sobie życie: sami produkują prąd, wiercą studnie, negocjują z porywaczami i bronią swoich społeczności, gdy zawodzą siły bezpieczeństwa.
Jednak Nigeria to nie tylko gospodarcze i społeczne dramaty. To także głęboka, strukturalna choroba polityczna, z którą kraj mierzy się od dziesięcioleci.
W swoim najnowszym eseju „This Fiction Called Nigeria” nigeryjski pisarz i publicysta Adéwálé Májà-Pearce* stawia brutalną diagnozę stanu demokracji w swoim kraju. Demokracji, która – jak twierdzi – jest w Nigerii przede wszystkim teatrem: odgrywaną przed kamerami iluzją, która maskuje brutalną kontynuację wojskowej przemocy i postkolonialnych struktur dominacji.
„Nie była to rewolucja, tylko zmiana garderoby – wojskowi zdjęli khaki i założyli agbádá [tradycyjny strój plemienia Joruba – red.]”, mówi pisarz w wywiadzie dla OKO.press, opisując zmiany w kraju jako powierzchowne i pozorne.
W swojej książce oraz w rozmowie z nami Májà-Pearce odmalowuje portret państwa rozpadającego się od środka: kraju, który został sztucznie sklecony przez Brytyjczyków, by służyć imperium, i który do dziś pozostaje kolonialną fikcją.
Krzysztof Katkowski, OKO.press: Twoja książka „This Fiction Called Nigeria: The Struggle for Democracy” zaczyna się dość niepokojącym paradoksem: niemal 25 lat demokracji, a jednak więcej ludzi w skrajnym ubóstwie niż w czasach, kiedy Nigeria była krajem autorytarnym i silnie zmilitaryzowanym. Taka jest, jak twierdzisz, rzeczywistość współczesnej Nigerii.
Kiedy zdałeś sobie z tego sprawę, że nie chcesz już dalej wierzyć w to, że sytuacja zaraz się zmieni?
Adéwálé Májà-Pearce*: To nie był moment jakiegoś „oświecenia”, które przyszło w jednej chwili. To było powolne, szarpiące uświadamianie sobie tego faktu. Przyjęliśmy koniec rządów wojskowych – autorytarnej dyktatury – jak zbawienie. Transformacja ta i tak się dokonała pod okiem generała – Olusẹguna Ọbasanjọ.
Ale potem liczby zaczęły zdradzać, co się za tym kryło. Populacja się podwoiła. Staliśmy się szóstym najbardziej zaludnionym krajem na Ziemi. A mimo to ponad 130 milionów Nigeryjczyków żyje w skrajnym ubóstwie. To ponad połowa kraju. Więc zaczynasz pytać: Jaki rodzaj demokracji prowadzi do takiego wyniku? Kogo ona naprawdę służy?
Jeszcze dodam – Nigeria od zawsze była państwem zmilitaryzowanym, bo tak też chcieli Brytyjczycy. W praktyce? Byle problem, a niedopłacana policja zrzuca mundury i ucieka przed „chłopcami z dzielnicy”, którzy podpalają komisariaty. Tylko wojsko jest w stanie zmusić ten kraj, by pozostał jednością – i nawet ta siła słabnie, biorąc pod uwagę, że sami żołnierze podlegają tym samym napięciom etnicznym, które trawią całą Nigerię.
Nie wspominając już o generałach, którzy kradną środki przeznaczone na uzbrojenie mięsa armatniego w terenie, by kupować domy w Dubaju i wysyłać swoje kochanki na zakupy do Londynu, na Oxford Street.
Tymczasem UNICEF informuje, że
Nigeria ma obecnie więcej niedożywionych dzieci niż ogarnięty wojną Sudan Południowy.
W książce stwierdzasz też, że demokracja w Nigerii była w dużej mierze teatrem i to performatywnym. Co masz na myśli, mówiąc, że „wojsko po prostu zamieniło khaki na agbádá”?
