0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressilustracja: Iga Kuch...

Był majowy poranek 1978 roku, około ósmej. Rolnik Jan Wolski wracał do domu wozem zaprzęgniętym w konia. Jechał polną drogą, na skróty. W oddali zobaczył dwie osoby, które szły w tę samą stronę. Kiedy zauważyły, że nadjeżdża wóz, zwolniły. Wolski nie wiedział jeszcze wtedy, że za chwilę wydarzy się tu coś, o czym będzie mówić cała Polska.

Postaci wskoczyły na wóz. Wolski opowiadał potem, że w tamtych czasach często podwoził w ten sposób ludzi. Nie byłoby więc w tym nic dziwnego, gdyby nie to, co zauważył po chwili. Nieproszeni goście byli ubrani na czarno i mieli kaptury. Mieli też zielone twarze, błonę między palcami i około metr czterdzieści wzrostu.

Przybysze doprowadzili Wolskiego do polany, na której stał ich statek. Pojazd unosił się w powietrzu, kilka metrów nad ziemią. Rolnik porównywał go do małego autobusu, do którego z ziemi można było dostać się małą windą. Maszyna wydawała stały i głośny dźwięk. Obcy kazali Janowi wejść do środka i się rozebrać, a następnie przebadali go specjalnymi talerzami.

Zdjęcie archiwalne, Dwaj milicjanci w niebieskich mundurach, jeden z białą pałką przy boku słuchają starszego człowieka w gumiakach na nogach
Jan Wolski z Emilcina opowiada milicji o UFO, maj 1978. Archiwum Fundacji Nautilus.

Wolski: Nasze ptaki, gawrony i kruki

„W tym czasie jedli coś w kształcie lodu, tylko że to nie był lód, a jakiś pokarm. Kawałek około trzydzieści centymetrów i to się łamało tak, jak twarde ciasto, kruszyło się. Wskazał na to i na mnie, czy ja będę jadł, ale ja powiedziałem, że nie. Zauważyłem, leżało tam naszych ptaków, gawronów i kruków, około dziesięć sztuk. Poruszały skrzydłami, nogami, ale były niewładne. Jak się ubrałem, to wskazał ręką, żebym sobie poszedł” – zeznawał później rolnik.

Zszokowany Wolski szybko dotarł do domu i zaczął krzyczeć do swoich synów, żeby pobiegli na polanę zobaczyć to, co on. Niestety, kiedy dobiegli, zastali tylko ślady odbite na rosie. Rolnik wezwał na miejsce milicję. Do Emilcina przyjechał też zespół ekspertów – ufologowie i rysownik, który odtworzył postać obcych i ich statek według opowieści Wolskiego.

Oficjalnie zdarzenie z 10 maja 1978 roku potwierdził tylko jeden świadek – kilkuletni Adam Popiołek. Zeznał, że widział przelatujący nad lasem statek.

Psycholog: Nie wiem

Na miejscu pojawił się też psycholog, który szczegółowo przebadał rolnika. Stwierdził, że Jan Wolski nie wykazywał żadnych niepokojących objawów i był w pełni zdrowy psychicznie.

„Muszę powiedzieć, że do badań psychologicznych pana Wolskiego z Emilcina przystępowałem ze sporą dozą sceptycyzmu. Jednakże w wyniku przeprowadzonych badań można wysunąć kilka stwierdzeń.

  • Stwierdzenie pierwsze: wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, żeby pan Wolski wprowadzał nas w błąd z pełną premedytacją. Nie ma ku temu ani motywacji, ani chyba możliwości.
  • Stwierdzenie drugie: wydaje mi się równie mało prawdopodobne, że pan Wolski został zaprogramowany przez kogoś dla składania fałszywych zeznań. Jest po prostu bardzo odporny na tego typu sugestie.
  • Stwierdzenie trzecie: wydaje mi się również mało prawdopodobne, aby przygoda, która spotkała pana Wolskiego, mogła być tworem chorobliwej psychiki. Pan Wolski nie wykazuje żadnych objawów choroby psychicznej, a stan jego psychiki jest lepszy niż większości osób w jego wieku.

Pozostaje więc pytanie, co widział pan Wolski. I na to pytanie z psychologicznego punktu widzenia nie ma właściwie odpowiedzi. Pozwalam sobie jednak wysunąć stwierdzenie czwarte, że widział chyba coś niecodziennego, coś bardzo ciekawego. Co to mogło być, nie wiem”.

