Wydana na kredowym papierze formatu A4, ośmiostronicowa broszura Kancelarii Sejmu nosi tytuł „Nowe Centrum Medialne”. To od jej wydania zaczął się spór o obecność mediów w parlamencie. Warto ją opisać, ponieważ w dokumencie znalazł się szereg manipulacji
Nawet przy wykorzystaniu zdjęć nie oparto się przekłamaniom, bo zdjęcia zamieszczono w dokumencie tylko to, by udowodnić, że po Sejmie pałęta się byle jaki tłum, który wszystkim utrudnia życie.
Najlepszym przykładem jest zdjęcie dokumentujące upadek Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. Gdyby zostało podpisane, to czytelnik broszury dowiedziałby się, że po reporterce TVN – i dziennikarzach innych mediów – niczym czołg przeszła wówczas ochrona premiera Jarosława Kaczyńskiego, która wspomagana przez Straż Marszałkowską zapewniła prezesowi PiS przejście.
Autorka jest dziennikarką radiową. W latach 1993-2007 była sprawozdawczynią parlamentarną Polskiego Radia. Później przeszła "na drugą stronę mocy" - była urzędniczką Biura Prasowego Kancelarii Sejmu i wicedyrektorką Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego. Do Polskiego Radia wróciła jako redaktor naczelna i wydawca w Polskim Radiu 24 w 2015 roku. Odeszła z końcem listopada.
Zdarzyło się to gdy prezes nie chciał zabrać głosu, idąc na posiedzenie klubu podczas jednego z kryzysów swojego rządu. Użyto siły, choć wystarczyło, żeby premier Kaczyński powiedział „Porozmawiam z państwem po klubie” – i media rozstąpiłyby się jak Morze Czerwone. Nie raz stałam w takim tłumie, więc wiem, jak te słowa działają na dziennikarzy.
Kolejne manipulacje znalazły się w treści przygotowanego pod kierownictwem Marka Kuchcińskiego dokumentu, a do jego treści przekradł się też znamienny lapsus - zachwalając nowe centrum medialne, Kancelaria Sejmu pisze o „mediach państwowych”.
Fundamentalnym problemem jest to, że czego my – dziennikarze - nie będziemy świadkami, tego nie będą wiedzieć nasi czytelnicy, słuchacze i widzowie. Przyjmując bez protestu zarządzenie Marka Kuchcińskiego od nowego roku wylądowalibyśmy w budynku nowoczesnym, ale zupełnie bezużytecznym z punktu widzenia celów istnienia wolnych mediów.
Politycy do budynku F przyjdą, kiedy będą chcieli się czymś pochwalić. Nie przyjdą w sytuacji kryzysowej, bo - pracowałam po obu stronach informacyjnej barykady – relacje z mediami są zawsze trudniejsze, gdy polityk ma problemy. Gdyby dziennikarze nie biegali po Sejmie za bohaterami afery hazardowej i podsłuchowej, wiedzielibyśmy dużo mniej.
W nowym centrum prasowym dziennikarze mają oglądać posiedzenia komisji transmitowane przez internet - w jakości obrazu i dźwięku nie nadającej się do emisji w radiu i telewizji. Wystarczy, że poseł na komisji wyłączy mikrofon i media staną się głuche. Skutki tej regulacji można było zobaczyć podczas wydarzeń w Sali Kolumnowej, gdzie przeniesiono obrady. Niewiele da się z takiego przekazu zrozumieć.
W Sejmie ma powstać studio telewizyjne – na wizualizacji nie wygląda na nowoczesne – a z dotychczasowych narzędzi pracy dziennikarzy pozostać mają kamery na pierwszym piętrze, które mają jednak być stacjonarne, nie wolno ich będzie ruszyć. Do studia i przed kamerę, której nie można ruszyć, polityk przyjdzie, albo nie.
Najmniej zrozumiała zmiana to zakaz rejestrowania obrad z galerii sejmowej. To stamtąd powstały zdjęcia Małgorzaty Zwiercan, głosującej na dwie ręce, posła Piotra Pyzika, pokazującego środkowy palec opozycji. To stamtąd kamery pokazują puste fotele podczas ważnych debat i jeśli nie wejdą tam fotoreporterzy i operatorzy kamer, to więcej takich zdjęć w polskich mediach nie będzie - bo kamery na Sali Plenarnej (akurat te są nowoczesne) pokażą tylko to, co realizator zatrudniony przez marszałka wypuści spod palca.
Nie będzie też zdjęć prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, którego miejsce jest dokładnie na wprost loży prasowej.