Mówię tak, ponieważ to dosłownie się stało. Ludzie, którzy rządzili, zmienili ubrania, ale nie metody. To, co wydarzyło się w Chobie w 1999 roku, mówi wszystko. Było to kilka miesięcy po „transformacji w stronę demokracji”. Nic bardziej mylnego. Ludzie protestowali pokojowo przeciwko kontrahentowi Shell, który złamał lokalną umowę.
Państwo odpowiedziało nie dialogiem, lecz – wojskiem. Dwie kobiety zostały publicznie zgwałcone przez mężczyzn w pełnym stroju bojowym. Ogólnokrajowa gazeta opublikowała ich zdjęcia. Jedna z kobiet powiedziała: „Już tego nie mogę ukrywać”. To jest to państwo: widziane tutaj jako nagie, i – przy tym – brutalne i obojętne.
Jasno pokazujesz, że Choba nie była przypadkiem odosobnionym.
Nie. To był dopiero początek. Kolejna sytuacja: w Odi, w stanie Bayelsa. Kilku młodych ludzi zamordowało policjantów. Zamiast zlecić przeprowadzenie śledztwa, prezydent wysłał 2000 żołnierzy. Zrównali całe miasto z ziemią – zostawili jedynie bank, kościół i centrum zdrowia. Tysiące ludzi zostały pozbawione dachu nad głową. Rzecznik wojska nazwał to „lekcją”. Nie sprawiedliwością. Nie „bezpieczeństwem”. Lekcją. Nigeryjskie państwo dyscyplinuje, uczy właśnie przez zniszczenie.
W tle – wojna przeciwko wiedzy. Radykałowie…
Wiem, co masz na myśli. Boko Haram nie pojawiło się znikąd. Powstało z tej samej zgnilizny, z której jest zbudowana współczesna Nigeria. [Boko Haram to islamistyczna organizacja zbrojna działająca głównie w północno-wschodniej Nigerii, a także w Czadzie, Nigrze, północnym Kamerunie i Mali. Głosząc dżihad i sprzeciw wobec zachodniej edukacji i wpływów, dąży do utworzenia państwa islamskiego. Ich oficjalna nazwa to جماعة أهل السنة للدعوة والجهاد, co oznacza dosłownie „Grupa Wyznawców Sunny na rzecz Głoszenia Islamu i Dżihadu” – red.].
W 2014 roku porwali prawie 300 dziewcząt ze szkoły w Chiboku. Dziewczyny wróciły do szkoły tylko po to, by zdać egzamin z fizyki. To jest gorzka ironia. Były tam, by się uczyć – i za to zostały ukarane. Cały świat zjednoczył się pod hasłem #BringBackOurGirls. Michelle Obama trzymała nawet taki plakat.
A gdzie było nigeryjskie państwo? Żołnierze w pobliżu nie stawiali oporu. Szkoła nie była chroniona. Nie wypełnili nawet swoich obowiązków.
Ta kultura bezkarności – wojskowa, polityczna, ideologiczna – sądzisz, że jest zakorzeniona w fundamentach państwa?
Tak, ponieważ nigeryjskie państwo nie jest tworem jakkolwiek… organicznym. To kolonialny układ – ułożony tak, bo tak było wygodnie Brytyjczykom – a nie ludziom, którzy tam serio mieszkali. Ponad 250 grup etnicznych, dwie dominujące religie, brak wspólnego języka. A co odziedziczyliśmy? Tę samą strukturę kontroli, teraz w rękach lokalnych elit. Wynik nie jest rządzeniem – to eksploatacja. Wojsko rządziło siłą. Politycy teraz rządzą oszustwem. To jest ta sama struktura.
Oficjele domagają się szariatu, rządów radykalnych islamistów, wysyłając jednocześnie swoje dzieci do szkół w Wielkiej Brytanii...