Niedługo później o Emilcinie napisały agencje prasowe na całym świecie.
Łąka zarośnięta krzakami i nawłociami.
Lądowisko. Stan dzisiejszy. Fot. Milena Kuchnia.

Otworzyć w roku 3011

Patrzę na opuszczony, murowany dom, który stoi w zaroślach. Czterdzieści pięć lat od lądowania UFO. Stare, zardzewiałe rynny i okna zabite deskami. Obok drewniana szopa. To tu mieszkał Wolski. Ogród jest wykoszony i zadbany. Później dowiem się, że to wnuk Wolskiego, który mieszka w pobliskiej miejscowości, przyjeżdża tu regularnie i dba o działkę. Synowa i wnuk – nikt więcej z tej rodziny już nie żyje.

Kilometr dalej, pośrodku Emilcina, stoi jedyny w Polsce pomnik lądowania UFO. Jest dość pokaźny, kamienny. Zwieńczony dużym, metalowym sześcianem. Na tablicy wygrawerowany napis: „10 maja 1978 r. w Emilcinie wylądował obiekt UFO. Prawda nas jeszcze zadziwi…”. Obok stoi spory kamień, również z napisem: „Tu jest kapsuła czasu. Otworzyć w roku 3011”.

Pomnik postawiła w 2005 roku warszawska Fundacja Nautilus, która zajmuje się monitorowaniem zjawisk paranormalnych. W 2021 roku patroni fundacji zrzucili się też na specjalną kamerę, która transmituje pomnik na żywo. Można go oglądać w internecie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przy drodze postawiono dwie drewniane tablice ze zdjęciem Jana Wolskiego, rysunkiem pojazdu, który opisywał rolnik i streszczeniem historii w trzech językach.

Okolice pomnika to właściwie jedyne miejsce w wiosce, w którym jest jakiś ruch. Co jakiś czas zatrzymuje się tu ktoś na obcych numerach. Turyści, którzy zwiedzają Lubelszczyznę, robią tu sobie przystanek. Zdjęcie pod pomnikiem, szybka ocena sytuacji i odjazd.

Co roku swoją metę ma tu rajd rowerowy po Lubelszczyźnie. W 2014 roku nosił nazwę „Odjazdowe UFO”. To też jedyny placyk w miejscowości. Dwa stoły, ławki, mini plac zabaw i tyrolka kończąca się w lesie. Wygląda jak miejsce schadzek – zainstalowanie całodobowej kamery pewnie wielu nie ucieszyło.

Ale są cele wyższe. „Jeśli ten monitoring zarejestruje to, czego się wszyscy spodziewamy i co może pojawić się nad tym pomnikiem, to wszyscy razem wejdziemy do historii i to nie tylko Polski, ale i świata” – pisze fundacja na swoim profilu w serwisie Patronite.

Skąd by coś takiego zmyślił?

Starszy pan, który pomnik ma po sąsiedzku, dokładnie pamięta zdarzenia z 1978 roku.

– My wtedy chodziliśmy dwa kilometry na nogach przez las do szkoły do Skokowa. Dzieci nie chciały do szkoły chodzić, bo się bały, że ich porwie UFO. Potem się trochę uspokoiło – opowiada.

– Ludzie nie traktowali Wolskiego z góry? – pytam. Dziś najpewniej zostałaby mu przypięta łatka wariata.

– A skąd. Nikt go źle nie traktował ani przed tym, ani po tym. Dobry chłop był, nie pił, bajek nie opowiadał. W tych czasach nikt nie miał nawet telewizora ani z Emilcina się za daleko nie wyjeżdżało. Skąd by coś takiego zmyślił, aferę na pół kraju robił? I po co?

Argument o braku telewizji i internetu pojawi się jeszcze kilka razy. To fakt, że Wolski opowiadał z obrazowymi szczegółami o czymś, czego nie mógł wcześniej zobaczyć w mediach. Jego relacja była zbieżna z opisami podobnych sytuacji z innych części świata.

Ekspert: Skąd u rolnik wiedza ufologiczna

„Z punktu widzenia wiedzy ufologicznej, są tu rzeczy zastanawiające. Słuchając opowieści pana Wolskiego, w których opisywał zachowanie się istot i ich wygląd, czułem się tak, jakbym czytał specjalistyczne czasopisma ufologiczne (…). Otóż opisy istot z UFO, które nadchodzą z całego świata, zgadzają się bardzo dobrze z relacją pana Wolskiego.

