Czy w Końskich wygrywa się wybory? Przed zaplanowaną w tym mieście konwencją programową PiS pojechałem sprawdzić, czy mieszkańcom Końskich nie dokucza łatka „przeciętnych Polaków”. Burmistrz na konwencję PiS się nie wybiera, wybrał urodziny wnuczki
Czytają nas miliony, finansują tysiące. Dołącz do mniejszości. Wpłać na OKO!
Jest kebab przy ulicy Piłsudskiego, a przed nim chłopak w koszulce z symbolem Powstania Warszawskiego.
W kolejce w Biedronce psioczenie: „Nie można otworzyć drugiej kasy?”.
Przy ulicy Południowej prywatny gabinet doktora, a przed nim kabriolet.
Pod miastem płynie rzeka Czysta, ale czysta jest tylko z nazwy – w opiniach internautów na mapach Google czytam, że tam „ptaki zawracają”.
Jest też powikłana historia. Końskie rozwinęły się w połowie XVIII wieku, gdy należały do szlacheckiego rodu Małachowskich. Miejscowy pałac zaczął budować Jan Małachowski, kanclerz wielki koronny. W mieście działała wówczas fabryka broni i kilka odlewni, w których na początku XX wieku wybuchały strajki robotników.
II wojna światowa też odcisnęła piętno na mieście: we wrześniu 1939 roku wizytę złożył tu Hitler, a kilka dni później rozstrzelano 22 miejscowych Żydów, których wcześniej zmuszano do kopania grobów dla nazistów poległych w bitwie pod Kazanowem.
Więc czy Końskie, to kraj w pigułce?
Idę na skwer w centrum posiedzieć na ławeczce niepodległości, napatrzyć się na Polskę, zrozumieć dlaczego, akurat w Końskich wygrywa się wybory albo przegrywa. Tak stwierdził w 2016 roku Grzegorz Schetyna i Końskie trafiły na usta całej politycznej Polski. Ale ławki za prawie 30 tys. złotych (w 60 proc. z budżetu MON, reszta z pieniędzy miasta), nie ma.
- Buchnęli – mówi Leszek, rocznik 49, emeryt, dawniej budowlaniec.
Bogusław, rocznik 68, rencista-tokarz: – Pan patrzy: tu gdzie stoimy, był cmentarz hitlerowców, którzy zginęły po ataku na miasto. Ostatnio wzięli i ich wykopali, gdzieś na Śląsk wywieźli. No i pewnie po remoncie zapomnieli o ławce niepodległości. A tam, gdzie Biedronka, była bożnica żydowska. Też już nie ma. Nowoczesność nastała w Końskich, to i na niepodległość nie ma miejsca.
Pokazuję zdjęcie ławeczki, bo wciąż jest na mapach Google. Ma jedno metalowe siedzisko i multimedialne funkcje, można wysłuchać fragmentu Pieśni Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Niby żadna strata, bo i tak nikt na niej nie siadał, co by niepodległości nie profanować.
W Końskich przesiaduje się na drewnianych ławkach, wygodnych, no i w cieniu. Przed chwilą przycupnęli na takiej w trójkę, ale ich kolega nie dał mi się przedstawić, ledwie usłyszał, że pytam o konwencje PiS, od razu czmychnął.
– Komuch – mówi o kumplu Leszek. Oparty o rower, w swetrze, przedstawia się jako wyborca PiS, odkąd go PO oszukała: dali mu 4 złote więcej w ramach rewaloryzacji emerytur, a przywalili po łbie i portfelu 12 złotymi podwyżki prądu
– Platformers czerwony – potakuje Bogusław, w apaszce i jasnej kurtce. Mówi o sobie, że jest „wyborcą mniej więcej PiS-u”. Przyznaje, że na pewno nie zagłosuje na Korwina-Mikke, bo ten dzieci katuje – tak czytał w „Fakcie”, który nosi przy sercu, za pazuchą.