To czysta hipokryzja: publiczna pobożność i prywatny przywilej w jednym. Boko Haram potępia zachodnią edukację jako zło, podczas gdy elity polityczne korzystają z niej – ale tylko dla własnych dzieci. Przykładem jest były już nigeryjski minister edukacji Mallam Adamu Adamu, który wysłał dziecko na studia do Wielkiej Brytanii, choć w tym samym czasie uniwersytety federalne były zamknięte z powodu strajków. Minister ustąpił dopiero wtedy, gdy do protestów dołączyli licznie studenci. Później złożył rezygnację, nazywając swoją porażkę „wielkim piętnem wstydu”. Jednak to nie tylko jego wstyd – to wstyd całego kraju.
Zresztą nie chodzi tylko o tych, którzy domagają się szariatu. Córka Ike Ekweremadua – kluczowej postaci centroprawicowej PDP – otrzymała całe swoje wykształcenie średnie w Wielkiej Brytanii, jako jedna wielu. Nigeryjczycy wydają rocznie na edukację swoich dzieci w Wielkiej Brytanii 30 milionów dolarów. To żadna tajemnica. Były prezydent Buhari zamieścił w internecie dumnie zdjęcia z ceremonii ukończenia przez swoją córkę londyńskiego Ravensbourne University.
Nawet Yusuf Datti Baba-Ahmed, kandydat na wiceprezydenta z 2023 roku, znany ze swojej retoryki „odzyskajmy Nigerię”, wysłał córkę na Uniwersytet… w Reading. Ironią jest, że to m.in. on założył Baze University, uznawany za jedną z najlepszych uczelni w Nigerii. To ten sam człowiek, który kiedyś wzywał do „wytępienia” nigeryjskich przedstawicieli społeczności LGBTQ+.
Jak żyją Nigeryjczycy w tej podwójnej rzeczywistości pozorów i porzucenia?
Nigeryjczycy też myślą podwójnie. Udajemy, że sytuacja się poprawia, bo ktoś zainstalował sobie oficera ds. praw człowieka na posterunku policji. Kiedyś widziałem mężczyznę torturowanego na takim właśnie posterunku… Dziesięć lat później wróciłem, a teraz jest tam „Rzecznik Prawa Człowieka”, który chwali się swoim szkoleniem w Amnesty International, a także slajdami z PowerPointa. Tylko że dywany na posterunkach wciąż są brudne od krwi. Krzyki wciąż są tłumione. Brutalność na dole, reforma na górze. Ta sprzeczność to Nigeria.
W swojej książce nazywasz ten kraj „fikcją”. Co dokładnie masz na myśli?
Od razu: nie chcę nikogo tym szokować. Ja tylko stwierdzam fakt. Nigeria została stworzona przez brytyjskich kartografów, a nie przez ludzi, którzy tu żyją. Nigdy nie była narodem, tylko linią na mapie, zaprojektowaną w celu uproszczenia eksploatacji. Zachowaliśmy tę linię, ale nigdy nie napełniliśmy jej substancją. Zamiast tego zbudowaliśmy iluzje: demokrację bez reprezentacji, religię bez etyki, rozwój bez infrastruktury. Fikcja trwa, ponieważ służy tym, którzy na niej korzystają.
A w środku tej fikcji…
Władza w Nigerii przypomina samego prezydenta kraju, Bolę Tinúbú – byłego gubernatora stanu Lagos, od 2023 roku głowę państwa, a zarazem jednego z najbogatszych polityków. Według niektórych źródeł jego przodkiem był znany handlarz niewolników.
Tinúbú to postać nieprzejrzysta, ale wpływowa – rozdał wiele ważnych stanowisk politycznych, co pozwala mu utrzymywać swoją pozycję. W Nigerii polityka to niemal jedyna droga do bogactwa, a system nie przewiduje odpowiedzialności ani moralnych konsekwencji. Liczy się tylko, kto wygra najbliższe wybory. Przeszłość nie stanowi obciążenia – zostaje przetworzona i wraca w formie mitu.
