0:00
0:00

0:00

Ministerstwo Edukacji Narodowej wdrożenie reformy uzasadniało koniecznością podniesienia poziomu kształcenia, co zapewnić miały m.in. lepsze podstawy programowe. Od polityków PiS słyszeliśmy, że gimnazja kształciły źle, choć przeczyły temu międzynarodowe badania PISA, w których nasi gimnazjaliści plasowali się w światowej czołówce. Naprawa edukacji miała dokonać się poprzez przywrócenie starego systemu 8 + 4 (podstawówka + liceum) i wdrożenie nowych podstaw programowych - pisze dla OKO.press Dorota Łoboda*.

Do dziś nie znamy autorów podstaw - MEN, zasłaniając się ochroną danych osobowych, odmówiło podania ich nazwisk, choć zobowiązał je do tego wyrok sądu. Wiadomo jednak, że szykowało je 170 osób, za co dostały 800 tys. zł.

Kiedy w grudniu 2016 roku Anna Zalewska przedstawiła projekt podstawy programowej dla szkół podstawowych, ze strony ekspertów popłynęły głosy krytyki. Podstawy krytykowali eksperci z różnych dziedzin, łącznie z przedstawicielami rządu Beaty Szydło.

Przeczytaj także:

Nie zważając na to, 14 lutego 2017 roku Anna Zalewska podpisała ostatecznie rozporządzenie o podstawach programowych i od tego momentu wydawcy rozpoczęli wyścig z czasem.

Tempo wdrażania reformy było olbrzymie, istniała więc uzasadniona obawa, że wydawcy nie zdążą przygotować wszystkich podręczników do 1 września 2017. W maju, w liście do rodziców, Anna Zalewska uspokajała: „Wydawnictwa pracują nad nowymi podręcznikami dla klas I, IV, VII, z których od września będą uczyli się uczniowie według nowej podstawy programowej. Jeszcze przed wakacjami będzie gotowa oferta podręczników do tych klas”.

Nowe stare podręczniki

Prace rzeczywiście trwały. Pierwszy wniosek o dopuszczenie podręcznika zgodnego z nową podstawą programową wpłynął do MEN… 22 lutego 2017 roku. Osiem dni po podpisaniu rozporządzenia. Jak to możliwe? Czy w tydzień da się napisać podręcznik?

Zagadka została rozwiązana, kiedy do rąk siódmoklasistek i siódmoklasistów, którzy jako pierwszy rocznik kończyć będą nową ośmioletnią szkołę podstawową, trafiły nowe podręczniki.

Analizując je, z łatwością się przekonamy, że żadna rewolucyjna zmiana nie nastąpiła. Co więcej – w przypadku wielu przedmiotów nie nastąpiła w ogóle jakakolwiek zmiana.

Nowe podstawy programowe i dostosowane do nich podręczniki okazały się wielką mistyfikacją, za którą zapłacimy 502 mln zł.

Podczas sejmowej komisji poświęconej wdrażaniu "reformy edukacji" 10 stycznia 2018 (pod nieobecność minister Zalewskiej) MEN przedstawiło wyjaśnienie, że te pieniądze zostały przeznaczone na "wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci i młodzieży, zapewnienie uczniom objętym obowiązkiem szkolnym podręczników i materiałów ćwiczeniowych".

Pomijając ogólnik "wyrównywania szans" MEN ujawnił, że pół miliarda trzeba dorzucić do edukacji w związku z dodatkowym zapotrzebowaniem na podręczniki, które - przypomnijmy - od roku szkolnego 2015/2016 państwo funduje uczniom (zamawiają szkoły).

Wprowadzenie reformy w środku cyklu nauczania sprawia, że w kilku przypadkach skróceniu ulegnie normalny "cykl życiowy" podręcznika, który miał służyć trzem kolejnym rocznikom. Na przemiał pójdą pod dwóch latach użytkowania podręczniki według starego programu:

  • dla obecnych piątych klas podstawówki (używane po raz drugi);
  • dla obecnej drugiej klasy gimnazjum (używane po raz drugi);
  • dla obecnej szóstej klasy;
  • dla obecnej trzeciej klasy gimnazjum.

Może to oznaczać, że nawet ponad 20 milionów podręczników (wraz z ćwiczeniami) pójdzie przedwcześnie na przemiał. W ich miejsce trzeba przygotować i wydrukować nowe.

Częściowo tłumaczy to pół miliarda dotacji na 2017 rok.

Podręczniki tworzone metodą kopiuj - wklej

W broszurze MEN „Dobra szkoła” czytamy: „Opracowane podstawy programowe pozwolą wydawcom na przygotowanie nowych podręczników do klas, które zostaną objęte zmianami programowymi w roku szkolnym 2017/2018 i kolejnych latach”. Przyjrzyjmy się, zatem, „nowym” podstawom programowym i podręcznikom do klas siódmych.

Podczas konferencji dotyczącej umiejętności matematyczno-przyrodniczych wiceminister Maciej Kopeć przekonywał, że do ośmioletniej szkoły podstawowej wprowadzone zostaną nowe obowiązkowe zajęcia: geografia, biologia, chemia i fizyka. Będą włączane stopniowo, począwszy od klasy piątej, uwzględniając dotychczasowe umiejętności uczniów oraz ich możliwości.

Fałsz polega na tym, że obecni siódmoklasiści nie mieli tych przedmiotów włączanych s t o p n i o w o, tylko pojawiły się one nagle, a wprowadzany materiał z biologii i geografii zakłada, że dzieci miały biologię i geografię w piątej i szóstej klasie.

I tak podręcznik do biologii dla klasy siódmej jest identyczny jak podręcznik do tego przedmiotu dla klasy drugiej gimnazjum. Przeglądając go strona po stronie widzimy, że jedyne, co uległo zmianie, to krój czcionki w niektórych akapitach lub tytułach rozdziałów.

Jak to możliwe, że do nowej podstawy programowej powstał bliźniaczy podręcznik choć starą podstawę należało podobno zmienić? I dlaczego "przeniesiono" do podstawówki podręcznik z II klasy gimnazjalnej? Minister Kopeć nie odpowiedział na pytania autorki tekstu zadane na sejmowej podkomisji 13 grudnia 2017.

MEN nie odpowiada też na dużo ważniejsze pytanie – jak mają sobie radzić obecni siódmoklasiści (a potem dwa kolejne roczniki przechodzące do VII klasy) zaczynając naukę biologii od materiału klasy drugiej gimnazjum? Jak mają nadgonić czy wyrównać to czego uczono w I klasie gimnazjum?

Jeszcze bardziej zadziwiającym przypadkiem jest podręcznik do geografii dla klasy siódmej. Zakres materiału odpowiada dotychczasowej podstawie programowej do klasy... trzeciej gimnazjum. Bliźniaczo podobny jest również podręcznik, choć tu wydawca był bardziej kreatywny i oprócz czcionki zmienił też układ stron oraz przeformułował niektóre zdania.

MEN nie odpowiada na pytanie, jak to możliwe, że dzisiejsi siódmoklasiści i trzecioklasiści z gimnazjów uczą się dokładnie tego samego, przy czym ci drudzy są nie tylko o dwa-trzy lata starsi, ale mają za sobą dwa lata nauki geografii, podczas gdy ich młodsi koledzy dopiero tę naukę zaczynają.

Pomiędzy piętnastolatkiem (z gimnazjum) a dwunastolatkiem/trzynastolatkiem (z podstawówki) jest przepaść w rozwoju, znajomości pojęć, orientacji w świecie. Jak można obu grupom wiekowym przedstawiać ten sam zakres materiału w taki sam sposób? Być może problem miało rozwiązać 15 stron podręcznika do klasy VII zatytułowanych: „Rozdział dodatkowy. Podstawy geografii”, choć trudno sobie wyobrazić, że ktoś poważnie uznał, że to zastąpi dwa lata nauki tego przedmiotu!

Materiał z trzech lat w dwa lata

Inaczej przedstawia się sprawa z fizyką i chemią. Nauka tych przedmiotów zaczyna się w siódmej klasie, tak jak poprzednio w pierwszej gimnazjum, więc siódmoklasistki i siódmoklasiści nie mają na starcie żadnych braków i zaległości. Startują tak samo, jak poprzednie roczniki, ale muszą program zrealizować w dużo szybszym tempie.

Analiza rozporządzeń dotyczących podstaw programowych obu przedmiotów wskazuje, że podstawy dla nowej szkoły podstawowej są tożsame ze starymi dla gimnazjów, tyle że na ich realizację przewidziano dwa, a nie trzy lata.

To przeczy twierdzeniom minister Anny Zalewskiej, że nie ma żadnej kumulacji materiału w dwóch ostatnich klasach ośmioletniej podstawówki. Jak wpływa to na podręczniki?

Jedną różnicę widać na pierwszy rzut oka – książki do podstawówki są o połowę grubsze (i cięższe!) niż te do gimnazjum.

W środku – bez niespodzianek. Kolejne potwierdzenie tezy, że wydaliśmy pieniądze bez potrzeby. Podręczniki do siódmej klasy są bardzo podobne do gimnazjalnych. Inne sformułowania tematów, trochę nowych zdjęć i nieco przeformułowanych zdań, ale treść jest taka sama. Gdzie, zatem, nowa jakość edukacji?

Historia? Chaos!

Może więc nasze dzieci będą biegłe w znajomości historii, której "prawdziwe nauczanie: rzekomo reforma przywraca? Nic podobnego! Trzy przejściowe roczniki, czyli obecne klasy piąte, szóste i siódme, w nauce tego przedmiotu napotkają niespotykany chaos.

Klasę szóstą zakończą na materiale obejmującym wiek XIX i XX po to, aby w siódmej rozpocząć naukę od Kongresu Wiedeńskiego (1814-1815). Skok do tyłu o dobre półtora stulecia.

Podręcznik historii do siódmej klasy obejmuje zagadnienia realizowane obecnie w klasie trzeciej gimnazjum. Problem polega na tym, że w klasie pierwszej i drugiej gimnazjalnej uczniowie omawiali czasy od starożytności do XVIII wieku w pogłębiony sposób, czego te trzy roczniki nie robiły w podstawówce w klasach IV-VI, gdzie historia było połączona z WOS-em w wymiarze ledwie jednej godziny tygodniowo.

To nie zapewnia wiedzy pozwalającej na swobodną realizację programu klasy siódmej. Podręcznik pokazuje, że twórcy reformy po raz kolejny założyli, że dwunastolatek/trzynastolatek i piętnastolatek z różnym zasobem wiedzy mogą się uczyć dokładnie tego samego.

Jak podsumowuje Iga Kazimierczyk z fundacji „Przestrzeń dla edukacji”, po posiedzeniu sejmowej podkomisji ds. kształcenia i wychowania 13 grudnia 2017: „Oficjalnie resort potwierdził, że zarówno podstawa programowa, jak również podręczniki, powstały na zasadzie kopiuj/wklej. Rozumiemy zatem, że likwidacja gimnazjów, wynikająca z tego nauka na zmiany, nauczyciele pracujący w kilku szkołach (efekt rozdzielenia „przyrody” na osobne zagadnienia), czy – co najważniejsze – skrócenie edukacji ogólnej o rok – to wszystko było potrzebne po to, żeby... zmienić w podręcznikach okładki i trochę treści.

Sami przedstawiciele resortu to przyznali – podstawa i podręczniki dla gimnazjów były „dobre”, dlatego w nowych, dla ośmioletnich podstawówek, zmieniono tylko fragmenty i ze „starych” obficie korzystano.

Coś jednak się nie zgadza... Czy nie słyszeliśmy od kilkunastu lat, że gimnazja źle kształcą? Jeśli źle kształcą, to mają złe podstawy programowe i podręczniki, które teraz okazały się na tyle wartościowe, że można z nich kopiować całe rozdziały i okładki? Jaki zatem był cel reformy?”.

Ciężkie tornistry

Osobnym zagadnieniem jest waga nowych podręczników. Większość jest drukowana na kredowym papierze. Rekordzista – podręcznik do polskiego – waży ponad pół kilo. Oczywiście problem ciężkich tornistrów nie pojawił się wraz z Anną Zalewską, ale reforma, zamiast go rozwiązać, tylko pogłębia. A przecież przy okazji drukowania nowych książek można było podzielić podręczniki na kilka lżejszych części oraz nie drukować ich na tak grubym papierze.

Wydawcy tłumaczą, że z ich strony nie ma problemu w podziale podręczników na kilka części, ale nie życzą sobie tego szkoły, bo utrudnia to pracę bibliotekom, które odpowiedzialne są za ich katalogowanie i wypożyczanie. Z całym szacunkiem dla bibliotekarek i bibliotekarzy - należałoby uznać, że zapobieganie wadom postawy u dzieci jest istotniejsze, niż komfort ich pracy.

Szaleńcze tempo wdrażania reformy i przygotowania podręczników sprawiło również, że wydawcy nie zdążyli przygotować ich elektronicznych wersji. To dodatkowy powód ciężkich plecaków, bo podręcznik nie może zostać w szkole.

Przy obecnej siatce godzin - siedmiu albo ośmiu lekcjach dziennie - waga tornistra znacznie przekracza normy określone przez WHO, czyli 10 proc. masy ciała ucznia.

W całym tym bałaganie najbardziej zagubione są dzieci. Siódmoklasiści spędzają długie godziny w szkole i kolejne na nauce w domu. Z całej Polski płyną skargi rodziców. Interweniował Rzecznik Praw Dziecka, ale MEN konsekwentnie utrzymuje, że reforma została dobrze i starannie przygotowana.

Na naszych dzieciach dokonuje się edukacyjny eksperyment, który, jak się okazuje, nie ma nic wspólnego ze zmianą jakości kształcenia. Na czym polegać ma zmiana w edukacji oprócz likwidacji gimnazjów, czyli destrukcji systemu 6 + 3 + 3?

Od lat eksperci powtarzają, że podstawy programowe należy zmienić, tak by odejść od wiedzy encyklopedycznej i nauki pamięciowej, na rzecz ujęć problemowych i interdyscyplinarnych (przyroda zamiast biologii, chemii, fizyki i geografii).

Poprzednie podstawy szły w kierunku kształcenia umiejętności, ale nadal były przeładowane wiedzą, obecne tego nie naprawiają, na dodatek wcześniej "szatkują" świat według XIX-wiecznych dyscyplin naukowych. Co gorsza - ta sama ilość materiału poprzednio nauczana w dziewięć lat podstawówki i gimnazjum musi się teraz zmieścić w ośmiu latach nowej szkoły podstawowej.

"Dobrej zmiany" w edukacji nie widać. Wydaliśmy setki milionów złotych, zafundowaliśmy dzieciom stres, tylko po to, aby zmienić szyldy na budynkach i okładki podręczników. Nadal uczą się tego samego, w ten sam sposób, wykorzystując te same materiały edukacyjne. Tyle, że muszą uczyć się szybciej.

Podręczniki dla czterech roczników (po dwa w podstawówce i gimnazjum) pójdą na przemiał. Może należałoby usypać kopiec przed Ministerstwem Edukacji Narodowej. Byłby pomnikiem marnotrawstwa reformy edukacji.

*Dorota Łoboda jest działaczką Ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji. Jako wiceprzewodnicząca Komitetu Referendalnego, który zebrał 910 tys. podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie reformy, miała przedstawić w Sejmie uzasadnienie wniosku, ale marszałek Sejmu nie wyraził na to zgody (i przemawiał prezes ZNP Sławomir Broniarz). Łoboda publicznie zwalcza manipulacje MEN i jego sojuszników, takich jak Tomasz Elbanowski (przeczytaj jej polemikę). Sama ma dwie córki w IV i VII klasie - na pierwszej linii "deformy".

;
Na zdjęciu Dorota Łoboda
Dorota Łoboda

Radna Warszawy, jedna z liderek ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet, prezeska fundacji Rodzice Mają Głos.

Komentarze