Leszek ciągnie: – Zanim żeś pan przyszedł, tośmy się pokłócili. O co innego jak nie o politykę. Nasz kolega, platformers czerwony, mówi, że w sobotę Kaczor przyjeżdża i że najchętniej by go odstrzelił. Tośmy na niego naskoczyli. W Końskich, proszę pana, jak wszędzie: połowa miasta głosuje na PiS, reszta na komuchów.
Jak zaproszą, to się Bogusław z Leszkiem na konwencję PiS wybiorą. Leszek wspomina, jak przed trzema laty zagadywał Beatę Szydło, premier przyjechała do Końskich w trakcie kampanii przed wyborami prezydenckimi. Taka normalna baba, nie bez powodu zlękniona chodziła po skwerku, jak wyborcy PO protestowali.
Leszek: – To były jedne wielkie cyrki. Najechało się z Warszawy tych oprychów, jak ich nazywają?
Bogusław: – Brygady opozycji, czy jakoś tak.
– Leszek: – Czerwone platfusy. Jeździli w koło z megafonami, darli się wniebogłosy, a nasi się bali odezwać, bo by w łeb dostali. To i Duda się przestraszył. Miał mówić na skwerku, to go zabrali do hali.
Bogusław: – Tam, gdzie teraz konwencje robią. Pewnie nie zaproszą, ale pójdzie się zobaczyć w telewizorze, co obiecają. Bo że obiecają to pewne. Panu powiem, boś pan za młody, żeby to rozumieć, jak jest z tą polską polityką. Obiecują wszyscy. I kłamią wszyscy, ale nasi, czyli z PiS jakby mniej.
A przecież były czasy – tak wydaje się po lekturze archiwum „Tygodnika Koneckiego”, że wybory w Końskich wygrywało się szczerością.
Choćby w 1997 roku, gdy do Końskich przyjechał Józef Oleksy, szef SdRP (Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej), a u jego boku Henryk Długosz, późniejszy poseł partii ze Świętokrzyskiego. Ten drugi nie owijał w bawełnę: „Macie cudowne ryby, przyzwoicie podajecie wódkę i macie piękne kobiety”.
W odpowiedzi AWS zorganizowało mecz piłkarski i spotkanie z Wojciechem Cejrowskim, który pośmiał się z komuchów oraz radził zebranym: „Głosujcie w ciemno”.
W latach 90. w Końskich, niegdyś stolicy polskiego odlewnictwa, upadły zakłady Zamtal (pracowało tam prawie 4 tys. ludzi, dziś największym pracodawcą w mieście jest szpital – zatrudnia ok. 900 osób), bezrobocie dochodziło do 25 proc., radni miejscy zwolnili nawet miejscowych przedsiębiorców od podatku od nieruchomości. Ludzie widzieli przyszłość tylko w ciemnych barwach. Jeszcze w 2001 roku „Tygodnik Konecki” donosił: „około 45 proc. ludności żyje na kreskę”.
Wtedy upadł w Końskich bastion lewicy. Tamtej jesieni w trakcie kampanii dziennikarze zrobili sondę wśród kandydatów i zapytali m.in. o ich wady. Kandydaci nie gryźli się w język, to były jeszcze czasy między PRL-em a PR-em.
Kandydat PSL stwierdził wprost: „Nieraz lekko się zdenerwuję, jak ktoś mnie wnerwi”. Nadzieja Unii Wolności przyznała się do „braku systematyczności”. Kandydat i kandydatka PiS chyba się umówili, oboje za wadę uznali łatwowierność.
Wyniki wyborów wylądowały dopiero na ósmej stronie gazety, a potem do miasta wkroczyła firma produkująca biustonosze (miała produkować tysiące dziennie), Unia Europejska i nowoczesność. Kandydaci z 2007 roku już całkiem serio rzucali hasłami: „By żyło się lepiej” (Krzysztof Gregorek z PO) lub „Mądre rządy zamiast głupich wojen” (Sławomir Kopyciński z LiD), żadnego tam gadania o wódce jak dekadę wcześniej.