Pozostaje dla mnie fascynującą zagadką, skąd ten rolnik mógł znać takie szczegóły jak skośne, ciągnące się nieco na boki twarzy oczy, opisywane bardzo często w raportach o UFO. Skąd wystające kości policzkowe nadające twarzy charakter orientalny, skąd zielona skóra (…). Są to sprawy, które zmuszają do myślenia i nie ma na to łatwej odpowiedzi” – komentuje ekspert z filmu dokumentalnego poświęconego Emilcinowi.

– Ostatni raz na tej polanie byłem dwa lata temu – kontynuuje sąsiad. – Kiedyś tam się pasły krowy, więc można było dojść normalnie. Teraz tylko chaszcze, wszystko zarośnięte. Tam chcieli postawić ten pomnik, ale synowa Wolskiego się nie zgodziła. W końcu sąsiadka oddała kawałek pola za darmo. Powiedziała – niech stoi, tylko żeby oficjalnie to na nią nie figurowało.

– Na pewno nikt się z Wolskiego nie śmieje. Ludzie raczej wierzą. Może młodzi mniej, ale młodzi to w ogóle rzadko w coś wierzą.

– A pan wierzy? – pytam, a staruszek wzdycha.

– Nikt nie mówi, że wierzy w UFO. Wszyscy mówią, że wierzą Wolskiemu.

Pomnik . Osadzony na kamieniu metalowy sześcian.
Emilcin. Jedyny w Polsce pomnik lądowania UFO. Fot. Milena Kuchnia.

Rdułtowski: Zemsta ufologa na ufologu

W 2013 roku Bartosz Rdułtowski opublikował książkę „Tajne operacje. PRL i UFO”. Przedstawia w niej swoje argumenty na to, że sprawa z Emilcina była mistyfikacją. Kto i po co miałby spreparować spotkanie z obcą cywilizacją w małej wiosce na Lubelszczyźnie?

Według Rdułtowskiego cała akcja była zemstą jednego ufologa na drugim. Witold Wawrzonek, który jako pierwszy przyjechał do Emilcina zbadać zdarzenie, miałby zahipnotyzować wcześniej Jana Wolskiego, wmówić mu spotkanie z obcą cywilizacją, a następnie odesłać do domu. Wszystko po to, żeby ośmieszyć później Zbigniewa Blanię – ufologa, którego zaprosił do współpracy i z którym miał ponoć prywatne zatarcia.

Tyle że do upokorzenia, które miałoby być celem mistyfikacji, nigdy nie doszło. Wawrzonek do końca życia opracowywał zdarzenia z maja 1978 roku.

Rodzina Witolda Wawrzonka wydała specjalne oświadczenie, w którym nie kryła oburzenia i poczucia oszukania przez autora książki. Syn ufologa, Adam, pisze w nim, że jego ojciec nie interesował się hipnozą i nie posiadał takich zdolności. Potwierdza to wdowa po Wawrzonku, Helena, która pisze o skandalicznej manipulacji.

– Coś tam pisali, że to mistyfikacja, że zemsta jednego na drugim. Kto to wie. Tylko że ta historia, że on go zahipnotyzował, że mu wszczepił wspomnienia… W środku lasu o ósmej rano? To brzmi równie fantastycznie, co samo UFO – mówi mi młody mieszkaniec Emilcina.

– Wiesz, w którym domu mieszkają Popiołki? – pytam o dorosłego już dziś świadka zdarzenia.

– Popiołki nie chcą już z nikim rozmawiać na ten temat.

Przeczytaj także:

Dmuchane zjeżdżalnie, prelekcje o kosmosie

Pani sołtys jest niechętna do rozmowy. Wolałaby, żeby wieś była znana z innych powodów. Mówi, że jak w Emilcinie lądowało UFO, to jej jeszcze na świecie nie było. A poza tym nie jest stąd.

Mimo to przez kilka lat organizowała we wsi Piknik Ufologiczny. Zaczynał się po południu w okolicach pomnika. Było piwo, kiełbasa i dmuchane zjeżdżalnie. Ale od zwykłego festynu odróżniało go kilka rzeczy. Mieszkańcy Emilcina mieli też bioterapeutów, ekspertów od energii i prelekcje o kosmosie.

W nagraniu z Pikniku z 2009 roku występująca przed ludźmi kobieta mówi: „Wierzę, że rzeczywistość, w której żyjemy, jest rzeczywistością przepełnioną tajemnicami.

My jako ludzie, jako istoty obdarzone potęgą umysłu, mamy obowiązek te tajemnice poznawać, badać, odkrywać”.

– Atrakcja była ciekawa, ale ludzie nie chcą współpracować – mówi pani sołtys. – Przyjeżdżali z Fundacji Nautilus, prelekcje wygłaszali dla dzieci i dorosłych, przyjeżdżał autor komiksu o Emilcinie, nawet ludzie zza granicy. Ale piknik często kończył się na dyskotece i piciu piwa. Dalej tu jest coś organizowane co roku, ale nie ogłaszamy tego. Przyjeżdżają pasjonaci i organizują sobie spotkanie w swoim gronie. Zapraszają zainteresowanych. Oczywiście mnie o tym informują.

W 2009 roku grupa piętnastu mieszkańców Emilcina założyła Stowarzyszenie Przyjaciół Emilcina „Pasjonaci UFO”. Ówczesny sołtys, Jan Cisłak, mówił w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim: „Miałem wtedy 18 lat. Byłem na tej polanie 40 minut po lądowaniu kosmitów. Stwierdziłem, że tam musiało coś być. Drzewa były upalone. Poza tym wierzyłem Wolskiemu, bo był uczciwym człowiekiem”.

Stowarzyszenie zostało wyrejestrowane z rejestru w 2018 roku.

Tablica informacyjna w trzech językach o lądowaniu UFO w Emilcinie
Tablica informacyjna przy pomniku w Emilcinie. Fot. Milena Kuchnia.

Pani sołtys: Coś tam gdzieś jest

Wciąż dziwi mnie, że historia Emilcina znana jest tylko w wąskich kręgach. Nikt też nie postanowił zrobić z niej atrakcji turystycznej. I pewnie to dobrze – można sobie tylko wyobrażać te magnesy i koszulki. A tak, dwustu mieszkańców Emilcina ma swoją lokalną tajemnicę, która kształtuje ich tożsamość.

– Ludzie niechętnie o tym mówią, bo ci, co gadali, byli wyśmiewani i wyszydzani przez innych. Ten, kto wierzy, to wierzy, a ten, kto nie wierzy, to wyśmiewa. Więc już nie chcą rozmawiać na ten temat. Raczej sobie żartujemy, że na przykład nie można się do kogoś dodzwonić, bo mu UFO zasięg blokuje – opowiada pani sołtys.

Raz na jakiś czas po wsi kręci się ktoś zainteresowany tematem. Ufolodzy nocują w namiotach przy pomniku albo na polanie. Czasem ktoś słyszy podejrzane głosy.

– Ostatnio tu była pani z Krakowa z córką. Spacerowały, rozglądały się. Dopiero jak wyjeżdżały, to się przyznały, po co przyjechały. Myślałam, że w odwiedziny do rodziny, a one przyjechały specjalnie z Krakowa obserwować UFO. Dałam im kilka kontaktów. Ja podchodzę do tego sceptycznie… Na pewno coś tam gdzieś jest. Sami na świecie nie jesteśmy.

Pani sołtys ucina rozmowę. Musi wracać do pracy.

Czy byłaś już na lądowisku?

Dorota podaje mi swój adres przez telefon. Czeka już na mnie przed domem z psem i z drewnianym koszykiem w ręku. Ku mojemu zaskoczeniu, nawigacja prowadzi mnie pod opuszczony dom Wolskiego. Dorota mieszka z nim płot w płot. Pyta mnie, czy byłam już na lądowisku. Nie byłam. No to idziemy – na grzyby i nazrywać ziół. Na polanę, na której wylądowało UFO.

Sąsiad nie kłamał. Niełatwo tu trafić. Przedzieramy się przez pokrzywy i ciernie, które wbijają się w nogi.

– W tamtych czasach była ostra komuna – zaczyna Dorota. – Wiesz jak milicja traktowała ludzi, którzy coś tam zmyślali. A on, prosty chłop, zgłosił to na milicję. Więc zobacz, jakie to musiało wywrzeć na nim wrażenie, że nie bał się zaryzykować.