Kancelaria Sejmu wybiórczo traktuje w broszurze informacje o zasadach pracy mediów w innych parlamentach. Pisze o tych najbardziej restrykcyjnych – z węgierskim na czele – a całkowicie pomija liberalne zasady, które pozwalają dziennikarzom na pracę w parlamentach Belgii, Holandii czy Luksemburgu.
Szereg przekłamań znalazł się w tej części broszury, która dotyczy pracy dziennikarzy w Parlamencie Europejskim. Byłam w PE w listopadzie, szczegółowo wypytywałam ludzi z biura prasowego PE o zasady pracy dziennikarzy.
Po pierwsze, wstęp do PE ma każdy posiadacz legitymacji prasowej – nie tylko ci, którzy zajmują się zawodowo tematami europejskimi.
Po drugie, w Parlamencie Europejskim jest galeria prasowa, na którą dziennikarze mogą wchodzić bez ograniczeń. Mogą również chodzić na posiedzenia komisji, rejestrować je, mają prawo do nagrywania poza wyznaczonymi miejscami. Do dyspozycji dziennikarzy są też nowoczesne, multimedialne, kilkukamerowe studia z ekranami LED, na których wyświetlić można dowolną grafikę.
W broszurze napisano, że „obecność mediów w Parlamencie nie jest regulowana konkretnymi i jednoznacznymi przepisami, które pozwoliłyby na profesjonalne wykonywanie obowiązków zawodowych zarówno przez parlamentarzystów, jak i dziennikarzy”. To nieprawda.
Istnieje zarządzenie, regulujące obecność wszystkich osób w budynkach parlamentu, które podpisane jest przez marszałków Sejmu i Senatu. Reguluje zasady wchodzenia do parlamentu, wydawania przepustek różnym grupom osób uprawnionych do wstępu na teren Sejmu i Senatu, normuje również to, jak należy owe przepustki nosić.
Po drugie, Kancelaria w broszurze pisze, że gdyby wszyscy dziennikarze naraz chcieli wejść do Sejmu, byłoby w nim 800 przedstawicieli mediów. Być może – ale nigdy tak nie było, bo gdy w Sejmie działy się rzeczy wyjątkowo ważne i wyjątkowo atrakcyjne medialnie – Zgromadzenie Narodowe, posiedzenie obu izb po tragedii smoleńskiej czy wizyta królowej brytyjskiej – wprowadzane były ograniczenia liczby mediów w budynku i na galerii, co wszyscy rozumieli.
Kiedy pracowałam w Kancelarii Sejmu, każde takie szczególne wydarzenie omawialiśmy z mediami. Tłumaczyliśmy, dlaczego tak a nie inaczej musi być. Wchodziły wtedy agencje prasowe, agencje fotograficzne, telewizje informacyjne – media, które pracują także na rzecz innych mediów.
Po trzecie, Pracę dziennikarzy normuje również tradycja parlamentarna, zgodnie z którą polski Sejm i Senat po 1989 roku pozostawały jednymi z bardziej dostępnych dla dziennikarzy parlamentów w Europie i na świecie. Stopniowo, przez lata, ale zawsze w porozumieniu z dziennikarzami, pojawiały się kolejne ograniczenia – Marek Kuchciński jest pierwszym marszałkiem, który wprowadza odgórną regulację
Media się z trudem zgodziły się na przykład na ograniczenie swobody wstępu do hotelu sejmowego – które Marek Borowski wprowadził po tym, jak posłowie (!) KPN wprowadzili tamtędy grupę bezrobotnych, okupujących potem przez chwilę Sejm.
Bronisław Komorowski wprowadził ograniczenie możliwości wchodzenia do kuluarów (to korytarz okalający tylną stronę Sali Plenarnej) ponieważ posłowie z tylnych rzędów skarżyli się, że fotografowie otwierają drzwi i jest przeciąg. Jednak podczas każdego posiedzenia było dostępnych 30 tak zwanych „kuluarówek” – przepustek dla mediów, które chciały popracować w kuluarach. Sama wydawałam je dziennikarzom. Wstęp w kuluary miała też grupa dziennikarzy z rocznymi przepustkami. Od początku obecnej kadencji kuluary decyzją Marka Kuchcińskiego są dla mediów zamknięte.
Nie wprowadzono „kojca” przeznaczonego do nagrań. Ten postulat sformułował Bronisław Geremek po tym, jak Andrzej Morozowski (wówczas reporter Radia ZET) podszedł z mikrofonem, gdy Geremek rozmawiał z inną osobą. Zdaniem ówczesnego ministra spraw zagranicznych zbyt blisko, co zakłócało jego możliwość pracy.
Dziennikarze ograniczali się też sami. Nieformalny zakaz nagrań dotyczył restauracji i kultowego Baru Za Kratą, wbrew dzisiejszym twierdzeniom polityków PiS nie nagrywano też w toaletach. W broszurze Kancelarii Sejmu napisano, że „reporterzy wymuszają komentarz lub nagranie nawet w najbardziej niekomfortowych okolicznościach - np. przed drzwiami toalety”. To też nieprawda. Legenda ta wzięła się od Mariana Krzaklewskiego, którego można było złapać tylko przy męskiej toalecie – poza próbą spotkania go w tym miejscu nie było sposobu, aby skłonić lidera AWS do rozmowy z mediami.
„Codziennością są gonitwy za posłami po korytarzach sejmowych” – to też nieprawda. Po pierwsze nie codziennie coś się w Gmachu dzieje. Po drugie, dziennikarze nie ganialiby za politykami, gdyby chcieli oni rozmawiać z mediami.
Dla dziennikarzy te gonitwy też są do niczego. Nie da się wtedy czysto nagrać ani obrazu, ani dźwięku. Kamera skacze, a na nagraniu słychać walenie kilku dziesiątek obcasów, okrzyki „panie pośle / ministrze / premierze, zatrzymajmy się!” Ale nie – politycy idą jak taran, bo chcą pokazać swoim wyborcom w nagraniach telewizyjnych, jacy są twardzi.
Znam Sejm jak własną kieszeń i wiem, że jeśli polityk chce uniknąć dziennikarzy, to ma do dyspozycji szereg alternatywnych wyjść i korytarzy. Tyle, że wtedy nie będzie nagrania, na którym za politykiem ciągnie tłum dziennikarzy. Za to widzowie mogą zobaczyć, jak poseł oddala się tylnym wyjściem.
Kancelaria Sejmu troszczy się o warunki pracy dziennikarzy, ponieważ obecny stan rzeczy godzi „w jakość pozyskiwanych informacji, które przekazywane w takich okolicznościach mogą mieć charakter niespójny, nerwowy i zupełnie zniekształcony”. Marszałkowi Sejmu nie przeszło przez myśl, że to, co mówią, powinno być troska posłów i posłanek – dziennikarze tylko rejestrują to, co powiedzą politycy.
Według Kancelarii Sejmu „wielkie koncerny monopolizują konferencje prasowe” i uniemożliwiają mniejszym redakcjom zadawanie pytań. To odwracanie kota ogonem. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że politycy najbardziej lubią wygłaszać oświadczenia i nie chcą odpowiadać na pytania. Im ważniejszy polityk, tym to zjawisko częstsze.
Kolejną wadą publikacji Kancelarii Sejmu jest niespójność. Z jednej strony napisano, że w 2016 roku obowiązuje prawie 200 kart stałego wstępu i ponad 300 kart okresowych, a w czasie posiedzeń Sejmu przyznawanych jest dodatkowo około 300 jednorazowych przepustek. Z drugiej strony Kancelaria pisze, że „ważną kwestią jest brak pluralizmu i równego dostępu mediów do polityków”.
To są tezy wzajemnie sprzeczne – albo jest 800 przepustek i każda redakcja może sobie ich wyrobić taką liczbę, jaką uzna za potrzebną, albo brak równego dostępu mediów do polityków.
Kancelaria próbuje się z tej sprzeczności wydostać twierdząc, że „obecna sytuacja dyskryminuje znaczą część redakcji, w szczególności tych mniejszych, niezdolnych do konkurencji z dużymi koncernami medialnymi”. To nieprawda. Nie da się administracyjnie zagwarantować równości, więc tylko od dziennikarza zależy, czy będzie umiał zdobyć potrzebne mu nagranie. W Sejmie są reporterzy rozgłośni radiowych, którzy sobie radzą z obsługą wydarzeń tak, że dla znających architekturę parlamentu jedynym wyjaśnieniem jest to, że potrafią być w dwóch miejscach naraz.
Kancelaria Sejmu twierdzi, że wprowadzane zmiany mają poprawić nie tylko warunki pracy, ale także wizerunek Sejmu i Senatu.
Z całym szacunkiem, ale o wizerunek powinni się zatroszczyć posłowie i senatorowie – bo jeśli media zostaną wyrugowane z Sejmu, będą mogli robić wszystko - jeść na Sali Plenarnej, zdejmować buty, pokazywać środkowy palec, okupować mównicę – tylko nikt tego nie zobaczy. Parlament nie stanie się od tego lepszy.
Komentarze