0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

I co? Czujecie jakąś realną zmianę? – tak pytaliśmy się nawzajem na niejednym kolegium redakcyjnym w powyborczych tygodniach.

W tamtych pierwszych dniach pierwsze odpowiedzi najczęściej sprowadzały się do różnych wersji „oby nie zapeszyć” – a ironia na niejeden sposób mieszała się w nich z różnymi rodzajami niedowierzania. Tak było w trakcie tego nieco dziwnego interregnum między ostatnim posiedzeniem Sejmu zdominowanego przez PiS a pierwszym posiedzeniem Sejmu, w którym po ośmiu latach większość należy do demokratów. Ale teraz, gdy nowy Sejm w końcu ruszył, a jego pierwsze obrady zaskoczyły chyba wszystkich, świadomość, że coś się w Polsce jednak zmienia, zaczęła być całkiem namacalna.

Dlaczego?

Wygląda na to, że dziennikarki i dziennikarze OKO.press mają co najmniej kilka wyjaśnień.

Piotr Pacewicz: O swojej radości pisałem już w OKO.press. Mijają tygodnie, a radości nie ubywa. Nie mijają też chwile wzruszenia, które u mnie przyjmują formę krótkiego szlochu szczęścia, tak bym to nazwał. Ostatnio, kiedy Szymon Hołownia w marszałkowskim debiucie użył historycznej formuły „wiwat wszystkie stany”, nie wiem, dlaczego akurat to sformułowanie mnie tak poruszyło.

Przeczytaj także:

Radość i złość

Agata Kowalska: “Straż Marszałkowska nagle jest uprzejma i uczynna” – opowiadali mi sejmowi dziennikarze. Zabrałam na Wiejską tego pierwszego dnia nowego Sejmu mikrofon podcastu “Powiększenie”, by pytać, co powinno się w parlamencie zmienić. A okazało się, że znalazłam się w środku procesu zmiany

Gdy nagrywałam te pierwsze wypowiedzi, jeszcze nawet nie wybrano marszałka Sejmu, w fotelu prezydialnym zasiadał chwilowo marszałek-senior Marek Sawicki. Trudno podejrzewać, by to on wydał Straży Marszałkowskiej polecenie przyzwoitego zachowywania się. Prędzej był to efekt odwilży, zmiany atmosfery, przewidywania samych funkcjonariuszy, że X kadencja Sejmu będzie radykalnie inna niż dwie poprzednie.

Magdalena Chrzczonowicz: Radość i złość jednocześnie. Jako stała bywalczyni Sejmu podczas protestów sądowych w 2017, jako stała obserwatorka komisji sejmowych, szczególnie tej praw człowieka pod wodzą Stanisława Piotrowicza czuję się jak w latach rewolucji. I rozumiem doskonale posłów i posłanki jeszcze opozycji, że nie zagłosowali za kandydaturą Elżbiety Witek. Bo tak jak PO nie doceniła poczucia upupienia i frustracji wyborców w 2015 (i przegrała), tak PiS nie docenia teraz poczucia upokorzenia po 8 latach łamania procedur i arogancji w Sejmie. Utarcie nosa tym łamaczom jest wyzwalające.

Boję się jednak, że wróci imposybilizm (pardon le mot) a nowa władza rozczaruje w dwóch kwestiach – aborcji i łamania praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej. Już to się zresztą zaczyna – o granicy nikt nic nie mówi, więc w sumie rozczarowania nie ma, jest tylko bezsilność. Ale kwestia aborcji była głośna w kampanii, walka o nią trwała. Ale nie ma jej w umowie koalicyjnej, a projekt depenelizacji został okrojony. Panowie znowu rozłożą ręce i powiedzą – no staraliśmy się, ale to kwestia światopoglądowa i co my możemy. I jak zwykle prawa kobiet przegrają z wielką polityką.

Dziewczyny, tylko pokonamy komunę i wtedy zajmiemy się waszymi prawami.

Dziewczyny, tylko wejdziemy do UE i wtedy zajmiemy się waszymi prawami.

Dziewczyny, tylko pokonamy PiS i wtedy zajmiemy się waszymi prawami.

Dziewczyny, tylko... i wtedy...

Ulga i zmęczenie

Mariusz Jałoszewski: Pierwsze dni po wyborach poczułem, jak bardzo jestem zmęczony. Nie potrafiłem się cieszyć, tylko poczułem ulgę, że na razie to koniec. PiS urządził nam wszystkim w Polsce – a dziennikarzom zwłaszcza – maraton i ścieżkę zdrowia. Praca do późnej w nocy, w weekendy, w wakacje. Nie było widać końca tego szaleństwa, chaosu i niszczenia demokracji. I nagle wieczorem 15 października pstyrk. Koniec. Nagle czegoś zabrakło, coś uszło. Skończyła się presja, wieczne napięcie. Spadła adrenalina, która napędzała przez te lata.