Przed wyborami w 2011 roku politycy wyjechali do ludzi. Kandydatka PO wsiadła do samochodu umalowanego w… ciapki dalmatyńczyka, ledwie zaparkowała, a już rozdawała mieszkańcom magnesy na lodówkę i saszetki karmy dla kotów.
SLD zorganizowało czerwony autobus z otwartym piętrem, a kandydaci machali do konecczan. „Większość koneckich kandydatów nie zdecydowała się na prowadzenie kampanii wyborczej z prawdziwego zdarzenia” – narzekał na brak prawdziwych debat „Tygodnik Konecki”.
To początek hegemonii PiS w mieście. Są wyraźnie bliżej ludzi – w powyborczym wydaniu z 2015 roku słuch o opozycji ginie, a zwycięzcy (w tym były agent CBA Tomasz Kaczmarek z PiS) dziękują mieszkańcom za głosy.
Na świętokrzyskiej scenie walczy jeszcze lewicowy poseł Andrzeja Szejna, urodzony w Końskich: raz zaprasza do miasta Bronisława Cieślaka, serialowego porucznika Borewicza, a raz byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale to już Polska podzielona.
W 2015 roku nieznany sprawca niszczy plakaty wyborcze kandydatów Solidarnej Polski i Zbigniewa Ziobro. „Tygodnik Konecki” puchnie zaś od twarzy kandydatów PiS, wyretuszowani i obiecujący, rosną z każdym wydaniem i pożerają konkurentów o główkach krasnoludków.
Kulminacją jest przedwyborcza rozkładówka z 2019 roku: trzy reklamy PiS-u, a obok całostronicowa reklama Orlenu.
Gdy w pachnącej świeżością i unijnymi dotacjami koneckiej bibliotece przeglądam kolejne wydania „Tygodnika Koneckiego”, dochodzę do wniosku, że patetyczne hasła: „Wszystko dla ludzi”, „Dla ludzi, dla Polski”, „Obrońca ludzkich spraw”, „Dziś budujemy przyszłość naszych dzieci” są bardziej strawne z majonezem.
Bo na sąsiednich stronach z reklamami dyskontów słoiki z majonezem przypominają wyborcom, że istnieje rzeczywistość i należy zachować dystans wobec obietnic. Polska się zmienia, cena majonezu rośnie: 2007 – 3,99 zł, 2011 – 4,69, 2015 – 5,79, 2019 – 8,99.
– Tak było – kiwa głową Adam. – Majonezu nigdy nie brakowało, a dopiero PiS wpadł na to, żeby ludziom posmarować socjalem. I do czego to doprowadziło? Pan spojrzy na targowisko, niedługo jajka będą w cenie diamentów. I ja się na to nie zgadzam. Wie pan dlaczego? Bo mam już dość dzielenia się z państwem. Dlatego zagłosuję na Konfederację.
– Bo wierzy Pan w Polskę bez podatków?
– A gdzie tam, wierzę w dyskusję o ekonomii. Dopiero co wróciłem z Sycylii, przeszedłem się po targu i jajka były tańsze o pół euro niż u nas. To co? Włosi mają bardziej wydajne kury? A może nie karmią ich ukraińskim zbożem? Potrzeba dyskusji o podatkach, a tylko Konfederacja to proponuje.
Zagaduję Adama, gdy szukam biura poselskiego Andrzeja Szejny z Lewicy. Kręcę się wokół Rossmanna, biura nie widać, a mężczyzna zwraca uwagę, że wiatr wywrócił baner do góry nogami. Zamknięte.
To samo z biurem poselskim PO – wciśnięte gdzieś na pięterko, trzeba wytężyć wzrok, by zobaczyć wyblakłe napisy. Zresztą od zjazdu z S7 aż do rogatek miasta nie zauważam żadnego banneru opozycji. W oczy rzuca się za to Anna Krupka z PiS z hasłem „Dla Świętokrzyskiego”. Sekretarz stanu w ministerstwach odpowiedzialnych za sport rozpycha się łokciami na banerach: na odcinku 45 kilometrów aż do rogatek miasta naliczę ich 14. Kolejne trzy wiszą na ogrodzeniu naprzeciwko wjazdu na parking magistratu.
– A co z opozycją? Odpuścili Końskie? – dopytuję Adama. – Może brakuje struktur: w 2010 roku 40 działaczy PO z powiatu wystąpiło z partii, bo czuli się marginalizowani przez zarząd? A może kojarzą się źle jak ci z PSL, bo w ostatniej dekadzie trójce kandydatów tej partii (do rady miasta) policja odbierała prawko za jazdę po pijaku?
– No nie widzi się ich – namyśla się Adam, koło trzydziestki, pracuje w branży IT. – Tak na oko, to chodzi o to, że białe koszule tu nie pasują. I pewnie to zrozumieli, że przeciętnego Polaka nie przekonają.
– Co to znaczy przeciętny Polak?
– Dla tych z dużych miast przeciętny Polak chodzi do fryzjera, a nie do barbera, zarabia średnią krajową i jeździ używanym autem. Tyle że to już dawno nie jest prawda, bo nawet w Końskich już dwóch barberów mamy. To niesprawiedliwe oceny. Różnica między Końskimi a wielkomiejską Polską jest jedna: tutaj mówią wprost, że głosują na PiS, a tam kręcą i zatajają, bo im wstyd.
Adam ma porównanie, bo trzy dni pracuje w rodzinnym mieście (tak się po pandemii „zawodowo poskładało”), a na dwa dojeżdża do Łodzi „pociągiem Dudy”.
– Pociągiem Dudy? – upewniam się, a Adam potakuje. Dwa lata temu prezydent zapowiedział, że Końskie po 12 latach wrócą na kolejową mapę Polski. I dziś pociągi jeżdżą kilka razy dziennie, m.in. do Łodzi, Skarżyska-Kamiennej, Tomaszowa Mazowieckiego.
Swego czasu w holu starostwa powiatowego w Końskich na pamiątkę obietnicy prezydenta ustawili wielkoformatową fotografię z tego wydarzenia, krzesło i ławkę, przy której zasiadł Duda. I nawet długopis, który zakończył erę komunikacyjnego wykluczenia miasta. Podobno ktoś długopis ukradł.
Starosta konecki Grzegorz Piec z PiS mocno dziś zajęty. Wiadomo dlaczego, mruga okiem powiatowa urzędniczka, za chwilę konwencja, nie czas na rozmowy o zaginionym długopisie prezydenta.
I choć budynek dworca jest zaniedbany i zamknięty, a PKP chce go komuś wynająć, to pociągi jeżdżą. PKP się chwali: z miesiąca na miesiąc przybywa pasażerów.
– To mówi wszystko o PiS – ciągnie Adam. – Byle jak, ale – muszę to oddać partii rządzącej – jednak do przodu. Na ludzi to działa, ale na mnie już nie.
– To może jednak odda pan głos na Giertycha? – pytam.
– Przecież to typowy narodowiec.
– I to panu przeszkadza? W Konfederacji ich nie brak.
– Ale co on wie o podatkach? No nic. Jemu tylko Kaczyński w głowie, a nie gospodarka.
Grupa młodych przysiadła na piwie na plastikowych krzesłach jednej z knajp. Zagaduję, o polityce nie chcą gadać. Ale piwo rozwiązuje języki. – Weź, no Julka powiedz coś panu dla beki, ty miastowa jesteś – młody chłopak namawia koleżankę.
Julka, studentka z Łodzi, przyznaje, że się niezbyt zna na polityce. Ale nie podoba jej się, jak PiS i Konfederacja traktują kobiety. Na pierwszym roku poszła na marsz w obronie kobiet, bo koleżanki akurat szły.
– W Końskich mam rodzinę, znajomych, ale życia sobie nie wyobrażam. Od wszystkich rówieśników słyszę, że chcą uciekać – mówi studentka. – I to, że tutaj się wygrywa wybory, to największe kłamstwo. Sam fakt, że politycy widzą w nas przeciętnych Polaków, już powinien nas obrażać.
– No właśnie – odzywa się nagle jej koleżanka. – Nawet, jak tutaj przyjedzie Kaczyński, to przecież pracy dla nas do Końskich nie przywiezie. Dlatego nie wybieram się na wybory. Strata czasu.
17-letnia Gabrysia Blok uczy się fryzjerstwa i dwa razy w tygodniu chodzi na praktyki do salonu.
– Temat polityki rzadko jest poruszany, bo zaraz są krzyki – uśmiecha się dziewczyna, która za namową nauczycielki przedsiębiorczości zaczęła udzielać się jak radna Młodzieżowego Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego. Marzy jej się sprawiedliwa Polska, czyli taka, w której każdy może wyrazić swoje zdanie i nie zostanie wyśmiany.
– Mam takie wrażenie, że politycy nie znają młodzieży. Jesteśmy pomijani, wszystkie wydarzenia skierowane są dla rodzin lub seniorów, a dla nas nic nie ma – mówi Gabrysia. – Jako radni sejmiku działamy po to, by głos młodzieży został usłyszany.
Przyznaje, że większość znajomych z Końskich, którzy będą mogli iść do urn, zagłosuje za Konfederacją. Nie, żeby Mentzen przyjeżdżał do Końskich, nie musi – dociera do rówieśników na Tik-Toku. Plakatów wyborczych opozycji Gabrysia też w Końskich nie widziała.
– Może myślą, że szkoda plakatów, bo mieszkańcy i tak zagłosują na PiS? – zastanawia się.
Jadę pod Końskie do sołectw Niebo i Piekło. W Niebie budują się luksusowe wille z przeszkleniami, w Piekle zaniedbane obejścia i kilka domów letniskowych. Dookoła las, z którego wychodzi grzybiarz. Marnie mu poszło, więc tym bardziej nie ma ochoty na rozmowy o polityce.
– Niech pan napisze, że w Piekle głosują za Kaczyńskim. A każdy już sam sobie to zinterpretuje – rzuca z uśmiechem na odchodne.
Nie wszyscy mieszkańcy Końskich garną się do rozmów o zbliżających się wyborach. Ale odmowy dużo mówią o Polsce:
Lokalna celebrytka, która szukała męża wśród rolników, zgadza się na rozmowę, podaje adres domu, ale potem rezygnuje. – Przepraszam bardzo, ale niestety nie mogę udzielić wywiadu, ponieważ obowiązuje jeszcze umowa z TVP do grudnia, a że jestem osobą publiczną, to nie chce mieszać się w kampanię – napisała.
Magda, nauczycielka, nie ma czasu na głupoty, bo „pracuje właściwie na trzy etaty”.
Były członek zespołu Sweet Combo, który wyśpiewywał „Balladę o Końskich” („To miasto jest piękne, ale z lotu ptaka / W tym mieście optymizm zalewa robaka”), a dziś dyrektor domu kultury też się nie wypowie. – Z racji pełnionej funkcji muszę pozostać apolityczny – oświadcza.
Dwaj przedsiębiorcy w pizzerii rozmawiają o fakturach, ZUS-ie, narzekają, ale zagadani milkną i wychodzą.
Może dlatego polityka wyniosła się na obrzeża Końskich do miejskiej hali sportowej przy Stoińskiego („zobaczysz pan graffiti z Polską Walczącą i w prawo” – tłumaczy młody konecczanin).
Zostały trzy dni na przygotowania do sobotniej konwencji PiS: przyjedzie wierchuszka partii. Na razie po hali niesie się puste echo. W jednej części pracownicy ocierają pot z czoła i montują scenę dla prezesa Kaczyńskiego i jego obietnic. W drugiej ćwiczą strażacy.
– Jak się dostać na konwencję? – dopytuję panią z portierni. Ale nie wiadomo, organizatorka przepadła, portierka jej szuka, nie ma, może będzie potem, zapala papierosa, gasi, znów zapala. Nic nie wiadomo. Ma już dość tego zamieszania. Na szczęście w sobotę zaczyna urlop. W końcu odpocznie od polityki.
– Nie zostałem zaproszony, bo nie jestem członkiem PiS-u i nie należę do grona ludzi blisko związanych z władzą – przyznaje Krzysztof Obratański, burmistrz Końskich. – Poza tym mam w tym czasie znacznie poważniejsze zajęcie, czyli szóste urodziny mojej wnuczki.
Siedzimy w jego przestronnym gabinecie, który mieści się w zabudowaniach dawnego zespołu pałacowego z połowy XVIII wieku. Włości należały do rodziny Małachowskich, potem do Tarnowskich. Dziś park daje schronienie przed upałem, petenci wychodzą z magistratu na fontannę, humory dopisują. Burmistrz trzyma na biurku słomkowy kapelusz i wita się wysłużonym dowcipem: „Wody, herbaty, a może wódki?”.
Na stole zdjęcie Rady Miejskiej z 1994 roku z radnym Obratańskim na pierwszym planie. Burmistrz znalazł je w trakcie remontu i zostawił na pamiątkę. W samorządzie jest od ponad trzydziestu lat, zaczynał w Forum Prawicy Demokratycznej, potem był w Unii Wolności. Początki samorządu nazywa gwiezdnym czasem. Na fotelu burmistrza zasiada od 2002 roku (z przerwą w latach 2010-2014, gdy rządził Michał Cichocki z PO), wówczas media ogłosiły upadek bastionu lewicy w Końskich.
– Nie przeszkadza panu, że miasto stało się rodzajem rezerwatu „typowych Polaków”? – pytam burmistrza.
– A czy Warszawa ma problem z tym, że uchodzi za miasto lemingów? A miasteczko Wilanów z tym, że jest stuprocentowo przewidywalne, jeśli chodzi o postawy wyborcze? – odpowiada Obratański. – Końskie być może są przeciętnym polskim miasteczkiem. Czy coś jest z tym złego? Mieszka u nas ten archetypiczny Polak, różnie oceniany w różnych środowiskach. Ale podkreślmy – przeciętny nie znaczy gorszy. Skrzydlatej frazie Schetyny zawdzięczamy popularność. Należy pamiętać, że to tylko anegdota, rodzaj alibi wyborczego, a problemy i wyzwania takich miast jak Końskie są rzeczywiste. O tym się zapomina.
Przez blisko godzinę rozmawiamy o samorządach. Obratański przyznaje, że ostatnie zmiany w systemach podatkowych wpłynęły na tąpnięcie w dochodach własnych gminy, mechanizm podziału pieniędzy z dotacji wyrównawczej był niesprawiedliwy, bo najwięcej dostały najbiedniejsze, a niekoniecznie największe samorządy. Dodaje jednak, że zostało to zmienione: dzięki temu zamiast 3,8 mln zł jak w ubiegłym roku, w tym Końskie dostały 9,2 mln zł. Czyli nie ma co narzekać.
Owszem, burmistrz ostrożnie dobiera słowa. Np. na temat zadań dla gmin, które „niespodziewanie są przenoszone z miejsca na miejsce”. Tak było z programem 500 plus – „ogromną kobyłą”, która wymaga wdrożenia systemu, przygotowania ludzi, przepuszczenia przez machinę urzędniczą ogromnych kwot, a potem nagle została przeniesiona do ZUS. Ale to też burmistrz rozumie.
No i w końcu Obratański porównuje „schetynówki” do dzisiejszych programów. Bo program PO oferował możliwość aplikowania przez gminę o dofinansowanie budowy jednej drogi w wysokości 50 proc. dotacji, a dziś gminy mogą walczyć o kilka, a dofinansowanie może sięgać nawet 80 proc.
– Nikomu nie odbieram prawa do krytycznej oceny władz, ale prawdą jest, że takiej obfitości programów dotacyjnych nie pamiętam.
– Jest pan urodzonym dyplomatą, ale czy nie bał się odebrać telefonu od Jacka Kurskiego? – zmieniam temat, przypominając, jak w 2020 roku TVP pod rządami Kurskiego organizowało „debatę prezydencką”, z której zrezygnował Rafał Trzaskowski.
– Absolutnie nie, a czemu miałem się bać?
– Bo mogła się do pana przykleić łatka 100-procentowo PiS-owskiego burmistrza.
– Działalność w samorządzie nie polega tylko na podejmowaniu łatwych decyzji. Dla mnie miarą są korzyści dla gminy, a nie mój prywatny interes. To była szansa, by na Końskie zwrócone były oczy całej Polski: w najbardziej popularnej telewizji i w najlepszych godzinach oglądalności. Ekspert wyliczył, że normalnie taka promocja kosztowałaby 600 milionów złotych, a my mieliśmy ją za darmo. 600 milionów, rozumie pan? Końskie zostały pokazane jako ładne miasto sympatycznych ludzi, a TVP udało się przekonać do odwiedzenia zalewu w Sielpi. Do dziś zjeżdżają tam turyści i mówią, że przyjechali, bo zapamiętali plażę właśnie z przebitek w trakcie debaty.
– To nie była debata, tylko wiec Dudy. I przez to Końskie kojarzą się dziś wyłącznie z PiS – rzucam.
– To nie jest do końca sprawiedliwa łatka tak jak kiedyś hasła o bastionie lewicy. Tutaj jak wszędzie, ludzie mają swoje sympatie i antypatie, ale przecież nie głosują wyłącznie na PiS – podkreśla burmistrz. Na kogo będzie głosował? Zasłania się zasadą tajności wyborów.
– A co z opozycją? Mam wrażenie, że odpuściła Końskie.
– Prawdopodobnie pan Trzaskowski, rezygnując z udziału w tej debacie, stracił szansę na prezydenturę. Pięćset tysięcy głosów różnicy to jest pryszcz. On jest na tyle inteligentnym człowiekiem, że prawdopodobnie dałby sobie radę w debacie, niezależnie od tego, jak bardzo niesprzyjające byłyby dla niego okoliczności.
– A dziś zaciera pan ręce na pojedynek Kaczyński – Giertych?
– Nie sądzę, by to był pojedynek. Zgadzam się z opiniami politologów, że kandydatura Kaczyńskiego nie jest przypadkowa: ogłoszenie startu prezesa wygasiło konflikty wewnętrzne w partii, zapewne chodzi o to, by wygrać w drugim największym okręgu w kraju. Ale choć obserwuję kampanię z socjologicznym zaciekawieniem, to w sobotę będę skupiał się wyłącznie na urodzinach wnuczki.
Pytam burmistrza o ławeczkę niepodległości, która zniknęła ze skwerku w Końskich. Nie buchnęli, jak oskarżał pan Leszek, nie zapomnieli, jak podejrzewał. Ławeczka wróci, obiecuje burmistrz, ale tym razem na tereny rekreacyjne w dzielnicy Browary.
– Ławeczka niepodległości wymaga jednak przyłącza elektrycznego, co zajmuje trochę czasu. Spacerowicze odnajdą ją tam na wiosnę – uśmiecha się burmistrz Końskich.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Komentarze
To jest druga połowa Polski. Chyba wierzą, że od razu wjedziemy do Warszawy przez Służewiec, na sygnale "Końskie"
Te ławeczki też jakiś dziwny wkład w świętokrzyskie. W naszym regionie nie było tego, to chyba z tych wielkich jezior gdzie całe dni na rybach z wódeczką. To z północy Polski.