– Naprawdę nikt inny niczego nie widział? – pytam.

– Wolski nie był jedyny. O tym mało kto wie. Była jeszcze pani, też starsza, ale nie chciała o tym rozmawiać. Bała się. I pan, którego znam, żyje jeszcze. Też widział i też nie chce o tym rozmawiać. Ale mi, prywatnie, opowiadał. Widział przelatujący obiekt, dokładnie ten sam, który opisywał Wolski. Świadków było więcej. Za komuny ludzie ogólnie bali się mówić na głos, do czegokolwiek przyznawać. Dlatego to robi aż takie wrażenie, że Wolski to wszystko powiedział – przerywa, zaplątałyśmy się w zarośla.

– Mój sąsiad był kuzynem Wolskiego. Już nie żyje, zmarł, jak miał 93 lata. Był jednym z tych, którzy pobiegli na polanę zaraz po powrocie Wolskiego. Widział tylko ślady stóp na rosie. Mówił mi, że po tym spotkaniu Wolski miał na karku wszywkę, taki jakby guziczek. Wcześniej tego nie miał.

Dorota co chwilę zatrzymuje się, żeby pokazać mi jakiś gatunek grzyba albo rośliny. Mówi, że bliżej jej do ziemi, niż do nieba i kosmosu. Ale swoje wie.

– To tutaj – dochodzimy do słynnej polany, choć trudno ją już tak nazwać.

– Faktycznie, zarośnięte – mówię.

– Jak na tyle lat? Przez długi czas nic tu w ogóle nie chciało rosnąć.

Trawy mają trochę ponad metr. Stoimy na polanie dłuższą chwilę. Staram się wyobrazić sobie pojazd, który opisywał Wolski.

– Dokładnie tu stała brzoza, przy której wylądował statek, ale jakiś czas temu wnuk Wolskiego ją ściął.

– Dlaczego?

– Nie wiadomo. On w ogóle stroni od ludzi. Jak kogoś widzi, to się chowa.

figurki ufoludków stojące w ogrodzie
Dwaj plastikowi kosmici w ogrodzie Doroty, mieszkanki z Emilcina. Fot Milena Kuchnia.

Widziałam szybką kulę

Wracamy drogą, którą sobie wcześniej utorowałyśmy. Rozmawiamy mniej albo raczej każda rozmawia w swojej głowie. Zatrzymujemy się nad stawem.

– Zresztą ja też widziałam szybką kulę – Dorota przerywa ciszę.

– Co widziałaś?

– Szybką kulę, ja to tak nazwałam. To tak jakbyś widziała jasną gwiazdę, bardzo nisko, nienaturalnie nisko, która pojawiła się znikąd, stała w miejscu przez dłuższą chwilę, nie wiem dokładnie ile, bo doznałam szoku. I nagle bardzo szybko zniknęła. Bez żadnego ogona. Moja koleżanka widziała o tej samej godzinie dokładnie to samo, więc nic mi się nie zdawało. Nie zrobiło mi to krzywdy, ja to tylko widziałam. Na pewno to było coś nie od nas, nie z Ziemi. Przecież nie jesteśmy sami.

– Kiedy to było?

– Trzy, cztery lata temu. Wieczorem, już się ściemniało. Wyszłam na papierosa przed dom. To było nad naszym domem, więc i nad domem Wolskiego.

– Pani sołtys sceptycznie podchodzi do takich rzeczy – uśmiecham się.

– Renata? Ona też swoje widziała. Dlatego nie chce o tym rozmawiać.

Auta gasły na zakręcie

Dorota parzy mi herbatę i zaczyna wkładać grzyby do suszarki. Przychodzi do nas jej mąż, Krzysiek. Jak mówi, interesuje się tematem. Ogląda filmy i dużo czyta o UFO.

Zaskakuje mnie inteligentne i selektywne podejście do tematu. Sprawdzają źródła, traktują różne relacje z rezerwą, czytają, słuchają specjalistów. Uznają życie pozaziemskie, ale oddzielają wiedzę naukową od lokalnych legend. To nie jest opowieść o fanatykach.

– Kiedyś była ciemnota. Ludzie opowiadali, że na wysokości polany się auta psuły, silniki gasły i nie chciały odpalić. A gasły, bo tu jest ostry zakręt, więc przy hamowaniu w starych samochodach czasem się tak działo. Był też taki artykuł, zaraz to znajdę…

Dorota otwiera stare pudło. Denerwuje się na ludzi, którzy robią z Emilcina miejsce paranormalne.