To samo czuło wielu sędziów, prokuratorów i prawników, którzy obronili dla nas państwo prawa. Poczuli zmęczenie i ulgę. Dopiero po kilku dniach do mnie i do nich zaczęła docierać radość. Pojawił się uśmiech na ustach, odprężenie, pojawiły się żarty, śmiech. Ale ta radość podszyta jest też obawami o przyszłość. O to, czy uda się naprawić państwo. Cztery lata to mało, muszą być szybkie i nawet radykalne ruchy. Bo PiS wyrządził państwu wiele zła.

Agnieszka Jędrzejczyk: „Ale to my zrobiliśmy, prawda?” Tak mówią mi aktywiści, z którymi rozmawiam po wyborach. Oglądają obrady Sejmu i nie wierzą, że to się dzieje naprawdę. Cieszą się, ale nie są w stanie uwierzyć, że to efekt ich pracy. Ale chyba musi być związek między tym, co robili, a wynikiem wyborów? Nie są pewni.

A przecież nie ograniczali się do protestów, organizowali się, spotykali, sieciowali. Pomagali na obu wschodnich granicach Polski. Mieli sprawy na policji i przed sądami. Współpracowali ze swoim samorządem lokalnym. Zaangażowali się przed wyborami w kampanie profrekwencyjne. To społeczeństwo obywatelskie doprowadziło do zmiany. Ale czy politycy w samym centrum to zauważą? Wrócą do konsultacji przed wprowadzaniem zmian? Nauczą się prowadzić narady i organizować panele obywatelskie? Zauważą i docenią ten mozół dyskutowania i szukania rozwiązań z ludźmi?

Nowość czy deja vu?

Miłada Jędrysik: Jak wszyscy jestem w szoku, bo niby wiedziałam, że tak wiele się w Sejmie zmieni, ale jednak trzeba było to zobaczyć na własne oczy. Zobaczyć Jarosława Kaczyńskiego podchodzącego do marszałka Hołowni i domagającego się głosu, bo jest premierem i to, że nie dostaje tego głosu – bo niby dlaczego, jest szeregowym posłem. Albo to, że nagle do naszej dyspozycji są przyszli ministrowie i ministry, że polityk nie wyzwie cię od czerwonych, tylko będzie z tobą rozmawiał. Mój mózg jeszcze do końca tego nie przepracował.

Z drugiej strony mam już nie takie miłe poczucie dejà vu: znowu wszędzie w telewizorze są panowie w garniturach, tylko trochę młodsi. A człowiek sobie myśli, że już zasłużył na taki rząd, jak w „Borgen", albo chociaż jak w Estonii. No ale to nie jest tylko problem pchania się tych panów do polityki, tylko tego, że Polki i Polacy wciąż jeszcze nie tak chętnie głosują na polityczki. Na szczęście mamy już trochę świetnych polityczek, więc może potrzebujemy jeszcze trochę czasu, żeby się nam polityka sfeminizowała – bo nie mam wątpliwości, że to będzie dobre dla naszego państwa i społeczeństwa.

Piotr Pacewicz: Zajęty – jak cały nasz zespół – jestem analizowaniem tego, co nowa władza zapowiada, a co, na przykład w umowie koalicyjnej, pomija. Z ulgą słyszę skargi polityczek i polityków, że OKO.press się czepia.

Taki jest przecież podział ról: wy macie się starać popełniać jak najmniej błędów, a my mamy się czepiać, sprawdzać, wytykać pomyłki, przedstawiać dylematy polityki. I oczywiste jest wasze (polityków i polityczek) poczucie krzywdy, że wygraliście wybory, doprowadziliście do utworzenia koalicji, chcecie wszystko naprawić, w sytuacji ekstremalnie trudnej, z takim paskudnym i bezwzględnym przeciwnikiem, jakim jest PiS, tak ciężko pracujecie, a media, zamiast was chwalić, czepiają się. Taki wasz i nasz los. I taka jest nasza odpowiedzialność wobec wyborców, a w medium, jakim jest OKO.press – przede wszystkim wyborczyń, bo to kobiety obroniły w Polsce demokrację, to one są siłą progresywną.

Nadzieja czy lęk?

Marcel Wandas: W pierwszych dniach zawieszenia pomiędzy dwiema rzeczywistościami cieszą ekologiczne deklaracje oczekiwanej koalicji. W polskiej polityce nikt do tej pory nie mówił mocno i zdecydowanie o katastrofie klimatycznej – używając właśnie tych dwóch słów. To ważne świadectwo. Pytanie jednak, jak podejdą do swoich deklaracji rządzący: czy nadal będą obawiali się skali wyzwań sprawiedliwej transformacji i nacisków węglowego lobby? Czy będzie wystarczyło, że marszałek Hołownia zasadzi kilka drzew w okolicach Sejmu i nieco przybrudzi lakierki?