A jednak kiedy mówisz o kampanii Petera Obiego, wydajesz się niemal pełen nadziei. Warto tutaj wspomnieć, dla polskiego czytelnika, że Obi, oficjalnie socjaldemokrata z nigeryjskiej Partii Pracy, w wyborach w 2023 roku był bliski pokonania dwóch silnie ulokowanych w lokalnej polityce kandydatów, czyli wspomnianego już przez ciebie Tinúbú i Atiku Abubakara.
Obi był tak popularny, ponieważ zarówno jego kampania, jak i wizerunek po raz pierwszy przerwały wzór. Obi nie oferował pieniędzy. Nie obiecywał nominacji. A mimo to młodzi ludzie zjednoczyli się wokół niego – nie dlatego, że był idealny, ale dlatego, że był inny. To było organiczne. Nie było żadnych „ojców chrzestnych” [tak, w Nigerii, nazywa się czasami wspomnianego Bola Tinúbú – przyp. red.], nie było żadnej typowej polityki. Uważano go za “czystego” – i to wystarczyło. Uczyniło go fenomenem. W funkcjonującej demokracji byłby po prostu kolejnym kandydatem. Tutaj stał się symbolem.
Czy takie symbole mają znaczenie, nawet w tak nieudanym systemie?
Mają znaczenie, ponieważ ludzie potrzebują czegoś, w co mogą wierzyć. Nigeria jest pełna ludzi, którzy marzą, którzy się organizują, którzy się opierają. Nawet w upadku jest wytrwałość. Jednak nie możemy żyć tylko na symbolach. W końcu ludzie chcą substancji: szkół, które działają, dróg, które nie zabijają, sprawiedliwości, która nie jest kupowana. Dopóki nie zbudujemy tych rzeczy, każdy symbol zniknie.
Więc po wszystkim – ubóstwie, korupcji, fragmentacji – wciąż wierzysz w nigeryjską przyszłość?
Wiara to złe słowo. To, co mam – to odpowiedzialność. Nie stać nas na to, by odwrócić wzrok. To miejsce, choć tak zepsute, jest domem dla milionów ludzi, którzy odmawiają rezygnacji. Wciąż piszą, wciąż uczą, wciąż leczą. Robią to, czego państwo odmawia. Dopóki oni tu są, historia nie jest zakończona.
Fikcja może trwać – ale tak samo trwa walka, by ją przekształcić.
*Adéwálé Májà-Pearce ma 72 lata, jest jednym z czołowych public intellectuals w Nigerii. Urodzony w Londynie z ojca Yoruba i matki Brytyjki. Wychowywał się w Lagos, tam ukończył się szkołę średnią. Potem studiował na uniwersytetach w Wielkiej Brytanii. Pracował w Index of Censorships, najpierw jako badacz, a potem redaktor ds. Afryki. Po powrocie do Nigerii zamieszkał w domu wybudowanym przez ojca w Lagos. Prowadzi agencję wydawniczą Yemaja i niewielkie wydawnictwo The New Gong.
Jest autorem dwóch książek autobiograficznych: „In My Father’s Country” i „The House My Father Built”. Jego teksty regularnie pojawiają się w „New York Times”, „London Review of Books” i „Times Literary Supplement”.
Krzysztof Katkowski (ur. 2001) – socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z OKO.press, „Kulturą Liberalną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna” i „Semanario Brecha”. Jego teksty publikowały m.in. „la diaria”, „Gazeta Wyborcza”, „The Guardian” „Jacobin”, , „Kapitàl noviny”, „Polityka”, „El Salto” czy CTXT.es.
Krzysztof Katkowski (ur. 2001) – socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z OKO.press, „Kulturą Liberalną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna” i „Semanario Brecha”. Jego teksty publikowały m.in. „la diaria”, „Gazeta Wyborcza”, „The Guardian” „Jacobin”, , „Kapitàl noviny”, „Polityka”, „El Salto” czy CTXT.es.
Komentarze