– Napisali tu, że u nas się ptaki nie gnieżdżą. Że w Emilcinie nie ma ptaków i że to ma związek z UFO. Bardzo mnie to wtedy oburzyło, bo to nieprawda. To takie gadanie, jak i z tym kamieniem.

Temat kamienia przewija się w analizach ufologów. Nie ma go już na polanie, podobnie jak brzozy.

– Fundamenty robiło się kiedyś z kamieni. Na tej polanie, stał taki jeden duży – opowiada Dorota. – Wolscy stawiali stodołę i zabrali go pod fundamenty. Bardzo ciężko było im go przewieźć do domu, wieźli go na dwa konie. No i mówią, że później im się przyśniło, że muszą ten kamień odwieźć z powrotem tam, skąd go zabrali. Nie zrobili tego od razu, więc ten budynek im się spalił. Sen się powtórzył i odwieźli kamień na polanę. Kamień stał tam aż do momentu, kiedy Wolski spotkał UFO. Później zabrali go ufolodzy.

zdjęcie: zielona tablica z nazwą Emilcin, pod nią typowa biało czarna tablica oznaczająca teren zabudowany, ale nad sylwetą miasta doklejony rysunek UFO
Tablice przy wjeździe do Emilcina. Fot. Milena Kuchnia.

Głosy mieszkańców

„Ten temat cały czas jest żywy i się przewija. Czy to w żartach, czy na poważnie, ale się przewija”.

„Robi się tu trochę miejsce kultu. Ostatnio, we Wszystkich Świętych, pod pomnikiem paliło się ze dwadzieścia zniczy. Na 11 listopada też. Kto je zapalił i w jakim celu? Nikt się później nie przyznał”.

„Ja pochodzę ze sto kilometrów stąd. Chodziłem tam do technikum z chłopakiem z Emilcina i trochę go przezywaliśmy… Od ufoludków. Później ten chłopak się z Emilcina wyprowadził, a ja się tu ożeniłem. Jakbym wiedział, to bym go nie przezywał”.

„Ostatnio wywiesiłam słoninę sikorkom i w ogóle do mnie nie przylatują”.

Węgierski telewizor

Dorota pokazuje mi fragment książki Krzysztofa Jastrzębskiego, który opisuje lokalne tereny.

„Jak się nie dostałem na studia, to chodziłem w brudnych kaloszach jako agent ubezpieczeniowy po wsiach i kolczykowałem krowy, byki. Ludzie szczuli psami, ale widłami nie przeganiali. Respekt do władzy jednak był. Obrączkowałem między innymi w Emilcinie – wsi słynnej z lądowania kosmitów. Ktoś o tym potem napisał książkę. Ja tam w to nie wierzę, ale znam tę drogę bagnistą. Tam nie było sklepu, remizy, bieda była z nędzą. Widziałem węgierski telewizor, który stał między świniami na brudnym stołku. Po co tu mieli kosmici lądować?”.

– No więc taką mamy naszą legendę o lądowaniu – mówi Dorota odsypując mi do pudełka

– Nie legendę, tylko fakty – poprawia ją Krzysiek.

Wyjeżdżając zauważam, że zamiast krasnali ogrodowych, w ogrodzie Doroty stoją dwaj plastikowi kosmici. Krzysiek wyrzeźbił też z drewna numer domu w kształcie statku kosmicznego. Rzucam ostatnie spojrzenie na opuszczony dom Wolskiego i wyjeżdżam z Emilcina z poczuciem, że wydarzyło się tutaj coś dziwnego.

Cytaty z pierwszej, drugiej i czwartej strony (wypowiedzi Jana Wolskiego, psychologa i eksperta) pochodzą z filmu dokumentalnego „Odwiedziny, czyli u progu tajemnicy” z 1978 roku w reżyserii E. Więcławskiej-Sauk. https://www.youtube.com/watch?v=Xq-5YyTJFnU

;

Udostępnij:

Milena Kuchnia

Absolwentka polonistyki i reportażu. Współautorka tekstów i scenariuszy spektakli dokumentalnych, takich jak "Odpowiedzialność" w Teatrze Powszechnym w Warszawie badająca wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej.

Komentarze