Obawiam się też tego, że przehandlujemy progresywne reformy za święty spokój. Na zalegalizowanie aborcji do 12. tygodnia czekają wyborcy i wyborczynie – również ci chcący planować dziecko, ale obawiający się o bezpieczeństwo prowadzenia ciąży w polskich szpitalach. Stawiałbym spore pieniądze na to, że za jakiś czas moglibyśmy pogodzić się z tym, że postulat ten został zarzucony, ale przynajmniej mamy święty spokój od zamordyzmu PiS-u. Podobnie może być z innymi progresywnymi reformami: odpowiedzialna polityka mieszkaniowa, traktowanie osób LGBT+ jak normalnych obywateli? Dajmy spokój, „bynajmniej sądy wolne”.

Witold Głowacki: Tego pierwszego dnia obrad Sejmu jakoś trudno mi się było przyzwyczaić do tego, co oglądam i słyszę. Widząc Szymona Hołownię w roli marszałka, przez dłuższą chwilę miałem wrażenie, że to nijak nie zagra. I że w tym w gruncie rzeczy ponurym miejscu już się tak nie da. Miałem poczucie, że Sejm, będący przez te osiem ostatnich lat areną permanentnej werbalnej przemocy i rozpasanego chamstwa, przesiąkł tą atmosferą tak mocno, że jej wyrugowanie wymagałoby przynajmniej generalnego remontu całego gmachu. A potem bardzo szybko okazało się, że może jednak nie trzeba zrywać podłóg. I że może jednak się da zmienić to miejsce choć trochę.

Wzruszenie

Roman Pawłowski: Emocje i wzruszenie, jakie towarzyszyły pierwszemu posiedzeniu Sejmu X kadencji, przypomniały mi ten pierwszy, jeszcze kontraktowy Sejm wolnej Polski, który zebrał się po wyborach 4 czerwca 1989 roku. Tam także był podział, choć nie wyrażał się w awanturach, wyzwiskach i obstrukcji, jak dzisiejszy. Była natomiast ogromna wiara w nadchodzącą zmianę i wielki kredyt zaufania dla większości z ówczesnego Komitetu Obywatelskiego Solidarność.

Charakterystycznym rysem pierwszych lat polskiej demokracji były nowe słowa z dziedziny parlamentaryzmu, w komunizmie nieznane, a wśród nich konsensus. Bronisław Geremek, jeden z liderów opozycji demokratycznej, odmieniał je przez wszystkie przypadki. Konsensus był niezbędny w kolejnym Sejmie I kadencji, wybranym w pierwszych, prawdziwie wolnych wyborach w 1991 roku. Swoich przedstawicieli wprowadziło do niego aż 29 komitetów wyborczych! Listę otwierała Unia Demokratyczna z 62 mandatami, a zamykał Sojusz Kobiet Przeciw Trudnościom Życia, który zdobył jeden mandat. Trudne do wyobrażenia w naszej spolaryzowanej rzeczywistości politycznej, prawda?

Po latach konsensus został trochę zapomniany, a trochę skompromitowany, bo zbyt często bywał zgniłym kompromisem, a nie „porozumieniem, osiągniętym w wyniku dyskusji i kompromisu”, jak podaje słownikowa definicja. Bo przecież tak zwany „kompromis aborcyjny” nie poprzedziła prawdziwa społeczna dyskusja. Dzisiaj to słowo nieoczekiwanie wróciło w kontekście większości sejmowej, składającej się z mozaiki partii i ugrupowań o różnych poglądach. Propaganda PiS atakuje koalicję KO, Lewicy i Trzeciej Drogi, nazywając ją „koalicją chaosu”, „pstrokatą koalicją”, która ma być przeciwieństwem jednokolorowej, zwartej Zjednoczonej Prawicy. Wieszczy kłótnie, konflikty i decyzyjny bezwład. Rzeczywiście, w porównaniu z Sejmem IX kadencji, który był pasem transmisyjnym dla jednej partii i jednego przywódcy, ten rozdyskutowany nowy Sejm może wyglądać zaskakująco. Zwłaszcza dla tych, którzy nie znają innej Polski, niż Polskę PiS.

Nie tęsknię, rzecz jasna, za Sejmem 29 partii. Dla mnie jednak obecne różnice zdań, dyskusje, spory, czasem kłótnie wewnątrz większości sejmowej są jak kojący balsam po rządach monopartii. Dzisiaj wraca demokracja merytorycznego sporu, merytokracja zastępuje autokrację. To będzie egzamin z poszanowania dla innych poglądów i wartości – PiS już go oblał na pierwszy posiedzeniu, ciekawe, jak pójdzie nowej większości. Cywilizowany spór, dyskusja, dialog jest normą w kulturze, w której działam od 30 lat. Mam wielką nadzieję, że zacznie funkcjonować także w polityce. To będzie wielkie wyzwanie dla mediów, które z polityki uczyniły zawody MMA. Od tego, jak będziemy relacjonować spór polityczny, zależy, czy te 21 milionów ludzi, które zaufało politykom, wróci w następnym wyborach, aby wskazać swoich reprezentantów.

Radość, ale i Schadenfreude

Piotr Pacewicz: Rozmawiam z młodym artystą, który żyje zanurzony w świecie swoich projektów. Mówi, że po wyborach 15 października odczuwa ogromną ulgę, nawet nie zdawał sobie sprawy, jak ciężko mu było wcześniej. I nie chodzi nawet o przesadne nadzieje, bo ma do polityki dystans, ale o fundamentalne głębokie zadowolenie, że PiS i to wszystko, co reprezentuje, przegrało.

"To jest taka wielka Schadenfreude i w ogóle się tego nie wstydzę, wręcz przeciwnie dają sobie prawo do niskich uczuć zemsty, satysfakcji z czyjejś porażki. Akurat pracuję po kilkanaście godzin dziennie nad swoimi rzeczami, ale późnym wieczorem oglądam to, co się wydarzyło w Sejmie i strasznie się cieszę, a najbardziej z tego, jak zmieniła się ich sytuacja. Butę zastąpił strach. Przyznam się, że także w ciągu dnia dyskretnie – żeby współpracownicy nie widzieli, że robię coś na boku – włączam na laptopie TVN24 i oglądam na żywo, bez dźwięku, ten spektakl.

Ostatni występ Ziobry to była pantomima rozczarowania, rozpaczy, agresji, bezsilności, ale dominował strach. I ten Hołownia, wysoko nad nim, w okularkach inteligenta, spokojny, kulturalny, ale sądząc po gestach, panował nad sytuacją. To wspaniałe oglądać, jak oni w oka mgnieniu spadli ze swoich piedestałów, próbują się pozbierać, ale nie wychodzi. Kaczyński do reszty zdziadziały, nic mu nie zostało poza tym, żeby wypowiedzieć wojnę Niemcom. Cudownie żałosne, rozpaczliwie beznadziejne. To wszystko dla mnie czysta radość".

Otwarta przestrzeń wokół Sejmu - bez barierek
Sejm bez barierek. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl (na samej górze – moment zdejmowania barierek – fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl)

Agata Kowalska: Jak się siedzi na murku po tylu latach? “Superancko!” – wykrzyknęły aktywistki, które chwilę wcześniej odsunęły barierki i uwolniły Sejm od jednej z zapór budowanych tam przez ostatnie 8 lat przez Prawo i Sprawiedliwość. Służby ich nie powstrzymywały. Nikogo nie popychano, nie legitymowano, nie wciągano siłą do radiowozu.

Zachowanie Straży Marszałkowskiej i odsunięte spontanicznie (i bez sankcji!) barierki to oczywiście tylko symbole. Ale dla mnie bardzo ważne. Pewnie jeszcze długo docierać do nas będzie, że opresyjność, buta i przemoc poprzedniej władzy minęła, że została zniesiona dzięki demokratycznym wyborom. Ale to dobrze, bo pamięć o opresji pomaga walczyć o prawa obywatelskie, a zwłaszcza o prawa człowieka. Nowa władza wzbudza nadzieję, lżej przy niej oddychać, ale powinna być świadoma, że obywatelki nie czekały na Szymona Hołownię; same zabrały się za burzenie muru sejmowego.

No i co dalej?

Mariusz Jałoszewski: Czy demokratom starczy czasu, czy nie zabraknie determinacji. Czy się nie pokłócą, czy nie zepchną teraz w kąt tych sędziów i prokuratorów, którzy za cenę represji obronili dla nas demokrację. Tego się obawiam. Chciałbym, żeby demokraci nie pokłócili się, by nie ugrzęźli na dzieleniu włosa na cztery i dyskusjach o wiecznym „nie da się”. Wszystko się da, tylko trzeba chcieć. A jak się chce, to znajdą się pomysły i sposoby na to, by szybko i dobrze naprawić nasze państwo.

A przede wszystkim nasze państwo trzeba dobrze ułożyć na przyszłość. Mamy czas przełomu historycznego i jest to dobra okazja do rewolucyjnych zmian. Demokraci muszą być odważni, muszą rozliczyć zło, by nie wróciło za 4 lub 8 lat. Muszą pokazać, że warto było i nadal jest być przyzwoitym. Wielu po wyborach podawało w social mediach grafikę z hasłem „Nie spieprzcie tego”. Przyłączam się do tego.

;

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze